czwartek, 31 maja 2018

Warszawa przyłapana... w maju 2018

Maj uraczył nas w tym roku iście letnią pogodą! I z kanap wyciągnął w plener. Był czas i dla Warszawy, i na pikniki z dala od miejskiego zgiełku. I jeszcze na poszukiwanie ciszy i zieleni w mieście. Pewnie trudno Wam będzie w to uwierzyć, ale praktycznie nie chodzę do parków. Gdy chłopcy byli mali mnóstwo czasu spędzałam z wózkiem w Parku Sowińskiego i na Moczydle. I chyba w pewnym momencie miałam przesyt. Potem wróciłam do pracy zawodowej i teraz kursuję głównie między domem, szkołą chłopaków i pracą, a każdą wolną minutę wykorzystuję na bieganie z aparatem po Warszawie i odkrywanie nowych murali, czy śledzenie tego, co się wyburza i co się buduje. Moje szlaki wiodą jednak zazwyczaj wśród zaniedbanych przedwojennych kamienic, mijają nie wyburzone jeszcze przykłady architektury powojennego modernizmu i każą zadzierać głowę, by podziwiać szklane strzeliste wieżowce. A zieleń miejska? Tę, najczęściej w kolorowych donicach, mijam głównie przy ruchliwych arteriach. A Łazienki? Dla turystów. A Agrykola? Dobra na Dzień Wagarowicza. Ogród Saski? Dla emerytów. Parki są dla mnie atrakcyjne zazwyczaj tylko jesienią, gdy płoną całą gamą czerwieni, żółci i brązów. Ale w pewną majową sobotę trafiłam do Parku Szczęśliwickiego. Bywałam tam dość często w czasach studenckich, jednak zdążyłam już zapomnieć jak przyjemną oazą zieleni i niewielkich akwenów wodnych jest to miejsce! Można rozłożyć się na kocu, czy posiedzieć na ławce z książką. W samym parku i w bezpośrednim sąsiedztwie znajduje się kilka restauracji. Ja wzięłam dla dzieciaków na wynos bardzo przyzwoitą pizzę z restauracji Włoska Robota znajdującej się przy wyciągu. Zjedliśmy ją siedząc na trawie. Zdecydowanie nie doceniałam parków w Warszawie! A nie jest ich wcale tak mało. Bardzo fajny przewodnik po stołecznych terenach zielonych przygotowała kiedyś Ajka z bloga Całe życie w podróży. Zajrzyjcie, bo warto!






W plener warto ruszyć także... nocą. Jeszcze nie mogę w to uwierzyć, ale udało się i w ostatni weekend Nocny Market wrócił na Główny! Tą wiadomością byłam równie zaskoczona jak wcześniejszą o tym, że targu w tym sezonie nie będzie. Cieszę się niezmiernie, bo takich miejsc wciąż w Warszawie jest za mało, choć to pewnie ostatni, trzeci sezon targu z nocną wyżerką w tym miejscu, bo jesienią ma tu wejść developer. Jednak niebawem ma się rozpocząć rewitalizacja kultowego Bazaru Różyckiego i być może po praskiej stronie powstanie podobne miejsce. Pyzy pod rozgwieżdżonym niebem? Wchodzę w ciemno!

Udało mi się zobaczyć dwie z trzech kończących się w maju wystaw (bez udziału w Nocy Muzeów). Muszę przyznać, że bardzo zaskoczyła mnie (pozytywnie) ekspozycja twórczości albańskiego malarza Edi'ego Hili w Muzeum Sztuki Nowoczesnej (nad Wisłą) pt. "Edi Hila. Malarz transformacji". Gdy w Internecie zobaczyłam reprodukcje obrazów artysty zapowiadające wystawę, pomyślałam sobie, że szum wokół tej wystawy jest chyba lekko przesadzony, bo to przecież takie słodkie realistyczne obrazki jak nie przymierzając widoki Warszawy, które można kupić na Starym Mieście. Owszem, większość zaprezentowanych obrazów Hili jest realistyczna, ale całość stworzyła przejmujący obraz życia w Albanii od początku lat siedemdziesiątych do współczesności, wszystko okraszone komentarzem autora. Powiedziałabym, że to malarski reportaż, bardzo prawdziwy, bo wiele podobnych miejsc jak na obrazach Hili widziałam na własne oczy będąc w tym kraju dwa lata temu.



