sobota, 24 sierpnia 2013

Mewy

Nad morzem bezapelacyjnie rządzą mewy! Dumnie przechadzają się po plaży nic nie robiąc sobie z opalających się i spacerujących brzegiem ludzi. Gapią się w wodę z nadzieją na wypatrzenie jakichś smakowitych kąsków. Jeśli nie znajdą nic na brzegu, wznoszą się ponad plażę i z góry wypatrują pożywienia, aby w dogodnym momencie runąć w dół dziobem prosto między fale.








Czasem zdarzają się ptasie awantury...






A co odważniejsze śledzą powracające z połowów kutry, siadają na rybackich łodziach w poszukiwaniu resztek ryb lub podfruwają do zawieszonych nad skałami restauracyjnych tarasów, aby stanąć na stole i ukraść resztki z talerza.




Ptasi świat jest taki piękny i nieskomplikowany, że czasami, aż im zazdroszczę...

środa, 21 sierpnia 2013

Pięć dni w Siedmiogrodzie

Pięć dni w Rumunii to zdecydowanie za krótko! Zobaczyłam zaledwie niewielką część tego, co bym chciała i tylko w jednym regionie - Transylwanii, czyli Siedmiogrodzie. Trzy zupełnie różne miasta i zamek, który kiedyś próbowano wypromować jako zamek Draculi - wszystko to wywarło na mnie bardzo pozytywne wrażenie. To także niezwykle ciekawa część tego kraju, bowiem przez wiele stuleci żyły tu obok siebie rozmaite narody, przede wszystkim Rumuni, Węgrzy i Sasi, ale także Żydzi i Cyganie.

Oradea

Naszą podróż po szeroko rozumianej Transylwanii rozpoczęliśmy tuż za węgierską granicą w mieście Oradea (po węgiersku Nagyvárad - obie nazwy są obowiązujące jako urzędowe, bowiem ludność węgierska wciąż stanowi tu ok. 30% mieszkańców). Oradea znana jest przede wszystkim z pięknej secesyjnej zabudowy, której nie powstydziłby się nawet Wiedeń. Najbardziej znany jest Hotel "Vulturul Negru" ("Czarny Orzeł") z doskonale zachowanym pasażem i oryginalnymi witrażami z początku XX w., ale secesyjnych kamienic jest znacznie więcej (niektóre niestety bardzo zaniedbane).






Miasto ma malowniczą lokalizację nad rzeką Kirsz Szybki. Warto wybrać się na spacer nadrzecznymi bulwarami. Można tam znaleźć kawiarenki i kamienne stoliki do gry w szachy.




Są też liczne kościoły różnych wyznań, jednak z braku czasu tylko kilka obejrzeliśmy z zewnątrz (np. kościół, na którego fasadzie znajduje się unikatowy zegar z mechanizmem wskazującym fazy księżyca). Udało nam się jednak wejść do jednej z trzech synagog w mieście - synagogi reformowanej. Opiekujący się świątynią starszy mężczyzna, gdy zobaczył, że fotografuję synagogę, sam zapytał, czy nie chcemy wejść do środka. Mieszanką angielskiego i rumuńskiego opowiedział nam o historii bożnicy, a także o Holokauście na terenie Rumunii.





Przewodniki niestety najczęściej milczą na temat zabytków sztuki powojennej, a szkoda, ponieważ w Oradei znajduje się bardzo ciekawy Dom Kultury Związków Zawodowych z czasów reżimu Ceauşescu. To jeden z pięćdziesięciu takich domów w całej Rumunii. Został wzniesiony w latach 1968-1972. Fasadę zdobi interesująca artystyczna mozaika. Chciałabym kiedyś zobaczyć pozostałe, ponieważ szczególnie lubię sztukę tego okresu. Niestety zazwyczaj budynki takie nie są uznawane za zabytki i często niszczeją nie otoczone należytą opieką konserwatorską. W Polsce na szczęście to się już powoli zmienia. Jest grupa ludzi zajmująca się dokumentowaniem elementów ozdobnych architektury takich jak właśnie mozaiki, freski czy neony.






Huedin

Architektoniczną ciekawostką był dla mnie przejazd przez dziesięciotysięczne miasteczko Huedin, które słynie z pełnych przepychu cygańskich pałaców. Kolorowe fasady, zwieńczenia dachów upstrzone wieżyczkami, kicz, który miał być bajką. Oczu nie mogłam od nich oderwać! Kilka zdjęć zrobiłam z okna samochodu, bo nie miałam odwagi stanąć komuś przed oknami z aparatem fotograficznym.




Sighișoara

Sighișoara powitała nas deszczem, ale dzięki temu barwne fasady zabytkowych kamienic miały jeszcze bardziej intensywne kolory. Miasto często określane jest jako "żywy skansen", a średniowieczna starówka z charakterystyczną Wieżą Zegarową i malowniczymi kamieniczkami w całości została wpisana na listę Światowego Dziedzictwa Kultury UNESCO. Popularność miasta sprawia, że o tej porze roku było niemal zadeptane przez turystów, a ceny były mocno wygórowane np. ręcznie malowany magnes na lodówkę kosztował 80 zł, a kulka lodów w samym sercu starówki - 9 zł (wystarczy wyjść poza zabytkowe mury i za te same lody zapłaci się już 3 zł). Ze wszystkich miast, które znam, Sighișoara najbardziej przypominała mi czeską Pragę - jest równie piękna, ale i równie cukierkowa jak Praga, ale mimo to nie sposób jest się nią nie zachwycić.
















