środa, 30 września 2020

Warszawa przyłapana... we wrześniu 2020

Gdy 2 września otworzyłam okno w moim pokoju w pracy, wpadł do niego dziecięcy szczebiot i śmiech dochodzący ze szkolnego boiska za płotem, mimo że pogoda wcale nie zachęcała do zajęć na świeżym powietrzu. To było jak przebudzenie wiosny po mroźnej zimie, znak, że może wreszcie wszystko wraca na właściwe tory. Niestety w ciągu kolejnych dni część szkół przeszła znów na zdalne nauczanie i pobiliśmy kolejne rekordy w zakażeniach koronawirusem. Wracają niektóre ograniczenia, więc cały czas na aktualności nie straciła moja akcja #zdążyćdomuzeumzanimznówzamkną, choć w tym miesiącu już zdecydowanie mniej intensywna niż w sierpniu

Pytacie mnie, czy odwiedzanie muzeów jest teraz bezpieczne. Wszystkie, w których byłam od ponownego otwarcia po wiosennej izolacji zapewniały środki do dezynfekcji i limity osób na ekspozycjach. We wrześniu byłam na dwóch wystawach (na obu oprócz mnie była tylko jedna osoba), zobaczyłam też trzy instalacje, z czego dwie na świeżym powietrzu, więc również z zachowaniem rygorów sanitarnych. Ja w muzeach czuję się pewniej niż w środkach komunikacji miejskiej, czy sklepach.

Jako pierwszą obejrzałam wystawę pt. "Magdalena Łazarczyk. Skrzydło poruszane palcami" w Miejscu Projektów Zachęty. Na ekspozycję składają się trzy filmy oraz kolekcja ceramicznych kolaży. O ile sztuki audiowizualne kompletnie mnie nie porywają, o tyle jeden "kafel" chętnie powiesiłabym u siebie w domu. Robią fantastyczne wrażenie i jako całość, i każdy z osobna. Są kolorowe i choć większość wykorzystanych motywów budzi raczej pozytywne skojarzenia, to już ich zestawienia mogą być nieco niepokojące. Artystka pokazuje w ten sposób (i w filmach, i w kolażach), że przeznaczenie przedmiotów zmienia się w wyniku przekształceń. Wystawa potrwa do 29 listopada.



Wybrałam się również do ZODIAKU Warszawskiego Pawilonu Architektury na jubileuszową dwudziestą piątą edycję wystawy "Plany na przyszłość. Architektura Warszawy w projektach". O istnieniu tego cyklu wiedziałam od dawna, bo jego wielką fanką jest moja koleżanka, jednak jakoś dotąd nigdy nie uczestniczyłam w żadnej edycji, a to błąd, bo niektóre z pokazanych projektów są na prawdę ciekawe. Część zaprezentowana jest w formie makiet, część jako wizualizacje w postaci graficznej. Znalazły się wśród nich takie przestrzenie jak tzw. Nowe Centrum Warszawy, czyli szereg planowanych zmian w ścisłym centrum stolicy, czy dawne Ogrody Ulricha - teren w sąsiedztwie centrum handlowego Wola Park z zachowanym zabytkowym drzewostanem i wiekowymi szklarniami, które miały zostać zaadaptowane dla potrzeb kultury i gastronomii, a póki co są dziurą w ziemi ogrodzoną płotem.




Jednak bezpośrednim powodem mojej wizyty na tej wystawie była jedna z jej dwóch plenerowych części, projekt "Warszawa 25", w ramach którego 25 osób (architektów, pisarzy i społeczników) opowiedziało o miejscach w stolicy, które ich zdaniem w czasie ostatnich 25 lat zmieniły się w sposób dla nich ważny. To jest zawsze ciekawe doświadczenie, spojrzeć na "swoje" miejsca oczami innych, szczególnie lubianych pisarzy, czy osób, które zna się osobiście, ale z którymi nigdy nie rozmawiało się akurat na temat Warszawy. Natomiast sam dobór miejsc momentami zaskakuje! Całość można odwiedzić do 18 października.


Jednak tym, co w ostatnim miesiącu zrobiło na mnie największe wrażenie była genialna praca Danuty Karsten "Stałość w ulotności" wbudowana we wnętrze jednego z zabytkowych zbiorników na gaz wchodzących dawniej w skład Gazowni Warszawskiej, znanych od jakiegoś czasu pod nazwą Wolskie Rotundy. Tworzą ją wypełnione powietrzem przezroczyste rękawy z tworzywa sztucznego. Konstrukcja, mimo swojej wielkości (wypełnia całe wnętrze o średnicy 52 m i wysokości 52 m), robi wrażenie lekkiej i delikatnej, niczym ogromna pajęczyna. Szczególnie pięknie wygląda, gdy przez pozbawione szyb okienka zbiornika do środka wpadają wiązki światła. O każdej porze dnia wygląda inaczej. Jej dalsza dostępność dla publiczności zależna jest od zainteresowania. Póki co można ją oglądać do 15 października od godz. 10:00 do zmroku (w ostatnich dniach września była to godz. 18:00).






Praca Danuty Karsten jest doskonałym dowodem na to, że architektura postindustrialna, do której jak pewnie wiecie, mam słabość, jest rewelacyjnym miejscem do prezentacji sztuki. Jest też okazją, by na legalu wejść do jednej z rotund, na co dzień niedostępnych. Kiedyś nie było z tym problemu. W czasach licealnych (uczęszczałam do niedalekiego III LO im. gen. Sowińskiego) przychodziłam tu na wagary. Gdy jednak zbiorniki stały się własnością prywatną i nastała moda na urbex, właściciele zatrudnili firmę ochroniarską i z wejściem nie było już tak łatwo. Teraz za 6 zł macie dwa w jednym: kawał dobrej sztuki i poprzemysłowe wnętrze.


Udało mi się też wreszcie zobaczyć neonową instalację autorstwa Tima Etchellsa wykonaną przez specjalistów z Hanak Reklamy Wizualne, która stanęła w lipcu przy Emilii Plater 31 przy budynku opuszczonej szkoły. Znalazły w niej schronienie, pod wspólną nazwą SZKOŁA, trzy instytucje kultury (Komuna Warszawa, Stowarzyszenie Pedagogów Teatru oraz Stowarzyszenie Sztuka Nowa), które musiały wyprowadzić się z zagrożonego katastrofą budynku na Pradze. Napis All the things that could happen next jest swoistym drogowskazem i zaproszeniem do tej nietuzinkowej przestrzeni.


No i jeszcze instalacja, o której ostatnio było bardzo głośno - "Zatrute źródło" Jerzego Kaliny (znanego m.in. jako twórca Pomnika Anonimowego Przechodnia we Wrocławiu), którą od niedawna można oglądać przed gmachem Muzeum Narodowego w Warszawie. Miała być opozycją do pokazywanej 20 lat temu w Zachęcie rzeźby "La Nona Ora" włoskiego artysty Maurizia Cattelany z 1999 roku przedstawiającej Jana Pawła II przygniecionego meteorytem, a stała się przedmiotem licznych memów i niewybrednych komentarzy jako kolejna kość niezgody w skłóconym politycznie społeczeństwie polskim. Przeciwników razi nie tyle sam poziom artystyczny rzeźby, co jej umiejscowienie w tak prestiżowym miejscu. Żeby wyrobić sobie własne zdanie, trzeba to po prostu zobaczyć! Można to zrobić jeszcze do 8 listopada.  