Druga wystawa, "Bagaż osobisty. Po Marcu" w Domu Spotkań z Historią była opowieścią o Marcu '68, ale pokazaną przez pryzmat losów konkretnych osób, które wtedy opuściły Polskę na zawsze, uzupełnioną kontekstem historycznym wydarzeń marcowych. Wystawa była niewielka, ale mocna w przekazie, szczególnie dla dziesięciolatka, który uczęszcza do szkoły integracyjnej przywiązującej wagę do tolerancji i uczącej wrażliwości na wszelką odmienność. Wystawa stanowiła także zapowiedź książki o tym samym tytule.




Wraz z nadejściem wiosny stołeczna scena street artu znów się ożywiła. Są w Warszawie takie ściany, które od zawsze proszą się o mural. I na jednej z nich, na skrzyżowaniu Al. Solidarności i Żelaznej na Woli powstał nowy mural będący syntezą dzielnicy w postaci obrazu. Jest więc i kopuła cerkwi, i symbol Polski Walczącej, bo Wola, szczególnie jej cywilni mieszkańcy, zostali bardzo mocno i krwawo doświadczeni w czasie Powstania Warszawskiego, jest też charakterystyczny kształt budynków Gazowni Warszawskiej potocznie zwanych Wolskim Koloseum. Autorem jest Igor Chołda znany pod artystycznym pseudonimem Aqualoop. Obraz jest świeżutki i wczoraj jeszcze domalowywano ostatnie detale, dlatego wciąż skrywał się za rusztowaniem. 



To nie jedyny przykład street artu, o który ostatnio wzbogaciła się ta dzielnica. Na ogrodzeniu zajezdni tramwajowej od strony Siedmiogrodzkiej powstał też mural tramwajarski. Jeszcze go nie widziałam, ale ten płot jest mi o tyle mi bliski, że mijałam go niemal codziennie przez cztery lata, gdy uczyłam się w III LO im. gen. Sowińskiego, nota bene, dawnej szkole tramwajarskiej.

Wygląda też na to, że nowy budynek wznoszony właśnie na Widok nie zasłoni jednak muralu duetu Cyrcle z 2014 r. (powstał w ramach festiwalu Street Art Doping). Gmach zajmuje tę samą działkę, co poprzedni, który został wyburzony. Niestety obraz został częściowo zniszczony przy zabezpieczaniu ściany, na której się znajduje, a w Polsce nie ma chyba praktyki, by street art poddawać konserwacji, więc być może to radość na wyrost. Szkoda by mi go było, bo to jeden z moich ulubionych w Warszawie.

Luty 2016 r.

Lipiec 2017 r.

Maj 2018 r.

Z kolei tzw. "patelnię" przy stacji metra Centrum tym razem opanował Dom Spotkań z Historią. Nowy mural poświęcony jest rocznicy pierwszych częściowo wolnych wyborów, które odbyły się 4 czerwca 1989 r. Jest też zapowiedzią nowej wystawy pt. "Krzysztof Miller. Rok 1989" pokazującej ten ważny dla polskiej demokracji okres na zdjęciach Krzysztofa Millera, fotografa "Gazety Wyborczej". Wystawę będzie można oglądać od 6 czerwca do 16 września, zaś więcej zapowiedzi ciekawych ekspozycji jak zwykle w rekomendacjach na kolejny miesiąc.




REKOMENDACJE NA CZERWIEC

W czerwcu znów dużo się będzie działo w kulturze.

Od 20 maja tylko do 30 czerwca w Muzeum Archidiecezji Warszawskiej można oglądać wystawę twórczości Zdzisława Beksińskiego. Muzeum prezentuje prace zamordowanego we własnym mieszkaniu w 2005 r. artysty po raz trzeci w ciągu ostatnich 23 lat. Ekspozycja pt. „BEKSIŃSKI – In hoc signo vinces” obejmuje dwadzieścia obrazów i po trzydzieści zdjęć i rysunków. Większość prac pochodzi ze zbiorów prywatnych Państwa Anny i Piotra Dmochowskich, a dwa prezentowane obrazy są własnością Muzeum Archidiecezji Warszawskiej. Ciekawe, że chociaż Beksiński większość życia spędził w Warszawie, w stolicy nie ma żadnej stałej ekspozycji jego twórczości. Takimi mogą zaś poszczycić się m.in. Sanok, rodzinne miasto artysty, oraz Częstochowa.

