wtorek, 31 maja 2016

Warszawa przyłapana... w maju 2016

Rotunda znowu się przebrała, tym razem upamiętniając Konstytucję 3 Maja. Trochę mi to przypomina podświetlanie Pałacu Kultury i Nauki po zamachach terrorystycznych, gdy przywilej ten dotyczył niektórych tylko krajów. No bo czy Bohaterowie Warszawskiego Getta, albo Powstańcy Śląscy mniej zasługują na pamięć niż Żołnierze Wyklęci, Maria i Lech Kaczyńscy, czy nawet pierwsza konstytucja w Europie? Można przecież częściej zmieniać te płachty, skoro już muszą tę biedną Rotundę zasłaniać. Ciekawe, jakie ważne wydarzenie w czerwcu dostąpi tego zaszczytu...



Głośno było w maju o otwarciu nowego wieżowca - Warsaw Spire, tego samego, którego nieoszkloną jeszcze konstrukcję zdobił neon Kocham Warszawę. Neon wrócił, ale teraz jest ruchomy i wyświetlany naokoło wysokościowca, ale wygląda to dużo gorzej. U stóp budynku powstał Plac Europejski (nazwa nieco wydumana jak dla mnie). W założeniu ma być nowym kulturalnym centrum Woli. Aranżacja przestrzeni jest niewątpliwie ciekawa (z fontanną i artystycznymi instalacjami), choć sam plac wydaje mi się miejscem sztucznym. Graniczy z ostańcem przy Grzybowskiej, na którym powstały dwa nowe murale - jeden wcale nie byle jakiego autorstwa, bo Rafała Olbińskiego. Według mnie jest on zbyt "wylizany", jak zapewne powiedziałby Witkacy. I nijak nie nawiązuje do charakteru Woli. W dodatku kamienica od placu oddzielona jest witrynami ekspozycyjnymi, które przypominają nieco... pisuary. Ja jednak wolę Chłodną jako kulturalną stolicę Woli i miejsce do przesiadywania wieczorami... Ale być może sąsiedztwo placu sprawi, że ostaniec przy Grzybowskiej nie zostanie zniszczony, co czeka prawdopodobnie położoną niedaleko kamienicę przy Łuckiej, która w samym tylko maju kilkakrotnie płonęła. Ktoś się na nią strasznie zawziął, ale przetrwała wojnę i nie poddaje się także teraz. To najdzielniejszy pustostan w całej Warszawie!









Teraz będzie trochę prywaty, bo w czasie majówki, tej drugiej, odwiedzili nas goście z wielkopolskiego Leszna. To była ich kolejna już wizyta w Warszawie, więc poza udziałem w procesji Bożego Ciała w Łowiczu nie musiałam im pokazywać głównych atrakcji turystycznych. Tym razem na początek wybraliśmy się do ogrodów BUW. W samej bibliotece można zobaczyć fotografie poświęcone uchodźcom wciąż napływającym do Europy. Uniwersytet właśnie świętuje swoje dwustulecie, co zostało zaakcentowane także w ogrodach. O tej porze roku jest tam soczyście zielono, winorośle oplatają filary i choć to ścisłe centrum miasta, to jednak jest cicho, spokojnie i niezbyt tłoczno.





Coś takiego znalazłam na Mariensztacie

Potem ruszyliśmy na Podzamcze, bo w czasie spaceru nauczyłam się trzech rzeczy: że dzieci biegają, a nie chodzą, brudzą się z prędkością światła, ale zawsze przecież potem mogą się wykapać w fontannie... Lub zrobić selfie z fontanną.



Stamtąd już blisko na bulwary nad Wisłą. Niespecjalnie je lubię, ale to stosunkowo najnowsza warszawska atrakcja, a teraz dodatkowym powodem, by się tam wybrać jest prezentowana wcześniej m.in. w USA i wielu krajach Europy wystawa Cool Globes Warsaw, która ma promować ochronę środowiska i konieczność zapobiegania globalnemu ociepleniu. Na bulwarach stanęło 16 kolorowych globusów wykonanych przez artystów z całego świata, niektóre z surowców wtórnych np. puszek, czy plastikowych zakrętek. Wystawa od 10 lat podróżuje po świecie. Nie wiem, czy osiągnęła swój cel, bo poza tym, że ludzie chętnie przystają i fotografują się na tle barwnych kul ziemskich, to nie widziałam, by skłaniały do refleksji. Ot, kolejna miejska ciekawostka.






