poniedziałek, 20 stycznia 2020

Gdynia z dziećmi zimą. Cztery pomysły na cztery dni, czyli o sztuce dzielenia czasu między potrzeby dzieci i rodziców

Kiedyś w jednej z internetowych grup poświęconych turystyce rodzinnej padło pytanie o najtrudniejszy okres w podróżowaniu z dziećmi. Wielu rodziców, bez względu na wiek swoich pociech, odpowiadało: TERAZ. Moje TERAZ jest teraz. 

Minęło prawie pięć lat od publikacji na blogu tekstu o tym, jak dzieci zmieniły nasze podróżowanie. Z turystyki pieszej przestawiliśmy się wówczas na samochodową, góry zamieniliśmy na morze, doszły city breaki, zachwycające Starówki, pachnące kadzidłem kościoły i muzealne gabloty. A między tym wszystkim, co interesowało nas, dorosłych, także place zabaw, parki dinozaurów (o, zgrozo!) i ogrody zoologiczne. Wtedy jednak wystarczał wózek lub chusta, ewentualnie silne ramiona taty i maluchy szły tam, gdzie my. I mimo konieczności karmienia, czy przewijania co jakiś czas, mam wrażenie, że było jakoś łatwiej.

Dziś chłopcy mają 9 i 11 lat. I kompletnie różne od naszych oczekiwania od podróży. Ja kocham miasta, muzea, cywilizację, dzieciom do szczęścia potrzeba jedynie hotelowego basenu, rozmaitych parków rozrywki lub ekspozycji stymulujących wszystkie zmysły. Syndrom naszych czasów. Nudzi ich oglądanie zabytków, czy dzieł sztuki, co sprawia, że nasze wspólne podróżowanie wchodzi w kolejną fazę, której hasłem przewodnim jest KOMPROMIS.

I tak oto z początkiem nowego roku stanęłam przed nie lada wyzwaniem. Postanowiłam wykorzystać szkolną przerwę świąteczną i zabrać chłopaków do Gdyni. Dlaczego właśnie tam? Jeśli tu zaglądacie to pewnie wiecie, że często kierunki wyznaczają mi ekspozycje w muzeach w całej Polsce. W planach miałam więc wystawę mody Barbary Hoff w Muzeum Miasta Gdyni i przy okazji gdyński szlak modernizmu. Czyli wszystko to, czego moje dzieci nie znoszą! Po raz pierwszy (serio!) jechałam z nimi sama, więc dla mnie była to najbardziej wymagająca ze wszystkich naszych dotychczasowych podróży. Musiałam znaleźć złoty środek na nasz wspólny pobyt i coś, co zrekompensuje im niedogodności zwiedzania ze mną. Wiedziałam tylko tyle, że w Gdyni jest Akwarium i dwa okręty, które niestety zimą nie są dostępne dla zwiedzających. Na szczęście okazało się, że miasto oferuje całkiem sporo atrakcji dla chłopców w tym wieku. Przyjęliśmy zasadę, że każdy dzień dzielimy na pół - pół dla mnie, pół dla nich. Jeśli rano był spacer po plaży, to po południu muzeum, jeśli wizyta w Akwarium, to połączona z podziwianiem architektury, a jak padało - cały dzień w centrum nauki.



To naprawdę działa! Zapraszam zatem do wspólnego rodzinnego niespiesznego zwiedzania Gdyni, dzień po dniu.

Dzień pierwszy. Na plażę! A potem do muzeum.


Kto powiedział, że na plażę można chodzić tylko latem? Spacery brzegiem morza są przyjemne o każdej porze roku, a powietrze bogate w jod. Po cichu liczyliśmy tylko na nieco bardziej zimową aurę i chociaż trochę śniegu, a przynajmniej mróz, który malowniczo otula lodem falochrony i zdobi soplami podpory mola. Pogoda trafiła nam się jednak bardziej wiosenna, niż zimowa.

Tuż przed naszym przyjazdem przez kilka dni potężnie wiało, więc Jerzyk nastawiał się na szukanie bursztynów. Przy sztormowej pogodzie fale częściej wyrzucają na brzeg rozmaite skarby, a i konkurencja do zbierania jest zimą mniejsza. Niestety nic nie udało nam się znaleźć, bowiem okazało się, że źle szukaliśmy - w piasku tuż przy brzegu, a trzeba nieco dalej w kierunku wydm, czy klifów, gdzie bałtyckie złoto może zostać zatrzymane przez roślinność lub gałęzie. Przywieźliśmy natomiast do domu wygładzone przez wodę kamyki i garść małych muszelek. 




Pierwszego dnia wybraliśmy się tylko na plażę w centrum miasta, wzdłuż której prowadzi ładna promenada. Gdynia ma jednak do zaoferowania mnóstwo pięknych, pocztówkowych nadmorskich zakątków, choćby budzące zachwyt klify w Orłowie, czy Babie Doły z tajemniczą torpedownią, którą zostawiliśmy sobie na ostatni dzień naszego pobytu nad Bałtykiem.