Z kolei Muzeum Warszawy 9 czerwca zaprasza na otwarcie drugiej części wystawy stałej "Rzeczy warszawskie". Zostaną udostępnione m.in. Gabinety: Ubiorów (który interesuje mnie najbardziej), Brązów Warszawskich, Detali Architektonicznych (to też coś, co lubię szczególnie), Fotografii, Galanterii Patriotycznej, Opakowań Firm Warszawskich, czy Planów i Map Warszawy. Na obejrzenie całej kolekcji muzeum będzie trzeba sobie teraz zarezerwować pewnie kilka godzin (poprzednio byliśmy trzy)! Ale jeśli ktoś kocha Warszawę, to myślę, że warto.

No i na koniec hit! Wreszcie, 12 czerwca rusza długo zapowiadane Muzeum Polskiej Wódki. Mieścić się będzie w budynku Zakładu Rektyfikacji dawnych Zakładów Konesera na Pradze. Na miejscu będzie też możliwość degustacji. Muzeum będzie nowoczesne, interaktywne i myślę, że stanie się obowiązkowym miejsce must see wśród zagranicznych turystów, którzy chętnie odwiedzają tę część Warszawy. 

Zatem lato rozpocznie się w stolicy gorąco! Dla nas takie miejsca jak Nocny Market, czy Muzeum Polskiej Wódki są rekomendacjami bardziej na przełom lipca i sierpnia, gdy nasze dzieci będą spędzać wakacje z dziadkami i na obozie. Lubię wtedy lato w mieście. To jest jedyny czas w roku, gdy na krótką chwilę czujemy się zwolnieni z rodzicielstwa, gdy po pracy nie musimy pędzić do domu podgrzewać kotlety, gdy możemy dać się porwać zgiełkowi ulicy w piątkową, czy sobotnią noc. I choć uwielbiam spędzać czas z dziećmi, to takie chwile dają mi też bardzo duży zastrzyk energii i siły na kolejne dziesięć miesięcy. I co roku przypomina mi się piosenka Kultu: "Wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni...". Tak że ten, lato to czas dla Was, Rodzice!

środa, 23 maja 2018

Białystok. Miasto o trudnej historii i niełatwej współczesności

Jedziesz na majówkę do Białegostoku? Przecież tam nic nie ma! I co w ogóle interesującego można robić w Białymstoku? Takie opinie usłyszałam, gdy zdradziłam swoje majówkowe plany, co ciekawe padły nawet z ust mieszkańców miasta! Gdy natomiast mówiłam, że jadę na Podlasie, w odpowiedzi słyszałam, że to taki cudowny, wielokulturowy region. Oczywiście, Białystok nie jest typem miasta, które jednym tchem wymienić można obok Krakowa, czy Wrocławia, ale mówienie, że nic tam nie ma jest na pewno krzywdzące. Białystok jest zielony, przestronny, z niezbyt gęstą zabudową, z szerokimi ulicami i całą siecią ścieżek rowerowych. Jest czysty i zadbany. Chodząc ulicami, mijając przepyszne wille sąsiadujące z socrealistycznymi blokami, ciężko dziś uwierzyć, że to miasto wyrosło z przypałacowej osady. I że niejednego kopniaka dostało od historii, a II wojna światowa zostawiła tu praktycznie tylko gruzy, całkiem jak w Warszawie. Niektóre źródła mówią o zniszczeniu nawet 80% zabudowy jego centrum! O ile w przypadku Warszawy mówi się o tym głośno, to w kontekście Białegostoku dowiedziałam się dopiero jadąc na miejsce. Nic dziwnego, że nie ma tu spektakularnych zabytków. Ale stolica Podlasia podniosła się z ruin jak Warszawa i... nieco nawet Warszawę przypomina. Bo diabeł tkwi w szczegółach, a te Białystok zawdzięcza... dożynkom!






Centralne dożynki w 1973 r.


