niedziela, 31 maja 2015

Warszawa przyłapana... w maju 2015

To był wyjątkowo zimny maj... I mokry w dodatku. 



Choć momentami bywało nawet gorąco z powodu politycznych przepychanek. Wybory prezydenckie na szczęście są chyba najmniej inwazyjne dla miasta, bowiem twarze kandydatów nie patrzą z każdego słupa i płotu. Jednak lokalizacja niektórych plakatów dawała trochę do myślenia... Oczami wyobraźni już widzę ulice Warszawy podczas jesiennych wyborów parlamentarnych...




Maj to najbardziej piknikowy miesiąc. Wszyscy jak kania dżdżu wypatrują pierwszego długiego weekendu, by ruszyć na zieloną trawkę na grilla, rzecz jasna, gdy nie pada. W Warszawie też jest gdzie grillować, ot choćby taki Las Bemowski... Nie tylko można grillować, ale jest też gdzie rozpalić ognisko, trzeba tylko uważać, by lasu nie puścić z dymem.


A jeśli ktoś nie lubi spędzać czasu na świeżym powietrzu (szczególnie, gdy pada), to mógł wybrać się na Noc Muzeów, która jednak do mnie jakoś nie przemawia. Fajnie, że na tę jedną noc w roku otwierają się miejsca na co dzień niedostępne dla zwykłych zjadaczy chleba, ale stanie w kilometrowych kolejkach na stałe ekspozycje muzealne to dla mnie coś niezrozumiałego. I do tego te dzikie tłumy wszędzie. Nie umiem w ten sposób odbierać sztuki. Ja tam wolę bez tłoku, spokojnie. Jak nie w muzeum, to... w kościele. Że sztuka sakralna? Wręcz przeciwnie, sztuka nowoczesna - taka, jaką najbardziej lubię. Nie, wcale nie ukrzyżowanie, męka i piety, tylko polichromia Nowosielskiego. Takie skarby mamy w Warszawie. Jakiś czas temu oglądałam zdjęcia modernistycznych kościołów z lat sześćdziesiątych w Austrii i chyba we Francji. My też nie mamy się czego wstydzić. Kościół pod wezwaniem Podwyższenia Krzyża Świętego przy ul. Słomianej na Jelonkach to prawdziwa perełka powojennej architektury. Zaprojektowany w 1959 r. przez katowickiego architekta Zbigniewa Rzepeckiego, konsekrowany w 1968 r. ma nie tylko ciekawą bryłę, ale i niebanalne wnętrze właśnie z polichromią autorstwa Jerzego Nowosielskiego, sklepieniem nawiązującym do gotyckich katedr, kamienną posadzką w łaty i szklanymi mozaikami. To jedno z najciekawszych kościelnych wnętrz, jakie widziałam. W Polsce jest więcej takich świątyń, także z realizacjami Nowosielskiego np. Kościół Św. Dominika na Służewiu czy Kościół Ducha Świętego w Tychach. Takie miejsca powinny być opisywane w przewodnikach po Warszawie i Polsce!




Mało brakowało, by Warszawa straciła kolejny mural - tym razem nie byle jaki, ale jeden z najbardziej znanych, opisywanych w przewodnikach, o którym pisano nawet za granicą, bo nie dość, że jest bardzo wymowny i adekwatny do współczesnych czasów, to jeszcze doskonałego autorstwa - włoskiego artysty Blu - antywojenny mural przedstawiający żołnierzy-marionetki na kamienicy przy Siennej 45 (widoczny od Al. Jana Pawła II). W jego miejscu miała powstać społeczna reklama, czy raczej ogłoszenie, z okazji 250-lecia Teatru Publicznego w Polsce. W internecie i mediach zawrzało, więc urzędnicy odpuścili, choć w atmosferze kompletnego niezrozumienia dla kampanii społecznej mającej na celu uratowanie muralu Blu, nazywając akcję falą hejtu i nienawiści. A przecież nikt nie negował potrzeby powstania nowego muralu-baneru teatralnego. Chodziło o znalezienie dla niego innej lokalizacji. Nie mam pojęcia, czy w końcu powstał i gdzie, najważniejsze, że mural Blu ocalał.



