piątek, 30 listopada 2018

Warszawa przyłapana... w listopadzie 2018

Przed tegorocznym Świętem Niepodległości, wyjątkowym, bo upamiętniającym stulecie odzyskania przez Polskę wolności, strony internetowe aż uginały się od ilości propozycji wydarzeń kulturalnych przygotowanych specjalnie na ten jubileusz. A jednak, poza nielicznymi, głównie wystawami, nie znalazłam nic dla siebie. Poszłam zatem zobaczyć jedną z ekspozycji, prezentowaną w plenerowej galerii Art Walk na Placu Europejskim i poświęconą nie tylko stuleciu odzyskania niepodległości, ale i stuleciu istnienia Polskiej Agencji Prasowej. 



31 października 1918 r. powstała Polska Agencja Telegraficzna, która wkrótce stała się państwową organizacją informacyjno-prasową. Działała w niepodległej Polsce aż do wybuchu II wojny światowej. 17 września 1939 r. władze PAT opuściły Polskę wraz z rządem. Odtąd aż do 1991 r. agencja działała poza granicami kraju. W międzyczasie, w 1944 r. w Moskwie powołano do życia Polską Agencję Prasową, którą po wojnie przeniesiono do Warszawy jako przedsiębiorstwo państwowe i organ propagandy PRL i PZPR. PAP i PAT połączyły się po upadku komunizmu, w 1991 r.

Na kilkudziesięciu zdjęciach pokazane zostały chronologicznie zatrzymane w kadrach ważne momenty z ostatnich stu lat historii Polski. Ostatnie zdjęcie przedstawia... wizytę prezydenta USA Donalda Trumpa w Polsce w lipcu ubiegłego roku.




Przy okazji stulecia odzyskania przez Polskę niepodległości w Warszawie powstały także nowe murale, jednak mało oryginalne, powielające modny ostatnio trend, by na jednym obrazie upchnąć jak najwięcej szczegółów. Rozumiem, że ciężko pokazać 100 lat historii w inny sposób, jednak mam już przesyt takiego sposobu ozdabiania miejskich ścian. Jedynie Tytus Brzozowski i jego nowy mural przy Rondzie Wiatraczna jakoś się broni, bo jest zbieżny ze stylem, w jakim artysta maluje akwarele.



Street art zresztą sam już powoli odchodzi od takiego wyrazu. Tegoroczna edycja festiwalu Street Art Doping odbyła się pod hasłem "Nowy Porządek". Tytułowy nowy porządek to odejście od krzyku i dosłowności na rzecz geometrii i pozostawienia widzowi większej swobody w interpretacji. W takim duchu powstał nowy festiwalowy mural przy Małej autorstwa Low Bros, czyli braci Christopha i Florina Schmidt z Niemiec (ośmiornica była tam wcześniej).




I także w takim duchu utrzymana była główna wystawa, na którą w tym roku wybrano nowo otwarte Centrum Praskie Koneser. Już drugi raz sztuka, z założenia uliczna, trafiła pod dach galerii. Po rewelacyjnych ubiegłorocznych Escape Rooms, w tym pokazano geometryczne prace na ścianach Pop up Galerii przy Rynku Konesera. I mam mieszane uczucia. Bo dla mnie była to bardzo ciekawa ekspozycja, ale sztuki współczesnej (większość twórców street artu ma przecież artystyczne wykształcenie). Ale czy to dalej jest street art? 



Wielu znanych artystów tego nurtu od lat walczy, by ten rodzaj sztuki został na ulicy, by nie przenosił się do muzeów i nie był sprzedawany w galeriach. Niedawno głośno było o Banksy'm i (samo)zniszczeniu jednej z jego prac, wystawionej w domu aukcyjnym Sotheby's. Motyw przepuszczenia płótna przez niszczarkę szybko został podchwycony przez rozmaite firmy, trafił do reklam i memów wpisując się w kulturę masową. Banksy pokazał, gdzie jest miejsce jego prac. Ja też mimo wszystko wolę, by street art dalej był po prostu sztuką uliczną i pozostał w przestrzeni miasta z całą jego ulotnością i tymczasowością.

