środa, 28 lutego 2018

Warszawa przyłapana... w lutym 2018

Rzeźby-widma. Tak je w myślach nazywam. Bo prace Tomasza Górnickiego zazwyczaj znikają niemal natychmiast po pojawieniu się w zakamarkach ulic Warszawy. Zwykle więc oglądam je na świetnych zdjęciach Norberta Piwowarczyka, zachwycając się kolejnymi projektami Górnickiego. Tak było i w połowie stycznia, gdy zobaczyłam ostatnią z rzeźb z tryptyku Oppressed, zamontowaną na Moście Poniatowskiego, w przejściu łączącym przystanek tramwajowy na moście z Al. 3 Maja. Po dwóch tygodniach rzeźba wciąż wisiała! To chyba najdłużej żyjąca w przestrzeni miasta praca artysty.



Nagie popiersie skrępowanej łysej kobiety to alegoria ucisku społecznego, opresji mającej wiele źródeł kulturowo-światopoglądowych. Górnicki jak zawsze poprzez sztukę porusza tematy trudne i ważne. Szkoda, że dwie starsze rzeźby powstałe w ramach tryptyku nie przetrwały. Ta z Mostu Poniatowskiego jest pierwszą, którą udało mi się sfotografować.




Szczerze mówiąc, to w ostatnim czasie nieco zaniedbałam stołeczny street art. Bardziej skupiłam się na śledzeniu przykładów powojennego modernizmu w architekturze i bieganiu po muzeach z wystawy na wystawę. W lutym odwiedziłam tylko jedną - w Zachęcie, poświęconą twórczości Sarkisa, artysty urodzonego w Turcji, tworzącego zaś we Francji. Myślę jednak, że to twórca którego nie powinno się zamykać w muzealnych salach. Oglądałam towarzyszące wystawie katalogi z jego dorobkiem i mam wrażenie, że nieco wymyka się z klasycznego pojmowania muzealnej ekspozycji, choć sama warszawska wystawa była bardzo ciekawie zaaranżowana. Chciałabym jednak zobaczyć kiedyś prace Sarkisa w plenerze (takie widziałam na zdjęciach), bo uwielbiam, gdy sztuka wychodzi na ulice i ukradkiem wkrada się w miejsca opuszczone, czasem nieco mroczne. Sarkis w takiej roli sprawdza się świetnie.



Wracając jednak do stołecznego street artu, to chciałabym przypomnieć trzy murale, które powstały pod koniec ubiegłego roku, wszystkie chyba w październiku.

Mural z Wroniej "Boskie matki są wśród nas" to część kampanii społecznej fundacji Rak'n'Roll. Temat trudny. Obraz poświęcony jest kobietom w ciąży, które zachorowały na raka. I choć to reklama społeczna, to jedna z takich, które bardzo chwytają za serce. Chyba większość z nas pamięta postać siatkarki Agaty Mróz-Olszewskiej, która tuż przed przeszczepem szpiku kostnego zaszła w ciążę i jej heroicznej walki o siebie i dziecko. W czerwcu minie dziesięć lat od jej śmierci. Ja pamiętam to bardzo dobrze, bo sama w tym czasie byłam w ciąży. Córka Agaty Mróz-Olszewskiej jest o dzień młodsza od mojego starszego syna. Autorem obrazu jest Michał Warecki.



O muralu poświęconym tyrmandowskiemu Złemu było głośno jeszcze zanim pojawił się na ścianie kamienicy przy Placu Trzech Krzyży, w której mieści się Instytut Głuchoniemych im. Jakuba Falkowskiego. Wszystko za sprawą internetowej zrzutki na realizację projektu. Środki udało się zebrać i dziś  obraz można zobaczyć w prześwicie między Instytutem a biurowcem Ethos. Jego autorem jest Adam Walas z duetu XOLOR.



Nie wiem natomiast dokładnie, kiedy mural o tym, że rewolucja zaczyna się na ulicach zastąpił pracę Piotra Młodożeńca z 2015 r. upamiętniającą wprowadzenie stanu wojennego. Autorem tego nowego jest Piotr Depta-Kleśta.



