sobota, 27 lutego 2016

Kraków całkiem oczywisty

Otworzyłam oczy. Dochodziła siódma. Dałabym sobie głowę uciąć, że przez sen słyszałam hejnał! Czy to był faktycznie sen, czy wyobraźnia płatała mi figle? Otworzyłam okno. Rynek skąpany był w resztkach różu wschodzącego słońca. Stałam tak przez moment, gdy nagle usłyszałam bicie kościelnego dzwonu, a chwilę później znajome dźwięki trąbki z wieży Kościoła Mariackiego. Zatem to nie był ani sen, ani wyobraźnia, tylko docierające do mojej świadomości urywki hejnału granego godzinę wcześniej. Kraków budził się do życia. Kwiaciarze powoli rozstawiali swoje kramy, służby miejskie zamiatały chodniki. Lubię miasta o świcie i tą całą poranną krzątaninę.










Zaparzyłam sobie kawę i usiadłam na parapecie. Na Rynek Główny jeden za drugim wtaczały się samochody dostawcze zaopatrujące miejscowe restauracje, by za chwilę szczelnie otoczyć plac ze wszystkich czterech stron. Gołębie raz wznosiły się nad płytą Rynku, to znów opadały na nią całą chmarą widząc pierwszych turystów przystających przed Sukiennicami, czy fotografujących się na tle Kościoła Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny. Za chwilę na ulice wyleje się tłum i będzie się tak przelewał między Rynkiem a Wawelem. Jeszcze łyk kawy i my także dołączymy do tej ludzkiej masy. Tak, tym razem postanowiliśmy podążyć głównymi turystycznymi szlakami. Poprzednio w Krakowie byliśmy dziewięć lat temu, na tyle dawno, że wszystko znów było nowe, choć wyłaniało się ze strzępków pamięci. 










Jednak nie od razu swoje kroki skierowaliśmy na Wawel. Najpierw postanowiliśmy pobłądzić uliczkami wokół Rynku. Brama Floriańska i obrazy wywieszone na murach miejskich to niemal wizytówki miasta, tym mi bliższe, że praktycznie zawsze, gdy jestem w Krakowie, to właśnie tędy wchodzę na Stare Miasto i zawsze wita mnie widok Kościoła Mariackiego widocznego na końcu ulicy. Warto zagłębić się w uliczki w tej części Starego Miasta, bo kryją mnóstwo malowniczych zakątków i wartych uwagi detali, których pozbawiona jest współczesna architektura. 







Rynek widziałam już w z góry, z okna wynajętego apartamentu, ale warto zejść także pod jego powierzchnię. Kiedy w 2005 r. miasto postanowiło wymienić bruk, przeprowadzono od razu badania archeologiczne, także pod kątem udostępnienia pozostałości minionych czasów zwiedzającym. Badania przerosły najśmielsze oczekiwania, odsłonięto stary bruk i ulice, ale przede wszystkim całą spuściznę handlowego charakteru placu, bo przecież taką funkcję Rynek pełnił przez stulecia. Ekspozycja jest w dużej mierze multimedialna. Pokazuje nie tylko to, co zostało odkopane, ale także Kraków na mapie średniowiecznej Europy i jego związki z innymi miastami kontynentu w tym okresie oraz najważniejsze szlaki handlowe. Mało kto wie, że Kraków, choć nie leży nad morzem, należał do Hanzy! A ja przecież pod koniec roku na moją podróżniczą bucket listę wpisałam zwiedzenie wszystkich (!) hanzeatyckich miast! Odhaczam zatem Kraków.






Po takim historycznym przygotowaniu można ruszyć na Wawel. Grodzka, gdy nie ciągną nią tłumy, jest jedną z najbardziej malowniczych ulic starego Krakowa - szczególnie w okolicy romańskiego Kościoła Św. Andrzeja oraz Kościoła Świętych Apostołów Piotra i Pawła, z którego ogrodzenia spoglądają postacie świętych.





Zamek Królewski i Katedra Wawelska są jednymi z najbardziej rozpoznawalnych polskich zabytków, wpisanych na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Oglądałam je setki razy na zdjęciach i kilka razy chodziłam pomiędzy wiekowymi murami, które górują nad Krakowem od kilku wieków. A jednak dopiero zejście do podziemi Katedry, gdzie znajdują się królewskie groby uświadomiło mi tak naprawdę upływ czasu i całą potęgę historii, którą zna się z kart podręczników, gdy na wyciągnięcie dłoni ma się szczątki władców, którzy stąpali po tych podłogach i po tej ziemi kilkaset lat temu! Średniowieczny Kraków pod Rynkiem i te średniowieczne trumny pod Katedrą... Czasem nie dowierzam, że to wszystko jest prawdziwe, gdy świat dookoła pędzi w tak szalonym tempie, gdy wokół mnie wyrastają kolejne szklane wieżowce, gdy po pracy pędzę do metra... Takie miejsca sprawiają, że nabieram dystansu do wszystkiego wokół. Mnie kiedyś nie będzie, ale te mury będą stały przez następne stulecia i będą patrzyły na kolejne pokolenia. Jaką przyszłość zobaczą?