Sam Koneser po rewitalizacji wygląda całkiem, całkiem. Po dwóch niedawnych wizytach w Łodzi ciekawa byłam bardzo jak Warszawa poradzi sobie ze swoją architekturą postindustrialną. Kompleks z przytupem otworzył się w ostatni weekend września. Odrestaurowano dawne zabudowania fabryczne oraz wzniesiono nowe, zupełnie współczesne budynki, które jednak kolorystyką współgrają z dawną architekturą. I choć styl jest zgoła odmienny, to jednak całość jest spójna i ciekawie dopełniona detalami. 





W nowym Koneserze powstał też pasaż handlowy, ale nie znajdziecie tam sieciowych marek, raczej butki projektanckie i galerie sztuki. Zamysł świetny, a jednak w sobotnie przedpołudnie było tam całkiem pusto! Na palcach jednej ręki mogłam policzyć odwiedzających, w większości pewnie tak jak my przybyłych z chęci obejrzenia kompleksu po rewitalizacji, nie zaś dla zakupów. Trzymam jednak mocno kciuki za to miejsce, bo uwielbiam, kiedy dawne fabryki dostają nowe życie, gdy stare łączy się z nowym w przemyślany sposób. 

Drugim, obok Street Art Doping, cyklicznym festiwalem, który co roku odbywa się w Warszawie na przełomie października i listopada jest Warszawa w budowie. Co roku czekam na nią z ekscytacją i pewnym dreszczykiem emocji, gdzie tym razem rozgości się ekspozycja, bo miejsca zazwyczaj są niebanalne. W tym roku wybór padł na modernistyczny pawilon Cepelii przy Marszałkowskiej. Warszawa w budowie zajęła tę część, w której dawniej mieścił się salon gier. Tegoroczny festiwal poświęcony był Ukraińcom żyjącym w Polsce. Celem było pokazanie, że mamy takich sąsiadów, nie tylko jako kraj sąsiadujący, ale i sąsiadów dosłownie, zwrócenie uwagi na ich problemy nie tylko u nas, ale i we własnym kraju. Temat ważny, choć dla mnie za mało miejsca poświęcono Warszawie, która jest przecież motywem wiodącym festiwalu. Pokazane zostały co prawda problemy ukraińskich pracowników (niższe w stosunku do Polaków płace, czy bezdomność, choć rozumiana nie jako życie na ulicy, ale zamieszkiwanie w miejscu pracy, szczególnie przez ekipy remontowe). Większa jednak część wystawy poświęcona była problemom współczesnej Ukrainy, często podobnym do tych, z którymi borykają się polskie miasta, jak chociażby przebudowa architektury modernizmu powojennego, czy burzenie niechcianych pomników. Zamieszczam niewiele zdjęć, bo wystawa była w dużej mierze multimedialna.






A jeśli mowa o przebudowie architektury z minionego systemu, to wyłoniono wreszcie projekt rewitalizacji Placu Defilad, który zyska też nową nazwę, Plac Centralny. Zwycięska aranżacja przestrzeni w tym miejscu nie jest jednak zbyt nowatorska. Postawiono na trawniki, których obrys ma nawiązywać do kształtu stojących tu przed wojną kamienic. Będzie też od lat obiecywany budynek Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Projekt jest... nieinwazyjny. Zakłada przede wszystkim uporządkowanie tej przestrzeni, bez zbytnich innowacji. Już słychać głosy krytyki, bo owszem, były lepsze projekty, ale jest to przestrzeń trudna, bo już w latach pięćdziesiątych całe otoczenie Pałacu Kultury i Nauki zostało zaprojektowane tak, by było z nim spójne architektonicznie (socrealistyczne pawilony prowadzące na perony kolei średnicowej) i by pozwalało mu dominować nad okolicą. Każda przebudowa to ryzyko zachwiania tej harmonii. Ale projekt projektem, ciekawa jestem realizacji i przede wszystkim jak mieszkańcy przyjmą tę nową przestrzeń, bo jednak jest to ścisłe centrum miasta, mało przyjazne dla spacerowiczów i takie, w którym dotąd nic się nie działo. Same trawniki placu nie ożywią. Po cichu liczę na muzealne inicjatywy, tak jak Zachęta robi to z Placem Małachowskiego.

