sobota, 27 kwietnia 2019

Keukenhof. W królestwie tulipanów

Są na pocztówkach, magnesach na lodówkę, okładkach notesów i zakładkach do książek. Zdobią zwieńczenia ołówków. Drewniane, we wszystkich kolorach, można kupić na każdym stoisku z pamiątkami w chyba każdym mieście Holandii. Tulipany, niekwestionowany symbol tego kraju. I jedne z moich ulubionych kwiatów. Zwykle pierwszy zwiastun wiosny w domu. 



Tulipany tak bardzo wrosły w krajobraz Holandii, że wiele osób właśnie to państwo uważa za ich ojczyznę. A czy kiedyś, kupując je już nawet w lutym pod Halą Mirowską w pęczkach owiniętych przezroczystą folią, przepłacając niemiłosiernie, zastanawialiście się, jak to się stało, że tak delikatne rośliny hoduje się w wietrznym kraju nad zimnym morzem? Bo ja się dotąd nie zastanawiałam. Tulipany są z Holandii i już! Refleksja przyszła dopiero, gdy jadąc do parku Keukenhof zobaczyłam całe pola tych kwiatów. Gdy spojrzeć na krajobraz tej części Holandii z lotu ptaka, czy drona, całe połacie ziemi to różnokolorowe pasy, kwadraty i prostokąty. I od razu nasuwa się druga refleksja. Przecież u nas kupuje się bukiety w pączkach i rozwijają się dopiero w domu, w wazonie. A tu rzędy kwiatów w pełnym rozkwicie! Te są, proszę Państwa, na cebulki!





Tulipany do Holandii trafiły dopiero w XVI w. za sprawą pewnego austriackiego dyplomaty, który przywiózł je... z Imperium Osmańskiego! W naturalnych warunkach rosną na południu Europy, w północnej Afryce oraz w Azji (od Turcji, przez Iran, pasma górskie Pamir i Hindukusz, po stepy Kazachstanu oraz północno-wschodnie Chiny i Japonię). Jeden z tureckich sułtanów tak się nimi zachwycił, że sprowadził je do swoich ogrodów. Zresztą dzisiejsza nazwa kwiatów pochodzi od tureckiego określenia tülbent oznaczającego delikatną tkaninę, z której wykonywano turbany, wszak jedwabiste płatki tulipanów przypominają zwinięty materiał. 




Gdy wspomniany austriacki ambasador w Turcji przywiózł kwiaty do Europy, uprawę powierzył botanikowi z Lejdy, Karolowi Clusiusowi. Udało się wyhodować nowe odmiany i kwiaty z roku na rok stawały się coraz bardziej popularne, choć były niezwykle drogie, a ich posiadanie było oznaką bogactwa i luksusu. Holandia oszalała na ich punkcie i w pewnym okresie ceny były tak wywindowane, że za cebulkę rzadkiej odmiany można było kupić dom w centrum Amsterdamu! Dziś na zakup tulipanowych cebulek stać na szczęście każdego, zaś w Holandii hoduje się kilkaset odmian tych kwiatów, rocznie produkując 1,2 miliarda cebulek tulipanów! Nie powinien więc dziwić widok traktorów uwijających się na barwnych polach, niczym u nas późnym latem między łanami dojrzałych zbóż. 



Więc gdybyście mieli wątpliwości, to tak, europejską stolicą tulipanów jest bezapelacyjnie Holandia! Zaś wiosną, do obowiązkowych należy wizyta w ogrodzie Keukenhof położonym niedaleko miasta Lisse. Pojechaliśmy. Podobnie jak tysiące innych turystów, którzy razem z nami, koło w koło, toczyli się w ponad czterokilometrowym korku! Wszystko dlatego, że ogród otwarty jest dla zwiedzających jedynie przez osiem tygodni w okresie kwitnienia tulipanów i innych odmian wiosennych kwiatów, w tym roku od 21 marca do 19 maja. Potem jest wielkie sprzątanie, a jesienią sadzi się cebulki roślin, które zakwitną w kolejnym sezonie.



I choć dziś Keukenhof to bez mała kwiatowa stolica Holandii, to tulipany trafiły tu dopiero po drugiej wojnie światowej. Historia samego ogrodu sięga XV w., gdy hrabina Jakobina Bawarska (Jacoba van Beieren, 1401-1436) w okolicznych lasach, wchodzących w skład jej majątku, zbierała owoce, warzywa i zioła do kuchni swojego zamku. I stąd właśnie pochodzi nazwa. Keukenhof w dosłownym tłumaczeniu oznacza "ogród kuchenny". 



W 1857 r., architekci krajobrazu Jan David Zocher i jego syn Louis Paul Zocher, znani przede wszystkim jako autorzy amsterdamskiego Vondelpark, mówiąc dzisiejszym językiem, zrewitalizowali ogrody zamkowe w stylu angielskim. Do dziś park utrzymywany jest w ten sposób.




I dopiero w 1949 r. grupa 20 wiodących hodowców i eksporterów cebulek kwiatowych opracowała plan wykorzystania posiadłości w celach wystawienniczych, do prezentacji dorobku swoich gospodarstw. Zatem w tym roku ogród świętuje swoje siedemdziesiąte urodziny! Dla publiczności park otworzył swoje podwoje rok później i odniósł natychmiastowy sukces. Już w pierwszym roku odwiedziło go 236 000 osób. 



