poniedziałek, 29 lutego 2016

Warszawa przyłapana... w lutym 2016

Nie dawały mi spokoju te neony uwięzione w muzeum jak w klatce. Postanowiłam na własne oczy przekonać się, czy faktycznie najciekawsze realizacje poznikały z warszawskich budynków. Przez cały luty wysoko zadzierałam głowę i wyglądałam przez okno autobusowe. Okazuje się, że nie jest wcale tak źle, bo sporo świetlnych reklam pamiętających czasy PRL-u wisi nadal, choć niektóre już nie świecą (ale inne za to świecą na nowo nowym blaskiem po niedawnych remontach). Co więcej, powstają zupełnie nowe, a jak dobrze poszukać, to można znaleźć także pamiątki po neonach przedwojennych! Tak, przed II wojną światową warszawska noc także była rozświetlona neonami i choć same neony nie dotrwały do czasów współczesnych, to na budynku przy Bagateli 10 do dziś można zobaczyć obudowę włącznika przedwojennego neonu. Teraz jest ona pięknie odrestaurowana, bo przeszła renowację wraz z całym budynkiem, ale jeszcze kilka lat temu wewnątrz ramki znajdował się otwór w murze i sterczały z niego kable. Jak to wówczas wyglądało można zobaczyć na stronie Warszawskie Neony



Powojenne warszawskie neony wyróżniały się na tle ówczesnej Europy, gdzie stosowano raczej standardową czcionkę. U nas reklamy świetlne miały nie tylko niebanalną grafikę, ale przede wszystkim wymyślne "pisane" liternictwo. Napisy wyginały się we wszystkie strony świecąc kolorowymi rurkami wypełnionymi gazami: neonem na czerwono i pomarańczowo, helem na bladoróżowo, argonem na niebiesko, kryptonem na biało, a ksenonem na niebiesko-fioletowo. Gdy rurka zabarwiona była na żółto, wypełniający ją hel dawał żółte światło. Miały nie tylko informować, ale i zdobić. Większość z nich została wyprodukowana przez Przedsiębiorstwo Usług Reklamowych "Reklama".

Księgarnia im. Stefana Żeromskiego - Al. Solidarności

Jubiler - róg Al. Jerozolimskich i Kruczej

Po wojnie najwcześniej neony zaczęły pojawiać się w Alejach Jerozolimskich - już na początku lat pięćdziesiątych. Jeden z pierwszych zawisł na Centralnym Domu Towarowym (późniejszym Smyku). Co ciekawe, była to produkcja enerdowska! Podobno po remoncie Smyka ma być odtworzony. Do dziś wisi natomiast tuż obok, na dawnym budynku Orbisu przy Kruczej, piękny globus z 1951 r. 

Orbis - Al. Jerozolimskie
Dom Książki - Świętokrzyska

Wedel - Szpitalna

Wedel - Szpitalna

Drugim skupiskiem neonów w tamtych czasach była Marszałkowska i Plac Konstytucji i obecnie chyba tam można zobaczyć ich najwięcej, ze słynną odnowioną kilka lat temu Siatkarką na czele.

Siatkarka - Plac Konstytucji

Instrumenty Muzyczne - Plac Konstytucji

Instrumenty Muzyczne - Plac Konstytucji

Instrumenty Muzyczne - Plac Konstytucji

Księgarnia MDM - Koszykowa

IZIS - Marszałkowska

IZIS - Marszałkowska

To właśnie w tej okolicy powstają także nowe, ciekawe realizacje, znów podobnie jak przed kilkudziesięciu laty projektowane przez artystów, np. ta z Youmiko Vegan Sushi przy Hożej 62 autorstwa Maurycego Gomulickiego. Gomulicki ma na swoim koncie także bąbelkowy neon z Kępy Potockiej - o tyle ciekawy, że jego zadaniem nie jest reklamowanie niczego, a jedynie upiększenie okolicy. Powstał w 2009 r. Z kolei z inicjatywy Muzeum Neonów Most Gdański ozdobił świecący napis Miło Cię widzieć (projekt Mariusza Lewczyka wygrał w 2013 r. konkurs na Neon dla Warszawy, na moście rozbłysnął rok później). Mam nadzieję, że wraz z powracającą modą na neony, będzie ich w mieście jeszcze więcej.