Spacerowiczów w ten przedłużony świąteczny weekend (między Nowym Rokiem, a świętem Trzech Króli) było mnóstwo, nad głowami kołowały mewy, a brzegiem przechadzały się łabędzie poszukujące smakowitych kąsków, którymi karmią je ludzie. Pamiętajcie jednak, że ptakom nie powinno się dawać chleba, co robi większość turystów. Właściwym pokarmem jest dla nich ziarno.




Przy plaży znajduje się spory plac zabaw i możecie wierzyć, albo nie, ale to chłopaków wciąż bawi!



Po zabawie w piasku, na huśtawkach i drabinkach przyszła pora na zamianę ról. Popołudnie zarezerwowane było ma moje przyjemności, czyli "dorosłą" wystawę. Większość muzeów w okresie zimowym otwarta jest do godz. 16:00-17:00, dłużej czynne są Muzeum Miasta Gdyni (w czwartki do 20:00 i znajduje się tuż przy plaży), gdzie obejrzałam wspomnianą wystawę mody Barbary Hoff oraz Muzeum Emigracji (codziennie do 18:00, ok. 2 km od centrum miasta).




Dzień drugi. Gdyński szlak modernizmu i Akwarium Gdyńskie


Taki spacer jest nie tylko kompromisem między moją potrzebą zwiedzania, a dziecięcą chęcią rozrywki. Budynek, w którym mieści się Akwarium znajduje się na jednej z tras gdyńskiego szlaku modernizmu. Miasto wytyczyło kilka takich tras, ale najciekawszy i pokazujący najbardziej reprezentacyjne budynki wiedzie od Dworca Gdynia Główna aż na Polo Południowe, gdzie znajduje się Akwarium. 

O architekturze modernizmu opowiem w oddzielnym poście, bo udało nam się bez "mamo, bolą mnie nogi" przejść całą tę trasę, zaś historia wznoszenia miasta niemal od zera nawet chłopaków zainteresowała. Dodatkową zachętą mogą być gorące pączki ze Starej Pączkarni, które kupić można mniej więcej w połowie drogi (ul. 10 Lutego 16), robiąc przy okazji przerwę na odpoczynek dla małych stóp. 

Wracając jednak do Akwarium, budowę gmachu ówczesnej Stacji Morskiej, która miała mieścić także muzeum i akwarium, rozpoczęto w 1938 r. Prace zostały przerwane przez wybuch wojny, jednak gmach zdążył zyskać monumentalną modernistyczną bryłę. Po wojnie, w latach 1958-1960, budynek powiększono o przeszkloną rotundę i otaczający ją taras na filarach. W 1971 r. otwarto Muzeum Oceanograficzne i Akwarium Morskie Morskiego Instytutu Rybackiego w Gdyni, które pod krótszą nazwą, jako Akwarium Gdyńskie, funkcjonuje od 2003 r.

Ekspozycja dziś nieco trąci myszką, biorąc pod uwagę współczesne możliwości techniczne, rozwój i nowoczesność i porównując ją choćby do wrocławskiego Afrykarium. Ja jednak mam do Akwarium Gdyńskiego duży sentyment. Było tu odkąd pamiętam, przez dłuższy czas chyba jedyne w Polsce. I mimo kilku już wizyt i mnie, i chłopaków nieustająco zachwyca. Najbardziej oczywiście akwaria z kolorowymi rybami, żółwiami, a nawet wężem (anakondą zieloną), który na dzieciakach zrobił największe wrażenie. 



Ekspozycja zajmuje 3 piętra i łącznie 7 sal tematycznych z 68 akwariami! To ponad 1500 żywych organizmów należących do 250 gatunków. Zwiedzanie rozpoczyna się od pierwszego piętra i dopiero stamtąd schodzi się na parter oraz wchodzi na piętra wyższe. Na kolejnych poziomach zobaczyć można mieszkańców głębin Atlantyku, północnego Pacyfiku i Indopacyfiku, rafy koralowej (to moja ulubiona sala, w której ryby mają bajeczne kolory), Amazonii (to tu mieszka uwielbiana przez chłopaków anakonda zielona), a także zwierzęta, które żyją na styku wody i lądu. Bałtykowi dedykowana jest oddzielna sala na najwyższym poziomie kompleksu, której centralny punkt stanowi makieta dna Bałtyku pamiętająca jeszcze początki muzeum. Daje ona wyobrażenie o ukształtowaniu dna i głębokościach naszego morza, bowiem zaznaczone są też główne miasta położone nad akwenem.