Pamiętacie akcję Zachęty z początku pandemii polegającą na udostępnianiu nośników reklamowych artystom dotkniętym przez lockdown? Została przedłużona do końca roku i w przestrzeni Warszawy pojawiło się osiem nowych reprodukcji sztuki współczesnej. Tym razem poświęcone są wystawom z galerii BWA (Biur Wystaw Artystycznych) w całej Polsce i znajdziecie je na stacjach metra, słupach reklamowych i przystankach autobusowych.


A skoro mowa o metrze, to nowe składy zakupione od czeskiej Škody będą nosić nazwę Varsovia. Właśnie tę nazwę wybrali w głosowaniu internauci. Cóż, dla nie mało oryginalna, ale taka wola większości.

W sierpniu i wrześniu tak bardzo skupiłam się na akcji #zdążyćdomuzeumzanimzówzamkną, że kompletnie zaniedbałam stołeczną scenę street artu, więc pokażę Wam tylko Korę w jesiennej odsłonie. Tymczasem na warszawskich murach zaczynają pojawiać się nowe realizacje, więc za miesiąc sztuki ulicznej powinno być tu już zdecydowanie więcej.


I jeszcze dwie rocznice. Warszawskie Stare Miasto obchodziło 2 września swój jubileusz - czterdziestą rocznicę wpisania na listę UNESCO. Niestety pandemia sprawiła, że nie mogliśmy się nim w tym roku szczególnie podzielić z gośćmi z zagranicy, bowiem statystyki pokazały, że przez koronawirusa stolicę odwiedziło w okresie letnim co najmniej 75% mniej zagranicznych turystów w stosunku do ubiegłego roku!

Z kolei kino Atlantic kończy w tym roku 90 lat. Pojawiła się jednak niepokojąca informacja, że budynek, w którym się mieści, ma być przeznaczony do rozbiórki, a w jego miejscu stanąć ma... wieżowiec! Obecny właściciel kina jednak tę plotkę zdementował, zaś wojewódzki konserwator zabytków rozważa wpisanie budynku do rejestru zabytków. 

REKOMENDACJE NA PAŹDZIERNIK

Oferta muzealna na najbliższe miesiące zapowiada się imponująco. Kilka ciekawych wystaw już się rozpoczęło, inne ruszają lada dzień.

Zamek Królewski od 11 września zaprasza na ekspozycję pt. "Dolabella. Wenecki malarz Wazów" poświęconą twórczości nadwornego malarzem królów z dynastii Wazów, który pracował również dla biskupów i opatów. To właśnie głównie malarstwo religijne pokazane zostało na wystawie. Dolabella wywarł duży wpływ na styl polskiego malarstwa barokowego. Potrwa do 6 grudnia.

Z kolei od 12 września w Muzeum Woli można oglądać wystawę "Przemiany. Krajobraz Woli po 1989 roku". Ta wystawa jest mniej więcej o tym, o czym pisałam całkiem niedawno, w lipcowej Warszawie przyłapanej. Wola to w tej chwili najbardziej rozbudowująca się dzielnica. Krajobraz poprzemysłowy zmienia się w nowoczesne centrum szklanych wieżowców. Ekspozycję będzie można oglądać do 21 marca przyszłego roku.

Od 18 września nową wystawę czasową pt. "Polska. Siła obrazu" ma też Muzeum Narodowe. To prezentacja dzieł najwybitniejszych polskich artystów XIX w. mająca pokazać kulturotwórczą i mitotwórczą rolę polskiego malarstwa tamtego okresu. Potrwa do 20 grudnia.

W Galerii Monopol w okresie od 1 października do 28 listopada obejrzeć będzie można prace Leona Tarasewicza.

2 października rusza natomiast kolejna, dwunasta już edycja, festiwalu Warszawa w Budowie. Tym razem miejscem głównej ekspozycji pt. "Coś wspólnego" będzie Muzeum Sztuki Nowoczesnej (nad Wisłą), a jej tematem nie będzie przestrzeń Warszawy, a wspólnota, rozumiana - jak deklarują sami organizatorzy - w najprostszy i najbardziej bezpośredni sposób, jako wymiana praktycznych umiejętności oraz sąsiedzkich doświadczeń. Temat super, bo mam wrażenie, że w dzisiejszych czasach, gdy w modzie są osiedla grodzone, a na każdej klatce schodowej domofon, te więzi sąsiedzkie nie są już takie jak dawniej, gdy chodziło się pożyczyć szklankę cukru i gdy dzieciaki w blokach całymi chmarami w kapciach biegały po klatkach schodowych i nikomu wówczas nie przeszkadzał hałas. Wystawę będzie można zobaczyć aż do 17 stycznia przyszłego roku.

Jest co oglądać, prawda? Pozostaje mieć nadzieję, że nie będzie drugiego lockdownu jak wiosną.

poniedziałek, 28 września 2020

Wrocław z dziećmi, w parze, solo. Przewodnik dla rodzin i... miłośników architektury

Wiejskie wakacje miały być naszym jedynym wypoczynkiem tego lata. Późne śniadania w ogrodzie, uganianie się za motylami, leżenie na kocu na trawie, wycieczki rowerowe po okolicy, ogniska do późnej nocy... A jednak czułam niedosyt, bo mimo wszystko od śpiewu ptaków bliższe są mi dzwonki tramwajów. Definiuje mnie rytm miasta, dlatego, żeby odpocząć potrzebowałam metropolii, ale takiej, która pogodzi potrzeby nas, dorosłych i będzie też oferować atrakcje dla dzieci. Nie znam wielu takich miast w Polsce. Mamy już za sobą wizyty w Toruniu, Łodzi i Gdyni. Wrocław miałam na liście od lat. Mam na myśli wizytę typowo turystyczną, bo wcześniej bywaliśmy tam wielokrotnie, ale przeważnie w związku z uroczystościami rodzinnymi, więc zazwyczaj miasto zwiedzaliśmy na raty, trochę jak puzzle: a to Panorama Racławicka, a to neony, a to Stary Cmentarz Żydowski. No i dotąd jeździliśmy bez chłopców, a bardzo chciałam pokazać im to jedno z moich ulubionych miast w Polsce. Miałam przyjechać tu z nimi sama w kwietniu, jednak pandemia pokrzyżowała nam plany. Temat wrócił w sierpniu. Wyjazd był bardzo spontaniczny i okazał się strzałem w dziesiątkę!


