poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Warszawa przyłapana... w sierpniu 2015

Punkt 17:00 zawyły syreny. Jak co roku. Miasto na minutę zamarło. Główne skrzyżowania we wszystkich chyba dzielnicach utonęły w czerwonym dymie rac. Warszawa uczciła siedemdziesiątą pierwszą rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego. 1 sierpnia o 17:00 stałam na balkonie i obserwowałam zatrzymujące się samochody i przechodniów. W następnych dniach poszłam na spacer szlakiem skromnych, murowanych tablic opatrzonych hasłem "Miejsce uświęcone krwią Polaków poległych za wolność Ojczyzny". Są ich w Warszawie setki, a widniejącymi na nich datami można by pewnie obdzielić cały powstańczy kalendarz (są też wcześniejsze, np. z 1943 r.). Upamiętniają miejsca rozstrzelań ludności cywilnej w odwecie za powstańcze walki. Najwięcej jest w Śródmieściu, na Woli i Mokotowie. Są na nich daty i liczba rozstrzelanych osób. W dwóch miejscach masowych mordów stanęły pomniki - oba na Woli. Pierwszy jest w Al. Solidarności. To jeden z najbardziej wymownych pomników w stolicy. Z jednej strony tylko ślady po kulach i wolskie adresy wraz z liczbą zabitych tam osób. Z drugiej - kształty słaniających się od kul postaci. Żadnych nazwisk. Drugi znajduje się przy Górczewskiej, na skrzyżowaniu z Prymasa Tysiąclecia. Srebrny krzyż z Chrystusem jakby wyciosanym siekierą. To nie przypadek, że pomniki stanęły akurat na Woli. To tu w pierwszych dniach powstania dokonano rzezi jej mieszkańców w odwecie za niepodległościowy zryw. Zginęło od 35 tys. do 65 tys. mieszkańców dzielnicy. Większość zapewne na zawsze pozostanie anonimowa, ale Muzeum Powstania Warszawskiego od kilku lat gromadzi nazwiska tych, których tożsamość udało się ustalić. W tym roku zostały przedstawione publicznie. Jeszcze do 22 października prezentowane będą na wystawie plenerowej "Zachowajmy ich w pamięci" na Cmentarzu Powstańców Warszawy u stóp pomnika Polegli Niepokonani. Nie byłam jeszcze, ale wybiorę się na pewno.






Przedwojennej Warszawy praktycznie już nie ma. Gorzej, że zaczyna znikać także ta z pierwszych lat po wojnie, w dodatku architektonicznie wartościowa. Ostatnio unicestwiono Sezam, teraz mówi się, że następna będzie Emilia. A przecież nic nie stoi na przeszkodzie, by godzić stare z nowym. To doskonale sprawdza się w przypadku detali. Jest w Warszawie kilka miejsc, które mimo zmiany właścicieli, przeznaczenia, często i remontu, zachowały coś co łączy je z tym, co mieściło się tam pierwotnie. Sieciowa kawiarnia Starbucks, która urządziła się na Placu Trzech Krzyży w lokalu, w którym niegdyś mieściła się kawiarnia Lajkonik, odrestaurowała humorystyczne, spontaniczne malowidła na ścianach, które stworzyli stali bywalcy Lajkonika m.in. Zbigniew Lengren (autor słynnego Profesora Filutka z "Przekroju"), Jerzy Flisak, Eryk Lipiński i Anna Gosławska-Lipińska czy Jerzy Srokowski. Z kolei galeria Raster specjalizująca się w sztuce współczesnej, mieszcząca się przy Wspólnej w miejscu, gdzie kiedyś jeden ze sklepów miała spółdzielnia ORNO słynąca z niebanalnej biżuterii, zachowała dawne logo ORNO, a nawet zorganizowała niewielką wystawę jej prac. To bardzo fajne inicjatywy pokazujące klimat Warszawy dawnych lat, który powoli odchodzi w zapomnienie.




Dzisiejsza Warszawa jest za to chyba bardziej widowiskowa. Co roku, 28 sierpnia, z okazji Święta Lotnictwa nad miastem przelatują samoloty z grupy Iskry Biało-Czerwone tworząc na niebie polską flagę. Nie byłam ani na obchodach Dnia Wojska Polskiego, ani na Air Show w Radomiu, więc cieszę się, że chociaż ten przelot udało mi się zobaczyć, choć trwał zaledwie kilka minut, a samoloty leciały bardzo szybko. 





