poniedziałek, 28 lutego 2022

Warszawa przyłapana... w lutym 2022

Wszystko, co wydarzyło się w tym miesiącu przestało mieć znaczenie 24 lutego, kiedy Rosja rozpoczęła inwazję na Ukrainę. Wojna, która już od jakiegoś czasu wisiała w powietrzu, stała się faktem. Z radiowych i telewizyjnych wiadomości zniknęły statystyki covidowe i szpitalne łóżka. Pojawiły się czołgi, odgłosy eksplozji i tumany dymu. Poczułam się, jakbym cofnęła się w czasie dokładnie o 30 lat. Gdy w rozpadającej się właśnie Jugosławii sąsiad stanął przeciwko sąsiadowi, mój nastoletni wówczas umysł nie był w stanie pojąć jak w cywilizowanym świecie, u schyłku XX w., może wydarzyć się coś takiego. Dziś większą część życia mam już za sobą i dalej nie wierzę, że w XXI w., w czasach, gdy tyle mówi się o tolerancji i otwartości na drugiego człowieka, jeden kraj może, ot tak po prostu, najechać na drugi.

A jednak pracę domową z wrażliwości odrobiliśmy sumiennie. Bo dramat sąsiadów wyzwolił w Polakach niespotykane wręcz pokłady dobra i chęci niesienia pomocy uchodźcom, którzy w naszym kraju masowo szukają schronienia. My włączyliśmy się w pomoc finansową i rzeczową, ale wielu moich znajomych w tych pierwszych dniach pojechało na granicę przewozić ludzi do miejsc docelowych i przyjęło uciekających przed wojną pod swoje dachy. Na ulicach chyba wszystkich polskich miast zaczęły powiewać ukraińskie flagi na znak solidarności z zaatakowanym krajem. Ludzie w geście protestu gromadzili się przed ambasadą Rosji. Dawno nie widziałam takiej jedności w polskim narodzie. Naprawdę możemy być z siebie dumni.


Z drugiej jednak strony widmo wojny wywołało falę paniki. Z bankomatów zniknęła gotówka, a na stacjach benzynowych ustawiały się kolejki po paliwo. My staraliśmy się zachowywać racjonalnie, ale świadomość, że wojna toczy się tuż za miedzą daje jednak kopa w psychikę. Nie wiem jak Wy, ale ja takie obrazy muszę odreagować. Uciekłam jak zawsze w sztukę i dzięki temu udało mi się zobaczyć trzy kończące się właśnie wystawy.

Pierwszą była "Jedyne. Nieopowiedziane historie polskich fotografek". To kolejna ze świetnych wystaw fotograficznych w Domu Spotkań z Historią. Na ekspozycji zaprezentowano sylwetki trzynastu polskich fotografek czynnych zawodowo od lat siedemdziesiątych do dziewięćdziesiątych XX w. Poza krótkimi notkami biograficznymi pokazano charakterystyczne dla każdej z nich tematy fotoreportaży oraz problemy, z jakimi musiały się borykać przy ich realizacji. Całość uzupełniały pamiątki osobiste jak akredytacje dziennikarskie, aparaty fotograficzne, czy tzw. stykówki, z których wybierało się najlepsze ujęcia. Wszystkie bohaterki pracowały bowiem na sprzęcie analogowym i same zajmowały się zarówno wywoływaniem, jak i retuszowaniem zdjęć. Większość ich dorobku do tej pory nie została zdigitalizowana, co jeszcze bardziej podkreślało unikatowość ekspozycji.







Dwie kolejne obejrzałam w Państwowym Muzeum Etnograficznym. To „Nikifor. Malarz nad malarzami” i "Fotogawęda. Ze zbiorów Mieczysława Cholewy". Prezentację twórczości Nikifora miałam na mojej liście wystaw do odwiedzenia, o tej drugiej zaś nawet nie słyszałam, ale nie pierwszy już raz bilet wstępu obejmował więcej niż jedną ekspozycję, więc poszłam niejako przy okazji i wcale nie żałuję.

Z Nikiforem mam pewien problem, bo ja nie do końca rozumiem fenomen artystów nieprofesjonalnych. Choć malował jak dziecko, trafił do głównego nurtu polskiej historii sztuki. Na żywo z jego twórczością po raz pierwszy zetknęłam się w czasie moich częstych wyjazdów do Krynicy i wtedy zaczęłam się jej przyglądać nieco uważniej. Bo okazuje się, że Nikifor miał nieprzeciętny zmysł obserwacji. Tak jak umiał odwzorowywał scenki z kościołów, zakładów fryzjerskich, sali sądowej, czy też stroje zamożnych kuracjuszy. Polubiłam też jego spojrzenie na architekturę. Na wystawie zaprezentowano ponad 130 dzieł artysty pochodzących ze zbiorów Państwowego Muzeum Etnograficznego oraz z kolekcji zgromadzonej przez wybitnego rzeźbiarza Alfonsa Karnego. Obrazy dwustronne zostały wyeksponowane w taki sposób, by można było zobaczyć obie. I choć nie umiem się Nikiforem zachwycać, to wystawa była bardzo przyjemna w odbiorze i pokazywała właściwie wszystkie tematy jego obrazów: architekturę, portrety, postaci świętych i wnętrza zarówno świeckie, jak i sakralne.




Mieczysław Cholewa był z kolei etnografem-amatorem, kolekcjonerem i fotografem rozkochanym w folklorze okolic Nowego Sącza. Na wystawie pokazano 250 zdjęć z jego bogatego dorobku dokumentującego codzienne życie górali sądeckich w latach dwudziestych i trzydziestych XX w. oraz stroje ludowe z tamtych czasów. Wystawa była kapitalnie zaaranżowana. Fotografie pokazano w postaci zawieszonych na sznurkach i dobrze podświetlonych negatywów. Świetnie też uzupełniła moją niedawną wizytę w Zakopanem i odwiedzone tam muzea. 





Niestety nie udało mi się zobaczyć wszystkich wystaw, które chciałam, a które kończyły się w styczniu i lutym. Powoli zaczynają pojawiać się nowe i choć co innego teraz zaprząta moją głowę, to mimo wszystko będę starała się podrzucać Wam wydarzenia, które choć na chwilę pozwolą zapomnieć o złu, jakie próbuje nas osaczyć.