Pałac Kultury i Nauki znów stał się przedmiotem burzliwych dyskusji w Internecie, a to za sprawą okładki pierwszego numeru polskiej edycji magazynu Vogue. Zdjęcie autorstwa Juergena Tellera przedstawiające modelki, Małgosię Belę i Anję Rubik, opierające się o czarną wołgę ze skąpanym w smogu PKiN w tle wzbudziło mnóstwo kontrowersji. Pod adresem fotografii i czasopisma, które w ten sposób postanowiło przywitać nowych czytelników, posypało się mnóstwo krytyki. Bo przecież Warszawa wcale tak nie wygląda, na zachodzie myśli się stereotypami postrzegając Polskę w kategoriach postkomunizmu, a nasz kraj jest przecież kolorowy (a nie czarno-szary jak stroje modelek z okładki). Z tą wołgą trochę przesadzili, to fakt, w końcu to jeden z symboli czasów, w których magazyn nie miał szans zaistnieć na naszym rynku. Ale reszta? Zrobiłam zdjęcie PKiN mniej więcej w tym czasie, gdy w kioskach pojawiło się pismo. Pałac tonął w smogu. Że modelki na czarno? Wystarczy wsiąść do jakiegokolwiek środka lokomocji i rozejrzeć się dookoła. Ile kolorów widzicie? I ile osób nie-w-dżinsach? Czasem sobie myślę, że próbujemy na siłę kredkami kolorować naszą rzeczywistość, otaczać PKiN strzelistymi przeszklonymi wieżowcami, by schować go przed wzrokiem przyjezdnych. Sami mentalnie jednak wciąż tkwimy w tamtych czasach, które nota bene nie były wcale takie szare, za jakie dziś się je uważa. Na to nakłada się niezamożność przeciętnego Polaka. Ubieramy się w stonowane kolory, bo ubrania mają być uniwersalne, palimy w piecach, czym popadnie, bo jest taniej. I nie ma się co obrażać, że tak nas widzą inni.



REKOMENDACJE NA MARZEC

Marzec znów będzie bardzo ciekawy, jeśli chodzi o wystawy w stołecznych muzeach. My będziemy się starali zobaczyć trzy. 

W Zachęcie 24 lutego ruszyła wystawa "Przyszłość będzie inna. Wizje i praktyki modernizacji społecznych po roku 1918" (do 27 maja), natomiast od 10 marca oglądać będzie można ekspozycję przeznaczoną dla dzieci "Wszystko widzę jako sztukę. Wystawa dla dzieci" (do 3 czerwca). Jej zadaniem ma być próba odpowiedzi na pytanie, czy sztuka współczesna może zainteresować najmłodsze dzieci. Bardzo jestem jej ciekawa, bo uważam, że dzieciaki doskonale odnajdują się na takich ekspozycjach. Może sztuka współczesna nie jest dla nich zrozumiała, ale świetnie oddziałuje na zmysły i z doświadczenia wiem, że maluchy są nią bardziej zainteresowane niż obrazami z minionych epok i porcelaną w gablotach.

Natomiast w Muzeum Sztuki Nowoczesnej (nad Wisłą) od 2 marca oglądać będzie można wystawę "Edi Hila. Malarz transformacji" (do 6 maja). To pierwsza w Polsce retrospektywna ekspozycja mało u nas znanego albańskiego artysty. Jego uczniem jest Edi Rama, były burmistrz Tirany, potem premier kraju, który kazał szare bloki w swoim mieście pomalować w żywe barwy. 

Wiosnę czuć już nie tylko w powietrzu. Z różnych zakątków Warszawy poznikały lodowiska, ruszają zaś imprezy biegowe. Na początek, 4 marca, "Tropem Wilczym. Bieg Pamięci Żołnierzy Wyklętych", czyli szósta edycja imprezy sportowej związanej z obchodami Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych przypadającego na 1 marca. Bieg odbędzie się na terenie Cytadeli, więc nie powinno być problemów z objazdami, czy zamkniętymi ulicami jak w przypadku większości biegów ulicznych. Jednak i do tego powoli trzeba się zacząć znów przyzwyczajać (bez wylewania jadu), bo im będzie cieplej, tym biegów będzie więcej!