Restauracja Receptura, zaliczana do najmodniejszych w Białymstoku, mieści się w dość futurystycznym budynku, jednym z czterech niemal identycznych i połączonych ze sobą, które na pierwszy rzut oka przypominają latające kosmiczne spodki, a gdy spojrzeć z lotu ptaka lub drona przywodzą na myśl... meksykańskie sombrera! Zanim jeszcze złożyliśmy zamówienie, zapytałam kelnera, co mieściło się tu wcześniej. Bo my tu w 1973 r. mieliśmy centralne dożynki... - zaczął i nie musiał kończyć, bo resztę tej historii słyszałam lub czytałam już wcześniej. Dożynki to słowo, które w opracowaniach poświęconych Białemustokowi i w samym mieście do dziś odmienia się przez wszystkie przypadki, to słowo które właściwie zdefiniowało Białystok na kolejne długie lata. Momentami można odnieść wrażenie, że to dożynki zbudowały to miasto.





Decyzja o organizacji centralnych obchodów dożynek we wrześniu 1973 r. zapadła pod koniec poprzedniego roku. Miasto miało około 9 miesięcy, by przygotować się nie tylko do organizacji imprezy, ale i do wizyty ówczesnych władz, na czele z I Sekretarzem KC PZPR, Edwardem Gierkiem i premierem Piotrem Jaroszewiczem. Do dziś krążą anegdoty jak tuszowano wszelkiego rodzaju niedoróbki i to, z czym nie zdążono na czas, szczególnie na trasie przejazdu oficjeli: zamiast trawy sadzono owies, bo szybciej rośnie lub po prostu malowano trawę tam, gdzie jej nie było, na pustostanach, których nie zdążono rozebrać wieszano tabliczki z napisem "do rozbiórki", dachy domów dotąd krytych słomą, z jednej strony, od ulicy, na szybko pokrywano eternitem. Dziś te historie nieco śmieszą, ale fakt faktem, że miasto dostało spory zastrzyk finansowy, dzięki czemu zostało odnowione i wyładniało.

Spodki zaprojektował Henryk Toczydłowski i wzniesiono je w ciągu zaledwie czterech miesięcy! Pierwotnie mieściła się tam kawiarnia Elida (tu, gdzie dziś jest Receptura) oraz bar szybkiej obsługi i Biuro Wystaw Artystycznych.

Oprócz spodków powstały również modernistyczne tzw. okrąglaki, ale i cała gama zdobień socrealistycznych. W tym duchu utrzymane są sgraffita, które ozdobiły odbudowane po wojnie kamieniczki przy Rynku Kościuszki, głównym placu miasta, przy którym dziś mieszczą się liczne restauracje, kawiarnie i lodziarnie oraz przy reprezentacyjnych arteriach miasta, Sienkiewicza i Piłsudskiego, która wówczas nosiła nazwę 1 Maja, a także polichromie autorstwa Doroty i Jerzego Łabanowskich (Al. Piłsudskiego 20/1 i 20/3). To właśnie te akcenty przywodzą na myśl warszawskie Stare Miasto, bo zdobienia utrzymane są w podobnej stylistyce, choć oczywiście styl architektury i sam układ obu miast jest zupełnie inny.

























Pałac Branickich


To bez wątpienia symbol i wizytówka stolicy Podlasia i to tam najczęściej swoje pierwsze kroki kierują turyści. To właśnie wokół pałacu wyrosło samo miasto, pierwotnie jako miasto prywatne Branickich. Hetman wielki koronny Jan Klemens Branicki, który uwielbiał otaczać się przepychem, w XVIII w. znacznie rozbudował rezydencję oraz otaczający ją ogród na wzór posiadłości francuskich, dzięki czemu kompleks zyskał przydomek Wersalu Podlasia. Pałac w czasie wojny uległ zniszczeniu i obecny to w dużej mierze rekonstrukcja. Swoją siedzibę ma tu Uniwersytet Medyczny. Zwiedzać można tylko część wnętrz, gdzie znajduje się Muzeum Historii Medycyny i Farmacji. Udostępniony jest także balkon, z którego można podziwiać park znajdujący się na tyłach pałacu. Park nie jest zbyt duży, ale bardzo zadbany i pełen stylowych rzeźb. To idealne miejsce na iście magnacką sesję zdjęciową dla nowożeńców!