REKOMENDACJE NA MARZEC

W najbliższym czasie wciąż aktualne pozostają zbiórki i inne działania na rzecz uchodźców z Ukrainy. Śledźcie media społecznościowe i pocztę pantoflową, bo potrzeb jest bardzo wiele.

Od jutra znika większość covidowych ograniczeń, głównie związanych z limitami osób w gastronomii i instytucjach kultury. Zostaje jedynie obowiązek noszenia maseczek w pomieszczeniach zamkniętych i w komunikacji.

Jeśli chodzi o nadchodzące wydarzenia kulturalne, to muszę przyznać, że w tym natłoku informacji związanych z wojną w Ukrainie, nie bardzo miałam czas i głowę do wyszukiwania tego, co chciałabym Wam polecić, ale o jednej z wystaw muszę wspomnieć. Od 17 marca w Domu Spotkań z Historią można będzie zobaczyć koleją porcję doskonałych zdjęć, tym razem głównie z dwudziestolecia międzywojennego. Wystawa pt. "Miastowidzenie. Fotografie Czesława Olszewskiego" jest pierwszą tak dużą prezentacją dorobku tego fotografa. Dla mnie jest o tyle ciekawa, że Czesław Olszewski specjalizował się w fotografowaniu architektury. Na zdjęciach uwiecznił modernistyczne gmachy wznoszone w latach dwudziestych i trzydziestych XX w., zaś po wojnie odbudowę Polski ze zniszczeń. Ekspozycję warto odwiedzić również po to, by zobaczyć, jak powinno się fotografować architekturę. Potrwa do 26 września.

piątek, 25 lutego 2022

Zakopane zimą. Jeśli nie narty, to co?

Pociąg powoli, ale z łoskotem wtoczył się na końcową stację. Chwilę potem na peron wysypało się kilkaset osób taszcząc ze sobą narty, sanki, plecaki i walizki na kółkach. Te ostatnie natychmiast grzęzły w kilkucentymetrowej warstwie śniegu drążąc w nim głębokie koleiny. Podróżni gęsiego, jeden za drugim, sunęli ku miastu, próbując wydostać się z dworca, co wcale nie było takie proste, bo wszystkie chodniki wyglądały podobnie. Ponoć śnieg sypał bez przerwy od niemal tygodnia. Tak przywitało nas Zakopane w pierwszym dniu warszawskich ferii zimowych.


Decyzję o spędzeniu szkolnej przerwy w nauce u stóp Tatr podjęłam dość spontanicznie, choć sam pomysł powrotu do Zakopanego po niemal dziesięciu latach narodził się w mojej głowie jesienią ubiegłego roku, gdy na Podhale na kilka dni przywiodły mnie sprawy zawodowe. Miasto i zmiany, jakie w nim zaszły w tym czasie, budzą bardzo skrajne emocje. Skąd więc wziął się pomysł, by przyjechać właśnie tu?

Mieliśmy bardzo ciężką końcówkę roku i potrzebowałam solidnego odpoczynku. Kierunek był mi w zasadzie obojętny, ale tym razem nie szukałam miejsca na city break. Bardziej nastawiałam się na długie spacery i relaks zarówno dla mnie, jak i dla chłopców. Jechałam z nimi sama, więc nie bez znaczenia był też bezpośredni dojazd pociągiem oraz dobra komunikacja na miejscu. Zakopane ma to wszystko: dworzec kolejowy w centrum miasta, busy do praktycznie wszystkich atrakcji w okolicy, malownicze trasy spacerowe, nawet zimą, baseny termalne, kapitalne muzea i wbrew obiegowym opiniom również całkiem smaczną kuchnię. 

Dotąd, gdy odwiedzaliśmy Zakopane zimą, nastawialiśmy się przede wszystkim na jazdę na nartach i właściwie całe dnie spędzaliśmy na stokach. Teraz nart nie wzięliśmy, a okazało się, że atrakcji dla całej rodziny jest tu tyle, że tydzień to za krótko, żeby ze wszystkiego skorzystać. Co zatem robić w Zakopanem zimą bez nart?

DAWNE ZAKOPANE

Jednym z powodów krytycznych uwag pod adresem Zakopanego jest architektoniczny miszmasz, jaki tu panuje. Oczywiście najczęściej na celowniku są Krupówki - z jednej strony wizytówka miasta, z drugiej miejsce, na które wylewa się najwięcej pomyj. Nie do końca czuję zmiany, jakie tu zachodzą, ale dzisiejsze Krupówki to nie jest efekt najnowszych przeobrażeń, raczej wielu lat zaniedbań i braku nadzoru nad spójnością zabudowy. W ostatnich latach do zabytkowej architektury z XIX i początku XX w. oraz tego, co pozostawiły po sobie lata PRL-u doszła jeszcze architektura współczesna ze wszystkimi jej wadami, ale i zaletami. Wyrosły kilkukondygnacyjne przeszklone gmachy, które nieco zaburzyły dotychczasowy układ wizualny, do którego zdążyliśmy się przyzwyczaić. Mnie tak bardzo nie rażą, ale jeśli to nie Wasz klimat, to Krupówki raczej omijajcie i spróbujcie poszukać śladów dawnego Zakopanego. W całym mieście można znaleźć charakterystyczne drewniane domy i wille. Ja szczególnie lubię ulicę Kościeliską - najstarszą i w moim mniemaniu najpiękniejszą ulicę Zakopanego. Zobaczycie tu i najstarsze chaty góralskie, niektóre z początku XIX w., i okazałe wille w stworzonym przez Stanisława Witkiewicza tzw. stylu zakopiańskim, na czele z willą Kolibą, w której obecnie mieści się Muzeum Stylu Zakopiańskiego - oddział Muzeum Tatrzańskiego w Zakopanem. O stylu zakopiańskim i samym muzeum będzie jeszcze mowa w dalszej części tekstu.


Podobną zabudowę znajdziecie też w innych częściach Zakopanego, więc rozglądajcie się uważnie, bo niestety z każdym rokiem drewnianych obiektów ubywa. 


CMENTARZ NA PĘKSOWYM BRZYZKU

Przy okazji spaceru Kościeliską warto zajrzeć na tę niewielką nekropolię, nie tylko dlatego, że leżą tu ludzie zasłużeni i dla Zakopanego, i dla polskiej kultury i historii, ale również dlatego, że to swoista galeria sztuki. Wiele nagrobków zaprojektowanych zostało przez wybitnych artystów, np. Antoniego Kenara, Władysława Hasiora, czy Antoniego Rząsę.