Dla mnie dużo bardziej interesującym i bliższym przemyśleniom na temat ochrony środowiska miejscem był Ogród Botaniczny w Powsinie, który odwiedziliśmy następnego dnia i w którym, wstyd się przyznać, byłam pierwszy raz. Genialna jest ekspozycja roślin górskich (z Tatr, Beskidów i Pienin), którą można podziwiać wędrując specjalnie przygotowanym górskim szlakiem. Chłopcy zaczęli się wahać, czy aby na pewno chcą jechać w tym roku nad Morze Czarne, czy może raczej dać się rodzicom namówić na kilka górskich wycieczek po sudeckich ścieżkach. 









Jednak najbardziej oszołamiające wrażenie robią kwitnące właśnie teraz rododendrony. Zawsze chciałam tu przyjechać zobaczyć magnolie, ale gdy ujrzałam rododendrony w chyba wszystkich możliwych kolorach, mieniące się w ostrym słońcu, po prostu oniemiałam. Jakieś mocno zapóźnione magnolie ku mojej radości też znalazłam. I choć teraz kwitną także bratki, irysy i niektóre róże, to jednak przy drzewach i krzewach o imponujących kwiatach wypadają blado. Konkurencją mogą być szklarnie z roślinnością egzotyczną, ale gdy żar leje się z nieba, to duszna szklarnia przegrywa ze zraszaczem do trawy...









Przedłużony weekend nastroił mnie wakacyjnie, choć przyniósł nowe dylematy: morze czy góry? Rumunia i Bułgaria czy czeskie i polskie Sudety? 

(foto: iza & pwz)

czwartek, 26 maja 2016

Boże Ciało w Łowiczu

Panie w średnim wieku jeszcze krzątają się obok ołtarzy. Poprawiają kwiaty, jeszcze coś upinają. Zapaski w kolorowe pasy lśnią w słońcu i nawet drewniana figurka Matki Boskiej, która zdobiła jeden z ołtarzy w 2013 r. miała ten tak charakterystyczny element łowickiego stroju. Dziewczęta w ludowych ubiorach pozują do zdjęć na tle ołtarzy, inne chowają się w cieniu, bo żar niemiłosiernie leje się z nieba. Msza w bazylice katedralnej Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny niebawem się skończy i wierni uformują liczną, wielobarwną procesję, która przejdzie ulicami Łowicza przystając przy czterech ołtarzach, a zakończy się na Starym Rynku.





Dziś już niewiele jest okazji, by zobaczyć stroje ludowe "na żywo". To przede wszystkim uroczystości religijne, takie jak Boże Ciało, czy Niedziela Palmowa, ale także inscenizacje w skansenach czy występy zespołów folklorystycznych. Niekiedy zakłada się je także na śluby, co jest powszechne, na przykład, na Podhalu. W ostatnich latach folklor odchodził nieco w zapomnienie. Młodzi garnęli się do miast i nie wszyscy chcieli kultywować tradycje przodków. Po 1989 r., gdy do Polski wkroczył kapitalizm, bardziej zaczęliśmy naśladować wzorce zachodnie. Cepelia, tak popularna przecież w czasach PRL-u nie tylko w Polsce, ale i za granicą, zaczęła upadać. Ludzie mieli dość tej ludowości, swojskości, którą ich karmiono przez lata. Chcieli być kosmopolityczni, urządzać wnętrza szkłem, chromem i stalą, a do ślubu zakładać modne suknie prosto z Hiszpanii, a nie przebrzmiałe tzw. pasiaki. Po ponad 25 latach demokracji moda na folklor od jakiegoś czasu zaczyna wracać. W sklepach coraz więcej można kupić rękodzieła z ludowymi motywami, choć już w nieco bardziej nowoczesnym designie. Sama noszę torbę z kolorowym haftem z kogutami a la łowicka wycinanka.