WARSZAWA ZE SMAKIEM

Centrum Praskie Koneser to także nowe zagłębie modnych lokali gastronomicznych. Przed naszą wizytą przejrzałam menu trzech: Zoni, WuWu i Fermentu Praskiego. Wszystkie trzy mają dość krótką kartę i serwują dania inspirowane przedwojenną kuchnią polską. Wybór był o tyle trudny, że w żadnej nie znaleźliśmy takich potraw, które zadowoliłyby całą czwórkę!

Ferment Praski (zamknięte)

Ostatecznie wybór padł na Ferment Praski. Każde z nas w końcu wstępnie wybrało z karty coś dla siebie, zaś na miejscu czekała nas miła niespodzianka, bowiem oprócz standardowego menu restauracja serwuje także dodatkowe dania dnia i wówczas był to tatar wołowy oraz pierś z kaczki, czyli to, co w rankingach ulubionych dań naszych chłopców jest na samym szczycie!



Wnętrze ma surowy, nowoczesny wystrój i jest w pełni przystosowane dla osób niepełnosprawnych ruchowo (brak schodów, czy podjazdów, toaleta na tym samym poziomie, co sala, wyposażona w udogodnienia dla osób na wózkach).

Wybraliśmy trzy przystawki: oliwki marynowane z dodatkiem ziół, czosnku i skórki z cytrusów podawane z serem zagrodowym (35 zł), tatar wołowy z kremem z żółtek i krakersem rozmarynowym (32 zł) oraz śledź Konesera z salsą verde, piklowanym burakiem i szalotką oraz pieczywem (25 zł).

Z tego zestawienia najbardziej banalnym daniem wydają się oliwki z serami. Jednak dodatek skórki pomarańczowej sprawia, że słone z założenia oliwki przechodzą delikatnym cytrusowym aromatem dając bardzo ciekawe połączenie smaków, świetnie uzupełniające się z niszowymi gatunkami serów.



Tatar był siekany, nie mielony, z dodatkiem rozmaitych pikli oraz żółtek w postaci kremu. Świeży i bardzo smaczny.



Śledź w oleju z cebulką (tu szalotką) to kolejna klasyczna potrawa kuchni polskiej. Piotr chyba w każdej restauracji bierze na przystawkę śledzia, a ten wprost go oczarował, bo danie jest proste, nie przekombinowane, śledź delikatny i aromatyczny, jak w domu. I porcja jest dość spora.



Z zup oboje z Piotrem wybraliśmy krem z dyni (18 zł), danie jesienne, na czasie, a jednak przyrządzone nieco inaczej, niż przez lata przyzwyczaiła nas większość restauracji. Bo zupa nie jest pikantna, ale dzięki dodatkowi masła orzechowego, wręcz słodkawa. Ale i tak rozgrzewająca i sycąca.



Z dań głównych chłopcy wzięli oczywiście kaczkę, tu panierowaną w orzeszkach z dodatkiem kaszy gryczanej z grzybami i kiszonych marchewek (48 zł), ja zdecydowałam się na kanapkę z szarpaną karkówką (35 zł), zaś Piotr na sałatkę z pieczoną dynią i pęczakiem (28 zł). Wszystkie dania spełniły nasze oczekiwania, kaczka była soczysta, jedynie mięso w mojej kanapce mogłoby być nieco cieplejsze, ale i tak zjadłam ze smakiem.





Dzieci zaciekawił jeszcze deser o nazwie słodka doniczka Szefa (25 zł) według menu mający w składzie marynowane owoce sezonowe (chyba winogrona), genach z białej czekolady, sorbet  malinowy i jadalną ziemię orzechową. Całość udekorowana została listkami mięty i wyglądała faktycznie jak roślinka w doniczce, a przy tym smakowała rewelacyjnie.



To był dobry wybór. Absolutnie wszystkie dania były bardzo smaczne, ceny zaś są adekwatne do jakości. Jeśli będziecie w Koneserze, zajrzyjcie koniecznie!

Restauracja zakończyła działalność w lutym 2023 r.