Więcej przeczytacie w poście Na Pęksowym Brzyzku.



KRAINA ŚWIATŁA NA GUBAŁÓWCE

W tym roku świąteczno-zimowe iluminacje były prawdziwym hitem. Świetlne dekoracje i wystawy zagościły w bardzo wielu miastach Polski. W samej Warszawie można je było zobaczyć aż w czterech lokalizacjach! Zakopiańska Kraina Światła może nie jest jakoś szczególnie atrakcyjna na tle innych, ale jest najwyżej położoną w Polsce. Znajduje się na szczycie wznoszącej się nad centrum Zakopanego Gubałówki na wysokości 1126 m n.p.m. To już czwarta edycja rozświetlonej wystawy. Po raz pierwszy ozdoby z ledowych świateł rozbłysły przy górnej stacji kolejki linowej w sezonie 2017/2018 jako część obchodów osiemdziesięciolecia budowy kolei na Gubałówkę. Pierwszy wagon wjechał na szczyt w 1938 r. i to właśnie on, w historycznym kształcie i z logo z tamtych czasów, jest pierwszym motywem, jaki można zobaczyć, gdy wyjdzie się z tego współczesnego, którym wjeżdża się na górę. Pozostałe ozdoby nawiązują do historii i folkloru Zakopanego oraz przyrody Tatr. Są więc i sanie ciągnięte przez dwa konie niczym na najlepszym kuligu, są górale w tradycyjnych strojach, a także narty, biały miś, z którym turyści chętnie fotografują się na wspomnianych Krupówkach oraz tatrzańskie zwierzaki: świstak, kozica, lis i wilk. Mi od samych ozdób jeszcze bardziej podobał się widok ze szczytu na rozświetlone Zakopane. Choć na Gubałówce byłam wielokrotnie, to nigdy wcześniej po zmroku.




Kraina Światła będzie działać jeszcze tylko do końca lutego (od godz. 16:00 do końca kursowania kolejki, czyli do godz. 21:30), ale nie martwcie się, jeśli nie zdążycie zobaczyć jej w tym sezonie. Iluminacja na dobre wpisała się już w krajobraz Gubałówki, więc zapewne wróci w kolejnym, już w listopadzie.

MUZEA

Muzeów w Zakopanem jest kilkanaście. To placówki poświęcone bardzo różnym dziedzinom: i przyrodzie, i sztuce, i muzyce, i związanym z Podhalem sportowcom, a nawet... oscypkom! Poniżej kilka najciekawszych. Cztery pierwsze z opisanych są oddziałami Muzeum Tatrzańskiego w Zakopanem.

Willa Koliba. Muzeum Stylu Zakopiańskiego

Nie bez przyczyny to właśnie willa Koliba jest siedzibą Muzeum Stylu Zakopiańskiego. Jest pierwszym domem, jaki w tym stylu został pod Tatrami wzniesiony według projektu Stanisława Witkiewicza. Powstała w latach 1892-93 dla Zygmunta Gnatowskiego, ziemianina z Ukrainy, który pokochał góralski folklor i zapragnął mieć w Zakopanem letni dom. 


Witkiewicz stworzył styl zakopiański jako opozycję dla budownictwa w klimacie alpejskim, które w tym czasie stało się modne w wielu kurortach ówczesnej Monarchii Austro-Węgierskiej (przykłady takiej architektury możecie zobaczyć we wpisie poświęconym niedalekiej Tatrzańskiej Łomnicy na Słowacji). Artyście zależało na zachowaniu zarówno w budownictwie, jak i we wzornictwie wpływów zaczerpniętych z miejscowych zdobień.

Ponieważ Gnatowski pierwotnie myślał o skromnej góralskiej chacie, willę nazwano Kolibą od określenia szałasu pasterskiego. W stylu zakopiańskim wzniesiono nie tylko sam budynek, który pierwotnie był znacznie mniejszy, ale i wnętrza z meblami, piecami, a także elementami kowalstwa artystycznego jak karnisze, czy klamki. Gnatowski był też kolekcjonerem. W Zakopanem zgromadził duży zbiór etnograficzny, który po jego śmierci w 1906 r., zgodnie z jego wolą, trafił do kolekcji Muzeum Tatrzańskiego.


Ziemianin nie pozostawił spadkobierców. Koliba przez kolejne lata przechodziła z rąk do rąk, zaś liczne zaniedbania i późniejsze remonty doprowadziły do zniszczenia zabytkowych wnętrz. W 1984 r. Muzeum Tatrzańskie rozpoczęło wieloletnią renowację obiektu, by w 1993 r. otworzyć tu Muzeum Stylu Zakopiańskiego. Zrąb pokazanych eksponatów to właśnie dar Zygmunta Gnatowskiego.

Od mojej poprzedniej wizyty w muzeum 10 lat temu ekspozycja przeszła gruntowną modernizację. Teraz jest zaaranżowana bardzo nowocześnie. Można zobaczyć zarówno umeblowane pomieszczenia, jak i pojedyncze sprzęty oraz galanterię wykonane w stylu zakopiańskim na przełomie XIX i XX w., a także zdjęcia i projekty Stanisława Witkiewicza. Ja nieustająco zachwycam się zaprojektowanym przez niego serwisem kawowym oraz sztućcami i ozdobami z warsztatów Marcina Jarry z Krakowa. 




Lokalizacja:

ul. Kościeliska 18

Chałupa Gąsieniców Sobczaków

Chałupa znajduje się w odległości ok. 500 m od Koliby, zaś mieszcząca się tam ekspozycja jest dopowiedzeniem kontekstu do zbiorów zgromadzonych w Muzeum Stylu Zakopiańskiego (można nawet kupić bilet łączony uprawniający do zwiedzania obu obiektów i najlepiej odwiedzić je tego samego dnia, jeden po drugim). W odrestaurowanych wnętrzach chaty z ok. 1830 r. należącej dawniej do rodziny Gąsieniców Sobczaków, będącej jednym z najciekawszych zabytków budownictwa ludowego w Zakopanem, zgromadzono, dla odmiany, oryginalne sprzęty i ozdoby góralskie. Od 2009 r. można tu oglądać stałą wystawę pt. "Styl zakopiański - inspiracje". Pokazano na niej oryginalne wyposażenie góralskiej chałupy, czyli korzenie stylu zakopiańskiego. W pierwszym pomieszczeniu, tzw. Izbie Czarnej zaaranżowano wnętrze typowe dla izby mieszkalnej z II poł. XIX w., w drugim zaś, tzw. Izbie Białej prezentowany jest zbiór wyrobów w drewnie (m.in. ozdobne półki tzw. łyżniki, łyżki, czerpaki itp.) oraz metalu (spinki góralskie, zdobione noże, biżuteria), a także obrazy na szkle i ceramika ludowa. Całość to kolekcja Marii i Bronisława Dembowskich zgromadzona z latach 1886-93, zaś w 1922 r. przekazana w darze Muzeum Tatrzańskiemu. Tu już nie jest tak nowocześnie jak w Kolibie, ale i celem ekspozycji jest raczej uzyskanie efektu oryginalności, naturalności.