czwartek, 22 lutego 2018

Ioannina. Rejs na wyspę Nisi

Był 1822 r. Epir od prawie czterech stuleci pozostawał pod panowaniem Imperium Osmańskiego, prowincją zaś władał Ali Pasza, który stworzył praktycznie niezależne od Turcji państwo i nie zamierzał ustąpić ze stanowiska, choć dwa lata wcześniej sułtan Mahmud II postanowił odsunąć go od władzy zaniepokojony coraz większą samodzielnością i niesubordynacją swojego lennika. W efekcie armia otoczyła Ioanninę, gdzie urzędował Ali Pasza. Oblężenie trwało już od 17 miesięcy, jednak Alemu udało się uciec na pobliską wyspę położoną na jeziorze Pamvotida i ukryć w klasztorze św. Pantaleona. Na początku stycznia wojska sułtana zdobyły wyspę. Śmiertelne strzały padły spod klasztornej podłogi (otwory po ostrzale można podziwiać do dzisiaj). Ali Pasza zmarł 24 stycznia 1822 r. Inna wersja tej historii mówi, że został na wyspę zwabiony obietnicą omówienia warunków rozejmu i wówczas został zamordowany.



Łódki na wyspę odpływają z przystani w Ioanninie co kilka minut. Rejs trwa kilka kolejnych i kosztuje 2 euro od osoby (płaci się także za dzieci). Tak naprawdę wyspa nosi taką samą nazwę jak miasto, Ioannina, po grecku Nisi Ioannion. Samo słowo Nisi oznacza po prostu wyspę, ale w mowie potocznej przyjęło się jako nazwa własna tej niewielkiej, malowniczo położonej i pełnej zieleni wyspy.  





Turyści w pierwszej kolejności swoje kroki kierują właśnie do klasztoru św. Pantaleona, gdzie zginął Ali Pasza. Dziś jednak nie pełni on już funkcji religijnych. Działa w nim muzeum pokazujące historię Epiru oraz przybliżające postać Alego Paszy. Ekspozycja podzielona jest na dwie części. W głównym budynku klasztornym pokazano stroje i biżuterię charakterystyczne dla czasów panowania Imperium Osmańskiego na tych ziemiach, a także militaria, również te związane z postacią Alego Paszy. Tu także znajduje się zabezpieczony fragment przestrzelonej podłogi - miejsce wykonania wyroku na gubernatorze Epiru.








W sąsiednim budynku natomiast zaaranżowano scenę stracenia Kiry Frosini. Naprawdę nazywała się Eufrozyna Vasileiou. Była arystokratką i działaczką społeczną na rzecz greckiego ruchu oporu skierowanego przeciwko Imperium Osmańskiemu. Oficjalnie wraz z szesnastoma innymi kobietami została skazana na śmierć przez utopienie w wodach jeziora za cudzołóstwo. Choć była mężatką, była także kochanką syna Alego Paszy, a ponoć i sam Ali także smalił do niej cholewki. Wyrok śmierci mógł mieć jednak także tło polityczne. Aranżacja wykonania wyroku jest głównym motywem tej części muzealnej wystawy, jednak cała sala poświęcona jest także greckim dążeniom niepodległościowym z tego okresu. 




Na tym niewielkim skrawku lądu otoczonym wodami jeziora Pamvotida znajduje się więcej bardzo ciekawych i doskonale zachowanych klasztorów! Pierwsze wzniesione zostały w XIII w. Na 1291 r. datowany jest najstarszy, klasztor Agiou Nikolaou Philanthropinon (św. Mikołaja z rodziny Philanthropinon, który był biskupem Ioanniny). Niedługo potem wybudowano drugi, klasztor Agiou Nikolaou Ntiliou lub Agiou Nikolaou Stratigopoulou (został założony przez rodzinę Strategopoulos). Gdy Grecja dostała się pod protektorat Imperium Osmańskiego, na wyspie powstała wspólnota klasztorna. W tym okresie wzniesiono kolejne monastyry: klasztor Agiou Nikolaou Methodiou (św. Mikołaja Metodego) i klasztor Agios Ioannis Prodromos (św. Jana Chrzciciela). W XVII wieku wybudowano trzy kolejne: klasztor św. Pantaleona, klasztor Metamorphosis tou Sotiros (Przemienienia Pańskiego) i klasztor Profiti Ilia (Proroka Eliasza). W przeciwieństwie do monastyrów w samej Ioanninie, które zostały zburzone przez Turków w odwecie za powstanie ludności greckiej przeciwko osmańskiej władzy, te na wyspie przetrwały. Pięć z nich działa do dziś. Udało nam się wejść do najstarszego, Agiou Nikolaou Philanthropinon. Z zewnątrz budynek jest bardzo niepozorny, w środku zaś kryje prawdziwe skarby w postaci fresków przedstawiających postaci świętych i sceny religijne. Najstarsze pochodzą z XIII w.!













