czwartek, 31 grudnia 2015

Rok 2015 w pigułce

W ciągu kilku ostatnich dni przeczytałam na blogach, które regularnie śledzę, podsumowania mijającego roku. Dla większości blogerów było to wyjątkowe dwanaście miesięcy, często w czołówce najlepszych w życiu. Dla nas to nie był najlepszy rok, szczególnie pod względem finansowym, co poniekąd przełożyło się także na nasze podróżowanie. Co jakiś czas czytam na blogach podróżniczych o tym, jak oszczędzać na wyjazdy i podróżować jak najtaniej. Odnoszę jednak wrażenie, że te poradniki pisane są dla singli, ewentualnie dla bezdzietnych par. Wszyscy chórem krzyczą, że to kwestia priorytetów i wyboru, na co wydaje się pieniądze. Owszem, z tym mogę się zgodzić, jednak przy dwójce dzieci te priorytety rozkładają się trochę inaczej niż gdy nie ma się potomstwa. Potem padają pomysły na oszczędności: rzuć palenie. Nie palę. Następny: ogranicz wychodzenie ze znajomymi do knajpy. Ograniczyliśmy już dawno, gdy urodziły nam się dzieci. Nie kupuj tylu ciuchów. Dla siebie mogę nie kupować, ale kilkulatek drze spodnie na kolanach średnio po dwóch miesiącach, po następnych dwóch przeciera naszyte łaty. I mój ulubiony: wyjeżdżaj poza sezonem i poluj na tanie loty. No właśnie... A co, gdy dzieci są w wieku szkolnym? Ano zostają długie weekendy, ferie zimowe, wakacje... Wtedy, kiedy wszędzie jest najdrożej. I wyjedź na te weekendy, ferie zimowe czy wakacje czteroosobową rodziną i dodatkowo jeszcze wyślij dziecko dwa razy w roku na obóz sportowy z klubu, w którym trenuje. No więc dementuję plotki: jeśli nie jesteś singlem, albo bezdzietną parą, podróżowanie nie jest tanie! Ktoś napisał, że pięciodniowy pobyt w Szkocji kosztował go 1300 zł. My musielibyśmy pomnożyć to razy cztery. Dlatego właśnie nie startujemy w wyścigu na największą liczbę dni spędzonych w podróży i pewnie dlatego blogi podróżujących rodzin są w mniejszości. Staramy się jednak wyjeżdżać z chłopakami jak najwięcej, pokazać im jak największy kawałek świata, a przy okazji przekonać innych rodziców, że jak się pracuje w budżetówce i ma się dwójkę dzieci, to jedyną opcją nie są wcale dwa tygodnie nad Bałtykiem na skrawku plaży odgrodzonej szczelnie parawanem, a potem stanie w kolejce po smażoną pangę, czy też rujnujące domowy budżet all inclusive na tureckiej riwierze. W podobnej cenie można mieć trzytygodniowy wojaż przez pół Europy z niezliczoną ilością atrakcji dla młodych ludzi.

Tym bardziej się cieszę, że w mijającym roku udało nam się spędzić dziewięć zimowych dni na nartach na Słowacji, potem prawie dwa tygodnie latem na Korfu i dorzucić do tego dwie kolejne stolice europejskie (Belgrad i Wiedeń) oraz kilka jedno-dwudniowych wypadów w Polskę.

No to w reporterskim skrócie, jak to w tym 2015 roku było.

Po trzech narciarskich sezonach zamieniliśmy Beskidy na Tatry. Na słowackie Wysokie Tatry. Może to i nie Alpy, ale z górki już się można rozpędzić i jakie widoki! Co z tego, że czasem szczyty toną we mgle. Wtedy najlepiej wyjechać ponad nią, a gdy zacznie się podnosić, ewakuować się na dół. Wrażenia murowane. Tatrzańska Łomnica to nieco senne miasteczko, ale może pochwalić się robiącymi wrażenie secesyjnymi hotelami i pięknymi parkami, zimą niezwykle malowniczymi. A przy okazji warto powłóczyć się trochę po Spiszu, bo to bardzo ciekawy region i ma aż pięć zabytków wpisanych na listę UNESCO.













Potem przyszła wiosna i na początek jednodniowe wypady, a to na obchody Niedzieli Palmowej na Kurpiach (już czwarty raz!), a to do Żyrardowa - odświeżyć wspomnienia z dzieciństwa. Ale tzw. długim weekendom, majówkom, czerwcówkom itp. mówię stanowcze nie. Tłumy, drogo i wszystkiego się odechciewa. Wolę w tym okresie odwiedzić przyjaciół w totalnie nieturystycznych miejscowościach, albo - tak jak w tym roku - zaszyć się na wsi, gdzie ciszę zakłóca jedynie jednostajne stukanie dzięcioła i rechot żab, gdzie na dachu wiejskiej chałupy skrzypi nieco zardzewiały kogut wskazujący kierunek wiatru, gdzie kwitną drzewa owocowe, a wieczorem pięknie pachnie jaśmin. Nigdzie nie trzeba się spieszyć, biegać od zabytku do zabytku, czy stać godzinę w kolejce po bilety do muzeum. Można za to rozpalić pierwszego w tym roku grilla, a gdy dzieciaki pójdą spać, nalać do czterech kieliszków słowackie wino przywiezione trzy miesiące wcześniej od naszych południowych sąsiadów i posiedzieć z rodzicami na tarasie ich letniego domu. Trzeba tylko uważać, by zanadto się nie rozleniwić.