Wielokulturowość i Szlak Dziedzictwa Żydowskiego


Białystok, podobnie jak całe Podlasie, to najbardziej wielokulturowy region Polski. W mieście żyje największy w Polsce odsetek osób wyznających prawosławie, którzy stanowią ok. 20% wszystkich mieszkańców. Obok trzydziestu pięciu kościołów katolickich znajduje się tu jedenaście cerkwi. Kiedyś po sąsiedzku stały też synagogi. Na ulicach słychać było mieszankę języków: polskiego, jidisz, niemieckiego, rosyjskiego, białoruskiego, ukraińskiego, czy litewskiego. W takim świecie dorastał Ludwik Zamenhof i właśnie ta białostocka Wieża Babel (jako dziesięciolatek napisał dramat pt. "Wieża Babel, czyli tragedia białostocka w pięciu aktach") zainspirowała go do stworzenia uniwersalnego języka, którym mogliby posługiwać się wszyscy ludzie. Zamenhof nazwał go esperanto.




Na początku XX w. Żydzi stanowili ponad 60% ludności Białegostoku! Ta liczba w dwudziestoleciu międzywojennym uległa zmniejszeniu, w dużej mierze przez włączenie w 1921 r. w granice administracyjne Białegostoku okolicznych wsi zamieszkiwanych przede wszystkim przez ludność polską. Szacuje się, że wówczas liczba osób wyznania mojżeszowego wahała się w granicach 40%. Funkcjonowało ok. 60 synagog i domów modlitwy (niektóre źródła podają, że było ich 100). Najstarszą wzniesiono w latach 1711–1718 przy ówczesnej ul. Bożniczej (obecnie Suraskiej). Została rozebrana w latach 1906–1908, zaś w latach 1909–1913 na jej miejscu wybudowano tzw. Wielką Synagogę według projektu Samuela J. Rabinowicza. Okazały gmach łączył w sobie styl neogotycki i neobizantyjski, a zdobiła go masywna kopuła o średnicy 10 metrów. W czasie II wojny światowej świątynia została spalona wraz z uwięzionymi w niej ludźmi. Gdy pożar dogasł, zgliszcza przykrywała jedynie odkształcona pod wpływem ognia kopuła, która jakimś cudem przetrwała. Dziś w tym miejscu stoi pomnik nawiązujący do tej tragicznej historii i upamiętniający białostockich Żydów.



Do dziś zachowały się trzy budynki dawnych synagog: synagoga Beit Szmuel przy ul. Branickiego 3 (niedaleko Pałacu Branickich), synagoga Piaskower przy ul. Pięknej 3 i synagoga Cytronów przy ul. Waryńskiego 24a. Oczywiście mają one już zupełnie inne przeznaczenie (w ostatniej z wymienionych mieści się Galeria im. Sleńdzińskich gromadząca zbiory związane z kulturą kresów wschodnich), a w dodatku są tak niepozorne, że można wcale nie domyślić się, że kiedyś mieściły się tu miejsca kultu religijnego. Wszystkie znajdują się na Szlaku Dziedzictwa Żydowskiego, który od dziesięciu lat prowadzi po żydowskich pamiątkach w Białymstoku.





Zachował się także jeden z dwóch cmentarzy żydowskich, przy ul. Wschodniej. W miejscu drugiego dziś znajduje się Park Centralny. Jego powstanie to jedna z mniej chlubnych kart w historii Białegostoku. Cmentarz został bardzo zniszczony przez Niemców w czasie II wojny światowej, potem nie miał się kto o niego upomnieć, więc dalej był dewastowany przez miejscowych wandali. Wreszcie ówczesny architekt miejski w 1954 r. podjął decyzję, by... cmentarz zasypać. Nawet nie zadano sobie trudu, żeby usunąć macewy, zasypano je tak, jak stały. To dlatego parkowa górka ma ponad 5 m wysokości! Dziwne to uczucie chodzić między drzewami mając świadomość, że pod stopami, gdzieś tam głęboko, ma się groby. Uczucie podobne do tego, które zawsze towarzyszy mi na warszawskim Muranowie, wzniesionym na gruzach getta i podobnie jak w Białymstoku tylko przysypanych warstwą ziemi i wyrównanych, z tą różnicą, że zamiast drzew, w stolicy wyrosło osiedle mieszkaniowe. Przy wejściu do parku znajduje się tabliczka informująca o tym, że kiedyś w tym miejscu znajdowała się nekropolia. Nieopodal tej oazy zieleni znajduje się nowoczesny budynek Opery i Filharmonii Podlaskiej oraz siedziba Białostockiego Teatru Lalek.