Youmiko Vegan Sushi - Hoża

Przystanek Piekarnia - Marszałkowska

Muzeum Sztuki Nowoczesnej - Emilii Plater (dawny pawilon meblowy Emilia)

Teatr na Woli - Kasprzaka

Na artystycznej mapie Warszawy pojawiło się nowe, ciekawe miejsce. W bramie opuszczonego budynku przy Pańskiej 100a na ścianach zawisły zdjęcia przedstawiające stare kamienice, schody i klatki schodowe. Ich autorem jest fotograf ukrywający się pod pseudonimem among scratches, a więcej zdjęć można zobaczyć na fotoblogu among-scratches.flog.pl. Inicjatywa na prawdę warta uwagi i mam nadzieję, że wystawa nie spłynie z deszczem i śniegiem, bo aura w ostatnich dniach nie była łaskawa, a pierwsze dwa tygodnie marca też nie mają przynieść poprawy.











W Emilii, Muzeum Sztuki Nowoczesnej otworzyło trzy ostatnie wystawy. Będzie je można oglądać do 1 maja, potem budynek ma zostać rozebrany lub... przeniesiony! W ostatnich dniach media obiegła wiadomość, że inwestor prowadzi z władzami Warszawy rozmowy na temat tego, by budynek, a tak naprawdę jego elementy, przenieść na skraj Parku Świętokrzyskiego. Przed Pałacem Kultury i Nauki równolegle do Świętokrzyskiej miałby stanąć nowy przeszklony Ogród Zimowy kształtem nawiązujący do Emilii i posiadający dach z dawnego pawilonu meblowego oraz jej oryginalne wnętrze *. Podoba mi się ten pomysł, bo choć to nie będzie już prawdziwa Emilia, to jednak lepiej wykorzystać jej fragmenty w taki sposób, niż zburzyć i unicestwić całość. Póki co przed budynkiem w dotychczasowej lokalizacji stanął Pomnik Chłopa autorstwa Daniela Rycharskiego.




























Niestety wraz z optymistycznymi wieściami dotyczącymi Emilii pojawił się także kolejny destrukcyjny news - tym razem o planach wyburzenia rotundy. Szczerze, to nawet nie chce mi się tego komentować...

Informacje o neonach zaczerpnęłam z książki Jarosława Zielińskiego i Izabelli Tarwackiej "Neony. Ulotny ornament warszawskiej nocy" (wyd. Fundacja Hereditas, Warszawa 2010).

*http://m.warszawa.wyborcza.pl/warszawa/1,106541,19687043.html?disableRedirects=true (dostęp: 29.02.2016)

sobota, 27 lutego 2016

Kraków całkiem oczywisty

Otworzyłam oczy. Dochodziła siódma. Dałabym sobie głowę uciąć, że przez sen słyszałam hejnał! Czy to był faktycznie sen, czy wyobraźnia płatała mi figle? Otworzyłam okno. Rynek skąpany był w resztkach różu wschodzącego słońca. Stałam tak przez moment, gdy nagle usłyszałam bicie kościelnego dzwonu, a chwilę później znajome dźwięki trąbki z wieży Kościoła Mariackiego. Zatem to nie był ani sen, ani wyobraźnia, tylko docierające do mojej świadomości urywki hejnału granego godzinę wcześniej. Kraków budził się do życia. Kwiaciarze powoli rozstawiali swoje kramy, służby miejskie zamiatały chodniki. Lubię miasta o świcie i tą całą poranną krzątaninę.










Zaparzyłam sobie kawę i usiadłam na parapecie. Na Rynek Główny jeden za drugim wtaczały się samochody dostawcze zaopatrujące miejscowe restauracje, by za chwilę szczelnie otoczyć plac ze wszystkich czterech stron. Gołębie raz wznosiły się nad płytą Rynku, to znów opadały na nią całą chmarą widząc pierwszych turystów przystających przed Sukiennicami, czy fotografujących się na tle Kościoła Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny. Za chwilę na ulice wyleje się tłum i będzie się tak przelewał między Rynkiem a Wawelem. Jeszcze łyk kawy i my także dołączymy do tej ludzkiej masy. Tak, tym razem postanowiliśmy podążyć głównymi turystycznymi szlakami. Poprzednio w Krakowie byliśmy dziewięć lat temu, na tyle dawno, że wszystko znów było nowe, choć wyłaniało się ze strzępków pamięci. 