A ja wciąż mogę patrzeć na miasto przez różowe okulary!


sobota, 23 maja 2015

Z namiotem, z plecakiem, jachtem i kajakiem, czyli o tym jak podróżowaliśmy zanim urodziły nam się dzieci

Nie przypuszczałam, że mój post o wyprawie z namiotem wzdłuż Bałtyku wzbudzi taką dyskusję na temat spania pod namiotami i że ta forma noclegów ma tak wielu przeciwników! Kiedyś sporo osób podróżowało w ten sposób, bo było najtaniej. Dziś, w dobie tanich linii lotniczych, cała Europa jest na wyciągnięcie ręki wcale nie dużym kosztem, podczas gdy noclegi na campingach wbrew pozorom wcale do tanich nie należą. Za najdroższy płaciliśmy w 2012 r. ok. 120 zł za 4 osoby (w tym dwójka małych dzieci), namiot, samochód, dostęp do prądu oraz obowiązkową opłatę klimatyczną. Dwa lata wcześniej za 150 zł wynajęliśmy cały domek w Białogórze.



Ale nie o oszczędność nam chodziło wybierając taką formę podróży po wybrzeżu i w 2006 r., i sześć lat później z dzieciakami. To po prostu jeden z naszych pomysłów na podróżowanie, bo lubimy różnorodność i nie jesteśmy zbytnio przywiązani do luksusów. Tak było, odkąd pamiętam. Pod namiotami byliśmy dwa razy, w tym raz z dzieciakami. Chodziliśmy po górach z plecakami i nocowaliśmy w schroniskach (w tym raz z dzieciakami) i bazach namiotowych. Zanim poznałam mojego męża pływałam także kajakami i jachtami (Mazury oraz Grecja) i byłam jeden raz na zorganizowanej wycieczce z biurem podróży. Mój mąż natomiast z rodzicami jeździł po Europie z przyczepą kempingową. Zjechali z tą przyczepą kawał kontynentu. Udało im się wjechać nawet w wąskie jednokierunkowe uliczki wiedeńskiej Starówki! Tylko chyba konno i na rowerach jeszcze nie podróżowaliśmy ani ja, ani mój mąż.



Moje dzieciństwo było bardziej prozaiczne niż Piotra. Rzadko wyjeżdżaliśmy gdzieś z rodzicami. Ot, kilka razy byliśmy na wczasach nad Bałtykiem i na Mazurach. Jeździłam też na kolonie z zakładu pracy. Potem, gdy miałam 10 lat, rodzice kupili letni domek pod Warszawą i spędzaliśmy w nim odtąd co roku praktycznie całe lato. Nudziłam się tam jak mops, więc w ramach wycieczek krajoznawczych wyciągałam rodziców na wypady po Mazowszu. Trochę wówczas zobaczyliśmy, ale świadome podróżowanie zaczęłam, gdy byłam na studiach. Nie pamiętam, abym w tamtym okresie pojechała choć raz gdzieś stacjonarnie.

I tak był spływ kajakowy Drawą. 180 km w 10 dni przez Pojezierze Pomorskie, poligon w Drawsku Pomorskim i Drawieński Park Narodowy. Świetna przygoda i nocowanie oczywiście w namiotach. Którejś nocy rozpętała się taka burza, że po każdym wyładowaniu czułam, jakby prąd przechodził po moim kręgosłupie. Brrr...

Drawsko Pomorskie (1998 r.)

Rok później były łódki na Mazurach. Bez silnika, żeby mniej obciążać studencką kieszeń. Momentami bywało ciężko, ale zawsze znalazł się ktoś, kto choć kawałek podholował... Nawet pewien znany poseł w ogromnej motorówce.

Mazury - Jezioro Dargin (1999 r.)

Z tamtego okresu mam niewiele zdjęć. To były jeszcze czasy aparatów na kliszę, więc szkoda było każdej klatki. Z jednych wakacji przywoziło się jeden, góra dwa filmy. 36 do 72 zdjęć, jeśli wszystkie wyszły. Z trudem udało mi się wybrać coś do zilustrowania tamtych wyjazdów.

Gdy pod koniec studiów więcej było pracy przy pisaniu pracy magisterskiej, potem szukaniu zarobkowania, tych wyjazdów było mniej, ale udało mi się popłynąć w rejs po Zatoce Sarońskiej w Grecji. Cztery wyspy: Egina, Poros, Spetses i piękna, kamienna Hydra (Idra), po której nie jeżdżą samochody (tylko jedna śmieciarka i chyba jeden dostawczak), a ruch odbywa się na osiołkach. Mieszkał na niej Leonard Cohen, ale o tym dowiedziałam się znacznie później. Do tego Kanał Koryncki, którego większą część przepłynęłam stojąć za sterem. To był czas, gdy nie było jeszcze tanich lotów i w ogóle lotów było mniej, więc przy bookowaniu terminów wylotu i powrotu do Warszawy okazało się, że najbliższy lot z Aten do Polski możemy mieć... tydzień po oddaniu jachtu. Tym sposobem mieliśmy dodatkowy tydzień w Grecji i wynajętym samochodem przejechaliśmy niemal cały kraj, zatrzymując się w najważniejszych historycznie miejscach. Mam mnóstwo zdjęć z tej wyprawy, jednak prawie wszystkie z naszego życia na jachcie, prawie żadnych zabytków, widoków wysp, które mogłabym pokazać. Dziś proporcje pewnie byłyby odwrotne!