Ferment Praski
Centrum Praskie Koneser
Plac Konesera 10A

REKOMENDACJE NA GRUDZIEŃ

Minął rok, odkąd przygotowuję dla Was z miesięcznym wyprzedzeniem rekomendacje tego, co w kolejnym będzie się działo w Warszawie. To ogrom pracy, ale po dwunastu miesiącach mam już listę imprez cyklicznych, więc teraz będzie już nieco łatwiej. Oczywiście będę ją uzupełniać o wydarzenia zupełnie nowe i czasowe ekspozycje muzealne. Cieszy mnie niezmiernie, że doceniacie moją pracę, bowiem cykl ma swoich stałych Czytelników. Dostaję sygnały, że podoba Wam się szczególnie to, że w każdym miesiącu prezentuję tylko kilka wybranych pozycji. W grudniu jest ich nieco więcej przede wszystkim ze względu na mnogość atrakcji przedświątecznych. Gdzie zatem warto wybrać się w nadchodzącym miesiącu?

Targi "Grecka Panorama" (1-2 grudnia, Stadion Narodowy)

Impreza dla miłośników Grecji. Można zaopatrzyć się nie tylko w materiały promujące poszczególne regiony tego kraju, ale także w greckie produkty, głównie spożywcze: oliwę, sery, przyprawy, miody czy wina, ale też i kosmetyki. To właśnie tu w 2016 r. znalazłam Kithirę, wyspę, na której spędziliśmy tegoroczne wakacje.

Konieczna rejestracja.





Otwarcie pawilonu Zodiak (1-2 grudnia)

Modernistyczny pawilon, w którym dawniej mieściła się kawiarnia Zodiak został całkowicie rozebrany i wzniesiony od nowa jako Zodiak Warszawski Pawilon Architektury. Ma być miejscem wystaw, dyskusji o architekturze i przestrzeni Warszawy oraz innych wydarzeń kulturalnych.

W weekend otwarcia odbędą się oprowadzania nie tylko po budynku, ale i spacer architektoniczny poświęcony Ścianie Wschodniej, a także warsztaty dla dzieci. Pierwsza wystawa nosi tytuł "Futurama Warszawa", a jej tematem są potencjały przestrzenne Warszawy, czyli tereny, które mogą posłużyć do kolejnych inwestycji (od infrastruktury komunikacyjnej, poprzez tereny zielone i sportowe, na budownictwie kubaturowym kończąc). Wystawę można oglądać do 27 stycznia 2019 r. Wstęp bezpłatny.

Świąteczna iluminacja Warszawy (8 grudnia, tuż po zapadnięciu zmroku, ok. godz. 15:30)

Jak co roku Warszawa rozbłyśnie świątecznie. I choć na przestrzeni ostatnich lat wystrój głównych ulic Śródmieścia niewiele się zmieniał, to i tak lubię grudniowe spacery Traktem Królewskim, konika na biegunach na Mariensztacie, pawia w Alejach Ujazdowskich, czy czerwony autobus na Placu na Rozdrożu. I co roku wypatruję nowych dekoracji.



Jarmarki Bożonarodzeniowe

W grudniową panoramę Warszawy już od kilku lat wpisują się także Jarmarki Bożonarodzeniowe. Tradycyjnie pierwszy i chyba najciekawszy wystartował już 23 listopada wzdłuż murów Starego Miasta tuż przy Placu Zamkowym, w tym roku pod hasłem Barbakan Rzemiosłem Zdobiony. Potrwa do 6 stycznia 2019 r.

9 grudnia będzie można odwiedzić dwa kiermasze świąteczne: tradycyjnie już w Muzeum Etnograficznym oraz w Powsinie.