Nic dziwnego, że uroczystość Bożego Ciała przyciąga do Łowicza co roku rzeszę turystów, bo i łowickie stroje z charakterystycznymi pasiastymi zapaskami są przepiękne. Procesję otwierają poczty sztandarowe, za nimi idą biskupi z Najświętszym Sakramentem, przed którym bielanki sypią kwiaty. Dopiero potem idą piękne Łowiczanki w różnym wieku - od kilkuletnich dziewczynek, do pań w kwiecie wieku, a po nich zwykli ludzie. Tłumy ludzi. W oknach domów, które mija procesja widać obrazy z podobizną Chrystusa i Matki Boskiej oraz sztuczne kwiaty. Nie cierpię sztucznych kwiatów, a jednak jakoś nieodmiennie kojarzą mi się z uroczystościami religijnymi, takimi jak ta, zdobią przecież także przydrożne kapliczki i często można zobaczyć je na cmentarzach. Są kiczowate, a jednak w pozytywny sposób wpisują się w folklor. Od 2014 r. łowicka procesja Bożego Ciała znajduje się na Krajowej Liście Niematerialnego Dziedzictwa Kulturowego UNESCO, a ja mimo wszystko mam wątpliwości, czy z uroczystości religijnych powinno się robić atrakcję turystyczną, czy nie tracą one wówczas duchowego wymiaru, czy komercja nie wdziera się tylnymi drzwiami. Podobne dylematy miałam już przy okazji obchodów Niedzieli Palmowej w Łysych na Kurpiach i towarzyszyły mi one i teraz, gdy po raz drugi uczestniczyłam w łowickim Bożym Ciele jako jeden z gapiów. Ile jest jeszcze autentyczności w tym święcie, ile przeżyć duchowych? I czy my, turyści, nie przeszkadzamy czasem wiernym?








Bo Boże Ciało w Łowiczu to nie tylko procesja. To także festyn oraz jarmark, na którym można kupić rękodzieło, zjeść kanapkę ze smalcem, czy pomyszkować na stoiskach z antykami. Nie warto jednak tracić tam dużo czasu. Lepiej jechać do nieodległego skansenu w Maurzycach, by zobaczyć jak wyglądała łowicka wieś, zatopić się w ciszy i odpocząć nieco od tłumów.

Zdjęcia pochodzą z 2013 r. i 2016 r.

poniedziałek, 16 maja 2016

Wakacje na greckich wyspach. Thassos, Korfu, czy może Wyspy Sarońskie?

Lazurowa woda, klify stromo opadające do morza, ale i łagodne zalesione zbocza skierowane ku morskim przestrzeniom, ośmiornice suszące się na sznurkach w kameralnych portach, muzyka cicho sącząca się z tawern, białe domki o niebieskich okiennicach... To typowo pocztówkowe, wakacyjne obrazki z greckich wysp. Tak naprawdę nawet nie policzono dokładnie, ile ich jest, ale szacuje się, że grubo ponad 1000. Jednak ludzie mieszkają na mniej niż 250 z nich. Niby wszystkie są podobne, a jednak każda jest inna.

Korfu - widok z ruin twierdzy w Kassiopi

Byłam na sześciu, a jeśli wliczyć w to maleńkie Vlachernę i Mysią Wyspę z równie maleńkimi klasztorami, to nawet na ośmiu. Jednak cztery pierwsze odwiedziłam wiele lat temu. To były Wyspy Sarońskie, które geograficznie leżą mniej więcej na poziomie Aten. Większą grupą wyczarterowaliśmy wówczas jacht i z portu w Pireusie wypłynęliśmy na nieodległe wody Zatoki Sarońskiej, zawijając do portów czterech niewielkich, ale zupełnie różnych wysp.