Zamek Bran

Gdy kupiłam przewodnik po Siedmiogrodzie, pierwsze zdanie, jakie przeczytałam brzmiało: "Z czym ci się kojarzy nazwa Transylwania? Z wampirem Draculą? To smutne, ale postaramy się wyprowadzić cię z tego błędu." Zamek Bran przez wiele lat przyciągał turystów właśnie jako "zamek Draculi", choć historycznie ponoć nie miał nic wspólnego z okrutnym Wladem Palownikiem. W istocie był to średniowieczny zamek obronny na pograniczu Transylwanii i Wołoszczyzny, a od 1920 r. letnia rezydencja rumuńskiej królowej Marii (pięknej i eleganckiej kobiety) i w takim właśnie klimacie utrzymany jest obecny wystrój mieszczącego się w zamku muzeum. U jego podnóża znajduje się bazarek przypominający ten pod zakopiańską Gubałówką. Niestety więcej niż rumuńskiego rękodzieła i nawet pamiątek o tematyce wampirzej, można tam kupić chińskiej tandety i to jest dla mnie bardziej smutne niż fakt, że Siedmiogród rozwój turystyki oparł o legendę o Draculi. Turystów udało się przyciągnąć i dzięki temu zmienia się  również wizerunek Rumunii jako kraju. Na lepsze, oczywiście.



W sezonie turystycznym do kasy zamku trzeba stać w sporej kolejce. Czas oczekiwania można sobie umilić zwiedzając położony niemal u jego stóp kameralny skansen złożony z kilku domów reprezentujących wiejską architekturę Siedmiogrodu, niektórych tak maleńkich, że w jedynej izbie mieścił się tylko piec i miejsce do spania. Jest też zabytkowy młyn.







Braszów (Braşov)

Ostatnim miejscem, które odwiedziliśmy był Braszów. Miasto od XII-XIII w. zamieszkiwane było przez Sasów sprowadzonych na te tereny przez królów węgierskich oraz Krzyżaków i właśnie Sasom zawdzięcza rozwój oraz architekturę starówki. Pozostałością ich obecności jest m.in. najbardziej charakterystyczny zabytek miasta - ewangelicki Czarny Kościół (nazwa pochodzi od okopconych po pożarze z 1689 r. ścian). Mi najbardziej podobała się cerkiew z 1896 r. pod wezwaniem Narodzenia Matki Bożej znajdująca się na Rynku. W pierzeję Rynku wtopiona jest tylko brama wejściowa, natomiast sama cerkiew znajduje się w głębi. Wchodzi się z kameralnego podwórka.










Ludność rumuńska (wołoska) zamieszkiwała poza murami miasta w dzisiejszej dzielnicy Schei. To tam od 1559 r. w jako pierwszej szkole w kraju nauczano po rumuńsku. Dziś w tej szkole mieści się muzeum.

Cerkiew w dzielnicy Schei

Panoramę miasta można obejrzeć z górującego nad nim wzgórza Tâmpa, gdzie wjeżdża się kolejką linową. Taras widokowy znajduje się obok wielkiego napisu Brasov widocznego z Rynku.




Wracając na Rynek można zajrzeć do synagogi z 1901 r. Jej wnętrze jest zupełnie inne niż tej, którą odwiedziliśmy w Oradei - jasne i bardziej nowoczesne.





To, co rzuca się w oczy w Braszowie szczególnie, to że wszystkie kawiarniane ogródki mają jednakowe parasole w stonowanych kolorach. Zamiast pstrokacizny - prostota i elegancja. Chciałabym, aby podobnie wyglądały ulice polskich miast.



Po tej krótkiej wizycie w Rumunii mam same pozytywne wrażenia. To smutne, że w Polsce są ludzie, którzy mają obawy przed wyjazdem do tego kraju. Rumuni są uśmiechnięci, otwarci i chętni do pomocy. Zatrzymują się na ulicy, by coś doradzić widząc wahanie turysty (w naszym przypadku był to dylemat, czy wejść do tej akurat cukierni w Sighișoarze). I są zachwyceni Polską jak pani z apteki w Oradei, która w maju odwiedziła Kraków. Cyganów w miejscach turystycznych prawie nie widać. Jeśli się pojawiają, to nie jako żebracy jak pamiętamy ich z ulic polskich miast, ale by coś sprzedać, najczęściej bukiety polnych kwiatów. Gdy próbują zaczepiać ludzi siedzących w restauracjach, obsługa dyskretnie ich wyprasza. Czułam się w Rumunii bardzo bezpiecznie i mam nadzieję, że kiedyś jeszcze tam wrócę, bo ja z kolei zachwyciłam się Rumunią.