Lokalizacja:

Droga Do Rojów 6

Galeria Władysława Hasiora

To jest dla mnie zawsze obowiązkowy adres, gdy jestem w Zakopanem. Galeria mieści się w dawnej leżakowni sanatorium "Warszawianka" wzniesionej w 1935 r. według projektu Wacława Nowakowskiego. Modernistyczny budynek, podobnie jak willa Koliba, przeszedł niedawno remont, dzięki czemu w tym czasie ogromna część zbiorów mogła zostać pokazana na wspaniałej wystawie monograficznej Władysława Hasiora w Galerii Opera w Warszawie.


Kolekcja prac Hasiora trafiła tu w 1984 r., zaś rok później udostępniono ją publiczności. Władysław Hasior jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych i jednocześnie najbardziej kontrowersyjnych polskich artystów. Jego twórczość trudno zakwalifikować do jednej dziedziny sztuki. To trochę malarstwo i trochę rzeźba, choć we współczesnych kryteriach użyłabym chyba określenia instalacje. Łączą się w nich różne techniki i materiały, je zaś z kolei łączy jedno: wszystkie budzą niepokój, żeby nie powiedzieć że są upiorne. A jednak jest w tych pracach coś hipnotyzującego, co w to miejsce przyciąga jak magnes.




W galerii, oprócz zajmującej dwa piętra stałej ekspozycji prac Hasiora, organizowane są również wystawy czasowe. 10 lat temu oglądałam tu kapitalne rzeźby Antoniego Rząsy, tym razem była to ekspozycja pt. "Andrzej Szarek. Prace". Ten pochodzący z Nowego Sącza artysta jest absolwentem Państwowego Liceum Sztuk Plastycznych im. Antoniego Kenara w Zakopanem. Na wystawie pokazano rzeźby i instalacje wykonane m.in. z połączenia kamienia i metalu, także z wykorzystaniem surowców wtórnych takich jak... aluminiowe garnki! Wystawa potrwa do 3 kwietnia 2022 r.



Lokalizacja:

ul. Jagiellońska 18b

Willa Oksza. Galeria Sztuki XX w.

Galeria została oddana do użytku w maju 2011 r. Gdy zimą tegoż roku poprzednio byłam w Zakopanem, właśnie kończył się dwuletni remont dostosowujący budynek do celów wystawienniczych i wówczas mogłam go obejrzeć tylko z zewnątrz.

Willa Oksza to kolejny z budynków w stylu zakopiańskim zaprojektowanych przez Stanisława Witkiewicza. Zbudowana została w latach 1895-96 dla Bronisławy i Wincentego Korwin-Kossakowskich. W 1899 r. dom kupił hrabia Marcin Kęszycki. Po jego śmierci w willi aż do wybuchu I wojny światowej mieszkała jego żona. W dwudziestoleciu międzywojennym i potem po wojnie budynek miał rozmaite przeznaczenia. Mieściły się w nim placówki edukacyjne, sanatoryjne i wypoczynkowe. W 2006 r. trafił do zasobów Muzeum Tatrzańskiego w Zakopanem z przeznaczeniem na cele ekspozycyjne.


Wewnątrz można zobaczyć i rzeźby (wiele z nich to przedwojenne prace uczniów Szkoły Przemysłu Drzewnego o pięknych artdekowskich kształtach, bardzo pożądane na rynku antykwarycznym), i malarstwo (w tym obrazy o tematyce tatrzańskiej najwybitniejszych polskich twórców minionego stulecia na czele z takimi nazwiskami jak Rafał Malczewski, Leon Wyczółkowski, Zofia Stryjeńska), i fotografie, i tkaniny, i plakaty z ważniejszych wydarzeń odbywających się przed wojną w Zakopanem.

Oddzielną salę poświęcono twórczości Stanisława Ignacego Witkiewicza, Witkacego. Muzeum Tatrzańskie w Zakopanem posiada jedną z największych kolekcji jego prac w Polsce, wśród nich największy zbiór fotografii wykonanych przez artystę. Ta część ekspozycji zmienia się co trzy miesiące - nie tylko dlatego, by można było zaprezentować jak największą liczbę dzieł będących w posiadaniu muzeum, ale i ze względu na ich wrażliwość na światło oraz warunki atmosferyczne. Zachęcam więc do więcej niż jednej wizyty w Okszy.





Lokalizacja:

ul. Zamoyskiego 25

Galeria Kenara

Nazwisko Antoniego Kenara jest jednym z tych, które spośród wszystkich artystów najbardziej kojarzą się z Zakopanem. A przecież nawet nie pochodził z Podhala. Urodził się w Iwoniczu-Zdroju, zaś do Zakopanego przyjechał w 1932 r. kształcić się w ówczesnej Szkole Przemysłu Drzewnego. Po latach wojennej tułaczki (mieszkał wówczas także w Warszawie) wrócił do Zakopanego, żeby zostać nauczycielem w szkole noszącej teraz nazwę Państwowej Szkoły Sztuk Plastycznych, która po przedwczesnej śmierci Kenara w 1959 r., w wieku zaledwie 53 lat, otrzymała jego imię i do dziś często można spotkać się z potoczną nazwą "szkoła Kenara".

Kenar do dziś bardziej znany jest jako pedagog, niż jako twórca, bowiem dużą część jego dorobku pochłonęła wojna. Ja wcześniej znałam ją przede wszystkim z kapitalnego albumu pt. "Antoni Kenar 1906-1959" wydanego w 2006 r. przez Bibliotekę Narodową, który kupiłam sobie jako prezent imieninowy podczas jednej z poprzednich wizyt w Zakopanem, chyba w 2009 r. (przywożę z podróży dziesiątki publikacji, w większości właśnie albumy i książki kucharskie) i z niewielu ekspozycji muzealnych. 