Pierwsza była Egina o powierzchni 84,41 km², która odegrała ważną rolę w czasie wojny o niepodległość Grecji w latach 1821 - 1832 przeciwko Imperium Osmańskiemu. W stolicy, mieście o nazwie takiej samej jak wyspa, jak to na greckich wyspach często bywa, wciąż zobaczyć można mury obronne. To typowo portowe miasteczko, gdzie obok mariny, w której cumują jachty, znajduje się też przystań rybacka. W porcie kruszeją macki ośmiornic, a tawerny, ukryte pomiędzy niewielkimi kamieniczkami, z dala od oczu turystów, serwują wyśmienite świeże ryby i owoce morza, właśnie z ośmiornicami na czele. Po przeciwległej stronie wyspy, z wypoczynkowej miejscowości Agia Marina, można dojść do ruin starożytnej świątyni Nimfy Afai. Droga pnie się ostro pod górę w pełnym słońcu. Nie polecam z morską chorobą, która w okolicy tej wyspy szczególnie daje się we znaki. Za to to właśnie tam spotkałam się z niezwykłą grecką gościnnością. Gdy zielona na twarzy od mdłości i upału zeszłam od ruin świątyni do położonej nieco poniżej niewielkiej kawiarni i zamówiłam wodę, musiałam chyba wyglądać naprawdę źle, bo troskliwy gospodarz zapytał, czy nie jestem chora. Opowiedziałam mu o morskich dolegliwościach, wypiłam wodę, a gdy zapytałam, ile płacę, starszy pan powiedział, że nic, bo po prostu chciałby pomóc. Pomógł. Może nie na same mdłości, ale na dobry humor do końca dnia. Pod wieczór na szczęście choroba morska nieco ustąpiła. Z ciekawostek - na wyspie Nikos Kazandzakis napisał swoją najsłynniejszą powieść, "Greka Zorbę".

Egina - ruiny świątyni Nimfy Afai

Potem obraliśmy kurs na Hydrę (64,44 km²), która oczarowała mnie najbardziej. Kamienne domy, wąskie uliczki i osiołki czekające w porcie na przyjezdnych, bo to jedyny transport na wyspie, po której nie mogą poruszać się samochody (z wyjątkiem śmieciarki, karetki i jeszcze jednego, czy dwóch aut dostawczych). Artyści najwyraźniej upodobali sobie Wyspy Sarońskie, bowiem to tu większość swoich przebojów napisał Leonard Cohen uwiedziony urokiem Hydry, nazywanej także Idrą.

Następna była maleńka wysepka Spetses (27 km²), gdzie 90% mieszkańców mieszka w stolicy o tej samej nazwie, a jakże! W kilku pozostałych osadach populacje sięgają od kilku do góra trzydziestu osób. Wzdłuż wybrzeża jeżdżą dorożki, gdzieniegdzie stoją armaty - przypominające o tym, że Spestes, podobnie jak Egina, brała udział w wojnie o niepodległość Grecji w latach 1821 - 1832. Nic dziwnego, zamieszkiwali ją głównie kupcy posiadający swoje statki oraz doświadczeni marynarze.

Marina w Spetses

Ostatnią była wyspa o nazwie Poros (49,6 km²) o architekturze charakterystycznej dla greckich wysp - takiej, jaka się kojarzy z pocztówek z Grecji. 

Poros

Na Wyspy Sarońskie najlepiej wybrać się w rejs jachtem, jednak na wszystkie wyspy kursują wodoloty (z portu w Pireusie), na niektóre zawijają także spore promy. Niestety mam bardzo mało zdjęć, bo byłam tam w czasach aparatów na kliszę, kiedy się szanowało każdą klatkę i raczej fotografowało swoją facjatę, a nie domy czy krajobrazy. 

Do Grecji wróciłam dopiero po kilkunastu latach, ale znowu na wyspy. Tym razem samochodem. W ciągu dwóch ostatnich lat odwiedziłam Thassos oraz Korfu - pierwszą położoną na Morzu Egejskim, drugą na Jońskim, choć w podobnym dystansie kilometrowym. I choć Korfu jest jedną z najbardziej znanych i najchętniej odwiedzanych greckich wysp, a Thassos nieco bardziej prowincjonalną, ale obie leżą na podobnej szerokości geograficznej, co powoduje, że i jedna, i druga są uznawane za najbardziej zielone ze wszystkich greckich wysp. Jednak to na Korfu najwcześniej zaczęła rozwijać się turystyka. Wyspę już w starożytności odwiedzali cesarze rzymscy szukając tu wytchnienia. W nieco bardziej współczesnych czasach jedną ze swoich posiadłości miała tu austriacka cesarzowa Sissi. To właśnie turystyka określiła dzisiejszy charakter obu wysp, stawiając Korfu w szeregu tych najpopularniejszych (ale i najbardziej skomercjalizowanych), zaś Thassos na dużo dalszej pozycji.  