Świecka osada znajdująca się na wyspie, tam, gdzie dopływają łódki z miasta, powstała prawdopodobnie jeszcze w XVII w., zaś rozwinęła się w czasach panowania Alego Paszy, który często odwiedzał wyspę, szukając spokoju w klasztornych murach. Dziś niewielki plac tuż przy przystani wypełniają tawerny. Stoliki zajmują niemal całą wolną przestrzeń i trudno zorientować się, które należą do której restauracji. Można w nich skosztować kuchni greckiej charakterystycznej dla całego kraju, ale przede wszystkim tego, co oferuje jezioro: raków, żabich udek, czy ryb słodkowodnych z węgorzami na czele.




Na zwiedzanie wyspy trzeba poświęcić minimum dwie godziny, choć można na niej spędzić i cały dzień wędrując wąskimi uliczkami pomiędzy niewielkimi typowo greckimi domkami i rozkoszując się ciszą, spokojem i bujną roślinnością. 








Rejs na wyspę daje także możliwość spojrzenia na Ioanninę z innej perspektywy, od strony jeziora. Doskonale widać minarety dwóch meczetów na wzgórzu i czerwone dachy domów poniżej, jakże symboliczny obraz skomplikowanej historii Grecji.







Wizyta w Ioanninie i na wyspie Nisi były dla nas doskonałym uzupełnieniem podróży do Albanii i na Korfu. Nie da się zrozumieć historii Epiru i całej Grecji bez transgranicznego spojrzenia na kolejne protektoraty na tych ziemiach: najpierw Wenecjan, potem Imperium Osmańskiego i wreszcie podnoszenia się Grecji z kilkusetletniej niewoli, od razu borykającej się z problemem wielokulturowości w zupełnie nowych granicach państwa, Grecji, która niemal od razu musiała zmierzyć się z nowymi politycznymi problemami, najpierw II wojną światową, potem wojną domową, którą wielu Greków przypłaciło życiem, inni zaś wieloletnią tułaczką po wschodniej Europie, obecnie zaś konfliktem tożsamościowym z nowym sąsiadem - Macedonią, czy też Byłą Jugosłowiańską Republiką Macedonii, która po upadku Jugosławii stała się niepodległym krajem, wreszcie z kryzysem ekonomicznym i koniecznością przeprowadzenia reform pod dyktando Unii Europejskiej. Siedząc na plażach nad lazurowym morzem, czy podziwiając zachód słońca z Akropolu, często nie zdajemy sobie sprawy z burzliwych dziejów tego malowniczego kraju.

środa, 14 lutego 2018

Miłość na kłódkę zamknięta

Iwona i Janusz, Lena i Miroslavos. Co łączy te dwie i miliony innych par? Miłość. Miłość zamknięta na kłódkę. I wiara w to, że dzięki powieszeniu kłódki z imionami, albo inicjałami na moście i wrzuceniu kluczyka do rzeki, uczucie będzie trwać wiecznie. 



Do końca nie wiadomo, gdzie narodziła się ta moda. Najczęściej mówi się o Florencji. Zakochana młodzież z jednej z tamtejszych szkół postanowiła kłódki od szkolnych szafek na znak uczucia powiesić na Ponte Vecchio, który stał się pierwszym Mostem Miłości w Europie.

Niektórzy początków upatrują w tradycji chińskiej, współcześnie kultywowanej szczególnie na jednej z wysp sztucznego jeziora Qiandao (zwanego jeziorem Tysiąca Wysp) w prowincji Czekiang (Zhejiang), inni z kolei odsyłają do serbskiej legendy z czasów I wojny światowej opowiadającej historię nauczycielki Nady ze szkoły w miejscowości Vrnjačka Banja. Nada spotykała się z oficerem armii, Relje. Chłopak wysłany został na front do Grecji, ale tam zakochał się w Greczynce z Korfu. Kiedy Nada się o tym dowiedziała, umarła z żalu. Współczesne pary, być może na przekór tej nieszczęśliwej miłości, zaczęły wieszać kłódki na moście, na którym spotykała się nauczycielka z wojskowym.