W tym roku swoje 170 urodziny obchodziła kolej warszawsko-wiedeńska. Jej pierwszy odcinek, z Warszawy do Grodziska Maz., oddano do użytku 14 czerwca 1845 r. Dokładnie 170 lat później Grodzisk uczcił ten fakt miejską imprezą, z odsłonięciem Pomnika Kolejarza i udostępnieniem mieszkańcom nowego przejścia podziemnego łączącego dwie części miasta znajdujące się po obu stronach torów. Nie obyło się bez jarmarku z kolorowymi balonami i kanapkami ze smalcem. Nie wiem, czy to tylko złudzenie, czy większość biorących udział w jarmarku sprzedawców widziałam dwa-trzy miesiące wcześniej podczas obchodów Niedzieli Palmowej w Łysych i Jarmarku Tumskiego w Płocku. Za to w Grodzisku mają najlepsze burgery, jakie jadłam!








Korfu - szósta wyspa grecka, na której byłam. Każda z nich była inna, jednak to właśnie Korfu z nich wszystkich jest chyba najbardziej turystyczną i komercyjną, a za sprawą kilkusetletniego weneckiego panowania, także najmniej grecką. Thassos, gdzie byliśmy rok wcześniej, była dla mnie o wiele bardziej autentyczna, za to widoki na Korfu momentami zapierały dech w piersiach! Podobnie jak ówczesne wydarzenia polityczne w Grecji, które sprawiły, że po raz pierwszy (i ostatni, mam nadzieję) pojechaliśmy z całą gotówką w portfelu, bowiem groziło ryzyko, że w związku z kryzysem bankomaty nie będą wypłacać kasy. Na szczęście nic takiego nie miało miejsca, a w pakiecie wakacyjnym trafiło nam się referendum, które miało zadecydować o ugięciu się, bądź nie, pod presją polityki unijnej. I choć obywatele odrzucili europejski program naprawczy, to w efekcie Grecja zmuszona została, by go jednak przyjąć. Jak to się przełoży na ceny w turystyce pokaże pewnie dopiero nadchodzący sezon. Plusem kryzysu było to, że hotele na Korfu nie dość, że miały niewygórowane ceny, to jeszcze świeciły pustkami. Dzięki temu pierwszy raz w naszej globtroterskiej praktyce pozwoliliśmy sobie na odrobinę luksusu, czyli hotel z basenem - dla maluchów, bezcenne.












W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się w Salonikach. To mój numer jeden w tym roku, miasto nowoczesne, przyjazne młodym ludziom, tętniące życiem, a to przecież wcale nie wyspiarski kurort, tylko drugie co do wielkości miasto w Grecji. I chyba jedno z niewielu miejsc, w którym cieszyłam się, że jestem w sezonie turystycznym, bo mimo to wcale nie było tłoczno, a kawiarniane ogródki urządzone w modnym stylu z widokiem na morze lub na Plac Arystotelesa same zachęcały żeby usiąść i niespiesznie napić się kawy lub ouzo zagryzając oliwkami albo marynowanymi marchewkami, które zostały ulubioną przekąską Jerzyka. Żałowałam tylko, że byliśmy w Salonikach jedynie półtora dnia. Bo choć Grecja nie należy do moich ulubionych krajów, Saloniki od razu skradły moje serce.




Potem były jeszcze Belgrad i Wiedeń - jakże dwie różne europejskie stolice, z których pierwsza należała do sowieckiego bloku komunistycznego, a druga do cywilizowanego świata zachodniego. A przecież Belgrad przez krótki okres, w latach 1718–1739 znajdował się pod panowaniem austriackich Habsburgów, a Jugosławii czasów Tito było bliżej na zachód niż na wschód. Jednak architektura stolicy Serbii jest przaśna, w dużej mierze właśnie postkomunistyczna. Tymczasem Wiedeń przepychem aż przytłacza! Momentami czułam się aż nieswojo. 