Obie znajdują się w ofertach polskich biur podróży, ale na obie można także dotrzeć samodzielnie. Lepiej skomunikowana ze światem jest zdecydowanie Korfu. Przede wszystkim posiada lotnisko, które samo w sobie jest atrakcją turystyczną. Położone jest tuż nad zatoką Kanoni, a pas startowy graniczy z wodami zatoki. Samoloty przelatują nad wspomnianymi już wyspami Vlacherną i Mysią Wyspą, na których znajdują się maleńkie śnieżnobiałe klasztory. To niesamowite zderzenie dwóch światów - ryk silników nad świątyniami, które przecież powinny być miejscami cichymi, miejscami zadumy i refleksji. 





Na Korfu można również dostać się promem. Z terytorium Grecji, z portu w Igoumenitsy, promy dopływają do stolicy, miasta Korfu, lub miejscowości Lefkimi położonej na południu wyspy. Można także przypłynąć z Włoch, jednak wówczas podróż trwa około dobę, za to ogromne promy to prawdziwe pływające hotele. Można także z Albanii, ale jest to przeprawa praktycznie wyłącznie piesza, gdyż promy mają miejsce dla maksymalnie dwóch samochodów i często są one zarezrwowane z dużym wyprzedzeniem.




Na Thassos trudniej dostać się indywidualnemu turyście, bowiem wyspa nie ma lotniska. Lecąc samolotem trzeba kierować się do Kawali, w której jest także terminal promowy. Promy odpływające z Kawali przybijają na Thassos do miejscowości Skala Prinos. Rejs trwa nieco ponad godzinę. Zmotoryzowanym polecam, by pojechali 40 km dalej, do Keramoti. Z kameralnego, malowniczego portu płynie się krócej, bo tylko 35 min., a promy dobijają do Limenas, inaczej Thassos, stolicy wyspy.

Porty są właśnie tym miejscem, gdzie najbardziej rzucają się w oczy różnice, spowodowane historycznymi zawirowaniami. Port w Limenas wita niską zabudową i pustym prawie nadbrzeżem. W stolicy Korfu, mieście o tej samej nazwie, od razu widać potężne kamienice, bardziej włoskie niż greckie - efekt ponad czterystu lat panowania Wenecjan.

Thassos - Limenas

Korfu - miasto Korfu

Różnice są też w sieci dróg na samej wyspie. Thassos można objechać jedynie dookoła (ok. 90 km obwodu). Lokalne drogi docierają do górskich miejscowości, jednak żadna nie przecina jej z północy na południe. Korfu można zarówno okrążyć, jak i przeciąć ją ze wschodu na zachód. Drogi wiodące przez góry są szerokie i bezpieczne.

Lokalna droga na Thassos

Lokalna droga na Thassos

Thassos w czasach starożytnych była wyspą majętną - najbardziej żyzną ze wszystkich wysp Morza Egejskiego, bogatą w złoża metali szlachetnych (złota i srebra), a także miedzi, ołowiu i cynku oraz śnieżnobiałego marmuru, z którego wzniesiona została m.in. Hagia Sophia w Konstantynopolu (Stambuł). Wyspa dostała się we władanie Fenicjan (jej nazwa pochodzi od imienia Thassosa - syna lub wnuka fenickiego króla Aginora), dla których stała się źródłem drewna do budowy statków oraz rud metali, które eksportowali na tereny Grecji kontynentalnej. W czasie wojen między Atenami a Spartą przechodziła z rąk do rąk. Nieco spokojniej na wyspie było za czasów panowania Aleksandra Wielkiego oraz później, w czasach rzymskich. W epoce nowożytnej często była napadana, łupiona i niszczona, także przez piratów. W 1462 r. dostała się we władanie Turków, zaś po I wojnie bałkańskiej w 1913 r. znalazła się w granicach Grecji. Pozostałości czasów starożytnych najlepiej widoczne są w stolicy, gdzie znajduje się m.in. antyczny amfiteatr i muzeum archeologiczne oraz w Aliki, gdzie obejrzeć można ruiny starożytnych świątyń, wczesnochrześcijańskich kościołów oraz dawne kamieniołomy, w których wydobywano marmur, a przy okazji także odpocząć na dwóch plażach rozdzielonych wąskim pasem lądu. To jeden z najbardziej malowniczych zakątków wyspy.