Jednak prawdziwy boom na kłódki zaczął się w 2006 r., gdy włoski pisarz i reżyser filmowy Federico Moccia w powieści "Tylko Ciebie chcę" wyprawił swoich bohaterów na Ponte Milvio w Rzymie, by tam powiesili kłódkę miłości, a kluczyk wrzucili w rwący nurt Tybru. Na naśladowców długo nie trzeba było czekać! Od tego momentu kłódkowa moda falą rozlała się po całej Europie i świecie. Trafiła także do Polski. Dziś zwyczaj jest na tyle powszechny, że nie sposób w trakcie podróży nie trafić na chociaż jedno miejsce, gdzie młodzi symbolicznie próbują zamknąć swoją miłość na klucz. Jednak coraz więcej miast wypowiada kłódkom wojnę, także u nas.

POLSKA

Most Tumski we Wrocławiu


Ta urocza przeprawa łącząca Ostrów Tumski z Wyspą Piasek była pierwszym miejscem w Polsce, gdzie w 2009 r. pojawiły się kłódki zakochanych. Dzięki nim most zyskał potoczną nazwę Mostu Zakochanych. Ze względu na zabytkowy charakter, ruch samochodowy jest na nim ograniczony. Jego maksymalne obciążenie wynosi 10 ton, dlatego setki kłódek już kilkukrotnie usuwano (w 2013 r. ich waga wynosiła 300 kg, dwa lata później już pół tony). Konstrukcja uginała się pod ich ciężarem, a barierki pokrywały się rdzą.   





W drugiej połowie 2019 r. most przeszedł kompleksowy remont, pierwszy tak poważny od czasu II wojny światowej. Przeprawa poddana została piaskowaniu, następnie malowaniu farbą antykorozyjną, naprawiono jezdnię i chodniki (asfalt został zastąpiony schludniejszymi kamiennymi płytami), uzupełniono brakujące nity, wymieniono skorodowane elementy. Zniknęły też kłódki (tym razem ważyły ponoć kilkanaście ton!), z założenia bezpowrotnie, choć gdy odwiedziliśmy Wrocław latem 2020 r. nieliczne z powrotem wisiały w dawnym miejscu. Większość zakochanych znalazła jednak nowe miejsce dla symboli swojego uczucia - balustradę pobliskiego bulwaru, skąd odpływają statki w rejsy widokowe po Odrze.






Most Świętokrzyski w Warszawie


Zaczęło się od happeningu w 2010 r. W Walentynki tego roku na barierkach przeprawy powieszono 50 kłódek. Po dwóch tygodniach ozdoby zniknęły. Do dziś nie wiadomo, kto je usunął. Mówi się o zbieraczach złomu. Aktualnie na moście wiszą kłódki, ale w porównaniu choćby do Wrocławia, jest ich bardzo niewiele. Mam wrażenie, że w stolicy te modne ostatnio symbole się nie przyjęły. Żaden ze stołecznych mostów nie wydaje się być na tyle romantyczny, by zakochani akurat tam chcieli ulokować symbol swojego uczucia. Wszystkie warszawskie mosty są ruchliwymi, tonącymi w spalinach przeprawami przez Wisłę, a w większości miejsc, gdzie widziałam kłódki zakochanych, wisiały one na mostach i kładkach przeznaczonych dla pieszych lub w innych miejscach z dala od hałasu.





Kładka Ojca Bernatka w Krakowie


Pieszo-rowerowa przeprawa łącząca Kazimierz z Podgórzem zbudowana została w miejscu dawnego mostu Podgórskiego. Do użytku została oddana w 2010 r. Kłódki zaczęły pojawiać się na balustradach niemal od razu, choć dla mnie dużo bardziej interesujące są zdobiące kładkę balansujące rzeźby. Podobnie jak we Wrocławiu, miasto zapowiada remont, w trakcie którego symbole uczuć mają zostać usunięte, nie wiem jednak, czy na zawsze.





Symboliczny fragment dawnego mostu na Wiśle w Toruniu


Po obu stronach Wisły, gdzie dawniej most łączył Stare Miasto z Kępą Bazarową powstały dwa niemal identyczne tarasy. Z Kępy Bazarowej przepięknie widać panoramę miasta, zaś po drugiej stronie rzeki, tuż przy Bulwarze Filadelfijskim, platformą zawładnęły kłódki. 





Skarpa Wiślana w Płocku


W Płocku kilka kłódek zawisło na balustradzie otaczającej Skarpę Wiślaną nieopodal Katedry. Gdy ostatnio odwiedziłam miasto w 2015 r. było ich jednak niewiele w porównaniu do innych miast. 




