niedziela, 12 kwietnia 2015

Żyrardów. Wiosenna sobota w dawnej stolicy polskiego lnu

Gdy tylko w Wiskitkach zjechaliśmy z autostrady, zanim jeszcze minęliśmy zieloną tablicę z napisem Żyrardów, zamknęłam oczy, by przywołać obraz tego miasta, jaki pamiętam z dzieciństwa. Minęło kilkanaście lat od mojej ostatniej wizyty w Żyrardowie. Kiedy byłam mała, bywałam tam kilka razy w roku, szczególnie latem. Moi rodzice kilkanaście kilometrów dalej mają dom letni, gdzie spędzaliśmy niemal każde wakacje. W pamięci najbardziej utkwił mi targ, na którym kupowaliśmy jajka, mleko i gęstą wiejską śmietanę. I jeszcze kościół z dwoma strzelistymi wieżami, który wydawał mi się wówczas ogromny. Gdyby wtedy ktoś zapytał mnie, jak wygląda Żyrardów, bez wahania odpowiedziałabym, że jest czerwony, bo z czerwonej cegły były robotnicze domy stojące jeden obok drugiego wzdłuż głównych ulic miasta. Budynków fabrycznych nie mogę pamiętać, bo w tamtych czasach teren był jeszcze ogrodzony. Nie mam pewności, czy wówczas w zakładach zaprzestano już produkcji, ale zabudowania wciąż jeszcze zajmowała fabryka. Dopiero kilka lat temu w miejscu dawnej przędzalni powstało centrum handlowe oraz lofty, które miały być ogromnym developerskim sukcesem, ale nie cieszą się takim zainteresowaniem jak pierwotnie zakładano.



Jednak zmiana przeznaczenia dawnych terenów fabrycznych sprawiła, iż są one teraz dostępne dla wielbicieli zabytków postindustrialnych. Można swobodnie zagłębić się w fabryczne zaułki i spróbować sobie wyobrazić, jak to miejsce wyglądało w czasach swojej największej świetności.



Nie byłoby Żyrardowa, gdyby nie Philippe de Girard i jego maszyny do mechanicznego przędzenia oraz wyczesywania lnu. Do Królestwa Polskiego Girard trafił za sprawą księcia Franciszka Ksawerego Druckiego Lubeckiego, ministra skarbu w rządzie Królestwa Polskiego. Piastował rozmaite stanowiska, jednakże jego nazwisko na stałe wpisało się w historię i geografię Polski, gdy został pierwszym dyrektorem technicznym fabryki wyrobów lnianych w podwarszawskim Marymoncie, która następnie została przeniesiona do wsi Ruda Guzowska nazwanej na cześć Girarda Żyrardowem. Jednak apogeum swojej świetności Żyrardów osiągnął wcale nie dzięki Girardowi czy spółce "Karol Scholtz i Spółka", która w tym czasie zarządzała zakładami, a dzięki niemieckiemu duetowi Hielle i Dittrich, którzy kupili fabrykę w 1857 r. To wówczas powstało osiedle robotnicze - czerwone domy z cegły, które pamiętam z dzieciństwa, tak charakterystyczne przecież dla Żyrardowa. Panowie oraz ich spadkobierca Karol Dittrich junior ufundowali także liczne budynki użyteczności publicznej jak szkoły, szpital, ochronkę, dom starców czy resursę, a także kościół, który budowano w czynie społecznym. Ponoć ludzie podawali sobie cegły z rąk do rąk aż z sąsiednich Radziejowic! W ówczesnych czasach nie obyło się oczywiście bez strajków robotniczych, jednak tuż przed wybuchem I wojny światowej zakłady żyrardowskie były największą fabryką wyrobów lniarskich w Europie. Swoje sklepy firmowe miały w wielu europejskich miastach m.in. w Kijowie. Co ciekawe, prawa miejskie Żyrardów otrzymał dopiero w 1916 r.









95% historycznej zabudowy Żyrardowa dotrwało do dzisiejszych czasów mimo dwóch wojen. Po upadku zakładów lniarskich część została zrewitalizowana - jak obie przędzalnie. Na terenie starej przędzalni znajduje się obecnie centrum handlowe, aparthotel oraz część loftów. Lofty znajdujące się na terenie nowej przędzalni wciąż świecą pustkami. Nie jest także oddany do użytku ciekawy architektonicznie łącznik łączący obie przędzalnie.














Vis a vis kompleksu przędzalni znajduje się dawna pończoszarnia. Niestety nie została zrewitalizowana (ponoć miały tam także powstać lofty), a na dziedzińcu panuje bałagan. Nieco lepiej wygląda od strony ul. Limanowskiego. Na budynku wciąż można jeszcze podziwiać oryginalny neon z lat sześćdziesiątych, gdy pończoszarnia w 1967 r. otrzymała nazwę Stella. Jest też drugi neon, nie mniej ciekawy, ze stylizowaną geometryczną literą Ż, być może logotyp zakładów żyrardowskich, jednak nie znam na tyle historii miasta i fabryki, by móc go zidentyfikować.