W ostatni weekend sierpnia zwiedzaliśmy Warszawę "na turystę". Robimy tak co roku o tej porze, bowiem rodzice wyjeżdżają na urlop i zostawiają pod naszą opieką swoje śródmiejskie mieszkanie. Traktujemy je trochę jak apartament typu bed & breakfast. To dobry moment, by spojrzeć na Warszawę okiem turysty, nie mieszkańca. Na początek Krakowskie Przedmieście. Po raz pierwszy weszłam na wieżę widokową przy Kościele Św. Anny. Zawsze chciałam to zrobić, ale jakoś dotąd nie było okazji, bo to przecież atrakcja dla przyjezdnych.






Potem Starówka i Nowe Miasto, wreszcie fontanny na Podzamczu. Wstyd się przyznać, ale nigdy nie widziałam ich wieczorem!





No i wreszcie nowy Bulwar Karskiego nad Wisłą. Jest elegancko, ale jak dla mnie dalej nie ma tam życia, choć ludzi w upalny dzień kręciło się sporo. Dwa fajne nowoczesne bary znajdują się na skraju promenady, mniej więcej na poziomie fontann, potem już tylko ławki i leżaki plus platforma widokowa. Mimo posadzonych drzewek, jest betonowo. Najciekawszy jest punkt projektu Wisła Warszawa, gdzie stoi wielka łódka z papieru i gdzie można sobie zrobić zdjęcia z Syrenkami drukowane na miejscu za darmo. Sama rzeka nie wygląda wcale na wyschniętą po trwających niemal cały miesiąc rekordowych upałach.












Bulwar dochodzi do Arkad Kubickiego. I po co my jechaliśmy do Wiednia? Napuszony Schönbrunn może się schować! No dobra, ogród jest mniejszy, ale za to nowocześniejszy. Jest doskonałym uzupełnieniem promenady.






Następny był Ogród Saski. Mam do niego duży sentyment. W dzieciństwie przez rok mieszkałam w tej okolicy z babcią. Przychodziłyśmy tu codziennie karmić kaczki. Do dziś lubię tryskające latem fontanny. Właśnie takie stylowe, bez żadnych multimediów. Chłopakom oczywiście najbardziej podobał się Grób Nieznanego Żołnierza. Jako miłośniczka detali nie mogłam znów nie przyjrzeć się orłom i urnom autorstwa najwybitniejszego polskiego złotnika i metaloplastyka Henryka Grunwalda*, któremu po II wojnie światowej powierzono dekorację rekonstruowanego Grobu Nieznanego Żołnierza, pierwotnie znajdującego się pod kolumnadą zburzonego w czasie wojny Pałacu Saskiego. Choć pałacu nigdy nie odbudowano, pomnik wkomponowano w jego ocalałą część. To kolejny dowód na to jak bardzo Warszawa ucierpiała w czasie wojny.







Na koniec była jeszcze Tamka, przy której w ostatnich latach powstało kilka ciekawych murali. Ulica jest eklektyczna jak cała Warszawa. Są tu budynki z różnych epok, w różnych stylach architektonicznych, a murale są najbardziej współczesnym akcentem. Przed wojną, w kamienicy, której już nie ma, mieszkała moja prababcia. 





Znów uświadomiłam sobie jak wiele jest jeszcze miejsc w Warszawie, których nie znam i jak bardzo miasto zmienia się na moich oczach. Tylko czy aby na lepsze?

* O twórczości Grunwalda pisałam kiedyś na łamach "Spotkań z zabytkami" - numer 3-4/2011 (wszystkie archiwalne numery Spotkań dostępne są na stronie czasopisma - www.spotkania-z-zabytkami.pl).

czwartek, 27 sierpnia 2015

Korfu: w stolicy

Czy to aby na pewno Grecja??? - wykrzyknęłam, gdy po raz pierwszy, jeszcze z pokładu promu, zobaczyłam zabudowania Kerkiry. Nie wiem dlaczego, ale gdy myślę o całej wyspie, nazywam ją międzynarodowym określeniem Korfu, ale jej stolicę nazywam już greckim odpowiednikiem Kerkira (Kerkyra). Najpierw moim oczom ukazała się masywna twierdza - jak się potem okazało, jedna z dwóch w mieście. To tzw. Stara Forteca. Widoczne dziś fortyfikacje wzniesiono w XVI w., jednak ich budowę datuje się na VI w., a późniejszą przebudowę, dokonaną już przez Wenecjan, na XV w. To wówczas powstała fosa (Contrafossa) oddzielająca znajdującą się na półwyspie twierdzę od reszty wyspy. W XVIII w. forteca odegrała ważną rolę w obronie Korfu przed najazdem tureckim.




Potem prom minął rząd masywnych kamienic jakby przeniesionych tu prosto z Włoch, niemalże schodzących do samego morza. A gdzie podziały się białe domki z niebieskimi i zielonymi okiennicami, które widywałam kiedyś na pocztówkach z greckich wysp? Takie widoki to na Cykladach, a nie na Korfu, które przez czterysta lat pozostawało pod panowaniem weneckim, potem także pod francuskim i wreszcie brytyjskim. Każdy z tych narodów zostawił na wyspie coś po sobie. A najbardziej te historyczne zawirowania widoczne są właśnie w stolicy.






Tyle, jeśli chodzi o widoki od strony morza. Prosto z promu pojechaliśmy do Kassiopi, ale do Kerkiry wróciliśmy tydzień później. Samochód zostawiliśmy vis a vis wejścia do Starej Fortecy, na skraju parku o nazwie Spianada. Zaczęliśmy zatem zwiedzanie od czasów najpóźniejszych, gdyż w parku ponoć znajduje się pamiątka panowania brytyjskiego - miejsce do gry w krykieta. Wierzę na słowo, bo na własne oczy nie widziałam. Nogi poniosły nas bowiem od razu do pozostałości po Francuzach - ulicy i budynku Liston. Charakterystyczne arkady swój pierwowzór miały przy rue de Rivoli w Paryżu. Budynek został wzniesiony w latach 1807-1814 pierwotnie jako koszary dla francuskich wojsk. Dziś to jedno z najbardziej rozpoznawalnych miejsc w mieście, kryjące w podcieniach liczne kawiarnie i cukiernie. 






W tym mniej więcej miejscu skończyło się nasze zwiedzanie według planu i z przewodnikiem w dłoni. Gdy skręciliśmy w pierwszą z wąskich uliczek wpadłam w taki zachwyt, że zaczęłam zagłębiać się bez żadnego porządku w kolejne i kolejne. Wędrowaliśmy nieco chaotycznie, bardziej gubiąc się wśród ulic wyłożonych wyślizganymi kamiennymi blokami, raz po raz wchodząc schodami do góry, później z nich schodząc. Po drodze minęliśmy kościół Agios Spirydion z 1590 r., w którym znajdują się relikwie świętego, a ludzie podobno przynoszą tu swoje intencje wędrując na kolanach.



Kościół Agios Spirydion








Nie ma chyba uliczki, na której nie suszyłoby się pranie. No w życiu nie przyszłoby mi do głowy, żeby fotografować portki suszące się na sznurkach! Ale czytanie blogów bywa inspirujące i nie mogę odstawać od średniej krajowej. Sznurki są? Portki są? No to pstryk!






Wydawać by się mogło, że miasto jest tymi uliczkami wręcz pocięte, ale czasami naszym oczom nagle ukazywał się niewielki plac. Na jednym z nich stara studnia, zwana wenecką, kilka restauracyjnych stolików i kolorowy krzew. Miejsce jak z obrazka.



Studnia wenecka



Choć Kerkira ma dość zwartą zabudowę i przeważa w niej kamień to jednak nie brakuje zieleni i kwiatów. Rządzi tam ta sama zasada co w Limenarii na Thassos - barwne krzewy rosną na każdym wolnym skrawku ziemi, a tam, gdzie ziemi nie ma, kolorowe kwiaty stoją w donicach. Szczególnie dbają o to restauratorzy. A kawiarniane i restauracyjne stoliki kuszą zewsząd. Kuszą też kelnerzy zapraszający do środka.




My jednak ruszyliśmy dalej, wracając do porzuconego planu zwiedzania. Przed nami Nowa Forteca. A po drodze niespodzianka - uroczy mural z pszczółkami na ścianie kościoła Najświętszej Marii Panny z Góry Karmel-Tenedo wzniesionego w 1663 r. Jeden z nielicznych przejawów współczesności, nie licząc setek kramów z chińską tandetą, w całym mieście. Mural tak subtelny, że zupełnie nie razi na ścianie wiekowej świątyni.






Nowa Forteca zbudowana przez Wenecjan w latach 1577-1588 przyczyniła się do obrony wyspy przed Turkami w 1716 r. Z góry można podziwiać piękną panoramę całej Starówki, która w 2007 r. została wpisana na listę UNESCO.




Wróciliśmy na Liston, by odpocząć i w cieniu słynnych arkad napić się popołudniowej kawy. Patrząc na to, co zostawili po sobie Wenecjanie pomyślałam, że wiem już dlaczego na Korfu bardziej niż greckie wino smakuje mi zimne prosecco...