Jednak nie od razu swoje kroki skierowaliśmy na Wawel. Najpierw postanowiliśmy pobłądzić uliczkami wokół Rynku. Brama Floriańska i obrazy wywieszone na murach miejskich to niemal wizytówki miasta, tym mi bliższe, że praktycznie zawsze, gdy jestem w Krakowie, to właśnie tędy wchodzę na Stare Miasto i zawsze wita mnie widok Kościoła Mariackiego widocznego na końcu ulicy. Warto zagłębić się w uliczki w tej części Starego Miasta, bo kryją mnóstwo malowniczych zakątków i wartych uwagi detali, których pozbawiona jest współczesna architektura. 







Rynek widziałam już w z góry, z okna wynajętego apartamentu, ale warto zejść także pod jego powierzchnię. Kiedy w 2005 r. miasto postanowiło wymienić bruk, przeprowadzono od razu badania archeologiczne, także pod kątem udostępnienia pozostałości minionych czasów zwiedzającym. Badania przerosły najśmielsze oczekiwania, odsłonięto stary bruk i ulice, ale przede wszystkim całą spuściznę handlowego charakteru placu, bo przecież taką funkcję Rynek pełnił przez stulecia. Ekspozycja jest w dużej mierze multimedialna. Pokazuje nie tylko to, co zostało odkopane, ale także Kraków na mapie średniowiecznej Europy i jego związki z innymi miastami kontynentu w tym okresie oraz najważniejsze szlaki handlowe. Mało kto wie, że Kraków, choć nie leży nad morzem, należał do Hanzy! A ja przecież pod koniec roku na moją podróżniczą bucket listę wpisałam zwiedzenie wszystkich (!) hanzeatyckich miast! Odhaczam zatem Kraków.






Po takim historycznym przygotowaniu można ruszyć na Wawel. Grodzka, gdy nie ciągną nią tłumy, jest jedną z najbardziej malowniczych ulic starego Krakowa - szczególnie w okolicy romańskiego Kościoła Św. Andrzeja oraz Kościoła Świętych Apostołów Piotra i Pawła, z którego ogrodzenia spoglądają postacie świętych.





Zamek Królewski i Katedra Wawelska są jednymi z najbardziej rozpoznawalnych polskich zabytków, wpisanych na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Oglądałam je setki razy na zdjęciach i kilka razy chodziłam pomiędzy wiekowymi murami, które górują nad Krakowem od kilku wieków. A jednak dopiero zejście do podziemi Katedry, gdzie znajdują się królewskie groby uświadomiło mi tak naprawdę upływ czasu i całą potęgę historii, którą zna się z kart podręczników, gdy na wyciągnięcie dłoni ma się szczątki władców, którzy stąpali po tych podłogach i po tej ziemi kilkaset lat temu! Średniowieczny Kraków pod Rynkiem i te średniowieczne trumny pod Katedrą... Czasem nie dowierzam, że to wszystko jest prawdziwe, gdy świat dookoła pędzi w tak szalonym tempie, gdy wokół mnie wyrastają kolejne szklane wieżowce, gdy po pracy pędzę do metra... Takie miejsca sprawiają, że nabieram dystansu do wszystkiego wokół. Mnie kiedyś nie będzie, ale te mury będą stały przez następne stulecia i będą patrzyły na kolejne pokolenia. Jaką przyszłość zobaczą?









Krakowska teraźniejszość widziana z wawelskiego wzgórza jest póki co mniej eklektyczna niż moja Warszawa. Szkło i stal jeszcze nie wdarły się do ścisłego centrum. Wędrując ulicami gdzieniegdzie tylko widać subtelne przejawy modernizmu, jednak te pamiętające jeszcze czasy PRL-u, gdy nie wysokość była priorytetem, a forma. Świetnym przykładem takiej architektury jest dawne kino Kijów wzniesione w latach 1962-1967 według projektu Witolda Cęckiewicza. Taką architekturę bardzo lubię. Niestety w Warszawie znika ona ostatnio zbyt szybko z miejskiej przestrzeni. Kraków jest bardziej konserwatywny (w jak najbardziej pozytywnym znaczeniu tego słowa), więc jest nadzieja, że budynek nie zostanie zburzony. Póki co broni się jako Kijów Centrum i dalej jest tam kino!