Choć produkcja lnu w Żyrardowie upadła, wciąż można tam jeszcze na szczęście kupić wyroby z tego materiału (pochodzące z małych rodzinnych zakładów). Trzy sklepy ulokowane są na terenie dawnego bielnika. W poszukiwaniu prezentu na dzisiejsze parapetówkowe spotkanie u przyjaciół zagłębiliśmy się w "Lniany Zaułek". Przepadłam i wydałam tam prawie całą premię, na którą ciężko pracowałam przez ostatni kwartał! Lubię przywozić praktyczne, użytkowe pamiątki z naszych podróży. Cieszą nie tylko oczy, ale mają i wartość sentymentalną. "A pamiętasz, jak w 2015 kupiliśmy ten obrus podczas cudownego wiosennego wypadu do Żyrardowa? Ech, dziś już takich nie robią...".





Cały bielnik to chyba najciekawsze miejsce wśród żyrardowskich zabudowań fabrycznych. Przędzalnie są skomercjalizowane, a bielnik robi wrażenie, jakby czas się w nim zatrzymał. Jest tam, co prawda, Muzeum Lniarstwa, ale póki co nieczynne z powodu rewitalizacji. Są wspomniane sklepy z lnem oraz antykwariat, w którym miałam nadzieję upolować jakąś pamiątkę dawnego Żyrardowa np. drewniany wieszak z nazwą zakładów lniarskich czy starą szpulę od nici. Jednak nic takiego nie znalazłam. Ruch w bielniku jest niewielki, nie parkują samochody, co sprawia, że można bez mała dotknąć fabrycznej spuścizny Żyrardowa. Kiedyś na okolicznych łąkach bielono przędzę i płótno. Dziś w tych miejscach stoją brzydkie współczesne hale.












Na teren fabryki wjeżdżały dawniej pociągi. Wciąż jeszcze widać tory, którymi z bielnika można dojść z powrotem do przędzalni. Nie jest to duża odległość.



Pomiędzy fabrycznymi zabudowaniami bielnika i przędzalni znajduje się oaza zieleni, jakże kontrastująca z czerwoną ceglaną zabudową większej części miasta! To park im. Karola Augusta Dittricha (to ojciec) z należącą do niego willą reprezentacyjną, w której obecnie mieści się miejskie muzeum. Park przecina na pół rzeka Pisia Gągolina, której wody zasilają widoczny z parku staw należący do kompleksu bielnika. Nad rzeką znajdują się liczne mostki, w parku są ławki, na których można usiąść i odpocząć po całodziennym zwiedzaniu miasta.



Sobota była pierwszym tak ciepłym i słonecznym dniem tegorocznej wiosny - idealnym na zwiedzanie. Mam jednak niedosyt. Chłopaki po obiedzie powiedzieli, że bolą ich nogi i że chcą już wracać do Warszawy. Zabrakło czasu na zwiedzenie odrestaurowanej resursy i zwyczajne powłóczenie się ulicami miasta, bez ciśnienia na zdjęcia. Czuję, że to nie była nasza ostatnia wizyta w Żyrardowie. Dziś zadzwonił mój tata, który w tym mieście spędził pierwsze dwadzieścia kilka lat życia, z pytaniem, czy nie potrzebujemy przewodnika na następny raz... Myślę, że skorzystamy przy pierwszej nadażającej się okazji i że nie będzie to bardzo odległa przyszłość...

(foto: iza & pwz)

Wszystkie czarno-białe zdjęcia pochodzą z folderu reklamowego Towarzystwa Akcyjnego Zakładów Żyrardowskich Hiellego i Dittricha wydanego przed I wojną światową (z księgozbioru autorki).

5 komentarzy:

  1. Fajnie, że udała się Wam pogoda! I fajnie, że wróciłaś z niedosytem :) Takie powroty są najfajniejsze, bo od razu kombinuje się kiedy znaleźć czas na repetę ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z niedosytem to mało powiedziane! Uświadomiłam sobie, że chociaż moje wizyty w Żyrardowie można liczyć w dziesiątkach, to ja go praktycznie wcale nie pamiętam! Ale i tak najbardziej nakręcony na tę następną wyprawę jest mój tata. Że ma sentyment do miasta - wiedziałam, ale nie że aż taki!

      Usuń
  2. Czy mogę zapytać skąd pochodzą archiwalne zdjęcia fabryki ( mechaniczna czesalnia lnu, pończoszarnia,przędzalnia lnu, bielenie płótna na łące itp. ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Źródło jest podane na samym końcu tekstu. Wiem, wiem, że udało się znaleźć, ale podaję, gdyby ktoś inny także przez przypadek przeoczył.

      Usuń
  3. Już doczytałam źródło, gapa ze mnie

    OdpowiedzUsuń