LITWA

Mosty na Wilejce i punkt widokowy Subačiaus w Wilnie


Tylu kłódek, ile zobaczyłam w Wilnie, nie widziałam w żadnym innym z odwiedzonych miast. Wiszą na chyba wszystkich mostach i kładkach na Wilejce łączących Stare Miasto z Zarzeczem, a także na barierce w punkcie widokowym Subačiaus. Niestety balustrady mostów są w kiepskim stanie. W wielu miejscach złuszczyła się farba i zaczęła wdzierać się rdza. Kłódki pewnie mają w tym swój udział i w stolicy Litwy nadejdzie kiedyś również taki moment, że symbole miłości znikną, by umożliwić pomalowanie metalowych konstrukcji.






SERBIA

Most Varadinski w Nowym Sadzie


Tu, podobnie jak w Warszawie, kłódki zawisły nie na romantycznej pieszej kładce, a na ruchliwej przeprawie łączącej Nowy Sad z położoną po drugiej stronie Dunaju miejscowością Petrovaradin, znaną z górującej ponad miastem i rzeką twierdzy. Zapewne to właśnie sąsiedztwo fortecy sprawiło, że zakochani wybrali akurat tę przeprawę (Nowy Sad ma cztery mosty nad Dunajem). Most, który w czasach Jugosławii nosił imię Marszałka Tity, został zniszczony w czasie bombardowań Serbii przez wojska NATO w 1999 r. Odbudowaną przeprawę oddano do użytku w 2000 r.








SŁOWENIA

Mesarski most (Most Rzeźników) w Lublanie


W Lublanie kłódki miłości ozdobiły Mesarski most (Most Rzeźników) łączący Rynek Główny z nabrzeżem Petkovška (Petkovškovo nabrežje). Ta piesza kładka przerzucona nad rzeką Ljubljanicą, zaprojektowana przez Jurija Kobe ze studia Atelier Arhitekti, to stosunkowo nowa atrakcja stolicy Słowenii. Do użytku oddano ją w 2010 r. i jest swoistą instalacją artystyczną pełną niepokojących rzeźb, których autorem jest Jakov Brdar, m.in. przedstawiających Adama i Ewę wygnanych z raju, poranionego Prometeusza, czy żaby, które przysiadły na barierkach. Niektóre z tych dzieł mają dość upiorny wygląd, więc kompletnie nie rozumiem, dlaczego akurat tę przeprawę wybrali sobie miejscowi zakochani. I o ile zazwyczaj miłosne gadżety w przestrzeni miejskiej są mi obojętne, to uważam, że Mesarski most lepiej wyglądałby bez nich, bo sam w sobie jest miejscem niezwykle interesującym. Pół biedy, gdyby kłódki wisiały tylko na stalowych drutach, ale niektóre poprzyczepiane są także do rzeźb, a to już wygląda dość słabo.








AUSTRIA

Erzherzog-Johann-Brücke/Hauptbrücke (Most Arcyksięcia Johanna/Most Główny) w Grazu


Podobnie jak w Warszawie, czy w Nowym Sadzie, w Grazu, drugim co wielkości mieście Austrii, kłódki wiszą nie na pieszej kładce, ale na dość ruchliwym moście nad rzeką Murą, przez który przejeżdżają nawet tramwaje! Most oficjalnie od 2012 r. nosi nazwę Erzherzog-Johann-Brücke (Most Arcyksięcia Johanna), jednak wciąż w obiegu jest również jego poprzednia nazwa Hauptbrücke, czyli Most Główny. Jednak mimo tego, że to największy i z komunikacyjnego punktu widzenia najważniejszy most w mieście, to w porównaniu z Mostem Świętokrzyskim i Mostem Varadinskim robi wrażenie niewielkiego. I choć w Grazu jest w sumie 16 mostów i kładek, to ten łączy najbardziej charakterystyczne punkty miasta, stąd pewnie jego wybór przez zakochanych.