Tym razem nasz pobyt we Wrocławiu zaplanowaliśmy głównie pod kątem atrakcji dla dzieci i moim pierwszym zamysłem było napisanie postu właśnie o zwiedzaniu miasta z najmłodszymi. Tylko... ja nie do końca umiem odróżnić ofertę skierowaną przede wszystkim do dzieci od tej typowo dla dorosłych. Niedawno w jednej z grup facebookowych poświęconych podróżowaniu z pociechami toczyła się dyskusja na temat posługiwania się gotowymi przewodnikami i jednym z poruszonych problemów było korzystanie z wpisów blogowych typu "co zobaczyć w ... (nazwa miasta) z dzieckiem", a dokładniej, że zazwyczaj nie pokazują one tych miejsc z punktu widzenia najmłodszych, a raczej opisują główne atrakcje turystyczne, które autor zobaczył z dzieckiem. Ja jednak nie wyobrażam sobie, by jadąc z chłopcami po raz pierwszy do miejsca ważnego dla historii i kultury nie pokazać im jego najważniejszych zabytków, szczególnie, gdy jest duże prawdopodobieństwo, że później będą się o nich uczyć w szkole (tak było w przypadku architektury modernistycznej Gdyni, którą pokazywałam chłopcom na początku tego roku i projektów Hundertwassera, które znali z wcześniejszych wizyt m.in. w Wiedniu). Poza tym nasi synowie mają 10 i 12 lat i to już nie ten czas, kiedy każdy spacer musiał zahaczać o plac zabaw. Dziś większość tego, co zobaczylibyśmy sami, również ich interesuje, a my dobrze bawimy się we wszelkich centrach nauki, czy interaktywnych muzeach. Poza tym od jakiegoś czasu staramy się każdy dzień w podróży dzielić i spędzać w taki sposób, by wszyscy byli zadowoleni. W końcu podróże są przecież przyjemnością, nie karą! Stanęło więc na tym, że będzie to po prostu przewodnik po Wrocławiu. Dla wszystkich i każdy sam zadecyduje, co chce zobaczyć. Pierwsza część będzie zatem poświęcona głównie historii i architekturze, druga - atrakcjom dla rodzin, choć i wśród nich osoby bez dzieci też znajdą coś dla siebie. 


Wrocław jest czwartym pod względem ludności i piątym pod względem powierzchni miastem Polski. I jedynym, dla którego, choć nie bez żalu, mogłabym opuścić Warszawę. Jego unikalność polega na położeniu i historii. Odra wraz z czterema dopływami, kanałami, śluzami, wyspami i mostami każe nazywać miasto Wenecją Północy i daje mu mnóstwo malowniczych zakątków. Stolica Dolnego Śląska ma ponad 130 mostów i kładek, leży częściowo na 25 wyspach, więc ta Wenecja nie jest wcale taka przesadzona. Do najpiękniejszych przepraw zalicza się Most Grunwaldzki, najnowocześniejszy i bardzo fotogeniczny jest Most Rędziński przypominający nieco warszawski Świętokrzyski. Burzliwe dzieje zaś sprawiły, że miasto pełne jest fantastycznej architektury z kolejnych epok oraz pamiątek historycznych, które trafiły tu w wyniku powojennego przesunięcia się granic Polski ze wschodu na zachód. Wrocław, jedno z ważniejszych miast piastowskiej Polski, od XIV w. pozostawał w rękach Czech, potem Prus, wreszcie zjednoczonych Niemiec. Gdy po II wojnie światowej Konferencja Poczdamska przyznała Dolny Śląsk Polsce i do Wrocławia przesiedlono mieszkańców Lwowa, który znalazł się w granicach ZSRR, a wraz z nimi ważne dla polskiego dziedzictwa bibliotekę Ossolineum, czy Panoramę Racławicką, polskość Wrocławia miała się stać sukcesem propagandowym nowej ludowej władzy. Dużo środków włożono w odbudowę miasta (Festung Breslau zostało zniszczone w 1945 r. w 70%), stało się też areną propagandowej Wystawy Ziem Odzyskanych. Świetnym miejscem do poznania powojennej historii miasta jest Centrum Historii Zajezdnia urządzone w starej zajezdni autobusowej.



Wszystko to składa się na niezwykłość Wrocławia, sytuując go wśród najciekawszych miast Polski. I dopiero po wizycie nad Odrą wreszcie poczułam, że byłam na wakacjach!

Rynek i Stare Miasto

Rynek jest pierwszym miejscem, gdzie zazwyczaj swoje kroki kierują turyści. I wcale mnie to nie dziwi, bo to chyba najpiękniejszy miejski plac w całej Polsce i jeden z największych rynków staromiejskich w Europie. Jego najważniejszym budynkiem jest gotycki Ratusz, którego budowa trwała aż 250 lat (od schyłku XIII w. aż po XVI w., dzisiejszy wygląd to efekt rozbudowy z lat 1470-1510)! 



Plac otaczają kamienice w rozmaitych stylach architektonicznych, od gotyku, przez renesans, secesję, aż po modernizm dwudziestolecia międzywojennego. 



Najbardziej kontrowersyjny jest biurowiec wzniesiony w latach 1930-31 według projektu Heinricha Rumpa jako Städtische Sparkasse, czyli Miejska Kasa Oszczędności, po wojnie siedziba miejskiego MPK i Banku Zachodniego WBK, obecnie zaś Santander Bank Polska. Był jednym z pierwszych wieżowców Wrocławia. W przeciwieństwie do sąsiednich kamienic jest prosty w formie. Jednym elementem ozdobnym są filary przy wejściu z okładziną z trawertynu z reliefem w motywy egipskie autorstwa Gustava Adolfa Schmidta. 



Całość dopełnia współczesna, szklana fontanna, która początkowo również budziła sporo kontrowersji swą nowoczesnością. Przeciwnicy mówili, że nie pasuje do zabytkowej zabudowy Rynku. Ja lubię takie połączenia. Niestety na czas pandemii woda została odłączona, więc fontanna straciła nieco na atrakcyjności.


Wrocławski Rynek jest o tyle specyficzny, że jego środek zajmuje zespół kamienic usytuowanych wzdłuż dwóch równoległych ulic, przeciętych trzecią. To właśnie do nich "doklejony" jest Ratusz, co najlepiej widać z lotu ptaka/drona lub z punktu widokowego na wieży kościoła św. Elżbiety. 


Tym razem i my właśnie od Rynku rozpoczęliśmy przygodę z Wrocławiem, choć naszym celem w pierwszej kolejności była jedna z dwóch mikroskopijnych średniowiecznych kamieniczek, znanych pod nazwą Jaś i Małgosia. Wzniesiono je najprawdopodobniej w XV w. dla altarystów, czyli opiekunów ołtarza wspomnianego kościoła Św. Elżbiety. W wyższej, Małgosi, swoją siedzibę ma Towarzystwo Miłośników Wrocławia, które opiekuje się turystyczną trasą dla najmłodszych odkrywców miasta o nazwie Korona Wrocławia i jak się nietrudno domyśleć obejmującą najbardziej charakterystyczne punkty widokowe w mieście. O całej trasie więcej napiszę w drugiej części wpisu, poświęconej zwiedzaniu Wrocławia z dziećmi, tu zaznaczę tylko, że trzy z pięciu "szczytów" do zdobycia znajdują się z obrębie Starego Miasta. W siedzibie Towarzystwa trzeba zaś odebrać folder/broszurkę na pieczątki potrzebne do udokumentowania zdobycia wszystkich.


Po sąsiedzku z Rynkiem mieści się plac Solny znany głównie z czynnych całą dobę kramów z kwiatami.