Akwarium Gdyńskie jest częścią Morskiego Instytutu Rybackiego – Państwowego Instytutu Badawczego. Ma rangę ogrodu zoologicznego. Poza funkcją wystawienniczą podejmuje też działania na rzecz ochrony przyrody, szczególnie zwierząt żyjących w wodzie, a także prowadzi edukację ekologiczną i badania naukowe. W klatce schodowej można zobaczyć rekina młota wykonanego z plastikowych torebek i butelek. To praca Jana Sajdaka, która powstała w ramach akcji National Geographic "Planeta albo plastik". I choć sopocki rekin nie jest tak imponujący, jak śmieciowy wieloryb z Brugii, którego widziałam w Utrechcie, to na mnie także zrobił wrażenie, po raz kolejny przypominając o problemie kryzysu ekologicznego, z którym musi się zmierzyć w obecnych czasach nasza planeta.



Dzień trzeci. Centrum Nauki Experyment, a wieczorem spacer szlakiem świątecznych iluminacji


Pogoda nad Bałtykiem jest kapryśna o każdej porze roku, więc jest duże prawdopodobieństwo, że przynajmniej raz w ciągu pobytu trafi się deszczowy dzień. Ale nie ma tego złego, jak mawiają, bo wówczas nie trzeba negocjować żadnych ustępstw, tylko znaleźć takie miejsce, gdzie dobrze będzie się bawić cała rodzina. U nas zawsze doskonale sprawdzają się wszelkie centra nauki. To aktualnie ulubiona rozrywka moich dzieci. Na szczycie listy jest oczywiście Centrum Nauki Kopernik w Warszawie, ale bardzo podobało im się także EC1 w Łodzi. Tego typu miejsce o nazwie Centrum Nauki Experyment znajduje się też w Gdyni, na terenie Pomorskiego Parku Naukowo-Technologicznego w dzielnicy Redłowo. Z centrum miasta można dojechać kilkoma liniami autobusowymi i trolejbusowymi.




Centrum Nauki Experyment przypomina nieco Centrum Nauki Kopernik, choć jest dużo skromniejsze i na ekspozycji mniej jest fizyki, więcej zaś medycyny, biologii i... wody jak na nadmorskie położenie przystało. Oczywiście niektóre atrakcje są i tu, i tu, ale na szczęście wiele było dla chłopaków zupełnie nowych, dzięki czemu pochłonęły ich bez reszty niosąc jednocześnie edukacyjne przesłanie, jak chociażby pompowanie poprzez pedałowanie powietrza do płuc w dwóch wariantach - palacza i człowieka nie palącego papierosów.






Bardzo podobała im się także interaktywna gra, w której trzeba kierować ruchem w gdyńskim porcie. Wcześniej znali podobną, gdzie obsługuje się lotnisko. Wcale nie jest łatwo być kontrolerem ruchu w takich miejscach, nawet na symulatorze!



Na zabawę w Centrum Nauki Experyment trzeba zarezerwować sobie minimum trzy godziny, choć można spędzić tam i cały dzień. Chłopaki do niektórych atrakcji wracali po kilka razy. Minusem jest brak punktów gastronomicznych. Jest jedynie kącik z automatami do słodkich napojów oraz kawy i herbaty, dlatego musieliśmy ewakuować się, gdy głód zaczął doskwierać małym brzuszkom.

Na deser, po zmroku, gdy na szczęście na chwilę przestało padać, a trawniki pokryła cieniutka warstwa śniegu, zrobiliśmy sobie spacer na Skwer Kościuszki i Molo Południowe, żeby obejrzeć gdyńską iluminację świąteczną. Nie była szczególnie imponująca, ale wśród dekoracji znalazły się i motywy morskie jak ryby, foki, czy statek "z papieru". Ot, taki dodatkowy bonus dla tych, którzy odwiedzają miasto w okresie Bożego Narodzenia i Nowego Roku i coś, co również trafia w zainteresowania i starszego, i młodszego pokolenia. 






Dzień czwarty. Torpedownia Babie Doły i Muzeum Marynarki Wojennej, czyli II wojna światowa na morzu


Nie unikam poruszania z dziećmi trudnych tematów, w tym wojny i martyrologii. Mieszkając w Warszawie od tematu II wojny światowej nie da się uciec. Co roku przy okazji kolejnych rocznic wybuchu Powstania Warszawskiego media obiegają zdjęcia bomb spadających na miasto i całych połaci ruin, które zostawili po sobie Niemcy. W ścisłym centrum, między szklanymi wieżowcami dogorywają kamienice, które to wszystko przeżyły, a teraz resztką sił walczą o przetrwanie, by poranionymi ścianami dawać świadectwo bestialstwa wojny. Chodzimy czasami po Warszawie szukając takich śladów, chłopcy byli też w Muzeum Powstania Warszawskiego i w Palmirach, gdzie w ostępach Puszczy Kampinoskiej dokonywano egzekucji stołecznej inteligencji.