GRECJA

Monastyr Theotoku w miejscowości Paleokastritsa na wyspie Korfu


Niewielkie greckie monastyry, które znajdują się chyba na wszystkich wyspach, mają w sobie dostojność i spokój. Przekraczając klasztorną bramę zostawiamy za sobą gwarne kurorty, upalne plaże i wszystkie problemy dnia codziennego, by móc w ciszy i spokoju upajać się zapachem kadzidła, podziwiać portrety świętych zdobiące ikonostasy, czy zapalić cieniutką świeczkę w sobie tylko znanej intencji. Do zdecydowanej większości takich miejsc nie dotarła jeszcze komercja, jakie więc było moje zdziwienie, gdy na Korfu ujrzałam dwie kłódki przyczepione do barierki klasztornego tarasu! 



SŁOWACJA

Bardejov


Gdy pod ciężarem kłódek częściowo zawalił się słynny Pont des Arts w Paryżu, władze miast zaczęły patrzeć na nie nieco mniej przychylnie. Zaczęto usuwać zbędne kilogramy metalu zagrażające zabytkowym konstrukcjom. Niektóre miasta wprowadziły zakazy powtórnego wieszania kłódek pod groźbą kary pieniężnej oraz wymyślać hasła mające zakochanych od tego odwieść. Wenecja ogłosiła: Twoja miłość nie potrzebuje łańcuchów. Wenecja nie potrzebuje twoich śmieci.

Młodym ludziom od jakiegoś czasu proponuje się wieszanie kłódek w specjalnie w tym celu wyznaczonych miejscach. W Moskwie powstały kraty w formie drzew. Słowacki Bardejov w ubiegłym roku w centrum miasta postawił kratę w formie serca i muszę przyznać, że wyglądało to całkiem estetycznie.  



Bańska Szczawnica


Podobne rozwiązanie zobaczyć można w Bańskiej Szczawnicy, tyle że kłódki ozdobiły... ławkę! Wiążą się z jedną z najbardziej znanych historii miłosnych na Słowacji. Andrej Sládkovič i Mária Pischlová, nazywani słowackimi Romeo i Julią, zakochali się w sobie, gdy mieli po 14 lat. Dziewczyna pochodziła z bardzo bogatej rodziny, chłopak zaś był biednym studentem (i poetą romantycznym), dlatego rodzice Mariny byli przeciwni temu związkowi i wydali ją za mąż za cukiernika specjalizującego się w piernikach. Andrej w 1846 r. na cześć Marii napisał wiersz pt. "Marina" składający się z... 2910 wersów! Wiersz wszedł na Słowacji do kanonu lektur szkolnych, zaś w domu, w którym mieszkała Marina, urządzono "bank miłości", gdzie zakochani zdeponować mogą symbole swojego uczucia (zdjęcia, serduszka itp.). To właśnie przy tym budynku znajduje się uginająca się pod ciężarem kłódek miłości ławka.



Kłódki na mostach dzielą. Dziś ta z pozoru nieszkodliwa moda wpadła w tryby machiny komercji. Zakochani nie szczędzą grosza na coraz bardziej wymyślne i ozdobne egzemplarze nakręcając tym samym kłódkowy business. Zyski czerpią producenci, którzy wykonują te specjalnie dedykowane zakochanym w kształcie serc, z grawerunkami na zamówienia. Nie jestem ani fanką tego typu ozdób, ani jakąś ich zdeklarowaną przeciwniczką. W czasach, gdy ja i moi rówieśnicy przeżywaliśmy pierwsze miłości, scyzorykami wydrapywało się serca i inicjały na ławkach, czy wiatach przystankowych, zupełnie jak w piosence Czerwonych Gitar: Kto na ławce wyciął serce i podpisał "Głupiej Elce"? Kto? No powiedz, kto? Tamta moda niosła za sobą chyba jeszcze więcej destrukcji i była dużo mniej estetyczna niż kłódki. Zdaję sobie jednak sprawę z zagrożeń, jakie taki ciężar niesie dla konstrukcji zabytkowych mostów. Kilogramy metalu zalegające na dnie rzek też nie pozostają obojętne dla środowiska, dlatego doskonałym rozwiązaniem wydają się być miejsca specjalnie wyznaczone do wieszania miłosnych gadżetów, niekoniecznie nad wodą. Ta moda póki co ma się całkiem dobrze, ale trzeba pamiętać, że to tylko moda. Po niej przyjdzie następna i wtedy pozostanie tylko żal po zarwanych pod ciężarem kłódek mostach, często będących zabytkowymi unikatami. Warto o tym pomyśleć, zanim wyrzuci się kluczyk w rwący nurt rzeki.