Warto zajrzeć również na ul. Stare Jatki, uliczkę dawnych sklepów rzeźniczych, obecnie mieszczącą liczne galerie sztuki. W klimacie przypomina mi Złotą Uliczkę w Pradze, choć zdecydowanie nie jest tak oblegana. Tym co przyciąga tu zwłaszcza rodziny z dziećmi jest pomnik Ku Czci Zwierząt Rzeźnych złożony z figur z brązu przedstawiających zwierzęta gospodarskie wykonanych przez różnych autorów. Pierwsze stanęły w tym miejscu w 1997 r., najnowsza pochodzi z 2017 r.



Muzeum Uniwersytetu Wrocławskiego

Korona Wrocławia doprowadzi Was do Muzeum Uniwersytetu Wrocławskiego. Jednym z jej punktów jest wszak Wieża Matematyczna, dawniej uniwersyteckie Obserwatorium Astronomiczne, z charakterystycznymi posągami w narożnikach uosabiającymi cztery fakultety: Teologię, Filozofię, Medycynę i Prawo. Nie ograniczajcie się jednak tylko do niej, bo całe muzeum jest fenomenalne. To jedno z moich największych odkryć tegorocznego pobytu w stolicy Dolnego Śląska.  


Uniwersytet Wrocławski powstał w 1702 r. jako akademia jezuicka Leopolidina. W 1811 r. połączono ją z protestanckim Uniwersytetem Viadrina założonym w 1506 r. i przeniesionym do Wrocławia z Frankfurtu nad Odrą. Nowej uczelni nadano nazwę Königliche Universität zu Breslau – Universitas litterarum Vratislaviensis, czyli Królewski Uniwersytet we Wrocławiu – Wszechnica Wrocławska. Ten drugi człon wkrótce zmieniono na Universitas Vratislaviensis. Po II wojnie światowej został przekształcony w polski uniwersytet w oparciu o tradycję wspomnianych uczelni niemieckich i Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie. Podobno lwowscy uczeni otrzymali oferty pracy z wielu uczelni w powojennej Polsce, wybrali jednak Wrocław, bo tam przeprowadzało się całe ich miasto, także studenci, czy biblioteki (Ossolineum). Wygrał lokalny patriotyzm i lojalność wobec mieszkańców.

Główny budynek, Collegium Maximum, może się poszczycić jedną z najdłuższych (171 m) i najbardziej imponujących fasad spośród wszystkich uczelni w Europie Środkowej. Szczególnie ładnie wygląda po zmroku, gdy jest podświetlony. To właśnie tu mieści się muzeum z doskonałymi przykładami sztuki barkowej, Aulą Leopoldyńską i Oratorium Marianum, czyli Oratorium Muzycznym (które w dużym stopniu jest rekonstrukcją, bo uniwersytet, podobnie jak całe miasto, uległ w czasie wojny poważnym zniszczeniom). Ja przede wszystkim chciałam zobaczyć Aulę Leopoldyńską. 



Można kupić bilet uprawniający do zwiedzenia dwóch, trzech lub wszystkich czterech pomieszczeń wchodzących w skład muzeum. Różnice w cenie są niewielkie, poza tym okazało się, że i tak dla naszej czteroosobowej rodziny najbardziej opłacalny jest bilet rodzinny obejmujący całość, więc postanowiliśmy zobaczyć wszystko, a nie jak pierwotnie zakładaliśmy, tylko Wieżę Matematyczną i Aulę Leopoldyńską, co i Wam gorąco polecam, bo dwie nowocześnie urządzone muzealne sale poświęcone ważnym osobistościom uczelni oraz m.in. dawnym pomocom naukowym robią nie mniejsze wrażenie niż barokowe wnętrza. Dodatkowym atutem są pełni pasji pracownicy, który zwłaszcza dzieciakom opowiedzą, do czego służyły poszczególne sprzęty. Nasze były zachwycone! A ja... cóż, w telefonie zostawiam sobie na pamiątkę jedno zdjęcie, Auli Leopoldyńskiej. Tak na wszelki wypadek, żeby sobie spojrzeć, gdy następnym razem będę twierdzić, że nie znoszę baroku...  




Ostrów Tumski 

To najstarsza część Wrocławia, położna na jednej z 12 wysp w granicach miasta, bardzo chętnie odwiedzana przez turystów, a zarazem jedno z najspokojniejszych jego miejsc, może ze względu na liczbę obiektów sakralnych (m.in. trzy kościoły i biblioteka diecezjalna). Wyspa od XII w. była wyłączną własnością kościoła. Tu dosłownie można poczuć, co znaczy święty spokój!

Główną atrakcją jest archikatedra św. Jana Chrzciciela. Z jej wieży roztacza się piękny widok na całe miasto, zaś wnętrze nie ustępuje wcale najsłynniejszym europejskim zabytkom sztuki sakralnej. Szalenie podobają mi się też rynny zakończone rzygaczami w formie maszkaronów. 




Częściowo na Ostrowie Tumskim położony jest też Ogród Botaniczny Uniwersytetu Wrocławskiego.

Na Ostrów Tumski wiedzie Most Tumski, nazywany do niedawna Mostem Zakochanych ze względu na kłódki miłości wieszane przez pary. Po ubiegłorocznym remoncie kłódki zdjęto i na przeprawę mają już nie wrócić. Więcej o modzie na te miłosne gadżety możecie przeczytać w poście Miłość na kłódkę zamknięta.


To także dobre miejsce, by poznać Wrocław z nieco innej perspektywy, z poziomu Odry. Z bulwaru po sąsiedzku odpływają statki w rejsy widokowe, zaś tuż przy gmachu Muzeum Narodowego można wypożyczyć kajaki. 

Panorama Racławicka

Monumentalne dzieło Jana Styki i Wojciecha Kossaka powstało w latach 1893-94. Płótno ma wymiary 15 na 114 m! Przedstawia bitwę pod Racławicami z okresu Insurekcji Kościuszkowskiej. Zostało namalowane z okazji stulecia tej zwycięskiej batalii.


Pierwotnie obraz wyeksponowany był we Lwowie w żelaznej rotundzie zamówionej w Wiedniu u Ludwika Ramułta, która stała w Parku Stryjskim. Nad Odrę przeprowadził się wraz z repatriantami, ale aż 40 lat musiał czekać na ekspozycję w powojennej Polsce, bo w czasach zależności od ZSRR był odbierany jako nieprawomyślny (przecież pod Racławicami powstańcy pokonali rosyjskie wojska zaborcze).


Obraz robi niesamowite wrażenie - szczególnie jego wielkość i trójwymiarowość. Od dziecka chciałam go zobaczyć, ale zawsze było za daleko, nie po drodze lub za mało czasu. Udało się kilka lat temu, niestety w tym roku nie było nam dane pokazać go chłopcom, bo od końca lipca br. jest niedostępny dla zwiedzających z powodu remontu budynku, o którym kilka słów napiszę jeszcze w dalszej części tekstu. Planowane zakończenie prac to kwiecień przyszłego roku. 


Bilet wstępu na Panoramę (gdy już będzie można ją ponownie oglądać) obejmuje też wstęp na wystawy stałe w Muzeum Narodowym, Pawilonie Czterech Kopuł i Muzeum Etnograficznym w ciągu trzech miesięcy od daty zwiedzania Panoramy. Muzeum Narodowe mieści się praktycznie po sąsiedzku i nawet, jeśli nie będzie chcieli zwiedzać wystaw, to warto zobaczyć sam budynek, szczególnie jesienią, gdy oplatające cały gmach winorośle przebarwiają się na żółto i czerwono.


