poniedziałek, 31 października 2016

Warszawa przyłapana... w październiku 2016

Czasem mam wrażenie, że kręcę się w kółko i że przygotowując posty o Warszawie chodzę wciąż po tych samych ulicach tych samych dzielnic - Wola, Śródmieście, bliski Mokotów, czasem Ochota. Tym razem postawiłam na Pragę. Bo to właśnie tam są najlepsze murale w stolicy. Bo to właśnie tam są murale, których jeszcze nie oglądałam. A przecież wiadomo, że jesienią street art wyrasta jak murale po deszczu. Pojechałam więc zobaczyć dwie nowe realizacje, które powstały w ramach tegorocznej edycji Street Art Doping. 

Pierwszy to "Warszawa Wschodnia" autorstwa baskijskiego artysty Sebasa Velasco. Odwzorowana na murze z iście fotograficzną precyzją scena wydarzyła się naprawdę w jednej z bram przy Jagiellońskiej. Postać też jest autentyczna. To barman i muzyk, mieszkaniec Pragi. Artysta dodał tylko kilka detali nadających muralowi bardziej realistyczny wydźwięk. Wyszło rewelacyjnie i śmiem twierdzić, że to w tej chwili najlepszy mural w Warszawie. Znajduje się na ścianie kamienicy przy Strzeleckiej 26, sąsiadującej z budynkiem, na którym zobaczyć można drugi, ubiegłoroczny rewelacyjny mural - "Zabawa" (lub "Plac Zabaw") Ernesta Zacharevica (Stalowa 41). Ten z kolei bardzo przypadł do gustu moim najmłodszym wielbicielom street artu. Oba najlepiej widać od strony Czynszowej. Wraz z rzędem kamienic z jasnej, czerwonej cegły tworzą idealną całość, zamknięty układ. Miejsce ma niesamowity klimat.






Drugi z tych najświeższych, autorstwa SEPE (Michała Wręgi) nosi tytuł "System Edukacji" i znajduje się przy Rogowskiej 6 na Bródnie. To metafora wojny polityczno-medialnej, która coraz częściej wkrada się także do relacji międzyludzkich. Obraz nieco mroczny, ale bardzo sugestywny. Również na plus.



Ale i inne dzielnice nie pozostawały w tyle, jeśli chodzi o sztukę ulicy. Zabytkowa kamienica przy Ciepłej wzbogaciła się nie tylko o sąsiedztwo nowych wieżowców, ale w ramach ocieplania okolicy także o nowy mural w wąskim przesmyku od strony Pereca. Jesienne kolory na ścianie, do tego drzewka, ławki, pufy i dwa metalowe rowery mają zapewne sprawić, by ta przestrzeń była bardziej przyjazna dla pracowników biurowca - przestrzeń w sąsiedztwie nieco zrujnowanej kamienicy, nie przystającej do szklano-korporacyjnego świata. W porównaniu do praskich realizacji, mural jest infantylny i choć miły w odbiorze, to dla mnie jest bardziej tapetą, która ma ten nowoczesny świat oddzielić od resztek przedwojennej Warszawy. Zaś wykreowany w jego sąsiedztwie teren jest plastikowy niczym sieciowe kawiarnie. To zupełnie inny świat niż ten, który zobaczyć można w praskich zaułkach, świat cukierkowy i wyidealizowany.





Żoliborz z kolei wzbogacił się o nową miejską rzeźbę Maurycego Gomulickiego. Stanęła przy ulicy Kaliny Jędrusik. Zresztą rzeźba to wizualizacja postaci artystki w ciekawej geometrycznej i fajnej kolorystycznie formie.

No i jest nowa odsłona Gablotki Mirelli von Chrupek. Tym razem rozgościł się w niej niezły cudak, DiscoBat, o szklanych oczach odziedziczonych po przedwojennej lali. Pręży się dumnie na tle szeleszczących złotek. Tylko... co to ma wspólnego z jesienią? Czyżby Mirella zaczęła odchodzić od wystroju Gablotki zgodnego z porami roku? Niestety to moim zdaniem najsłabsza odsłona tego unikatowego miejsca na mapie stołecznego street artu. Czekam na zimową edycję...




Było coś dla ducha, to teraz niech będzie dla ciała. W ostatnich tygodniach Warszawa żyła ponownym otwarciem Hali Koszyki. Tuż przed jej remontem, w 2013 r. odbyła się tam jedna z edycji Okna na Warszawę, cyklicznej imprezy varsavianistycznej mającej na celu promowanie miasta, która niestety nie miała kontynuacji w ostatnich dwóch latach. Wówczas działały tylko dwa murowane secesyjne moduły hali. W jednym stoiska mieli wystawcy Okna, w drugim, na piętrze było kilka straganów z eko-żywnością (sery, oliwki, pikle itp.). Dziedziniec nie był zadaszony. 