Bo tak naprawdę, to wcale nie przyjechaliśmy do Krakowa tylko po to, by przypomnieć sobie jak wygląda Rynek i Wawel, ale na wystawę do Muzeum Narodowego pt. "Modna i już! Moda w PRL". Choć pokazane na niej ubiory były raczej pokazowymi egzemplarzami projektantów Mody Polskiej czy Telimeny i niewiele miały wspólnego z tym, w co faktycznie w tamtym okresie ubierały się Polki, to jednak ekspozycja nie zawiodła moich oczekiwań. Interesuje mnie ta epoka i strasznie żałuję, że tym razem nie udało mi się zobaczyć Nowej Huty. Ale przynajmniej jest powód, by znów przyjechać do Krakowa.



Po całym dniu zwiedzania, dosłownie padałam z nóg. Usiedliśmy w jednej z wielu knajpek na Kazimierzu, ale o tej części Krakowa napiszę oddzielnie. Wróciliśmy na Rynek, który wieczorem, po zachodzie słońca wygląda zupełnie inaczej niż za dnia. 





Zamiast iść do pokoju postanowiliśmy jeszcze gdzieś posiedzieć. W końcu nie po to zostawiliśmy dzieci u dziadków, by spędzać wieczory w hotelowym pokoju. Na Rynku mnóstwo restauracji ma przyjemne ogródki zimowe, jednak warto znów wejść w uliczki leżące nieco bardziej na uboczu. Jednym z takich miejsc jest Pasaż Bielaka, który łączy Stolarską z Rynkiem Głównym. Pasaż powstał w XIX w., gdy kupiec Józef Bielak postanowił połączyć swoje dwie posiadłości - jedną na Stolarskiej z drugą na Rynku i pomiędzy nimi, w pasażu właśnie, otworzyć sklepy. Dzisiejszy kształt pasażu nawiązuje raczej do lat sześćdziesiątych XX w., gdy istniało tam kino, fryzjer, sklepy i kawiarnie. Dziś w jednym z tych lokali działa bar Pasaż z neonowymi światłami i obrazami na ścianach nawiązującymi do street artu. Miejsce kompletnie nie przystające do sąsiedniego Rynku, za to jedno z tych, obok których przechodząc, wiedziałam od razu, że chcę tam wejść. Niemal vis a vis baru znajduje się kolejny fajny lokal - Sztuka Śledzia serwująca kilka rodzajów dań z tego jakże kojarzącego się z kuchnią polską gatunku ryby! Druga restauracja ze śledziami znajduje się na sąsiedniej Stolarskiej. Cóż, w końcu Kraków należał przecież do Hanzy! Proponuję, by nadmorskie kurorty brały przykład ze stolicy Małopolski, bo  właśnie tu, na południu, można zjeść więcej rodzajów potraw przyrządzonych ze śledzia niż nad Bałtykiem! Choć może to wcale nie powinno dziwić, bowiem Kraków jest przecież najchętniej odwiedzanym przez cudzoziemców polskim miastem, co niestety jest odczuwalne także dla polskiego turysty, gdy restauracyjni naganiacze do wszystkich zwracają się po angielsku i gdy w restauracji dostaje się menu w tym języku...




To był nasz trzeci wyjazd bez dzieci. Odpoczęliśmy, nie powiem, ale i uświadomiliśmy sobie jak bardzo jesteśmy przesiąknięci rodzicielstwem. Wszystkie odwiedzane miejsca, łącznie z apartamentem, w którym się zatrzymaliśmy, ocenialiśmy pod kątem tego, czy warto tu wrócić z chłopakami! I myślę, że wrócimy szybciej niż nam się wydaje. Bo choć Smocza Jama była zamknięta, a Smok Wawelski autorstwa Bronisława Chromego zieje dziś ogniem tylko na SMS-y, to jednak w Krakowie historia nabiera zupełnie innego wymiaru. Chłopcy byli już w Gnieźnie i zanim w szkole zaczną uczyć się historii, powinni zobaczyć także Kraków, by z kart podręczników nie przemawiały do nich jedynie słowa, ale i obrazy, by ucząc się o kolejnych historycznych miejscach mieli je przed oczami.

(foto: iza & pwz)