Stary Cmentarz Żydowski przy ul. Ślężnej

Jedna z niewielu w Polsce nekropolii w randze muzeum - Muzeum Sztuki Cmentarnej (Oddział Muzeum Miejskiego Wrocławia). Od 1975 r. znajduje się w rejestrze zabytków. Cmentarz pochodzi z XIX w. Obok zwykłych niewielkich nagrobków (macew) znajdują się na nim piękne groby utrzymane we wszystkich chyba stylach architektonicznych, w szczególności w stylu secesyjnym oraz modernizmu okresu dwudziestolecia międzywojennego, a także monumentalne grobowce, jakie trudno zobaczyć na innych cmentarzach żydowskich w Polsce (wyjątkiem jest cmentarz żydowski w Łodzi, również o charakterze muzealnym). Na cmentarzu pochowanych jest wiele osobistości ówczesnego świata polityki, nauki i kultury. Wśród nich m.in. Ferdynand Lassalle, założyciel pierwszej w Niemczech partii robotniczej, czy Auguste i Siegfried Stein, rodzice Edyty Stein, która przeszła na katolicyzm i jako siostra Teresa Benedykta od Krzyża została zamordowana w Auschwitz i kanonizowana w 1998 r. Wstęp jest płatny, ale raz w tygodniu, w niedzielę, w cenę biletu wliczony jest przewodnik. Aktualnie, ze względu na sytuację epidemiologiczną, w spacerze może brać udział maksymalnie 20 osób i obowiązują zapisy. Byłam na takim oprowadzaniu i uważam, że to doskonała forma poznania nekropolii, bowiem przewodnik opowiada nie tylko o historii cmentarza i ludziach na nim pochowanych, ale również wiele ciekawostek związanych z żydowskim obrzędem pochówku, zwyczajami cmentarnymi, czy też o znaczeniu symboli znajdujących się na poszczególnych macewach. 



Architektura XX i XXI w. - od modernizmu do współczesności

Zwiedzając takie miasta jak Wrocław, naszpikowane wprost zachwycającą architekturą zabytkową, często zapominamy, że przecież każde miasto to żywy organizm, w którym kolejne pokolenia pozostawiły budowle w stylu charakterystycznym dla swoich epok. We Wrocławiu warto szczególnie przyjrzeć się tej z XX w., bo miasto może poszczycić się naprawdę świetnymi przykładami modernizmu, w tym jednym wpisanym nawet na listę UNESCO.

Hala Stulecia

Jeśli mowa o architekturze XX w., nie sposób nie zacząć od Hali Stulecia, która jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych budynków całego Wrocławia. Została wzniesiona w latach 1911-13 według projektu Maxa Berga jako przykład ekspresjonizmu i szczyt możliwości technologicznych tamtych czasów. Była jedną z pierwszych na świecie konstrukcji żelbetowych. Imponujące, jak na tamte czasy, są też rozmiary budynku: średnica - 130 m, wysokość - 42 m, może pomieścić 20 tys. osób. Jej budowa związana była z obchodami stulecia bitwy pod Lipskiem (stąd jej nazwa, w czasach PRL zmieniona na Halę Ludową), przygotowywanymi z dość dużym rozmachem i propagandowym wydźwiękiem. 


Podobnie było po II wojnie światowej, gdy nowa ludowa władza Polski również to miejsce wybrała na organizację w 1948 r. Wystawy Ziem Odzyskanych, której pamiątką jest wznosząca sią przed halą Iglica projektu Stanisława Hempla.


W 2006 r. Hala Stulecia została wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO. 

Na jej tyłach znajdują się zadbane tereny rekreacyjne - Pergola projektu Hansa Poelziga z podświetlaną wieczorami fontanną multimedialną. W skład kompleksu wchodzi także Pawilon Czterech Kopuł pełniący obecnie funkcje muzealne. Po sąsiedzku zaś mieszczą się Park Szczytnicki i Ogród Japoński, na które tym razem nie starczyło nam już czasu.


WUWA

WUWA to skrót od Wohnung und Werkraum (dom i miejsce pracy) i nazwa pokazowego osiedla wzniesionego w 1929 r. specjalnie na wystawę odbywającą się we Wrocławiu, mającą na celu pokazanie minimalistycznych i tanich aranżacji mieszkalnych. W projekt zaangażowanych było 11 śląskich architektów, którzy stworzyli 32 przykładowe budynki w popularnym wówczas stylu Bauhaus. 

Dom Handlowy Renoma

To jeden z najciekawszych przykładów modernizmu międzywojnia we Wrocławiu. Monumentalny dom towarowy o ówczesnej nazwie Warenhaus Wertheim został wzniesiony w 1930 r. przez berlińską firmę handlową rodziny Wertheim. Był największym domem towarowym w mieście. Gmach został zaprojektowany przez architekta Hermanna Dernburga. Wprawne oko dostrzeże ozdobne elementy elewacji w postaci ceramicznych główek ludzkich i motywów kwiatowych - dzieło rzeźbiarzy Ulricha Nitschke i Hansa Klakowa. Nadają konstrukcji nieco lekkości. Niestety 72 spośród 100 główek to doskonałe repliki wykonane współcześnie przez artystkę Polę Ziembę na podstawie zdjęć oryginałów udostępnionych przez wnuczkę Ulricha Nitschke. Budynek uległ bowiem poważnym zniszczeniom w czasie bombardowań w 1945 r. Po wojnie został dość szybko odbudowany, by zdążyć z otwarciem na Wystawę Ziem Odzyskanych. I jak przed wojną stał się największym Powszechnym Domem Towarowym, tyle że w całej Polsce! Rzeźby odtworzono dopiero w czasie renowacji z lat 2005-2009. Nazwa Renoma jest powojenna. Od 1977 r. budynek znajduje się w rejestrze zabytków.   



Hala targowa

Hala targowa powstała w latach 1905-08 w miejscu dawnej zbrojowni (jej pozostałością są dwie wieże). Był to jak na swoje czasy bardzo nowatorski projekt, jeden z pierwszych z wykorzystaniem betonu, co świetnie widać wewnątrz (betonowe łuki). Dziś ma nie tylko przeznaczenie handlowe, ale znajduje się tu także mała gastronomia.



Osiedle Grunwaldzkie

Zespół sześciu bloków mieszkalnych i trzech pawilonów usługowych o niebanalnej, brutalistycznej bryle nosi potoczną nazwę Wrocławskiego Manhattanu (lub bardziej pogardliwie sedesowców). Osiedle zostało zaprojektowane przez Jadwigę Grabowską-Hawrylak i wzniesione w latach 1970-73. Jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych przykładów architektury powojennej w Polsce. Niedawno bloki przeszły renowację i ich elewacje zostały pomalowane na świeży biały kolor. Jest to jedna z najlepiej przeprowadzonych rewitalizacji architektury powojennej w naszym kraju. Doceniono głównie to, że zrezygnowano ze stosowania kolorów, co zazwyczaj nazywane jest pastelozą i nie ma najlepszej konotacji.





