niedziela, 31 stycznia 2016

Warszawa przyłapana... w styczniu 2016

Czymś, czego zupełnie nie pojmuję, jest wandalizm, niszczenie dla samego niszczenia, bez odrobiny refleksji. Warszawa 1 stycznia zyskała nową ciekawą instalację autorstwa rzeźbiarza Tomasza Górnickiego. Nawiązywała do japońskiego przysłowia Nie widzę/nie słyszę/nie mówię (nic złego) przedstawianego w postaci figurek małpek zasłaniających oczy, uszy i usta. Zamiast małpek, w bramie przy Placu Konstytucji, zawisły główki stylizowane na japońskie - Słuchaj/patrz/krzycz. Jak się miało okazać, nie przetrwały nawet trzech dni, bo gdy dwa dni później pojechałam je zobaczyć, zastałam niestety już tylko dziury w ścianie. Gdy je fotografowałam, zaczepiła mnie mieszkanka bloku znajdującego się nad rzeczoną bramą:

- Co pani fotografuje? Te dziury w ścianie?
- W tym miejscu były głowy, fotografuję to, że ich już nie ma.
- A kto pani pozwolił powiesić je w tym miejscu?
- Ja ich nie wieszałam, ja tylko fotografuję miejsce, w którym były.
- To skąd pani wie, że tu były?
- Na zdjęciach widziałam...
- Następnym razem na głowie sobie powieście te papugi!

I zniknęła w klatce schodowej vis à vis miejsca, gdzie wisiały główki.

Skąd w ludziach tyle złości, złośliwości i niezrozumienia? Street art dla starszego pokolenia może być niezrozumiały, ale główki były dopracowane w każdym detalu, dobre artystycznie, zdobiły, a nie szpeciły... Nie rozumiem, jak mogły komuś przeszkadzać. Prędzej spodziewałabym się, że ktoś weźmie sobie je na pamiątkę. Pozostały na szczęście na zdjęciach autorstwa Norberta Piwowarczyka, które można zobaczyć na fejsbukowym profilu Tomasza Górnickiego.

Tego dnia nastawiona byłam jednak na sztukę, więc prosto z Placu Konstytucji w kilkunastostopniowym mrozie poszłam na kończącą się kilka dni później wystawę "Zaraz po wojnie" w Zachęcie. Wystawa, jak zwykle w Zachęcie, świetna. Tematy trudne, bo i obrazy Wróblewskiego, i zdjęcia z powojennych pogromów Żydów i próby powrotu do normalności - odbudowa Warszawy, Wystawa Ziem Odzyskanych we Wrocławiu oraz trochę wzornictwa i mody, bo przecież ludzie chcieli dalej żyć, ubierać się na czasie, wyjść do kawiarni, zapomnieć o okropnościach minionych lat. Pokazana została i propaganda nadchodzących nowych czasów, i artystyczne poszukiwania błądzące między tym, co było przed wojną, a tym, co miało dopiero nastąpić, powodujące rozdarcie twórców: pozostać w zgodzie z przedwojennymi ideałami, czy iść z duchem czasu i nową, powojenną rzeczywistością. Udało się to wszystko opowiedzieć i pokazać na tych wielu płaszczyznach.

"Zaraz po wojnie", Zachęta (03.10.2015 - 10.01.2016)

"Zaraz po wojnie", Zachęta (03.10.2015 - 10.01.2016)

"Zaraz po wojnie", Zachęta (03.10.2015 - 10.01.2016)

Ponoć trzeci tydzień stycznia to najbardziej depresyjny czas w całym roku, a rozpoczynający go poniedziałek przyjęło się nazywać Blue Monday (nazwę wymyślił brytyjski psycholog Cliff Arnall). Według badań naukowych tego dnia notuje się więcej samobójstw niż przez większość roku. Warszawa znalazła lekarstwo na te ponure dni - na nowo wybudowanym wieżowcu Q22, który stanął na rogu Grzybowskiej i Alei Jana Pawła II w miejscu, gdzie kiedyś znajdował się hotel Mercure Fryderyk Chopin, rozbłysło słońce! Nie prawdziwe, rzecz jasna, jednak wielkie intensywnie żółte koło, imitujące słońce, widoczne jest nawet z dalekich dzielnic, w tym z okna mojego biura na Mokotowie. Ma podnieść morale warszawiaków, gdy ciemno, zimno i niczego się nie chce. 







A w poszukiwaniu jeszcze większej ilości światła wybrałam się wreszcie do Muzeum Neonów i mam... bardzo mieszane uczucia. Na pewno miejsce jest szczególne i warte odwiedzenia. Świecące napisy i logotypy atakują ze ścian mnóstwem kolorów, a kolejne, wygaszone piętrzą się na podłogach czekając na nowe życie. I mimo tej eksplozji barw, ekspozycja zrobiła na mnie przygnębiające wrażenie. To neonowy dom spokojnej starości, cmentarzysko minionych czasów odchodzących powoli do lamusa. Wiele z tych świetlnych reklam pamiętam jeszcze z warszawskich ulic. Z sentymentem patrzyłam na zdjęcia ich dawnych lokalizacji będące częścią ekspozycji. Wiem, że tych miejsc już nie ma i gdyby nie muzeum być może neony trafiłyby na śmietnik i zostałyby unicestwione na zawsze. Nie mogę się jednak oprzeć wrażeniu, że w tym muzeum są one jak ptaki w klatce. To nie jest ich naturalne środowisko i mimo tego, że ekspozycja jest naprawdę ciekawa (choć przydałoby się więcej miejsca dla nowych lokatorów), to jednak czułam smutek opuszczając pawilon w Soho Factory, bo po raz kolejny uświadomiłam sobie jak bardzo przestrzeń Warszawy się zmienia i jak dużo miejsc zwyczajnie znika - ostatnio podjęto decyzje o wyburzeniu Universamu na Grochowie i pawilonu meblowego Emilia (w lutym zostaną otwarte trzy ostatnie wystawy Muzeum Sztuki Nowoczesnej, potem wjadą tam buldożery). 