Thassos - stanowisko archeologiczne w Limenas

Thassos - Muzeum Archeologiczne w Limenas

Nie wiem dokładnie, kiedy na Thassos zaczęła rozwijać się turystyka, jednak pod tym względem jest raczej wyspą prowincjonalną. Nie ma tu zbyt wielu dużych kompleksów hotelowych, raczej małe rodzinne hotele, czy pensjonaty, często bez basenu. Trudno nawet znaleźć porządny apartament dla rodziny z dziećmi. Turystyka wkradła się do zwykłych wiosek rybackich, w których zaczęły powstawać tawerny i wyrastać kramy z pamiątkami, ale które nie zatraciły swojej autentyczności, bo przy przystaniach wciąż cumują rybackie łodzie, suszą się sieci, a na słońcu kruszeją macki ośmiornic. Raczej nie uświadczy się w nich dyskotek, kasyn itp. 

Thassos - Limenaria

Thassos - Limenaria

Thassos - Limenaria

Thassos - Skala Marion

Obrazy z Korfu są raczej odwrotnością tych z Thassos. Mniej tu Grecji starożytnej (jedyne nawiązanie do czasów antycznych widziałam w dziewiętnastowiecznym pałacyku Achilleion), więcej akcentów weneckich. Więcej niż malowniczych górskich wiosek czy kameralnych portów jest tu wartych uwagi formacji skalnych jak słynny Kanał Miłości, przylądek Dastris, groty w okolicach Paleokastritsy, czy jezioro Korission na południu wyspy. Atrakcją jest niemal dwustukilometrowy pieszy szlak Corfu Trail, który wiedzie zarówno przez ciekawe przyrodniczo, ale i historycznie zakątki wyspy i wspina się na jej najwyższy szczyt - Pantokrator. 

Korfu - Paleokastritsa

Korfu - Paleokastritsa

Korfu - Kassiopi

Korfu - widok z Kassiopi na Albanię

Korfu - Kassiopi

Korfu - ferma rybna w okolicach Kassiopi

Na Korfu nie brakuje jednak także rozkrzyczanych wakacyjnych miasteczek, które zamierają wraz z wyjazdem ostatniego letnika, takich migoczących kolorami i męczących uszy głośną muzyką (jak Sidari na północy, czy Kavos na południu). Korfu już w latach sześćdziesiątych XX w. postawiła na masową turystykę jako jedna z pierwszych greckich wysp. Dziś z tej gałęzi przemysłu utrzymuje się 1/3 jej mieszkańców. Widać to na każdym kroku, choćby patrząc na turystów, którzy odwiedzają obie wyspy. Thassos to głównie Serbowie, Rosjanie, nawet Albańczycy. Korfu - przeważnie Brytyjczycy. Przekłada się to od razu na menu w tawernach i restauracjach. W prawie każdej na Korfu można zjeść angielskie śniadanie, a telewizja włączona jest na kanały sportowe transmitujące Wimbledon. Jednak to pociąga za sobą także poziom restauracji. Nie ma naganiaczy witających przechodzących obok turystów słowami Hallo, my friend!, nie ma papierowych obrusów na stołach, co jest powszechne na Thassos. A i dania są jakieś takie mniej ociekające tłuszczem i bardziej elegancko i nowocześnie podane, np. baranina pieczona w pergaminowej saszetce, co niestety pociąga za sobą także cenę. Cóż, bogatszy i bardziej wymagający klient.