Pawilon (rotunda) Panoramy Racławickiej

Zazwyczaj przedmiotem wizyty w tym miejscu jest sam obraz, tymczasem na uwagę zasługuje także budynek jako doskonały przykład brutalizmu, a i z uwagi na towarzyszące jego powstaniu zawirowania. Budowę rozpoczęto jeszcze w latach sześćdziesiątych XX w. i trwała z przerwami ponad 20 lat! Konkurs na budowę pawilonu w obecnej lokalizacji ogłoszono w 1956 r. Jego zwycięzcami zostali Ewa i Marek Dziekońscy. Budowę w stanie surowym ukończono w 1967 r., jednak wokół płótna rozpętała się zawierucha polityczna i wszystko wskazywało na to, że obraz nie zawiśnie we Wrocławiu, a raczej w Krakowie, Racławicach lub Warszawie, więc budynek miał być przekształcony w centrum kulturalno-kongresowe. Jednak dzięki staraniom środowisk artystycznych obraz został nad Odrą i wraz z rotundą udostępniono go zwiedzającym w 1985 r. Sześć lat później gmach wpisano do rejestru zabytków. Surowość obiektu do dziś budzi podziw miłośników architektury.


Powojenne detale architektoniczne

Detale architektoniczne fascynują mnie od lat. Szukam ich w każdym z odwiedzanych miejsc, często trafiając na nie przypadkowo i zazwyczaj nic na ich temat nie wiedząc. Przekopuję się potem przez czeluście Internetu w poszukiwaniu informacji o autorach i latach powstania. Okazuje się, że Wrocław dba o swoje dziedzictwo w tym zakresie i mozaiki, czy ceramiczne okładziny opatrzone są tabliczkami z nazwiskami projektantów oraz pierwotnym przeznaczeniem budynków, które zdobiły i z którymi były nierozerwalnie związane! Brawo Wrocław, niech inne miasta biorą przykład! Znalazłam dwa opisane detale: okładzinę ceramiczną pt. "Atomy" projektu Anny Szpakowskiej-Kujawskiej z 1972 r. na jednym z budynków uniwersyteckich i typograficzną okładzinę ceramiczną projektu Anny Malickiej-Zamorskiej z lat siedemdziesiątych XX w. zlokalizowaną na ścianie dawnej biblioteki Ośrodka Alliance Française.



Galeria Neon Side 

To jest magiczne miejsce, zwłaszcza po zmroku. W podwórku przy ul. Ruskiej 46C zostały zebrane neony, które w minionych latach zdobiły wrocławskie ulice. Od 2014 r. tworzą niezwykłą galerię na świeżym powietrzu.


Więcej o wrocławskich neonach napisałam już w poście Neonowy Wrocław

Solpol

To jeden z najbardziej znanych przykładów postmodernistycznej architektury lat dziewięćdziesiątych XX w. w Polsce. Kolorowy, odważny w formie i... znienawidzony przez mieszkańców miasta jako szczyt kiczu i złego gustu, w dodatku sąsiadujący z zabytkowymi kościołami. Cóż, tak się budowało w tamtym okresie. Projekt powstał w 1992 r. w pracowni architektonicznej Studio Ar-5 prowadzonej przez Wojciecha Jarząbka, który jest jednym z jego autorów. W budynku, a właściwie w dwóch leżących naprzeciw siebie (drugi, nieco bardziej stonowany i kolorystycznie, i architektonicznie wzniesiono w 1998 r.), rozdzielonych ul. Świdnicką, mieścił się dom towarowy. Wraz z pojawianiem się w Polsce zagranicznych centrów handlowych, Solopol zaczął się wyludniać. Od kilku lat toczy się dyskusja na temat wyburzenia starszego z budynków (młodszy przekształcono w biurowiec). Choć nie jestem jego fanką, to zaliczam się do zwolenników jego pozostawienia jako przykładu budownictwa tamtych czasów. Każda z epok powinna mieć szansę na pozostawienie po sobie swojego dziedzictwa. Może za jakiś czas i postmodernizm zaczniemy doceniać, jak dopiero od niedawna docenia się powojenny modernizm lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych.  



Architektura współczesna

Wrocław, jak większość polskich miast, bardzo się zmienia. Na wolnych działkach w centrum wyrastają bloki, hotele i biurowce w najnowocześniejszej stylistyce. Niektóre realizacje jak nowy gmach Politechniki, apartamentowce nad Odra vis a vis gmachu Uniwersytetu, czy kamienica w pobliżu Starych Jatek, są bardzo miłe w odbiorze i podobnie jak Solpol budują architektoniczną historię miasta, jej najmłodszą tkankę. 






Teatr Muzyczny Capitol

To jest przykład tego, jak z klasą połączyć przeszłość z teraźniejszością, miasto, którego już nie ma z potrzebami rozwijającej się metropolii. Bardzo lubię takie dialogi. Obecna bryła budynku to efekt przebudowy z lat 2011-2013, za którą odpowiadają architekci z pracowni KKM Kozień Architekci. Udało im się stworzyć obiekt o bryle na miarę współczesnych czasów, w której jednak odnaleźć można nawiązania do historii. Przed wojną w tym miejscu funkcjonował kinoteatr Capitol. Jego ekspresjonistyczna siedziba wzniesiona w 1929 r. według projektu berlińskiego architekta Friedricha Lippa uchodziła za najpiękniejszy kinoteatr w całej Europie. Niestety wojnę przetrwał tylko parter budynku, na szczęście z prawie nietkniętą sceną i widownią. Kolejne zniszczenia przyniosła powódź z 1997 r. Dzięki wspomnianej rozbudowie gmach powiększono czterokrotnie! Odrestaurowano też modernistyczne wnętrza, tak by jak najbardziej oddawały ducha dwudziestolecia międzywojennego, zaś w elewacji budynku szkłem zaznaczono jego historyczny kształt i zamontowano neon nawiązujący do przedwojennego. Nic dziwnego, że budynek doceniono wieloma nagrodami.


Pomnik Anonimowego Przechodnia 

Na pewno przynajmniej raz natknęliście się w Internecie na zestawienie iluś tam najlepszych/najciekawszych pomników na świecie. Polskich jest niewiele, ale wrocławski Pomnik Anonimowego Przechodnia trafia na większość takich list. Znajduje się po dwóch stronach ul. Świdnickiej, tuż przy ruchliwym skrzyżowaniu z ul. Piłsudskiego. Z jednej strony postaci wchodzą "pod ziemię", z drugiej zaś spod niej wychodzą. Wszystko w sąsiedztwie czterech przejść dla pieszych. Zwykli szarzy ludzie, o zwykłych szarych twarzach.


Pierwowzorem dla pomnika była instalacja "Przejście" autorstwa Jerzego Kaliny, która w 1977 r. stanęła w Warszawie przy skrzyżowaniu Świętokrzyskiej i Mazowieckiej, zaś po demontażu trafiła do wrocławskiego Muzeum Narodowego. Gipsowe figury posłużyły do wykonania elementów pomnika, który odsłonięto w 2005 r.


A o Jerzym Kalinie ostatnio znów zrobiło się głośno za sprawą kontrowersyjnej instalacji "Zatrute źródło" przedstawiającej papieża Jana Pawła II dźwigającego wielki głaz i stojącego w wodzie o czerwonej barwie, która stanęła przed gmachem Muzeum Narodowego w Warszawie.