Grecja - Spetses (2001 r.)
Grecja - Zatoka Sarońska (2001 r.)
Grecja - Kannał Koryncki (2001 r.)

Mój mąż w tym czasie już wędrował po górach z plecakiem. Ja swój pierwszy nocleg w schronisku zaliczyłam w 2002 r., ale od razu w najbardziej możliwie spartańskich warunkach, bo w Chatce Puchatka na Połoninie Wetlińskiej w Bieszczadach, która nie ma ani prądu, ani bieżącej wody, za to wieczorem pod samo schronisko podchodzą sarny. Zrobiliśmy sobie wówczas z grupą znajomych kilkudniowy rajd po Bieszczadach.

Połonina Wetlińska - Chatka Puchatka (2002 r.)
Zachód słońca na Połoninie Wetlińskiej (2002 r.)

W następną zagraniczną podróż wybrałam się do Egiptu - z siostrą na wycieczkę z biurem podróży. Ponoć to wstyd przyznawać się do wyjazdów zorganizowanych, no ale na szczęście ja nie jestem podróżnikiem, tylko turystką, więc mi wolno. Wybrałyśmy program z rejsem po Nilu, bo przecież nie wysiedziałabym dwóch tygodni w jednym hotelu! I choć wczasy z biura podróży nie są moją ulubioną formą spędzania wakacji, to było naprawdę fajnie. Trochę przypomniały mi się kolonie, na które jeździłam w dzieciństwie: posiłki o określonych godzinach, spotkania z opiekunem, w czasie rejsu dyskoteki, wycieczki i czas wolny na zakupy. Poznałam super ludzi. Z niektórymi utrzymujemy kontakt do dziś, choć minęło ponad 10 lat! Organizacyjnie też nie mam żadnych zarzutów, choć biuro podróży upadło kilka lat temu. Miałyśmy przestronny bungalow w nowo wybudowanym hotelu, z widokiem na ogród, ale nie miałam napinki na widok na morze, bo w końcu tylko tam spałam. W hotelowej restauracji nie było żadnych plastikowych naczyń, jak to się teraz często słyszy. Jedzenie było smaczne, ale na bakłażany nie mogłam patrzeć przez następne dwa lata, a od tortów (fenomenalnych!) wróciłam bogatsza o 2 kg!

Egipt - meczet w wiosce beduińskiej w Górach Morza Czerwonego (2004 r.)
Egipt - Nil w okolicach Asuanu (2004 r.)
Egipt - Luksor - Świątynia Królowej Hatszepsut (2004 r.)
Egipt - Esna (2004 r.)
Egipt - Esna (2004 r.)
Egipt - Esna (2004 r.)


Egipt - Edfu (2004 r.)
Egipt - Abu Simbel (2004 r.)

Niedługo potem poznałam mojego męża. Wczesną wiosną 2005 r., gdy w Watykanie odbywał się pogrzeb Jana Pawła II i wszyscy dostali jeden dzień urlopu gratis uciekliśmy wyciszyć się w góry - na Krawców Wierch. To był początek kwietnia i szlaki wciąż pokryte były śniegiem.

Beskid Żywiecki - szlak na Krawców Wierch (2005 r.)
Beskid Żywiecki - szlak na Krawców Wierch (2005 r.)
Beskid Żywiecki - Krawców Wierch (2005 r.)

W Beskid Żywiecki wróciliśmy latem tego samego roku. Przeszliśmy cały - od Hali Krupowej do Zwardonia. Na Babią Górę weszliśmy Percią Akademików, która wcale nie jest taka straszna jak opisują niektóre przewodniki! Do tej pory wspominam tę wędrówkę jako jeden z naszych najlepszych wyjazdów i czekam, aż nasi chłopcy podrosną na tyle, by wraz z nimi powtórzyć ten szlak.

Beskid Żywiecki - Hala Krupowa (2005 r.)
Beskid Żywiecki - szlak na Babią Górę - Perć Akademików (2005 r.)
Beskid Żywiecki - baza namiotowa na Przełęczy Głuchaczki (2005 r.)
Beskid Żywiecki - szlak na Pilsko (2005 r.)
Beskid Żywiecki - szlak na Rycerzową (2005 r.)