Galeria znajduje się w dawnym domu artysty. Działa od 2014 r. Na ekspozycji zobaczyć można rzeźby, ceramikę, meble, rysunki, grafiki, zdjęcia oraz pamiątki rodzinne. Są też fotografie dzieł zaginionych w czasie wojny oraz prac w zbiorach muzealnych i prywatnych. Co ciekawe, w twórczości Kenara odnaleźć można bardzo niewiele inspiracji folklorem, są za to bardzo mocno osadzone w stylach charakterystycznych dla czasów, w których powstawały. 

Galerię można zwiedzać po telefonicznym umówieniu się.

Lokalizacja:

Sobczakówka 9

Galeria Antoniego Rząsy

Biografia Antoniego Rząsy podobna jest do losów Antoniego Kenara. On również przybył do Zakopanego z Podkarpacia, by kształcić się w Szkole Przemysłu Drzewnego, tyle, że sześć lat po swoim imienniku. Po roku musiał przerwać naukę z powodu wybuchu wojny. I podobnie jak Kenar opuścił Podhale na ten okres. Wrócił w 1948 r. Wówczas Kenar zaproponował mu pracę w swojej szkole. I Rząsa w Zakopanem został stając się kolejnym z najbardziej rozpoznawalnych tutejszych rzeźbiarzy XX w. W jego twórczości dominowały motywy religijne, jednak pokazane w sposób, delikatnie mówiąc, odmienny od powszechnie akceptowalnego. Jest w nich wiele ze sztuki ludowej, z tych "świątków" z przydrożnych kapliczek, a jednak widać też wyraźne wpływy sztuki współczesnej, nadającej rzeźbom jakiś taki pazur.

Galeria mieści się w domu artysty. Prowadzi ją syn Antoniego, Marcin Rząsa, również rzeźbiarz, który ma tu także własną pracownię i wystawia swoje prace. Aktualnie, jeszcze do 3 marca, na miejscu można obejrzeć dużą retrospektywną wystawę pt. "Marcin Rząsa. Rzeźby".    

Lokalizacja:

ul. Bogdańskiego 16a

Muzeum Oscypka

Muzeum otwarto w 2018 r. Jest jednym z tych, w których najważniejszą rolę pełnią nie zgromadzone przedmioty, ale opowieść uzupełniona warsztatami z udziałem publiczności. Tego typu placówek powstało w ostatnich latach w Polsce wiele i związane są głównie z tradycjami kulinarnymi rozmaitych regionów. Najbardziej znane to Żywe Muzeum Piernika w Toruniu, Rogalowe Muzeum Poznania, Muzeum Poznańskiej Pyry (oba oczywiście w Poznaniu), czy Żywe Muzeum Obwarzanka w Krakowie. To fajna opcja dla rodzin z dziećmi.

Pokaz trwa półtorej godziny. Główna sala wyposażona jest w stoły z ławami oraz scenę zaaranżowaną na wnętrze góralskiej bacówki. Prawdziwy baca w tradycyjnym stroju opowiada o tym, czym jest zawód bacy, gdzie znajdują się bacówki (te prawdziwe oraz "na business"), o wypasach owiec i wreszcie najważniejsze - o góralskich serach. Odwiedzający dowiadują się, jakie kryteria musi spełniać ser, żeby można go było nazwać oscypkiem, jakie sery obok oscypka znajdują się na liście produktów tradycyjnych, a także czym jest gołka i dlaczego przez oscypka jest niezwykle pokrzywdzona. W czasie trwania opowieści baca robi ser w asyście chętnych z sali, na końcu zaś swoje serki, redykołki, przygotowuje też każdy z gości.





To jest bardzo ciekawa, olbrzymia dawka wiedzy, niestety dla dzieci może być zbyt długa i zbyt nużąca. Nie jest tak dowcipnie jak w Żywym Muzeum Piernika i więcej jest teorii niż praktyki, którą tak lubią najmłodsi. Niemniej nam się podobało, a chłopcy bez problemu rozróżniają teraz wszystkie sery na góralskich stoiskach.

Lokalizacja:

ul. Jagiellońska 28 

TATRZAŃSKIE DOLINY

Czy zimą można chodzić po Tatrach? Jak najbardziej! Większa część szlaków jest dostępna przez cały rok, tylko niektóre zostają wyłączone z ruchu od listopada do maja. Jednak zimowa turystyka górska wymaga większego doświadczenia niż wędrówki w pozostałych porach roku. Trzeba też mieć na względzie bezpieczeństwo własne oraz ratowników górskich, którzy w razie wypadku ruszą nam na pomoc. Pamiętajcie zatem, że zimą szybciej zapada zmrok, więc warto mieć przy sobie latarkę, łatwiej też o upadki na oblodzonych fragmentach szlaków, zatem na pewno przyda się kask oraz raczki, a w wyższych partiach gór profesjonalne raki. Przede wszystkim zaś istnieje ryzyko podcięcia lawiny, dlatego zawsze przed planowanym wyjściem w góry należy sprawdzać komunikaty lawinowe, które codziennie są publikowane na internetowej stronie Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego w zakładce Lawiny.


W czasie naszego tygodniowego pobytu w Zakopanem warunki w Tatrach były wyjątkowo niebezpieczne. Intensywne opady śniegu, temperatura pomiędzy -1, a +1 °C i silny wiatr spowodowały znaczne zagrożenie lawinowe. Wprowadzono trzeci stopień, tylko raz obniżony do dwójki. W tym okresie zeszły cztery lawiny, w których zginęły dwie osoby. Zamknięto drogę z Palenicy Białczańskiej do Morskiego Oka, a już po naszym powrocie do Warszawy również inne, pozornie bezpieczne szlaki. TOPR apelował o niewychodzenie w góry. Bez większych obaw można się było wybrać właściwie tylko w doliny reglowe, w tym w najbardziej popularne jak Strążyska, Kościeliska, czy Chochołowska. Wszystkie zimą są niezwykle malownicze, zaś szlaki doskonale przygotowane, powiedziałabym, że nawet lepiej niż w tym samym czasie chodniki w samym mieście. 