Hala Koszyki w 2013 r., Okno na Warszawę

Potem rozpoczął się remont i dziś hala świeci dawnym blaskiem, choć nieco innym niż wcześniej (ostatnie, co pamiętam z lat dawnej świetności tego miejsca, to kiermasz taniej książki). Wewnątrz stoliki, restauracje i niewielka część targowa z serami, rybami, domowymi przetworami, kawą i słodyczami. W części restauracyjnej każdy znajdzie coś dla siebie, bo są i kuchnie orientalne, i burgery, i sushi, i coś po polsku, i tapas, i słodkości. Cały środek zajmuje wielki drink bar o nazwie Bar Koszyki. Do tego mnóstwo światła. 








Jest jeszcze antresola, na której też będą chyba restauracje, ale to także przestrzeń wystawowa. Póki co jest ekspozycja poświęcona hali i jej remontowi oraz dwie rzeźby kinetyczne (co to są rzeźby kinetyczne???). Jedna to powyginane świecące rurki noszące tytuł Big Dipper, które mają ponoć przypominać kraba, choć angielskojęzyczna nazwa to także określenie gwiazdozbioru Wielki Wóz. Jej autorem jest młodziutki (rocznik 1990) artysta Michael Candy, a praca pochodzi z kolekcji Griffin Art Space. Druga, to falujące niczym meduza różowe coś autorstwa Davida Bowena (nieco starszy, rocznik 1975) - falujące jak Ocean Spokojny, bo to właśnie ruch fal tego akwenu "napędza" rzeźbę za pośrednictwem boi badawczej Amerykańskiej Narodowej Służby Oceanicznej, która wysyła sygnał bezpośrednio do kratownicy będącej elementem rzeźby. Połączenie nauki i sztuki. Dotąd nie miałam pojęcia, że takie rzeczy się dzieją! W ponad stuletniej hali targowej to prawie jak gość z kosmosu!





Rzeźba kinetyczna Michaela Candy'ego "Big Dipper"

Rzeźba kinetyczna Davida Bowena napędzana falami Pacyfiku

Podczas remontu odkryto także carską reklamę z początków działalności hali, która wyeksponowana jest tuż przy wejściu i łatwo ją przeoczyć. 



W podobnym klimacie ma być urządzona Hala Gwardii, w której remont właśnie się rozpoczyna. Cieszę się bardzo, bo takich miejsc w Warszawie dotąd nie było. Pojawiają się oczywiście zarzuty, że to kolejne hipsterskie miejsce jak Targi Śniadaniowe, czy Nocny Market. To ja w takim razie od dziś jestem hipsterem i jak trzeba, to nawet zapuszczę brodę. Hala jest dla miłośników dobrego jedzenia, street foodu w doskonałym wydaniu i w kapitalnym wnętrzu. Wreszcie mamy w stolicy miejsce na europejską skalę. Ja jestem zachwycona i będę zaglądać. Chyba nawet w najbliższy weekend, bo zabieram dzieciaki na wystawę towarzyszącą kolejnej edycji Warszawy w budowie, a to niedaleko, przy Nowogrodzkiej. Relacja z ekspozycji oczywiście będzie w listopadowej Warszawie przyłapanej.

środa, 19 października 2016

Wszystkie kolory Tirany

Kiedy Edi Rama, obecny premier Albanii, w 2000 r. objął urząd burmistrza Tirany, jedną z jego pierwszych decyzji było pomalowanie stołecznych bloków na rozmaite kolory. Po latach reżimu Envera Hodży i izolacji kraju, stolica była szara i zdominowana przez monumentalną architekturę charakterystyczną dla wszystkich krajów komunistycznych. Rama, z wykształcenia malarz, nie mógł na to patrzeć. Kolorowe bloki budzą dziś ironiczne uśmieszki, jednak Tirana i bez nich, wbrew obiegowym opiniom, jest miastem barwnym, choć nie pozbawionym kiczu. Jest też miastem pełnym życia. Młodzi ludzie wybierają raczej modne drink bary, za to w kawiarnianych ogródkach widać także seniorów, którzy nie zamykają się w domach, tylko wychodzą spotkać się ze znajomymi.




Tirana to stosunkowo młode miasto. Podobnie jak Sarajewo, z którego przyjechaliśmy do Albanii, założona została przez Turków w 1614 r. Ale jakże odmienna jest od stolicy Bośni i Hercegowiny, w której architekturę osmańską można spotkać na każdym kroku! W Tiranie prawie jej nie ma. Znalazłam tylko stary most z czasów tureckiego panowania, z przełomu XVII i XVIII w., zwany Mostem Garbarzy, którego albańska nazwa brzmi Ura e Tabakëve i szczerze mówiąc mi bardziej kojarzy się z tytoniem. Dziś most jest kładką dla pieszych, ale kiedyś przepływała pod nim rzeka Lana, nad którą leży Tirana. Wznoszący się obecnie ponad trawą, otoczony blokami, robi nieco kuriozalne wrażenie.