Wystawy

Do wystaw z okazji stulecia odzyskania niepodległości przez Polskę dołączy kolejna, nieco spóźniona, ale jakże ciekawa! Od 16 grudnia w Królikarni będzie można oglądać ekspozycję pt. "Pomnik. Europa Środkowo-Wschodnia 1918-2018". Temat świetny, szczególnie w przypadku krajów takich jak Polska, które najpierw "odziedziczyły" pomniki po znienawidzonych zaborcach, potem wznosiły nowe ku chwale kolejnego, czyli Armii Czerwonej i osobistości poprzedniego reżimu, by potem, w okresie transformacji ustrojowej, je burzyć (w październiku poległ kolejny w Warszawie, pomnik Wdzięczności Żołnierzom Armii Radzieckiej w Parku Skaryszewskim) oraz stawiać następne, budzące wiele kontrowersji jak Pomnik Smoleński i monument Lecha Kaczyńskiego na Placu Piłsudskiego. Chodzi nie tylko o symbolikę, ale i o estetykę pomników wznoszonych szczególnie w ostatnich latach. I o tym będzie ta wystawa, zwieńczenie międzynarodowego projektu, w którym wzięło udział kilka postkomunistycznych krajów, oprócz Polski także Ukraina, Słowenia, Bośnia i Hercegowina, Chorwacja, Węgry i Czechy. Jestem tej ekspozycji bardzo ciekawa, bo szczególnie była Jugosławia ma na koncie niezwykłe osiągnięcia w tej dziedzinie w postaci tzw. spomeników, czyli pomników poświęconych bohaterstwu partyzantki tego kraju w czasie II wojny światowej. Wystawę będzie można oglądać do 10 kwietnia 2019 r. Uzupełnia ją strona internetowa: www.pomnik.art, a jeśli chodzi o jugosłowiańskie spomeniki to polecam także projekt Spomenik Database.

Lodowiska

Grudzień to także początek sezonu na lodowiska na świeżym powietrzu. Jak co roku na łyżwach będzie można jeździć na Rynku Starego Miasta, na Placu Europejskim (od 8 grudnia), na placu przed Urzędem Dzielnicy Wola oraz przy Pałacu Kultury i Nauki (od 30 listopada).




Grudzień jest jednym z najprzyjemniejszych miesięcy w stolicy. Choć od jakiegoś czasu przygotowania do świąt nieco mnie męczą, to jednak chodząc w tym czasie po centrum stolicy ulegam magii Bożego Narodzenia. Choinki, neonowe prezenty, latarnie przyozdobione świątecznymi girlandami, Mikołaje, Śnieżynki i grzane wino w drewnianych budkach na Starówce pozwalają na chwilę oderwać się od codziennego kieratu i przedświątecznej gorączki. I co roku liczę na to, że wreszcie na Boże Narodzenie spadnie śnieg.

niedziela, 25 listopada 2018

Północna Kithira. Potamos i Paleochora

Ciemne, stalowe chmury kłębiły się nad morzem od samego rana. Zanim zdążyliśmy zejść na hotelowe śniadanie spadły pierwsze krople deszczu. Grecja przywitała nas w tym roku burzowym frontem Nefeli, który opanował większą część kraju zamieniając ulice w rwące potoki, zalewając domy i piwnice. Co prawda dzień wcześniej z Neapoli odpływaliśmy już w pełnym słońcu, jednak kałuże w Agii Pelagii, gdzie zatrzymaliśmy się na Kithirze, nie pozwalały zapomnieć o kapryśnej w tym czasie aurze.

To był nasz drugi dzień na wyspie, ale o plażowaniu póki co nie było mowy. Postanowiliśmy zatem pokręcić się po okolicy. Każdy, kto na miejsce wypoczynku wybierze Agię Pelagię prędzej, czy później będzie musiał odwiedzić Potamos, największe miasto w północnej części wyspy, ba, chyba nawet największe na całej Kithirze. Musicie jednak pamiętać, że na greckich wyspach, szczególnie takich jak Kithira, wszystko ma nieco inny wymiar. Mimo, że miasto pełni rolę tutejszego centrum, nie spodziewajcie się metropolii, ani nawet większego skupiska sklepów. Jest tu za to punkt przewoźnika Porfyrousa, w którym kupicie bilety powrotne na prom (nie można ich kupić płynąc na wyspę) oraz najbliższy bankomat.