Opera i Filharmonia Podlaska (Europejskie Centrum Sztuki)


Oddany do użytku we wrześniu 2012 r. gmach Opery i Filharmonii Podlaskiej na pierwszy rzut oka budzi skojarzenia z budynkiem Biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego, powstał wszak według projektu prof. Marka Budzyńskiego, tego samego, który jest współautorem BUW. Zbliżona jest konstrukcja i ogrody na dachu (na najwyższy poziom niestety nie udało nam się wejść). Ciekawa, częściowo przeszklona bryła świetnie komponuje się zarówno z sąsiednim Białostockim Teatrem Lalek, jak również z Parkiem Centralnym, abstrahując od jego historii.











Modernizm międzywojenny


Mimo wojennych zniszczeń w Białymstoku zachowały się dwa podręcznikowe przykłady modernizmu dwudziestolecia międzywojennego. To Teatr Dramatyczny im. Aleksandra Węgierki oraz kościół Chrystusa Króla i Św. Rocha. 

Gmach teatru został wzniesiony w latach 1933-1938 według projektu Jarosława Gerycza. Do dziś przetrwał nawet oryginalny rozkład wnętrz teatralnych. Budynek mieści się na terenie parku Księcia Józefa Poniatowskiego, nieopodal Pałacu Branickich.





Kościół natomiast zaprojektował Oskar Sosnowski. Budowę, z użyciem nowatorskiego jak na ówczesne czasy zbrojonego betonu dotąd wykorzystywanego praktycznie tylko w budownictwie przemysłowym, rozpoczęto w 1927 r. Świątynia cudem przetrwała wojnę i ostatecznie została ukończona w 1947 r.


Galeria Arsenał Elektrownia


W 1807 r. Białystok stał się częścią Imperium Rosyjskiego jako tzw. obwód białostocki. Gdy po upadku powstania listopadowego wprowadzono wysokie cła pomiędzy Królestwem Polskim a pozostałymi ziemiami ówczesnej Rosji, wiele zakładów, głównie włókienniczych, przeniosło się do Białegostoku i okolicznych miejscowości, choćby do Supraśla. Białystok bez mała nagle stał się prężnym ośrodkiem przemysłu lekkiego. Zyskał nawet przydomek Manchesteru Północy. Dziś niestety architektura poprzemysłowa niszczeje i coraz częściej jest wyburzana, choć mogłaby służyć celom kulturalnym jak mieszczący się w budynku starej elektrowni z początku XX w. oddział Galerii Arsenał, zwany po prostu Elektrownią. 



Teraz zdradzę Wam sekret, skąd w ogóle wziął się pomysł, by majówkę spędzić w Białymstoku. Otóż któregoś dnia na Instagramie zobaczyłam neon w kształcie gwiazdy. Pozornie to nic szczególnego, ale neon był autorstwa jednego z moich ulubionych artystów współczesnych, Maurycego Gomulickiego. Jeśli tu zaglądacie, to zapewne wiecie, że często kierunki naszych podróży wyznaczają aktualne ciekawe wystawy. Nowy neon Gomulickiego był częścią ekspozycji pt. „Plusy i minusy. O elektrowni białostockiej” poświęconej historii tego niezwykłego miejsca, dziś prezentującego sztukę w niecodziennych wnętrzach. Szalenie lubię architekturę postindustrialną i uważam, że świetnie się sprawdza jako miejsce wystaw sztuki współczesnej, choć ta akurat łączyła sztukę z historią, ale w sposób i ciekawy, i oryginalny.






Przed wejściem można zobaczyć drugą pracę artysty, w postaci wielkiej kuli. Natomiast drzwi do galerii zdobi koronka NeSpoon, jedna z dwóch jej prac w Białymstoku. Bo stolica Podlasia może pochwalić się także całkiem pokaźną kolekcją street artu, która zasługuje na oddzielny wpis, szczególnie, że w czasie naszego czterodniowego pobytu zobaczyliśmy kilkanaście bardzo dobrych murali! Spodziewajcie się zatem w najbliższym czasie mnóstwa białostockiej sztuki ulicznej!