Rok później dla odmiany ruszyliśmy na wspomnianą wyprawę z namiotem wzdłuż Bałtyku. Wówczas nasza podróż wcale nie zakończyła się nad morzem. Pojechaliśmy dalej, na Pojezierze Lubuskie - do Lubrzy, gdzie na kilka dni zatrzymaliśmy się na campingu Goszcza, na którym wiele lat wcześniej Piotr, mój mąż, z rodzicami stawali z przyczepą. Odwiedziliśmy przy okazji rodzinę w Poznaniu i znajomych w Lesznie (poznaliśmy się w czasie wspomnianych wczasów w Egipcie). Potem obraliśmy kurs na południe i dotarliśmy do Wrocławia w odwiedziny u kolejnej rodziny. Zostaliśmy dwa czy trzy dni, po czym z walizek przepakowaliśmy się w plecaki, a ciocia Jasia i Ania zrobiły nam na drogę pyszne kanapki z pieczoną piersią z kurczaka. Gdy je rozwijałam pod Karpaczem, wciąż były ciepłe! Do tej pory pamiętam ich smak. Kanapki zjedzone, więc zarzuciliśmy plecaki i na szlak. Kierunek Samotnia. Ale jak to w Polsce bywa, pogoda nas pokonała. Zamiast nazjutrz ruszyć dalej, bo plan był taki, by przejść całe Karkonosze, udało nam się tylko wejść we mgle na Śnieżkę i przy tej okazji stać się głównymi bohaterami prognozy pogody po wieczornym dzienniku (byliśmy tego dnia sami na szlaku, gdzie nas sfilmowano, a w południe zostaliśmy pierwszymi gośćmi schroniska na Śnieżce). Po trzech nocach w Samotni i braku perspektyw na zmianę pogody wróciliśmy do miasta.

Jezioro Goszcza (2006 r.)
Karkonosze - Samotnia (2006 r.)
Karkonosze - Śnieżka (2006 r.)
Karkonosze - schronisko na Śnieżce - jeszcze nigdy grzane wino nie smakowało mi tak bardzo (2006 r.)

Wyprawę mieliśmy powtórzyć rok później. Tym razem z plecakami chcieliśmy przejść całe Sudety. Cóż, życie zweryfikowało te plany, bo kilka miesięcy później miał przyjść na świat nasz pierwszy synek... Wsiedliśmy więc w samochód i objechaliśmy sporą część Dolnego Śląska, głównie wzdłuż najważniejszych łańcuchów górskich, a nawet zapuściliśmy się nieco dalej, bo na deser była czeska Praga.

Góry Stołowe - Labirynt Błędne Skały (2007 r.)
Góry Stołowe - Błędne Skały (2007 r.)
Góry Stołowe - Szczeliniec (2007 r.)



Góry Sowie - Wielka Sowa (2007 r.)
Góry Sowie - Projekt Riese - Włodarz (2007 r.)
Projekt Riese (2007 r.)
Projekt Riese (2007 r.)
Karkonosze - Samotnia (2007 r.)
Karkonosze - w tle Radiowo-Telewizyjny Ośrodek Nadawczy Śnieżne Kotły (2007 r.)
Karkonosze - Labska bouda, Czechy (2007 r.)
Praga - Orloj - zegar ratuszowy (2007 r.)
Praga - witraż A. Muchy w Katedrze Św. Wita (2007 r.)


Praga - widok z wieży Katedry Św. Wita (2007 r.)
Praga - Josefov (2007 r.)
Praga - Wyszehrad (2007 r.)
Praga - Wieża TV z  "Niemowlętami" Davida Cernego (2007 r.)
Praga - pomnik J. Zizki na Wzgórzu Vitkov (2007 r.)

Praga - widok z klasztoru norbertanów na Strahowie (2007 r.)

Praga - Muzeum Franza Kafki i rzeźba Davida Cernego "Sikający" (2007 r.)
Praga - Krizikova Fontana (2007 r.)

To oczywiście nie wszystkie nasze podróże z tego okresu. Były jeszcze zimowe wypady na narty i trochę wyjazdów weekendowych, ale gdybym je miała opisać, to wpis ciągnąłby się w nieskończoność.

W kwietniu 2008 r. urodził się Andrzej, nasz pierwszy syn. Ale o tym, jak jedno, a potem dwójka dzieci wypłynęły na nasze podróżowanie, następnym razem - już wkrótce...

(foto: iza & pwz & inni)