Most Garbarzy

Tirana nie rozwijała się tak prężnie jak Sarajewo, więc pewnie dlatego nie wygląda tak jak ono. Tak naprawdę na znaczeniu zaczęła zyskiwać dopiero w XIX w. Dziś jest eklektyczna z przewagą architektury postkomunistycznej i praktycznie nie ma żadnych spektakularnych zabytków, którymi mogłaby pochwalić się światu. Wędrując jej ulicami można natknąć się co najwyżej na wille w stylu włoskim, najczęściej z dwudziestolecia międzywojennego. Jest też antyczna mozaika, wciśnięta między bloki na peryferiach, ale ładnie wyeksponowana. Można na niej zobaczyć, co ciekawe, motywy wczesnochrześcijańskie.


Mozaika Tirańska

Mozaika Tirańska

Mozaika Tirańska

Mozaika Tirańska

Jednak to Plac Skanderbega uchodzi za główną atrakcję Tirany. Tu jak w soczewce kumulują się rozmaite style budownictwa. Przeważają gmachy z czasów reżimu Hodży, na czele z monumentalnym budynkiem Narodowego Muzeum Historycznego ozdobionego rewolucyjną mozaiką, która jest jednym z dwóch najbardziej rozpoznawalnych miejsc w mieście. Jest też modernistyczna Opera wzniesiona w latach sześćdziesiątych XX w. oraz siedziby władz w neoklasycystycznych budynkach.

Narodowe Muzeum Historyczne






W całym tym betonowym towarzystwie, wciśnięty pomiędzy Operę a Ratusz, skrywa się meczet Ethem Beja. To cud, że ocalał, bo pod budowę placu wyburzono większość zabytkowej zabudowy centrum Tirany. Meczet wzniesiono na przełomie XVIII i XIX w. Jest kameralny, ale ma pięknie zdobione wnętrze. Cudem przetrwał też lata komuny. Choć był zamknięty, nie zmienił swojego religijnego przeznaczenia, jednak modlić się mogli w nim jedynie odwiedzający Albanię dyplomaci wyznający islam. Dziś służy i wiernym, i turystom. Gdy minie czas na modlitwę, można bez problemu wejść do środka. Nie powinien dziwić widok kogoś modlącego się w samotności. Obok stoi wieża zegarowa z 1822 r., podwyższona w 1928 r. do 35 m. Do lat siedemdziesiątych XX w. była najwyższym budynkiem w Tiranie. Z góry roztacza się widok na cały plac Skandrerbega, zaś z drugiej strony na blokowiska z górami w tle.

Meczet Ethem Beja i wieża zegarowa

Meczet Ethem Beja (poniżej wnętrze)




Widok z wieży zegarowej na Plac Skanderbega i ogród na dachu Ratusza

Bulevardi Dëshmorët e Kombit - Bulwar Męczenników Narodu, główna arteria miasta. To tu Tirana zaczyna wymykać się spod komunistycznego jarzma w stronę współczesności. Widać to już na pierwszy rzut oka. Nad pasami jezdni na czerwono i zielono świecą łuki. Chwilę mi zajęło zanim zorientowałam się, że znajdują się przy przejściach dla pieszych. Ich kolor jest taki sam, jaki w tym momencie mają piesi. Rozwiązanie jest i ładne, i funkcjonalne. Kierowcy od razu wiedzą, czy muszą zwolnić, czy mogą zdjąć nogę z hamulca. W tak ruchliwym mieście jak Tirana to duże ułatwienie.

To właśnie współczesna Tirana jest najbardziej atrakcyjna, Tirana, która nieco drwi z przeszłości starając się obrócić ją w turystyczną atrakcję. O izolacji Albanii przypomina Checkpoint - niewielka instalacja, na którą składa się bunkier - jeden z 700 tys., jakie zbudowano w całym kraju (ten na potrzeby zwiedzających jest częściowo przeszklony), a także fragment muru berlińskiego oraz betonowa podpora z kopalni pirytu i jednocześnie obozu pracy przymusowej dla więźniów politycznych działającego w latach 1968 - 1990 w miejscowości Spaç. Przybysze, szczególnie ci zza żelaznej kurtyny, najchętniej fotografują się z bunkrem. Chłopcom też się podobał. Gdy potem dalej przemierzaliśmy Albanię specjalnie wypatrywali ich z okna samochodu.