Białystok z dziećmi 


Białystok nie jest oczywistym kierunkiem, jeśli chodzi o podróżowanie z dziećmi. Ma niewiele atrakcji stricte familijnych. Atutem miasta jest bez wątpienia Białostocki Teatr Lalek. Obejrzeliśmy przedstawienie pt. "Robot i motylek", w którym grają i lalki, i aktorzy wciągając publiczność do wspólnej zabawy, także po zakończeniu spektaklu, bowiem dzieci zostały poproszone o dopisanie dalszego ciągu opowiedzianej historii i przysłanie do teatru. Bardzo fajny pomysł! Andrzej za odrabianie pracy domowej zabrał się zaraz po wyjściu z teatru, na ławce w parku.



Kilka kilometrów od stolicy Podlasia znajduje się Jurajski Park Dinozaurów "Muzeum Dziejów Ziemi". Nie jestem fanką takich miejsc, ale podróżując z dziećmi staramy się wprowadzać równowagę między tym, co interesuje nas, dorosłych, a tym, co jest atrakcyjne dla najmłodszych. Dzieciom się podobało, a jeszcze bardziej podobały się im dmuchańce, park linowy i gokarty, które znajdują się tuż przy parku. Obok jest też skansen, ale o nim opowiem oddzielnie.



Białystok budzi dziś wiele negatywnych skojarzeń. Mówi się, że to miasto ONR-owców, kibiców Jagiellonii i fanów disco-polo, miasto bez pamięci, rasistowskie i ksenofobiczne, co w dużej mierze jest zasługą książki "Białystok. Biała siła, czarna pamięć" Marcina Kąckiego, książki bardzo dobrej, ale nieco krzywdzącej to miasto. Z jej kart wyłania się obraz Białegostoku jako dawnego wielokulturowego tygla, w którym żyli Żydzi, Polacy, także ci o białoruskich czy litewskich korzeniach i w którym przenikały się różne religie: judaizm, katolicyzm, prawosławie i islam, a który dziś jest wielokulturowy tylko w teorii i jawi się jako arena uprzedzeń oraz wzajemnych oskarżeń o popełnione zbrodnie. Cztery dni to zbyt krótko, by wejść w miasto na tyle głęboko, żeby potwierdzić te tezy lub im zaprzeczyć, ale na pewno Białystok stara się swoją historię pielęgnować. Widziałam wielokulturowy mural poświęcony wszystkim narodom i religiom (był jeden incydent z namalowaniem na nim swastyki, ale szybko została ona usunięta), jest wspomniany Szlak Dziedzictwa Żydowskiego, przy Parku Centralnym znajduje się tabliczka z informacją, że tereny zielone powstały w miejscu cmentarza żydowskiego, zaś w tym czasie, gdy odwiedziliśmy miasto, w Teatrze Lalek wystawiane było przedstawienie pt. "Pięcioksiąg Izaaka", opowieść o życiu żydowskiego krawca, Izaaka Jakuba Blumenfelda, który w zależności od tego, gdzie akurat rzucił go los, staje się krawcem polskim, rosyjskim, czy niemieckim. Polska nie miała łatwej historii, a w czasie II wojny światowej wymordowano niemal wszystkich jej żydowskich mieszkańców. I tak jak Białemustokowi można zarzucić zasypanie cmentarza żydowskiego, tak Warszawie pobieżne wyrównanie terenu Dzielnicy Północnej i wzniesienie z jej gruzów (dosłownie, bo budulec uzyskiwano z przemiału gruzu z pożydowskich kamienic) socrealistycznego Muranowa, a mieszkańcom wielu innych mniejszych miast przerabianie macew na sprzęty użyteczne w gospodarstwach takie jak tarcze szlifierskie, czy żarna. Czy wynikało to z antysemityzmu, czy raczej z braku pomysłu na zagospodarowanie miejsc, o które po wojnie nie było się komu upomnieć i wobec konieczności odbudowy miast i zapewnienia miejsca do życia dla przybywających za pracą ludzi ze wsi? Dziś łatwo jest oceniać i szufladkować. Miasta takie jak Białystok, gdzie mieszają się nacje i religie, należą do najtrudniejszych do zrozumienia, bo tu każdy jest u siebie, ale i tak głos decydujący ma większość lub ten, kto rządzi. To bolączka wszystkich pograniczy, ale jednocześnie i to, co w takie miejsca przyciąga. Starałam się zrozumieć Białystok i myślę, że na tyle, na ile pozwala tak krótki czas, udało się. Zrozumiałam też ludzi, których znam i którzy deklarują, że na emeryturze wrócą z Warszawy do swojego rodzinnego Białegostoku. Ja też polubiłam stolicę Podlasia!