Dolina Strążyska

Szlak przez Dolinę Strążyską wiedzie bezpośrednio z Zakopanego. Rozpoczyna się na końcu ul. Strążyskiej, dokąd z centrum Zakopanego można dojść piechotą (ok. 2,5 km), dojechać samochodem (na miejscu znajduje się kilka sporych parkingów), autobusem miejskim lub taksówką. My wybraliśmy ten ostatni środek transportu. W styczniu 2022 r. z okolic dworca PKP był to koszt 25 zł.

Czerwone znaki prowadzą na Polanę Strążyską. Odległość w jedną stronę to 2,4 km, czas przejścia - ok. 1 godz., zaś różnica wzniesień wynosi 226 m. Na Polanie znajdują się wiekowe drewniane szałasy. W jednym z nich urządziła się z herbaciarnia. Można napić się kawy, herbaty, gorącej czekolady, grzanego piwa lub wina, zjeść zupę, czy ciepłą przekąskę.






Z Polany rozpościera się piękny widok na północną ścianę Giewontu, zaś żółtym szlakiem można podejść do wodospadu Siklawica. Czas przejścia - ok. 15 min. w górę i 10 min. z powrotem w dół. Na tym odcinku dobrze mieć ze sobą raczki, bo miejscami jest bardziej stromo i osoby w zwykłym obuwiu miejskim miały problem zwłaszcza z zejściem. Wiele z nich zjeżdżało na pupach.



Dolina Kościeliska

Wyjście na szlak oraz parkingi dla zmotoryzowanych znajdują się w miejscowości Kiry tuż za Zakopanem. Można dojechać również busem ze stanowisk przy dworcu PKS (kursy w kierunku Chochołowa lub busy oznaczone "Dolina Kościeliska", w styczniu 2022 r. cena biletu wynosiła 4 zł).

Zielone znaki prowadzą do schroniska na Hali Ornak. Odległość w jedną stronę to 5,5 km, czas przejścia - ok. 1 godz. i 40 min., zaś różnica wzniesień wynosi 273 m. Do Hali Pisanej wiedzie szeroka i dobrze utrzymana droga, ponieważ korzystają z niej również sanie, które docierają właśnie do tego miejsca. Dalej szlak również nie powinien sprawiać problemów.

Dolina Kościeliska uznawana jest za najpiękniejszą z tatrzańskich dolin. Co do zasady zimą jest bezpieczna, ale ostrożność trzeba zachować mijając wylot Doliny Smytniej tuż za Krzyżem Wincentego Pola, bo w tym miejscu przy dużych opadach śniegu mogą schodzić lawiny, jednak w czasie naszego pobytu szlak nie był zamknięty.

Dolina Chochołowska

Dojazd analogicznie jak w przypadku Doliny Kościeliskiej - własne auto (parkingi znajdują się przy samym wejściu do doliny) lub busem z dworca PKS w Zakopanem (cena biletu w styczniu 2022 r. - 7 zł).

Początek szlaku znajduje się na Siwej Polanie. Zielone znaki prowadzą do schroniska na Polanie Chochołowskiej. Odległość w jedną stronę to 7,3 km, czas przejścia - ok. 2 godz. i 20 min., zaś różnica wzniesień wynosi 278 m. Droga do samego schroniska jest odśnieżana, więc przejście nie powinno stanowić problemu, jednak warto mieć ze sobą raczki, bo jest kilka podejść, gdzie może być ciężej w przypadku oblodzenia.

Szlak jest dość monotonny. Najładniejsza jego część to bez wątpienia już sama Polana Chochołowska z kilkunastoma zabytkowymi szałasami pasterskimi. To właśnie w tym miejscu wiosną można zobaczyć spektakularne dywany krokusów.

To najdłuższy z proponowanych szlaków. Na spacer w dwie strony z odpoczynkiem w schronisku trzeba przeznaczyć ok. 6-7 godz., dlatego im wcześniej wyjdziecie, tym mniejsze prawdopodobieństwo, że w drodze powrotnej zastanie Was zmrok. Na wszelki wypadek warto być zaopatrzonym w latarkę. 

KOLEJ LINOWA NA KASPROWY WIERCH

Jeśli podróżujecie z dziećmi, to już samą atrakcją będzie dla nich zapewne przejazd wagonikiem zawieszonym na linie ponad tatrzańskimi dolinami.

Kolej linowa z Kuźnic na Kasprowy Wierch została uruchomiona 15 marca 1936 r. Górna stacja znajduje się na wysokości 1959 m n.p.m., zaledwie 26 m poniżej szczytu Kasprowego Wierchu. Podróż trwa kilkanaście minut i odbywa się w dwóch etapach, z przesiadką na Myślenickich Turniach. W czasie jazdy do góry w wagoniku puszczane jest nagranie opisujące mijane szczyty, tatrzańską przyrodę oraz widoczne z okien zniszczenia, jakie pozostawiła po sobie wichura z 2013 r. Na górze zaś czekają spektakularne widoki. Tiaaaa. 


Na tę wycieczkę zdecydowaliśmy się pod koniec naszego pobytu w Zakopanem, gdy pogoda się ustabilizowała, Giewont wyłonił się zza chmur, a w dolinach zaświeciło słońce. Niestety aura okazała się złudna, bowiem o ile podczas jazdy pejzaże za oknem były ciekawe, to sam wierzchołek tonął w mgle i nie było widać zupełnie nic. Biało dookoła. Jestem nieco zawiedziona, bo przejazd nie jest tani. Na początku lutego 2022 r. za osobę dorosłą i dwoje dzieci (11 i 13 lat) zapłaciłam niemal 250 zł w obie strony.  






TERMY

Dawniej na termy jeździło się na Słowację. W czasach studenckich nie lada przeżyciem była dla mnie wizyta w Tatralandii w Liptowskim Mikulaszu. Wówczas pierwszy raz w życiu kąpałam się w zewnętrznym basenie przy -17°C i na boska po świeżym śniegu szłam do sauny. W tym czasie w Polsce tylko nieliczne kąpieliska (w tym na Antałówce w Zakopanem) korzystały z dobrodziejstwa wód termalnych. Nie ukrywam, że termy były jednym z powodów, które zadecydowały o wyborze Zakopanego na ferie. Pomysł po raz pierwszy zakiełkował w mojej głowie, gdy jesienią ubiegłego roku, po bardzo intensywnym dniu w czasie mojego zawodowego pobytu na Podhalu, wygrzewałam się w basenach Gorący Potok w Szaflarach.