Nad kształtem ekspozycji rokrocznie pracuje 30 ogrodników. Keukenhof to 800 odmian tulipanów i ponad 7 milionów cebulek, także innych wiosennych kwiatów: narcyzów, żonkili, hiacyntów, szafirków, koron cesarskich itp., a także kwitnące drzewa i krzewy. W czasie naszej wizyty właśnie przekwitały magnolie, a już swoje kielichy zaczynały rozchylać rododendrony. 32 ha kwiatowego szaleństwa.








Co roku wystawie towarzyszy inny temat i wiodący motyw ekspozycji, który w kwiatowej aranżacji można podziwiać ze specjalnego podestu niedaleko głównego wejścia. W 2012 roku Keukenhofem zawładnęła... Polska! Ekspozycja nosiła tytuł „Polska – serce Europy”, zaś zwiedzających witał portret Fryderyka Chopina wykonany z kwiatów. Do jego ułożenia wykorzystano 50 000 cebulek tulipanów. Tematem tegorocznej, jubileuszowej edycji jest "Flower Power". Jak można przeczytać na stronie internetowej ogrodu: Kwiaty inspirują. W Keukenhof kwiaty łączą ludzi z całego świata, którzy spotykają się, aby cieszyć się tulipanami, zapachami i kolorami. Holandia słynie z pól tulipanów. Jasne kolory, hipisi, spokój i muzyka. Flower Power ma ten wczesny klimat z lat 70-tych. Świetny motyw do świętowania siedemdziesiątki Keukenhof. Flower Power, siła kwiatów!









Przekraczając bramę ogrodu człowiek oddaje się we władanie kwiatów. One są tu głównymi bohaterami spektaklu, to dla nich się tu przyjeżdża. Mają rozmaite kolory i kształty. Mamią nie tylko barwą, ale i zapachem. Zawracają w głowie do tego stopnia, że niczym w labiryncie gubi się drogę, podążając nie zgodnie z jakimś schematem zwiedzania, a tam, gdzie prowadzi wzrok - od jednej kolorowej rabatki, do następnej, i jeszcze następnej, nie licząc czasu.












Kwiaty miejscami zajmują całe trawniki, tworząc barwne dywany. Ułożone są nie tylko gatunkami, ale i na wzór łąki, pozornie chaotycznie, ale każda kompozycja przemyślana jest w każdym detalu.







Otaczają rozległy staw, oczka wodne i fontanny.





Poszczególne odmiany kwitną w różnym czasie. Obok kwiatów już bardzo rozwiniętych, można zobaczyć te dopiero rozchylające swoje kielichy lub wręcz jeszcze w pąkach. Dzięki temu przez całe 8 tygodni trwania wystawy zwiedzający mogą podziwiać kwitnące kwiaty. Ekspozycja wciąż pełni także funkcje handlowe.



Jedno, czego mi brakowało, to... owady! Nie było motyli, pszczół, czy os. Tylko jeden latolistek cytrynek przefrunął mi nad głową. To jeden z najwcześniejszych gatunków motyli.

Oczy cieszą nie tylko rośliny, ale i liczne rzeźby, które można dostrzec wśród kwiatów i które tak bardzo lubię w przestrzeni publicznej.




Oprócz roślin na świeżym powietrzu, w parku znajduje się kilka pawilonów ekspozycyjnych, w których można podziwiać nie tylko kwiaty rosnące w ziemi, ale i cięte, tworzące fantazyjne kompozycje. To w tych zadaszonych miejscach kumuluje się przepiękny zapach kwiatów. Wystawy w pawilonach zmieniają się w trakcie tych 8 tygodni kwiatowego szaleństwa.  



Ale Keukenhof to nie tylko ogród botaniczny. To także kapitalne miejsce piknikowe, w którym można spędzić wiele godzin nie tylko podziwiając rośliny. W ciepły dzień można rozłożyć się z kocem na trawie (oczywiście nie między kwiatami, a w specjalnie wyznaczonych miejscach). Jest też ładny, drewniany plac zabaw dla dzieci, zielony labirynt oraz zagroda ze zwierzętami gospodarskimi (są bardzo popularne w całej Holandii). Jest też mnóstwo food tracków z rozmaitym jedzeniem: frytki, burgery, lody, kanapki ze śledziem i z krokietem, lizaki w kształcie tulipanów itp.



Jest też wiatrak, z którego można spojrzeć na rozciągające się po sąsiedzku plantacje tulipanów rozdzielone kanałami. Można wykupić rejs cichą łodzią, by z bliska zobaczyć całe pola kwiatów. Można też specjalnie wyznaczonymi ścieżkami pojechać na wypożyczonym rowerze. Do tego sklepy z pamiątkami i oczywiście cebulkami kwiatów.




Miejsce jest dość komercyjne i długo zastanawiałam się, czy tam w ogóle jechać. Jako alternatywę miałam wizytę w belgijskim Hasselt słynącym z fantastycznego street artu. Jeśli regularnie zaglądacie na bloga, to zapewne wiecie, że od przyrody zdecydowanie wolę to, co stworzone ręką człowieka. Ale uważam, że do Keukenhof warto przyjechać (w sumie park to przecież też dzieło człowieka). Nie tylko dla kwiatów. Także dla tej piknikowej atmosfery. Dzieciaki nie lubią już zwiedzać z nami, a tu, na dużej przestrzeni czuły się swobodnie. Biegały, leżały na trawie, zjeżdżały na tyrolce, oglądały okazujące sobie czułości świnki, kursowały między food truckami i nic nie musiały. To był bardzo udany dzień!

(foto: iza, pwz & asieko)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz