czwartek, 22 czerwca 2017

Warszawa przyłapana... w czerwcu 2017

Mam z chłopakami taki deal: gdy zostajemy sami na weekend nie gotujemy obiadów, tylko ruszamy w miasto, chodzimy po muzeach, festynach ulicznych i jemy w restauracjach. W czerwcu mieliśmy jeden taki weekend, a za cel obraliśmy Muzeum Warszawy, które pod koniec maja po długiej przerwie otworzyło się dla zwiedzających i to pod nową nazwą (wcześniej funkcjonowało jako Muzeum Historyczne m.st. Warszawy). 




Nowa ekspozycja otrzymała tytuł "Rzeczy warszawskie", a ponieważ kocham wszelkiego rodzaju varsaviana, byłam jej bardzo ciekawa, szczególnie, że muzeum otwierano w towarzystwie protestów. Od razu muszę zaznaczyć, że poprzednio byłam w nim jako dziecko, więc nie do końca rozumiem, o co tyle szumu. Zarzutem jest, że wraz ze zmianą nazwy muzeum pozbyło się jednocześnie odniesień do historii miasta oraz jego stołeczności, zaś ekspozycja poświęcona przedmiotom dobra jest na wystawę czasową. Ze starej pamiętam tylko kule armatnie, które wtedy były większe ode mnie. Teraz postawiono na tematyczne gabinety poświęcone m.in. Syrenom, pocztówkom, souvenirom, czy srebrom i platerom. Na razie przygotowanych jest osiem oraz pięknie odrestaurowane piwnice, które robią chyba największe wrażenie. Docelowo ma być ich ponad 20! Dobór eksponatów także nie przeszedł bez echa. Najwięcej emocji budzi portret Bieruta, który zawisł obok portretów władców Polski. Faktycznie zabieg dość kontrowersyjny, choć nie da się zaprzeczyć, że to na lata rządów Bolesława Bieruta przypadł czas odbudowy Polski, w szczególności Warszawy, z wojennych zniszczeń (i słynny dekret z 1945 r. o własności i użytkowaniu gruntów na obszarze m. st. Warszawy, zwany potocznie dekretem Bieruta, który czkawką odbija się do dziś) i że to Bierutowi zawdzięczamy MDM i Plac Konstytucji w obecnym kształcie (w podobny sposób miała zresztą wyglądać większa część Śródmieścia Warszawy, choćby Plac Trzech Krzyży). Wśród planowanych gabinetów nie ma osobnego poświęconego odbudowie stolicy, a szkoda, bo tam Bierut mógłby znaleźć swoje miejsce nie siejąc zgorszenia, a i sama tematyka zasługuje na oddzielą salę. Myślę, że między innymi to mieli na myśli protestujący mówiąc o braku odniesień do historii miasta.





Muzeum w weekendy angażuje najmłodszych zwiedzających. W niemal każdym gabinecie rozdawane są kartki i ołówki z prośbą o narysowanie czegoś z ekspozycji. Nam w udziale przypadł gabinet pomników, sam w sobie chyba najmniej ciekawy. Andrzej porwał się na pomnik Ofiar Rzezi Woli - jeden z moich ulubionych w stolicy. Wyszło... no ale ja jako matka nie jestem obiektywna, więc ocenę zostawiam tym, którzy będą czytać tę relację.




Kulminacją zwiedzania jest punkt widokowy na szóstym piętrze z widokiem na całe Stare Miasto. 




Zwiedzanie zajmuje ponad dwie godziny, więc dzieciaki zrobiły się głodne. Mam zawsze problem ze staromiejskimi restauracjami. Chłopaki zażyczyli sobie typowo polskie danie, wcale nietrudne do znalezienia na Starówce, bo kaczkę. Serwują ją niemal wszystkie restauracje w tej części stolicy, jednak najwyraźniej matka z dwójką dzieci nie jest postrzegana jako dobry, pożądany klient, bo nie zainteresował się nami żaden restauracyjny naganiacz, choć zatrzymywaliśmy się, by rzucić okiem na menu (a błąd, bo kaczka to zazwyczaj jedna z droższych pozycji w jadłospisie). Woleli uganiać się za mówiącymi w obcych językach turystami z aparatami fotograficznymi na szyjach. Może to i zresztą lepiej, bo wcale nie zależało nam na wykwintnym stoliku przykrytym białym obrusem i ozdobionym frezją w wąskim wazoniku. O nieco bardziej nowoczesne wnętrze na Starym Mieście wcale nie jest łatwo, ale znaleźliśmy takie, które sprostało naszym dość wygórowanym jak na tę część Warszawy oczekiwaniom. Restauracja nazywa się Karmnik (wcześniej Pod Gołębiami, ul. Piwna 4a). I choć działa już od kilku lat, to wcześniej nawet o niej nie słyszałam i gdyby nie to, że zobaczyłam w letnim ogródku kolorowe krzesła, pewnie żyłabym w nieświadomości do dzisiaj. Niezbyt często bowiem stołujemy się na Starym Mieście! Lokal serwuje klasyki kuchni polskiej w niebanalnym wnętrzu i nowocześnie podane (chociaż kawałek tłustego drobiu na kamiennej płycie jest trochę nieporozumieniem, bo Jerzyk natychmiast miał na spodniach plamę, która sprała się dopiero za drugim razem). Ale chłopaków kaczka zachwyciła, ja zamówiłam placki buraczane i też bardzo mi smakowały. Do tego lemoniada z arbuza, którą chłopcy ochrzcili arbuzadą. Domagam się więcej takich miejsc na Starówce!








Wraz z wyburzanym budynkiem zniknął kolejny warszawski mural. Tym razem to praca Chazme i Oteckiego przy Rakowieckiej przedstawiająca ptaki niczym origami z banknotów. Bardzo go lubiłam, zresztą chyba nie tylko ja, bo w trakcie rozbiórki ludzie zatrzymywali samochody na ulicy, by zrobić ostatnie zdjęcia znikającej pracy. Ale ponieważ miasto nie znosi próżni powstał też nowy, na Woli. Autorem jest Swanski. Praca nosi tytuł "...i czyńcie sobie ziemię poddaną". Powstał z okazji Światowego Dnia Oceanów, który obchodzony był 8 czerwca.

2015 r.





A na Plac Powstańców Warszawy wróciła zieleń. Donice, które wśród warszawiaków budziły skrajne emocje zastąpione zostały przez rachityczne póki co drzewka oraz trawniki z sezonowymi kwiatami. A kiedyś rosły w tym miejscu piękne, dające cień drzewa!




Jutro zakończenie roku szkolnego. Dzieciaki zaczynają wakacje, a gdy wyjadą, rodzice będą mogli sobie przypomnieć jak wygląda miasto nocą. W lipcu spodziewajcie się zatem przeglądu warszawskich drink barów i street foodu. Nie tylko najmłodsi kochają lato!