Pamiętajcie jednak, że baseny termalne są jedną z największych atrakcji Podhala, więc niestety musicie się liczyć z tym, że w czasie ferii, przedłużonych weekendów, czy później także wakacji, będzie bardzo dużo ludzi i do rozmaitych atrakcji jak zjeżdżalnie, bary w wodzie, czy restauracje, trzeba będzie czekać nawet kilkadziesiąt minut.

Aqua Park Zakopane

Pokłady wód termalnych pod Antałówką odkryto w latach sześćdziesiątych XX w. Niedługo potem w tym miejscu zbudowano pierwsze i przez wiele lat chyba jedyne w Polsce baseny termalne. W latach 2001-2006 kompleks przeszedł gruntowny remont zmieniając się w Aqua Park Zakopane obejmujący m.in. baseny, strefę saun, grotę solną, czy kręgielnię.

Nas oczywiście interesowały przede wszystkim baseny, szczególnie te na świeżym powietrzu. Na zewnątrz znajdują się dwa: dostępny dla wszystkich rekreacyjno-leczniczy o temperaturze wody 32°C i balneologiczny oddany do użytku w grudniu 2018 r., z którego mogą korzystać osoby powyżej 14 lat. Woda ma w nim temperaturę 36-38°C i bardzo bogaty skład chemiczny z dużą zawartością siarki (tzw. woda siarczkowa), która nadaje jej zielonkawy kolor i specyficzny zapach. Czerpie się ją bezpośrednio z odwiertu, z głębokości 3073 m! Dodatkowo basen wyposażony jest w hydromasaże i gejzery wodne. Z obu basenów zewnętrznych rozpościera się przepiękny widok na Giewont, więc przy okazji są niezwykle fotogeniczne.



Wewnątrz dodatkowo mieści się basen sportowy z trzema torami do pływania, basen rekreacyjny z biczami wodnymi, kaskadami, gejzerami, przeciwprądem i huśtawką wodną, w której falę wywołują osoby kąpiące się (atrakcja dla osób powyżej 140 cm wzrostu), brodzik dla najmłodszych dzieci, dzika rzeka, jacuzzi oraz kilka zjeżdżalń, z których największa ma 166,5 cm długości, 16,7 m wysokości i wpada do basenu zewnętrznego.


Choć atrakcji jest sporo, to na dobrą zabawę spokojnie wystarczą 2 godz. Optymalny jest bilet rodzinny pozwalający na 2,5-godzinny pobyt. I w przeciwieństwie do pozostałych term w okolicach Zakopanego, tłumów tu nie ma.

Termy Chochołowskie

Kompleks otwarto w czerwcu 2016 r. Na dwóch poziomach znajduje się łącznie osiem basenów wewnętrznych, wśród których są także lecznicze z wodą bogatą w związki siarki, wapnia, magnezu i sodu oraz dwa zewnętrzne, z których nam najbardziej podobał się ten położony niżej, wyposażony w bar oraz wodny park linowy dla dzieci. Są też zjeżdżalnie pontonowe.




Termy Chochołowskie jako pierwsze w swojej strefie leczniczej zastosowały niefiltrowaną wodę siarczkową. Do dyspozycji gości jest kilka niewielkich niecek przypominających popularne jacuzzi. I nie ma ograniczeń wiekowych.

Na miejscu działa restauracja samoobsługowa i bar w basenie, zaś w części tekstylnej także druga restauracja oraz drink bar. 

Bilet rodzinny pozwala na cztery godziny zabawy i zdecydowanie to jest wystarczająco dużo czasu, żeby skorzystać ze wszystkich atrakcji i nie zacząć się nudzić. Niestety minusem jest bardzo duża liczba osób w sezonie. Kolejka do baru, czy zjeżdżalń to ok. 30 min. oczekiwania, w restauracji samoobsługowej idzie szybciej - ok. 15 min.

Gorący Potok w Szaflarach

Kompleks obejmuje jedynie baseny zewnętrzne o temperaturze od 32 do 39°C! Polecam raczej osobom bez dzieci, ponieważ w sezonie jesienno-zimowym nie jest czynna strefa ze zjeżdżalniami, poza tym baseny wypełnione są wodą siarczkową, która wydziela specyficzny zapach. Nie wszystkie baseny są ze sobą połączone, więc czasami trzeba wyjść i przejść kawałek chodnikiem. W jednym z basenów działa drink bar.


Terma Bania w Białce Tatrzańskiej

Bania została oddana do użytku w 2011 r. Posiada łącznie 14 basenów. Z zewnętrznych rozpościera się widok na Tatry.

Podobnie jak w Suntago we Wręczy koło Mszczonowa na Mazowszu, wyodrębniono tu trzy strefy: Zabawy, Relaksu oraz Saunarium, ale tylko ta ostatnia ma ograniczenie wiekowe i dostępna jest dla osób powyżej 16 lat, z dwóch pozostałych mogą korzystać również dzieci.

W strefie Zabawy do dyspozycji są dwa baseny wewnętrzne, jeden zewnętrzny, zjeżdżalnie oraz takie atrakcje jak karuzele wodne, wodospad, czy grota z gejzerem. W strefie Relaksu są dwa baseny wewnętrzne połączone z również dwoma zewnętrznymi. We wszystkich dostępne są części z hydromasażem. I choć ta część jest również dostępna dla dzieci, to jest zdecydowanie spokojniej. 

Termy Bukovina w Bukowinie Tatrzańskiej

Największy z wymienionych kompleksów term. Obejmuje aż 20 basenów z wodą o temperaturze od 30 do 38°C. W strefie saun znajduje się dodatkowo tzw. strefa schładzania, w której można wskoczyć pod zimny prysznic lub natrzeć się przygotowanymi kostkami lodu.

KULIG

O ile ogromne ilości śniegu nie sprzyjały górskim wędrówkom i spacerom po samym Zakopanem, to warunki do jazdy saniami były wręcz idealne. Organizatorów kuligów w całym mieście jest mnóstwo. Proponują trasy w różnych częściach Zakopanego i w okolicy np. na Gubałówce, czy w Dolinie Chochołowskiej. Rozpiętość cenowa waha się od 70-80 do 100-120 zł za osobę w zależności od bogactwa oferty. Ogłoszeń można szukać w Internecie lub zapisać się na Krupówkach, gdzie co kilka metrów stoją naganiacze. My zapoznaliśmy się z kilkoma ofertami i wybraliśmy taką, gdzie było najwięcej atrakcji.