Kithira jest kolejną, po Korfu i Lefkadzie, grecką wyspą, na której jak na dłoni widać historię i kolejne protektoraty, pod którymi się znajdowała, na północy szczególnie pamiątki z okresu panowania brytyjskiego. Brytyjczycy bowiem objęli całą wyspę planem budowy dróg, szkół (wprowadzili obowiązek szkolny dla chłopców), mostów, akweduktów, portów i latarni morskich. Projekt udało się zrealizować częściowo. Stanęła m.in. latarnia morska Moudari, którą już Wam pokazywałam, zaś tuż przy samym wjeździe do Potamos zobaczyć można szkołę oraz kamienny most z 1823 r. wzniesiony z niezwykłą precyzją według projektu oficera i inżyniera Johna McPhaila. Ma 60 metrów długości, 6,8 metra szerokości i 7 metrów wysokości. Stoi na siedmiu symetrycznych łukach, zaś wykonany został jedynie z kamienia, wapienia i zaprawy. Dziś w tym miejscu nie ma już rzeki, zaś przez przeprawę wiedzie lokalna droga. Główna, szersza, łącząca północ z południem wyspy została wytyczona kilka metrów obok. Drugi, dużo większy most Katouni z tego samego okresu, również projektu McPhaila, znajduje się w okolicach Chory na południu. Miał być częścią drogi łączącej stolicę z portem w Agios Nikolaos lub Avlemonas, która jednak nie została ukończona, bowiem Brytyjczycy opuścili Kithirę w 1864 r. po podpisaniu przez Wyspy Jońskie unii z niepodległą już wówczas Grecją.



Ścisłe centrum Potamos to jednocześnie jego najstarsza część. Można tu zobaczyć kościół o dwóch wieżach oraz okazałe kamienice, pamiętające jeszcze XIX w. Ale okazałe, wcale nie znaczny, że jakoś szczególnie imponują architekturą, czy rzucają się w oczy przepysznym stylem. Są okazałe znów na miarę wyspy: jedno, dwa piętra, na dole sklep lub tawerna. Otaczają główny plac, który latem jest gęsto zastawiony stolikami tawern i kawiarni. Tu architektura jest raczej zwarta, zabudowania stoją szeregowo przy placu i wzdłuż dwóch głównych ulic. Im dalej od centrum, tym domy są niższe, z ogródkami i mnóstwem pięknych jaskrawo kwitnących, różowych i fioletowych bugenwilli, tak charakterystycznych dla krajobrazu Grecji. Miasto, choć kompletnie nieturystyczne, ma mnóstwo uroku, nawet w strugach deszczu, ciepłego przecież, bo letniego. 



















Do Potamos szczególnie warto wybrać się w niedzielę. Odbywa się tu wówczas targ. Jest przeznaczony głównie dla mieszkańców, którzy kupują całe worki ziemniaków, czy cebuli, ale można znaleźć i kilka stoisk z asortymentem dla turystów jak lokalne żółte kwiatki o nazwie sempre viva (u nas potocznie zwane suszkami), sery, czy produkowany tylko na Kithirze likier faturada o smaku cynamonu. Ja zaopatrzyłam się także w fantastyczną aromatyzowaną sól.







W ścisłym centrum są właściwie tylko dwa sklepy, spożywczy i przemysłowy, oraz piekarnia. Jednak nieco poniżej głównych zabudowań miasta, przy drodze prowadzącej na południe, vis a vis stacji benzynowej, znajduje się stosunkowo dobrze zaopatrzony sklep spożywczo-przemysłowy (ze słowem supermarket w nazwie, choć to mocno na wyrost). Można tam za to kupić fenomenalną gravierę z chili lub z oliwkami oraz... lody na wagę. Ze stacji benzynowej jest natomiast najlepszy widok na panoramę miasta (vide zdjęcie tytułowe oraz poniżej).



Kawałek dalej mieści się lokalna winnica o nazwie Firrogi. Niestety nie można zwiedzać samej linii produkcyjnej jak w Lefkas Earth Winery na Lefkadzie, za to na miejscu działa sklep, w którym można zaopatrzyć się w produkowane tu wina oraz oczywiście w faturadę, a także w miody, zioła oraz marynowane kapary, kolejny charakterystyczny smak wyspy.