Wrocław z dziećmi

Krasnale

Krasnale, dziś atrakcja głównie dla najmłodszych turystów, mają swoje korzenie w historii miasta, choć zupełnie nie kolorowej. W latach osiemdziesiątych XX w. we Wrocławiu działał jeden z ruchów antykomunistycznych, Pomarańczowa Alternatywa, której symbolem był właśnie krasnal. Ruch zasłynął organizacją humorystycznych happeningów mających na celu ośmieszanie władzy komunistycznej. 

Pierwsze małe figurki skrzatów pojawiły się w 2001 r. Obecnie w całym mieście jest ich kilkaset i nie ma możliwości, by się na nie nie natknąć w czasie zwiedzania. W szukaniu pomagają tematyczne mapy, w które można zaopatrzyć się w specjalnej karasnoludzkiej Informacji Turystycznej na tyłach Ratusza oraz aplikacja na telefon komórkowy. My nie szukaliśmy specjalnie, ale wędrując ulicami miasta mimo woli bacznie się rozglądaliśmy, jak na grzybobraniu. Mistrzem krasnoludobrania w naszej rodzinie bez dwóch zdań został Jerzyk.





Ciekawostka: jeden z wrocławskich krasnali wybrał się na gościnne występy do Warszawy i można go zobaczyć na bulwarach nad Wisłą, a ja pokazywałam go w kwietniowym odcinku cyklu Warszawa przyłapana.

ZOO

Kto z Was nie pamięta Państwa Gucwińskich i ich programu "Z kamerą wśród zwierząt"? Ja się na nim wychowałam. Kręcony był w latach 1971-2002 właśnie we wrocławskim ZOO. Jednak historia ogrodu sięga XIX w. Został założony w 1865 r. Jest jednym z najładniejszych ogrodów zoologicznych w Polsce, z obszernymi wybiegami dla zwierząt, mnóstwem zieleni i zabytkowymi budynkami. 



Dziś popularny jest głównie za sprawą otwartego w 2014 r. Afrykarium prezentującego różnorodność ekosystemów związanych ze środowiskiem wodnym Afryki (nazwa to połączenie słów Afryka i Akwarium). Szczególnie atrakcyjny jest przezroczysty, osiemnastometrowy tunel wchodzący w skład części dedykowanej Kanałowi Mozambickiemu, dzięki któremu nad głowami zwiedzających przepływają żółwie zielone, rekiny, czy płaszczki.






Mam jednak najbardziej podobała się motylarnia, niewielka, ale dzięki swobodnie latającym owadom, przysiadającym na odwiedzających, niezwykle atrakcyjna dla dzieci. Niestety nie da się tam spędzić zbyt dużo czasu z powodu wysokiej temperatury i dużej wilgotności, których potrzebują egzotyczne gatunki.


Atrakcyjność ogrodu sprawia, że niestety w sezonie turystycznym tworzy się ogromna kolejka do kasy. Bilety można, co prawda kupić także, przez Internet, jednak nie wszystkie są dostępne tą drogą. Nie ma m.in. rodzinnych oraz łączonych, obejmujących wstęp do ZOO i Hydropolis, które są cenowo najbardziej opłacalne dla rodzin z minimum dwójką dzieci. Taki bilet można kupić tylko w kasie ZOO lub Hydropolis. Polecam w drugim z wymienionych miejsc, bo jednak tam kolejki są mniejsze. Otrzymuje się kupon, który w instytucji, którą odwiedza się jako drugą wymienia się na bilety wstępu. Jest na to kolejnych 30 dni, my obie atrakcje zwiedzaliśmy dzień po dniu. W ZOO kupon można od ręki wymienić na bilety w Punkcie Obsługi Klienta bez stania w kolejce do kasy. I tak jednak polecam być tam jak najwcześniej, ponieważ oprócz kolejki do kasy druga tworzy się do wejścia do Afrykarium. Im wcześniej, tym stoi się krócej.

Hydropolis

Hydropolis to kapitalne centrum wiedzy o wodzie. Mieści się w dziewiętnastowiecznym podziemnym zbiorniku wody czystej. Jest czymś pomiędzy muzeum, a interaktywnym centrum nauki. Ekspozycja jest nowoczesna i multimedialna, podzielona na siedem stref tematycznych, m.in. opowieść o wodzie we wszechświecie, stanach skupienia wody, wodzie jako kanale transportu, czy mieszkańcach podwodnego świata. Dla mnie najciekawsza była strefa poświęcona wodzie w mieście, gdzie można zobaczyć rewelacyjną makietę Wrocławia uwzględniającą także powódź z 1997 r.








Polinka

Komunikacja w większości polskich miast to przede wszystkim autobusy i tramwaje. W nielicznych wciąż jeżdżą trolejbusy (jednym z nich jest Gdynia), Warszawa jest jedynym posiadającym metro. Wrocław ma za to... kolejkę linową! Kursuje nad Odrą i powstała na potrzeby Politechniki Wrocławskiej, łączy bowiem kampusy tej uczelni położone na obu brzegach rzeki. Miejska legenda mówi, że powodem budowy było notoryczne spóźnianie się na zajęcia studentów, którzy musieli przemieścić się pomiędzy budynkami po dwóch stronach rzeki, usytuowanych w pewnej odległości od mostów. Podróż kolejką trwa zaś ok. 2-3 minuty. Oczywiście z tej niecodziennej przeprawy może skorzystać każdy. Obowiązują bilety okresowe na komunikację miejską, turyści zaś muszą w automacie przy jednej ze stacji kupić specjalny bilet na Polinkę.



Kolejkowo 

Kolejkowo to Dolny Śląsk w miniaturze, pokazany w postaci makiet. Są na nich główne zabytki regionu i zwykłe codzienne życie. No i oczywiście pociągi. Ekspozycja mieści się w jednym z pomieszczeń budynku Dworca Świebodzkiego.

Centrum Historii Zajezdnia

Interaktywna opowieść o powojennej historii Wrocławia zaaranżowana na wzór miasta. Są ulice, dworzec, sklepy, kiosku ruchu, czy budka telefoniczna, która najmłodszym uświadomi, że nie zawsze każdy miał telefon w domu, nie mówiąc o komórkowych. Wszystko z naturalnej skali. Są też podziemia nawiązujące do opozycji antykomunistycznej, bo to właśnie tu, na terenie zajezdni autobusowej Miejskiego Przedsiębiorstwa Komunikacyjnego w sierpniu 1980 r. doszło do strajku wspierającego robotników z Wybrzeża.

Korona Wrocławia

Ze wszystkich rodzinnych atrakcji we Wrocławiu, ta podobała mi się najbardziej. To trasa turystyczna obejmująca pięć punktów widokowych: wieżę archikatedry św. Jana Chrzciciela (97 m wysokości) na Ostrowie Tumskim, wieżę kościoła św. Elżbiety (91 m), wieżę kościoła św. Marii Magdaleny (tzw. Mostek Pokutnic - 45 m), Wieżę Matematyczną (42 m) na Uniwersytecie Wrocławskim i Sky Tower (212 m). Za ich zdobycie otrzymuje się specjalną odznakę.