Przede wszystkim nie trzeba było płacić zaliczki przy zapisie. Na miejsce kuligu (nasz odbywał się na polanie na wzgórzu w okolicach Olczy) zostaliśmy dowiezieni autokarem. Kierowca wcześniej dzwonił do każdego i odbierał gości z przystanków autobusowych najbliżej miejsca zakwaterowania. Podstawione były trzy zaprzęgi. Do każdych sań mogło wsiąść maksymalnie 10 osób, żeby nie przeciążać koni. Zwierzęta były młode (w naszym zaprzęgu dwa ogiery w wieku 6 i 7 lat). W połowie trasy był przystanek na odpoczynek dla koni i rozprostowanie nóg przez turystów. Przejażdżka trwała godzinę, druga przeznaczona była na poczęstunek przy ognisku i akompaniamencie góralskiej kapeli. Niestety wiał dość silny wiatr i ogniska nie dało się rozpalić w plenerze, dlatego odbywało się w czymś w rodzaju niezadaszonego garażu, co nieco psuło klimat całej imprezy. W ramach poczęstunku były kiełbaski do samodzielnego pieczenia, bigos i chleb ze smalcem, do picia zaś herbata (dla dorosłych także z prądem) i grzane wino. Do Zakopanego wracaliśmy tym samym autokarem.

Nie był to najlepszy kulig, na jakim byłam, ale wiem teraz na co zwracać uwagę planując przejażdżkę saniami następnym razem.

GASTRONOMIA

Z gastronomią w Zakopanem mam pewien problem. Zatrzymałam się w czasie, gdy kultowym miejscem był Poraj (z fantastycznym kociołkiem i toaletą na zewnątrz, pod schodami), do okienka z plackami ziemniaczanymi na Krupówkach stało się w kilkunastoosobowej kolejce, smacznie można było zjeść U Wnuka, a niedaleko dolnej stacji kolejki linowej na Gubałówkę działała rewelacyjna restauracja węgierska. Ale to było ponad dekadę temu. Potem było już tylko gorzej. Jak grzyby po deszczu zaczęły wyrastać bary, w których bardziej niż jakość liczyła się ilość wydanych dań. Od kilku lat na szczęście zaczyna się to zmieniać i wśród zalewu restauracji miernych lub co najwyżej przeciętnych można znaleźć coś o nieco wyższym poziomie. W czasie tygodniowego pobytu odwiedziliśmy kilka bardzo różnych restauracji. O niemal wszystkich, oprócz jednej, która okazała się być tą najbardziej trafioną, coś wiedziałam już przed wyjazdem i kierowałam się raczej poleceniami rodziny, znajomych i innych blogerów. Nie wszystkie trafiły w nasz gust, ale wybrałam dla Was cztery, które nie powinny zawieść.

STRH Bistro Art Cafe

Nasz zdecydowany numer jeden. Choć zazwyczaj w trakcie podróży staramy się wybierać kuchnię możliwie najbardziej charakterystyczną dla danego regionu, a tu takiej nie znajdziecie, to kawiarnia ujęła nas fantastycznymi śniadaniami, ciekawymi daniami lunchowymi, wyśmienitymi domowymi deserami i oryginalnymi napojami rozgrzewającymi. Do tego mają modnie urządzone wnętrze i kompetentną, przemiłą obsługę.

Więcej przeczytacie we wpisie STRH Bistro Art Cafe. Idealne miejsce na śniadanie, lunch i deser w Zakopanem.




Lokalizacja:

ul. Krupówki 4a

Mała Szwajcaria 

Tu również nie zjecie dań kuchni podhalańskiej, tylko... alpejskiej. W karcie znajdziecie potrawy szwajcarskie i austriackie. Są więc ziemniaki, skwarki i dużo zapieczonego żółtego sera, czyli wszystko to, co moje dzieci najbardziej lubią. Z lokalnych akcentów wśród przystawek są rydze smażone na maśle. My z całego serca polecamy raclette i zapiekanki ziemniaczane. To nie jest lekka kuchnia, ale pełna aromatów i idealna na zimę, bo cudownie rozgrzewa i syci po całym dniu aktywności na świeżym powietrzu (my wpadliśmy tu wracając na piechotę z Kuźnic po wycieczce na Kasprowy Wierch).





Lokalizacja:

ul. Zamoyskiego 11

Javorina

To z kolei doskonałe miejsce na obiad po spacerze do Doliny Strążyskiej. Jeśli zmarznięcie, możecie się ogrzać przy palenisku wewnątrz. W ogóle wnętrze jest bardzo ładnie urządzone. Tu zjecie dania inspirowane kuchnią podhalańską, choć w wersjach uwspółcześnionych. Nam szczególnie do gustu przypadł makaron z grzybami i mięsem z kaczki oraz pierogi z jagnięciną podawane na przepysznym sosie z bryndzy.




Lokalizacja:

ul. Strążyska 1

Góralska Tradycja

Góralska Tradycja to restauracja i cukiernia, które mieszczą się przy Krupówkach w pasażu łączącym deptak z Al. 3 Maja. Zajmuje dwa piętra. Na górze mieści się restauracja urządzona w góralskim stylu, na dole kawiarnia i cukiernia. Restauracja, jak wskazuje nazwa, serwuje dania kuchni góralskiej. Są więc i oscypki, i moskole, i zupa z bryndzy, i kwaśnica, i jagnięcina, i dużo dziczyzny, a także inne klasyki kuchni polskiej. Wszystko trzyma poziom, ale trzeba mieć zasobny portfel, bo ceny raczej wysokie.


Lokalizacja:

Krupówki 29

Zawsze miałam słabość do Zakopanego. Przestałam tu przyjeżdżać, bo w pewnym momencie gdzieś ulotnił się ten podhalański klimat, który tak lubiłam. Dalej nie jest idealnie, ale jeśli podróżujecie z dziećmi, to tu znajdziecie najwięcej atrakcji dla rodzin w polskich górach bez względu na to, czy Waszym celem jest uprawianie sportów, czy jak my przyjedziecie zupełnie rekreacyjnie. Ja mimo wszystko już za Zakopanem tęsknię i dojrzałam do tego, że jednak chcę tam wracać częściej niż raz na 10 lat.