Linguine z owocami morza - Thassos

Linguine z owocami morza - Korfu


Ale autentyczności więcej jest jednak na Thassos. W niemal każdym miasteczku można zobaczyć starszych panów popijających kawę i grających w karty w kafenijo, czy Greczynki całe w czerni. Kościoły mają typowo grecką architekturę i znalazłam nawet jeden cmentarz (o którym kiedyś napiszę oddzielnie, bo chowanie zmarłych w Grecji to bardzo ciekawy temat). Na wyspie jest tylko jeden supermarket, który w ofercie posiada zarówno opakowania hurtowe dla restauratorów, jak i asortyment typowo pamiątkarski. Nie ma zagranicznych sieciówek, w przeciwieństwie do Korfu, gdzie widziałam Lidla i mnóstwo dyskontów.

Thassos - Limenaria

Thassos - Limenaria

Thassos - Limenaria

Thassos - Limenaria

Thassos - Limenaria

Thassos - Limenaria

Thassos - Theologos

Thassos - Theologos

Thassos - Limenaria

Thassos - Skala Rachoni

To, co łączy obie wyspy, to plaże. Na jednej, i na drugiej można znaleźć zarówno plaże szerokie i piaszczyste, jak i małe, kameralne, położone w uroczych zatokach. Te drugie częściej są kamieniste lub żwirkowe, ale nie jest to regułą. Zdecydowanie najciekawsza, Metalia, znajduje się na Thassos w miejscowości Limenaria. Otoczona pozostałościami nieczynnej od dawna fabryki wydobywającej niegdyś rudy metali, wyposażona w słomkowe parasole, to atrakcja nie tylko dla tych, którzy lubią wylegiwać się na słońcu, ale i dla urban explorerów.

Thassos - Limenaria, plaża w centrum miasteczka

Thassos - Limenaria, plaża Metalia

Thassos - Limenaria, plaża Metalia

Thassos - Limenaria, plaża Metalia

Thassos - Potos

Thassos - Skala Marion

Thassos - Skala Marion
Korfu - Paleokastritsa

Korfu - okolice Kassiopi
Korfu - okolice Kassiopi

Ogólnie można odnieść wrażenie, że są to wyspy dla zupełnie innych ludzi. Na Thassos doskonale będą się czuć rodziny z dziećmi i ludzie w kwiecie wieku, którzy szukają już raczej spokoju. To Grecja prowincjonalna, leniwa, baz pośpiechu, z sąsiedzką życzliwością (Sophia, u której mieszkaliśmy, przynosiła nam pomidory i ogórki z własnego warzywnika). Korfu powinny wybrać raczej osoby młodsze, choć jeśli ktoś nastawia się wyłącznie na plażowanie to też będzie zadowolony. Zdecydowanie jest to wyspa dla miłośników natury (wspomniane formacje skalne, groty w Paleokastritsie, trekking na Pantokrator). 

Korfu
Korfu

Samo miasto Korfu zasługuje na oddzielny, kilkudniowy pobyt, bo można włóczyć się po nim godzinami, a zakamarków do zobaczenia jest mnóstwo. 

Korfu - miasto Korfu

Gdzie chętniej bym wróciła? Po trzech pobytach w Grecji stwierdzam, że to nie jest kraj moich marzeń. Na Korfu wróciłabym na kilka dni do stolicy, bo po jednodniowym pobycie mam wielki niedosyt. Przeszłabym także szlak Corfu Trail, by zobaczyć wyspę "od środka". Natomiast z perspektywy czasu cieplej myślę o Thassos, czym sama jestem zaskoczona, bo ja generalnie wolę miasta i kurorty, w których coś się dzieje. Na Korfu jednak zabrakło tej autentyczności, dookoła sama komercja. Nawet w porcie w Kassiopi, uroczym przecież, cumowały raczej statki wycieczkowe i łodzie na wynajem, a te rybackie ukrywały się na uboczu. Tawerny eleganckie, ale nie widziałam ani jednego miejsca, gdzie starsi panowie graliby w karty, nigdzie nie kruszały ośmiornice na sznurkach. Luksus - tak, autentyczność - trochę mniej. Każdy musi sam ocenić, co woli.


(foto: iza & pwz)