Belgrad - Kalemegdan

Ambasada Francji w Belgradzie

Szorowanie chodników w Belgradzie

Wiedeń

Wiedeń

Gdy podróżuje się z dziećmi, na wiedeńskiej fontannie można spotkać nawet Minionka

Wiedeń

Wiedeń - Schonbrunn

Wiedeń - Schonbrunn

Na jesień miałam dużo planów. Chciałam powłóczyć się po Łazienkach, Parku Skaryszewskim czy Ogrodzie Saskim, pojechać za miasto, do Arkadii i Nieborowa, do Puszczy Kampinoskiej. Udało się jedynie znów wyskoczyć do Grodziska, tym razem na piknik historyczny, a potem prawie cały październik (w sumie 25 dni) spędzić w domu z dzieciakami chorymi na ospę. Jak jeden wyzdrowiał, to zachorował drugi. Ale to normalka, zadaje się. Przez ponad trzy tygodnie grałam w spadające małpki i Czarnego Piotrusia. I nie żałuję ani jednego z tych dni spędzonych w domu, bo mieliśmy wreszcie czas, żeby zapomnieć o pędzie dnia codziennego i pobyć trochę ze sobą. Szkoda tylko, że z gorączką i swędzącymi bąblami. Przeszły nam koło nosa wszystkie grzybobrania, ale po letnich upałach ponoć grzybów w lasach wcale nie było. Odbijemy sobie w przyszłym roku.











Wprowadziłam w tym roku na blogu nowy cykl - Warszawa przyłapana. Mam za mało ruchu i zwyczajnie chciałam ruszyć się zza biurka na spacer. Codziennie chociaż pół godziny. Poza tym zaczęłam dostrzegać, że miasto praktycznie znika na moich oczach. Chcę jak najwięcej zapamiętać, sfotografować, żebym za kilkanaście lat miała przed oczami Warszawę mojego dzieciństwa czy młodości. I nie miałam pojęcia, że Warszawa tak wciąga! Czasem idę ulicą i myślę, że zobaczę, co jest na końcu i zaraz wrócę, a potem spoglądam w prawo i wiem, że muszę skręcić. Potem znów, i znów. I mogłabym tak bez końca, gdyby czas nie gonił. Staram się pokazywać, to co dzieje się w mieście - ważne dla mnie wystawy, nowe murale, nowe metro czy ostatnie momenty wyburzanych budynków. 

Warszawa w rękach Stefana Starzyńskiego

Plac Bankowy

Druga "kosmiczna" linia metra (gdyby wybuch II wojny światowej nie przerwał prezydentury Stefana Starzyńskiego, dziś mielibyśmy w Warszawie zapewne kilka linii metra; przed wojną w planach było ich siedem)




Mało brakowało, a Żołnierze-Marionetki autorstwa Blu, zniknęliby z krajobrazu Warszawy


Ciepła - coraz mniej już w Warszawie takich podwórek


Gablotka Mirelli von Chrupek przy Marszałkowskiej 41

Pałac Kultury i Nauki obchodził w tym roku sześćdziesiąte urodziny

Wyścig kolarski z okazji Święta Niepodległości w Forcie Bema

Drugi nowy cykl to Miasta i ich artyści. Na razie był Wiedeń i Hundertwasser, ale chciałabym także w przyszłości pokazać Barcelonę Gaudiego, Pragę Davida Černego i Zakopane - no właśnie, czyje? Artyści kochali Zakopane. Z wzajemnością.

Na naszej choince zawisło kilka nowych aniołków, w tym dwa ze Słowacji i jeden z drzewa oliwnego przywieziony z Korfu.



Koniec roku to nie tylko czas podsumowań, ale także czas planów na przyszłość. Nigdy nie robiłam żadnej podróżniczej bucket listy, czy też listy podróżniczych marzeń, a że ostatnio wszyscy robią, to i ja podzielę się kilkoma pomysłami, które chodzą mi po głowie, choć ich realizacja zajmie pewnie lata. Tak więc chciałabym:

1. w dniu czterdziestych urodzin napić się austriackiego rieslinga w ośnieżonym Salzburgu

2. spędzić listopad na Lofotach, gdy wiatr i deszcz wpełzają za kołnierz

3. popłynąć w rejs statkiem wycieczkowym po Dunaju

4. przejechać samochodem Stany Zjednoczone wzdłuż i wszerz

5. odwiedzić bożonarodzeniowe jarmarki - w różnych miastach Europy, także w polskich

6. zwiedzić wszystkie hanzeatyckie miasta

7. zaszyć się na kilka dni w leśniczówce, z dala od cywilizacji i podglądać dzikie zwierzęta z ambon dla myśliwych.

Lista jest oczywiście rozwojowa. I nie bez znaczenia jest tu lektura blogów podróżniczych oraz kolejne odcinki "Makłowicza w podróży". Póki co nadchodzący rok nie zapowiada się finansowo wcale lepiej, więc nie mamy szczególnie ambitnych planów, być może będzie to powrót do Bułgarii i Rumunii (Bukareszt!). 

Ale dziś wszystkim naszym Czytelnikom życzymy spełnienia podróżniczych marzeń w 2016 roku oraz by każdy zawsze bezpiecznie docierał do celu


Iza, Piotr, Andrzej i Jerzyk