W Potamos swój początek ma kolejny z polecanych pieszych szlaków, do Paleochory, ruin biznatyjskiego zamku i dawnej stolicy wyspy. Choć potocznie miejsce określane jest jako Paleochora, co można tłumaczyć jako "stara stolica", to sama miejscowość nosi nazwę Agios Dimitrios. Zamek został wzniesiony w XII w. przez rodzinę Eudaimonogiannides pochodzącą z miejscowości Monemvasia na Peloponezie. Wybudowano go na skale o wysokości 216 m górującej ponad wąwozem Kakia Lagkada, do którego wejście znajduje się niedaleko plaży Laggada oddalonej od zamku o ok. 2 km w linii prostej. W twierdzy znajdowało się ponoć 70 domów i 23 kościoły, z których część stoi do dzisiaj. Miejsce było trudne do zdobycia i tylko mieszkańcy wiedzieli jak dostać się w obręb murów. Taka lokalizacja miała ich chronić przed atakami piratów. Wenecjanie, po zajęciu wyspy, przenieśli stolicę na południe, ale Paleochora pozostała ważnym ośrodkiem administracyjno-handlowym. W XVI w. u wybrzeży Kithiry wraz ze swoimi okrętami pojawił się Hajraddin Barbarossa, oficjalnie główny admirał floty Imperium Osmańskiego, a tak naprawdę jeden z najbardziej znanych piratów. Legenda mówi, że przez 100 dni próbował zdobyć zamek słynący z bogactwa, ale oblężenie nic nie dało. Miasto było samowystarczalne, jednak po 100 dniach jeden z mieszkańców wyszedł tajemnym przejściem poza obręb murów, by nakarmić zwierzęta. Piraci śledzili go i w ten sposób dostali się do wnętrza. Wymordowali lub pojmali i sprzedali na targu niewolników prawie wszystkich, złupili i spalili zamek. Ocalał tylko ksiądz. Dziś na pamiątkę tych wydarzeń mieszkańcy co roku w rocznicę krwawych wydarzeń odwiedzają ruiny, sprzątają kościół i świętują, zaś wąwóz Kakia Lagkada nazywany jest też Wąwozem Barbarossy.




Do czasów współczesnych przetrwały ruiny tego potężnego niegdyś osiedla, którymi obecnie zawładnęła przyroda. Szlak nie jest trudny, jednak trzeba mieć dobre obuwie i długie spodnie chroniące przed kolczastą roślinnością. Można także, nieco naokoło, podjechać samochodem do miejsca, gdzie kończy się asfalt i stamtąd do przejścia zostanie już tylko ok. 1,5 km, co latem, w palącym słońcu jest dużym udogodnieniem. Droga jest bardzo przyjemna, w powietrzu unosi się zapach dziko rosnących ziół, głównie tymianku, a nad głowami fruwają kolorowe motyle. Ruiny są dość spore i trudno uwierzyć, że liczą sobie kilka stuleci! Tam wreszcie można znaleźć nieco cienia, by odpocząć przed powrotem do Potamos.














W Potamos po raz pierwszy spotkałam się z publikacjami na temat Kithiry wydawanymi... w Australii. To mi uświadomiło, że wcześniej widziałam już na wyspie australijskie flagi, czy ludzi w tiszertach z Antypodów. Pierwsi mieszkańcy Kithiry wyemigrowali do Australii na początku XX w. W 1922 r. niewielka jeszcze wtedy społeczność emigrantów z wyspy powołała do życia w Sydney stowarzyszenie Kytherian Brotherhood of Australia, obecnie działające pod nazwą Kytherian Association of Australia. Najliczniejsza fala uchodźców z wyspy przybyła do Australii w czasie II wojny światowej. Szacuje się, że wówczas mieszkało tam ok. 2200 Greków z Kithiry (obecna populacja wyspy to ok. 3500-4000 mieszkańców). Obecnie australijska społeczność pochodząca z Kithiry liczy ok. 40 tys.! To największa część diaspory, choć emigrantów z wyspy można spotkać także w USA, w innych regionach Grecji (głównie Atenach i Pireusie), a także np. ... w Aleksandrii w Egipcie.

Północ Kithiry była dla mnie kolejną lekcją historii Grecji, ale znów nie historii starożytnej, a tej późniejszej, gdy poszczególne obszary obecnie jednego państwa przechodziły z rąk do rąk, przeżyły panowanie Wenecjan, Imperium Osmańskiego, Francuzów i Brytyjczyków, aż po współczesne migracje "za chlebem", historii, o której nie uczą w polskich szkołach. Może właśnie po to w czasie wakacji potrzebny jest czasem deszczowy dzień.

A w kolejnych wpisach pokażę Wam jeszcze południe, wschód i zachód wyspy. Bo Kithira jest niezwykle różnorodna i naprawdę piękna!