Budynek rządowy przy Bulwarze Męczenników Narodu


Checkpoint

Bunkier

Fragment muru berlińskiego

Betonowa podpora z obozu pracy przymusowej

Przy Bulwarze stoi też ona, Piramida Hodży. To drugie najbardziej rozpoznawalne miejsce w Tiranie. Miała stać się mauzoleum przywódcy. Dziś ciekawy, modernistyczny budynek niszczeje i coraz częściej mówi się o jego wyburzeniu. Nie wiem jednak, czy władze posuną się do tego. W czasie naszego pobytu w Tiranie albańska telewizja w kółko pokazywała rozebrany niedawno stadion. Przy jego rozbiórce zniszczono także mozaikę z piłkarzami. Przez media przelała się fala oburzenia. Ale kto wie... Od niedawna w Tiranie zaczynają wyrastać szklane wieżowce, a dla takich potrzeba przecież miejsca. Albania, po latach odcięcia od świata i zagranicznego kapitału, spragniona jest zachodnich inwestycji. Potrzeba jednak także mądrej polityki urbanistycznej, żeby miasta nie zabudować bez ładu i składu. Teraz jest tu dużo przestrzeni i terenów zielonych, które służą mieszkańcom. Na skraju parków stoją pomniki, takie jak ten w parku Młodzieży - mosiężny monument upamiętniający odzyskanie niepodległości przez Albanię. Są też ciekawe instalacje, oprócz wspomnianego Checkpointu, także białe rusztowanie po drugiej stronie Bulwaru, noszące tytuł Chmura, która zaprojektowana została przez Sou Fujimoto i ma promować sztukę w Albanii. 

Piramida Hodży

Piramida Hodży

Pomnik Niepodległości Albanii

Chmura

Obok Chmury, w lewo, odchodzi deptak, chyba jedyna ulica w całej Tiranie wyłączona z ruchu. Znajduje się przy nim kilka sklepów z pamiątkami, kino i jedna z wielu modnych, nowoczesnych kawiarni, w której postanowiliśmy zrobić pierwszy tego dnia przystanek. Choć miejsce leży niedaleko od Placu Skanderbega, wcale nie słychać tu hałasu charakterystycznego dla tej części Tirany. Stoliki ustawione są w cieniu drzew i naprawdę można tu odpocząć od zgiełku miasta. Deptak prowadzi w stronę wspomnianego Mostu Garbarzy.




Ale największym hitem jest cała dzielnica, niegdyś nosząca nazwę Blokku, obecnie nieco przekornie Ex-Blokku. Kiedyś zamknięta dzielnica dla komunistycznych prominentów, dziś rozrywkowe centrum z licznymi kawiarniami i drink barami, gdzie w klimatyzowanych wnętrzach w ciągu dnia można przyjemnie się ochłodzić (i napić koktajlu mleczno-owocowego przez chłopców uznanego za hit tych wakacji), zaś wieczorem, gdy opuszczają się szyby usiąść i popatrzeć na ulicę. Chichot historii. Niektóre bary są plastikowe, inne kiczowate, ale można znaleźć i alternatywne perełki. Wszystkie mają kolorowy wystrój. Kolorowe są nawet stojaki na rowery! Barwy dodają dzielnicy liczne murale na ścianach pomiędzy lokalami i na skrzynkach energetycznych. Szczególnie spodobały mi się prace Franko Dine (podpisuje się Franko), w którego twórczości najczęściej pojawia się motyw dzieci. A w środku tego wszystkiego stoi willa Hodży, który zapewne przewraca się teraz w grobie.

Cocktailbar sąsiadujący z willą Hodży






Franko

Franko




Uliczny sprzedawca książek przed willą Hodży

Willa Hodży

Współczesna architektura, z kolumnami niczym u Hundertwassera, jest najbardziej kiczowata. Ale i ona wpisuje się w klimat tego nierealnego, nie dającego się zaszufladkować miasta.

Budynek mieszczący kasyno i Centrum Tajwańskie



Nocą Tirana nie traci kolorów, a blask żarówek wydobywa niedostrzegalne w ciągu dnia kształty. Barwnie podświetlone są fontanny, a latarnie prowadzące do modnej restauracji mają postać wielkich lamp.




Polubiłam Tiranę. Serio. Czułam się tam dobrze, bo lubię tę postkomunistyczną architekturę, ale to miasto ma też w sobie jakiś luz, dystans do siebie i swobodę. I cieszę się, że trafiłam tam w szczycie turystycznego sezonu, kiedy kawiarnie wychodzą na ulice, kiedy ludzie beztrosko siedzą na trawnikach, zaś słońce oświetla wszystkie barwy miasta. Obawiam się, że gdybym przyjechała jakąś burą jesienią, gdy na drzewach nie ma już liści, a na niebie kłębią się stalowe chmury, odebrałabym pewnie stolicę Albanii tak jak większość przyjezdnych, jako betonową pustynię, spadek po Hodży. Wszystkim nieprzekonanym mówię: dajcie Tiranie szansę!