Teraz przyszła kolej na opowieść o wojnie na morzu. Dzień był ciepły i słoneczny, więc znów wybraliśmy się na plażę, tym razem oddaloną od centrum Gdyni o ok. 10 km. Złoty piasek, ciemnoniebieska toń, a kilkaset metrów dalej... upiorne ruiny i wystające z wody resztki prowadzącego niegdyś do budynku molo. Torpedownia Babie Doły, eksperymentalny ośrodek Luftwafe do testowania torped na morzu, ponura pamiątka działań wojennych na Bałtyku, dziś jeden z ulubionych plenerów fotograficznych w okolicy. Miejsce robi niezwykłe wrażenie! Czasem, by nie zapomnieć, nie trzeba stawiać pomników. Takie miejsca niosą ze sobą o wiele większy ładunek emocjonalny i bardziej dosłownie opowiadają historię niż postacie wyrzeźbione w spiżu. 





Gdynia jest doskonałym miejscem do snucia opowieści o wojnie na morzu. Przecież to właśnie niedaleko, na Westerplatte, 1 września 1939 r. o godz. 4:45  padły strzały, które uznaje się za początek II wojny światowej, zaś niekwestionowanym symbolem miasta jest okręt ORP Błyskawica, który służył na morzach przez cały okres II wojny światowej, a dziś ma status muzeum. Niestety w okresie zimowym można go oglądać tylko z zewnątrz.



Jednostka należy do Muzeum Marynarki Wojennej, które również powinno przypaść do gustu dzieciakom w tym wieku. Na ekspozycji pokazano uzbrojenie okrętów wojennych, torpedy, miny morskie, umundurowanie, ale także modele żaglowców służących armii od późnego średniowiecza do II poł. XIX w. Szczególną atrakcją jest multimedialne stanowisko, gdzie można się wcielić w rolę strzelca karabinu maszynowego Lewis na pokładzie ORP Błyskawica podczas działań alianckich na Morzu Śródziemnym jesienią 1942 r. Zresztą cała wystawa jest nowocześnie i ciekawie zaaranżowana. Pamiętajcie jednak, że w sezonie zimowym muzeum jest czynne bardzo krótko, jedynie do godz. 16:00.

Jeśli wygospodarujecie jeszcze trochę czasu, to atrakcją dla dzieci może być rejs widokowy. Organizowane są także zimą. Statki wycieczkowe odpływają z Molo Południowego, mniej więcej vis a vis Akwarium Gdyńskiego. My nie popłynęliśmy, bo Andrzej dostał kataru i trochę bałam się, że jak go przewieje na morzu, to mi się całkiem rozłoży.

Spędziliśmy w Gdyni naprawdę fajne cztery dni. Można było wycisnąć z tego wyjazdu więcej i gdybym była sama, to pewnie tak bym zrobiła. Jednak z dziećmi podróżuje się zupełnie inaczej, wolniej, bardziej na luzie. Im często się nie chce, mają dosyć, ale mają do tego prawo, bo to też ich wypoczynek. Nie ma więc potrzeby narzucania tempa, żeby zobaczyć jak najwięcej. Planując wyjazd o tej porze roku trzeba też pamiętać, że dni są krótkie i zmrok na przełomie roku zapada już praktycznie o godz. 16:00, zaś muzea też mają pozasezonowe, krótsze godziny otwarcia. Niejednokrotnie musieliśmy wybierać między dłuższym spacerem, a wizytą w muzeum.

Nasz pomysł dzielenia dnia na pół sprawdził się doskonale i myślę, że wykorzystamy go również w innych miejscach. W zimową podróż warto wziąć ze sobą planszówki, by mieć opcję na dalszą część wieczoru w pokoju.

Czuję trochę niedosyt, bo w ramach wypracowanego KOMPROMISU musiałam zrezygnować z części swoich planów. Cóż, Pendolino jedzie z Warszawy do Gdyni ok. 3,5 godz. Zawsze można za jakiś czas przyjechać drugi raz! Ja wciąż liczę na to, że kiedyś zobaczę prawdziwą zimę nad morzem.

2 komentarze:

  1. Do Eksperymentu mam 10 minut, a z pracy 5. I od powstania (2014) ciągle nie po drodze. Podobnie jak do Muzeum Emigracji. A wyskoczyć do Warszawy na Chiński festiwal światła się się dało. :-)

    Akwarium miasto mogłoby odświeżyć, choć, z drugiej strony, to w pierwszej kolejności placówka naukowa, a mniej turystyczna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak zazwyczaj bywa. Ja, na przykład, na Zamku Królewskim byłam tylko raz ponad 30 lat temu w ramach lekcji muzealnej w podstawówce. Ale ze stołecznymi atrakcjami dla dzieci jesteśmy na bieżąco!

      Usuń