Nareszcie zmieniła się ekspozycja w Gablotce Mirelli von Chrupek z jesiennej (można ją było zobaczyć jeszcze niemal do końca stycznia)...



...na zimową o nazwie "Zimowy spacer". Mam wrażenie, że w tym roku zimę będzie można zobaczyć już tylko w Gablotce. Z Warszawy uciekła po kilku dniach. Chciałabym, by wróciła jeszcze chociaż na chwilę.



czwartek, 7 stycznia 2016

Grecja podwodna

Do napisania paru słów o greckich morzach (Egejskim i Jońskim) siadałam już kilkakrotnie i za każdym razem nie wiedziałam, od czego zacząć. Jestem zodiakalnym Koziorożcem, twardo stąpam po ziemi i nie przepadam za wodą, w przeciwieństwie do moich chłopaków (dwa Wodniki i... Baran!).

Grecja nie ma tak spektakularnych raf jak Egipt, czy Tajlandia, dokąd o tej porze roku tłumnie ruszają miłośnicy ciepła w poszukiwaniu słońca, białego piasku na plażach, palm i lazurowego morza, a w nim bajkowych koralowców mieniących się wszystkimi kolorami tęczy i niezliczonych ilości barwnych ryb. Nie ma takich podwodnych ogrodów jak u wybrzeża Kuby, które niedawno pokazywała Ewa z bloga Daleko Niedaleko. Nie mam pojęcia, czy to dlatego, że temperatura w Morzu Egejskim czy Jońskim, choć latem ma około 25 - 27°C, to zimą wynosi już tylko zaledwie kilkanaście, czy chodzi o poziom zasolenia. Dno obu mórz porasta roślinność przypominająca trawę. Nie ma koralowców, a ryby też są jakieś takie szaro-bure, zwykłe. Ale dla chłopaków, którzy pierwszy raz założyli maski i rurki u wybrzeża Thassos, gdy mieli 6 i 4 lata, to istne morskie królestwo. Choć liczyli, że zobaczą Nemo, to i tak byli zachwyceni dając nura pod wodę i spotykając każdą jedną rybę. 










Dla mnie największym przeżyciem było zobaczenie delfina - chyba, bo to, co na chwilę wynurzyło się z wody było jasnego koloru, a te, które w Bułgarii podpływały prawie pod samą plażę (niestety nie udało mi się zrobić ani jednego zdjęcia) były czarne. Piotr, który w tym czasie był pod wodą, słyszał jak zwierzę korzystało z echolokacji przypominającej jakiś piskliwy dźwięk, choć nie od razu skojarzył, że to delfin.



Wybrzeże greckich wysp najeżone jest skałami i skałkami, a wśród nich na Bogu ducha winnych turystów czyhają prawdziwe potwory! Tak mogłaby się zaczynać bajka dla niegrzecznych dzieci, jednak potwory istnieją naprawdę i zna je chyba każdy, kto choć raz wypoczywał na greckiej plaży. To oczywiście jeżowce! Ich kolce potrafią boleśnie wbić się w stopę, dlatego wolę wchodzić do wody w specjalnym obuwiu.



Ponieważ jako jedyna z całej naszej ekipy nie nurkuję, to właśnie na poszukiwaniu życia wśród skał skupiłam się najbardziej. Można tam spotkać morskie ślimaki przyczepione do kamieni, kraby pierzchające przy najmniejszym ruchu oraz inne formy morskiego życia jak choćby coś, co chłopaki określili jako rozpłaszczony pomidor, który w dodatku przemieszczał się po skalnych blokach! Już po publikacji posta koleżanka podpowiedziała mi, że to ukwiał koński - schowany, bo w czasie odpływu. Gdy się rozwinie, wygląda jak piękny czerwony kwiat. Prowadzenie bloga czasem kształci!







Jesteśmy kompletnymi laikami, jeśli chodzi o świat morskich głębin, ale dla dzieci jest on tak nowy i inny od tego, który znają z lasów i łąk, że przyjemnie było popatrzeć jak z wypiekami na twarzy (no, może nieco za bardzo się opalili) oglądają każdą napotkaną formę życia. Lekcje natury w plenerze dają dużo więcej efektów i radości niż wiedza z książek, czy zwierzęta podglądane w ZOO. W takich momentach utwierdzam się w przekonaniu, że warto podróżować z dziećmi. 

Większość zdjęć ilustrujących ten post wykonał Andrzej, który w kwietniu kończy 8 lat, a na koncie ma już dwa sukcesy w konkursach fotograficznych.

(foto: andy & pwz & iza)