Procedura wygląda następująco: najpierw trzeba zgłosić się do siedziby Towarzystwa Miłośników Wrocławia opiekującego się trasą (kamieniczka Małgosia - pisałam o tym na początku tekstu), wpisać się do specjalnej książki i uiścić opłatę 10 zł. W zamian otrzymuje się folder/broszurkę, do której trzeba wbić pamiątkowe pieczątki w każdym z punktów (wszędzie wiedzą, o co chodzi). Potwierdzeniem zdobycia kolejnych wież są też bilety wstępu lub paragony kasowe. Z pieczątkami wraca się do punktu wyjścia i wówczas otrzymuje się odznakę Zdobywcy Korony Wrocławia. Minus jest jeden. Towarzystwo pracuje tylko od poniedziałku do piątku w godz. 10:00-15:00 (a w miesiącach wakacyjnych nawet do 14:00).


Drugi minus (a miał być tylko jeden!) to to, że tylko na dwa z wymienionych punktów wjedziecie windą (katedra św. Jana Chrzciciela i Sky Tower), na pozostałe trzeba wchodzić schodami, są więc niedostępne dla osób z niepełnosprawnościami ruchowymi. W sezonie turystycznym bilety do Sky Tower najlepiej kupować z wyprzedzeniem, przez Internet. My kupiliśmy z dwudniowym i faktycznie tego dnia w kasie na miejscu były już niedostępne. 

Sky Tower jest moim zdaniem najsłabszym ze wszystkich punktów widokowych. Wysokość oraz oddalenie od centrum sprawiają, że na panoramę miasta z tej perspektywy patrzy się trochę jak na makietę. Niby wiadomo, gdzie są najważniejsze budynki, ale są one mikroskopijnie małe.





Najciekawszy jest natomiast Mostek Pokutnic (lub Czarownic) - kładka rozpięta pomiędzy wieżami kościoła św. Marii Magdaleny. Nazwę zawdzięcza legendzie, według której nocą na moście miały się pojawiać pokutujące dusze podróżnych zmarłych we Wrocławiu. W innej wersji legendy były to dusze dziewcząt, które zamiast przykładnie wyjść za mąż i prowadzić dom, strwoniły życie na zabawie i kokieterii. Ponoć matki przyprowadzały pod kościół lekkomyślne córki, by pokazać im jak mogą skończyć. Do tej wersji legendy nawiązuje zdobiąca mostek rzeźba krasnoludzkich Czarownic, matki i córki.  



Zrób sobie przerwę!

Zwiedzanie potrafi dać w kość, szczególnie w upalny dzień i gdy podróżuje się z dziećmi. Każdemu należy się chwila oddechu. Najwięcej kawiarni i restauracji znajdziecie w okolicach Rynku, jednak warto zajrzeć do innych, "alternatywnych" zagłębi gastronomicznych, w ciekawych lokalizacjach. 

Dzielnica Czterech Świątyń (lub Wyznań)

To umowna nazwa, która pochodzi od lokalizacji na stosunkowo małym obszarze ograniczonym ulicami Ruską i Włodkowica kościołów czterech wyznań. Są tu: cerkiew prawosławna, kościół rzymskokatolicki i ewangelicki oraz synagoga. Dziś to także modne miejsce pełne restauracji, kawiarni i barów. Głównie tu spędzaliśmy czas wieczorami. Trzeba zaglądać w bramy, kilka restauracji ma też ogródki na dziedzińcu synagogi. To jest jedno z moich ulubionych miejsc we Wrocławiu.




To właśnie w tej okolicy znajduje się też wspomniana wcześniej galeria neonów. 

Nasyp 

O tym miejscu już kilka lat temu mówiła mi koleżanka, która studiowała we Wrocławiu. Kawiarnie, restauracje i puby urządziły się w zabudowanych wnętrzach wiaduktu kolejowego. Miniecie to miejsce w drodze do wieżowca Sky Tower. Jest o tyle ciekawe, że leży w pobliżu dworca Wrocław Główny i przejeżdża tu większość pociągów podmiejskich zatrzymujących się w mieście. Nie jest więc niczym odosobnionym, że konsumpcji towarzyszy stukot składów przetaczających się ponad głowami. Latem większość lokali wystawia ogródki na zewnątrz. Niestety sąsiadujące ulice nie są całkowicie wyłączone z ruchu. Na szczęście jest on niewielki, a cały kompleks jest bardzo klimatyczny, szczególnie jeśli ktoś lubi industrialne klimaty.


Foodtrucki przy Hali Stulecia

Czynne w weekendy. Zjecie tam i burgery, i greckie souvlaki, i kuchnię meksykańską. Jest też kraftowe piwo. Doskonałe miejsce na odpoczynek po wizycie w ZOO lub zwiedzaniu Hali Stulecia i okolic.


Hotel Monopol 

Na ostatnim piętrze tego najstarszego hotelu we Wrocławiu mieści się restauracja, a latem również kawiarnia ze stolikami wystawionymi na dachu. Możecie ją potraktować jako jeszcze jeden, dodatkowy punkt widokowy na miasto (jest winda!), ale bardzo przyjemnie jest usiąść tam po całym dniu zwiedzania na kawę lub/i drinka. To jest jedno z tych miejsc, które sprawiają, że jednak wolę podróżować w ciepłych miesiącach, czytaj: w sezonie turystycznym. Bo choć wszędzie jest wtedy więcej ludzi, to jednak późniejsza szaruga pozbawia takich miejsc, tych typowo relaksujących, właściwych letniemu spowolnieniu.



Wrocław ma też kilka miejsc na świetną pizzę neapolitańską: Iggy Pizza (Stare Miasto), Piec na Szewskiej, Vaffa Napoli (w Dzielnicy Czterech Świątyń), Pizza Si (pod Nasypem). Z dzieciakami, bezcenne! 

Cztery dni w tak dużym i ciekawym mieście to oczywiście za krótko. Na samo ZOO i okolicę (Hala Stulecia, ewentualnie Ogród Japoński lub WUWA) trzeba poświęcić jeden cały dzień. Znów zabrakło czasu na wszystko, co sobie wypisałam w moim wszystkowiedzącym notesie. Z żalem z listy musiałam skreślić m.in Nadodrze, czego teraz szczególnie żałuję, bo już po powrocie do Warszawy przeczytałam gdzieś, że słynne podwórka z muralami przy ul. Roosvelta mają przejść remont i obrazy najpewniej znikną ze ścian. Szczęścia nie mam też do Ogrodu Japońskiego. Ilekroć jestem we Wrocławiu, jest w planach i jak dotąd nie udało mi się tam dotrzeć. 

Moim marzeniem jest jeszcze odwiedzić Wrocław w okresie przedświątecznym i zobaczyć najpiękniejszy w Polsce Jarmark Bożonarodzeniowy. Czy się uda w tym roku - nie wiem, bo czas, ze względu na pandemię koronawirusa, jest specyficzny i wiele imprez miejskich w całym kraju zostało odwołanych. Skoro jednak dotąd zwiedziałam miasto na raty, po kawałeczku, niech więc będzie to ten brakujący fragment do uzupełnienia.

(foto: iza & pwz)