Krakowska teraźniejszość widziana z wawelskiego wzgórza jest póki co mniej eklektyczna niż moja Warszawa. Szkło i stal jeszcze nie wdarły się do ścisłego centrum. Wędrując ulicami gdzieniegdzie tylko widać subtelne przejawy modernizmu, jednak te pamiętające jeszcze czasy PRL-u, gdy nie wysokość była priorytetem, a forma. Świetnym przykładem takiej architektury jest dawne kino Kijów wzniesione w latach 1962-1967 według projektu Witolda Cęckiewicza. Taką architekturę bardzo lubię. Niestety w Warszawie znika ona ostatnio zbyt szybko z miejskiej przestrzeni. Kraków jest bardziej konserwatywny (w jak najbardziej pozytywnym znaczeniu tego słowa), więc jest nadzieja, że budynek nie zostanie zburzony. Póki co broni się jako Kijów Centrum i dalej jest tam kino!




Bo tak naprawdę, to wcale nie przyjechaliśmy do Krakowa tylko po to, by przypomnieć sobie jak wygląda Rynek i Wawel, ale na wystawę do Muzeum Narodowego pt. "Modna i już! Moda w PRL". Choć pokazane na niej ubiory były raczej pokazowymi egzemplarzami projektantów Mody Polskiej czy Telimeny i niewiele miały wspólnego z tym, w co faktycznie w tamtym okresie ubierały się Polki, to jednak ekspozycja nie zawiodła moich oczekiwań. Interesuje mnie ta epoka i strasznie żałuję, że tym razem nie udało mi się zobaczyć Nowej Huty. Ale przynajmniej jest powód, by znów przyjechać do Krakowa.



Po całym dniu zwiedzania, dosłownie padałam z nóg. Usiedliśmy w jednej z wielu knajpek na Kazimierzu, ale o tej części Krakowa napiszę oddzielnie. Wróciliśmy na Rynek, który wieczorem, po zachodzie słońca wygląda zupełnie inaczej niż za dnia. 





Zamiast iść do pokoju postanowiliśmy jeszcze gdzieś posiedzieć. W końcu nie po to zostawiliśmy dzieci u dziadków, by spędzać wieczory w hotelowym pokoju. Na Rynku mnóstwo restauracji ma przyjemne ogródki zimowe, jednak warto znów wejść w uliczki leżące nieco bardziej na uboczu. Jednym z takich miejsc jest Pasaż Bielaka, który łączy Stolarską z Rynkiem Głównym. Pasaż powstał w XIX w., gdy kupiec Józef Bielak postanowił połączyć swoje dwie posiadłości - jedną na Stolarskiej z drugą na Rynku i pomiędzy nimi, w pasażu właśnie, otworzyć sklepy. Dzisiejszy kształt pasażu nawiązuje raczej do lat sześćdziesiątych XX w., gdy istniało tam kino, fryzjer, sklepy i kawiarnie. Dziś w jednym z tych lokali działa bar Pasaż z neonowymi światłami i obrazami na ścianach nawiązującymi do street artu. Miejsce kompletnie nie przystające do sąsiedniego Rynku, za to jedno z tych, obok których przechodząc, wiedziałam od razu, że chcę tam wejść. Niemal vis a vis baru znajduje się kolejny fajny lokal - Sztuka Śledzia serwująca kilka rodzajów dań z tego jakże kojarzącego się z kuchnią polską gatunku ryby! Druga restauracja ze śledziami znajduje się na sąsiedniej Stolarskiej. Cóż, w końcu Kraków należał przecież do Hanzy! Proponuję, by nadmorskie kurorty brały przykład ze stolicy Małopolski, bo  właśnie tu, na południu, można zjeść więcej rodzajów potraw przyrządzonych ze śledzia niż nad Bałtykiem! Choć może to wcale nie powinno dziwić, bowiem Kraków jest przecież najchętniej odwiedzanym przez cudzoziemców polskim miastem, co niestety jest odczuwalne także dla polskiego turysty, gdy restauracyjni naganiacze do wszystkich zwracają się po angielsku i gdy w restauracji dostaje się menu w tym języku...




To był nasz trzeci wyjazd bez dzieci. Odpoczęliśmy, nie powiem, ale i uświadomiliśmy sobie jak bardzo jesteśmy przesiąknięci rodzicielstwem. Wszystkie odwiedzane miejsca, łącznie z apartamentem, w którym się zatrzymaliśmy, ocenialiśmy pod kątem tego, czy warto tu wrócić z chłopakami! I myślę, że wrócimy szybciej niż nam się wydaje. Bo choć Smocza Jama była zamknięta, a Smok Wawelski autorstwa Bronisława Chromego zieje dziś ogniem tylko na SMS-y, to jednak w Krakowie historia nabiera zupełnie innego wymiaru. Chłopcy byli już w Gnieźnie i zanim w szkole zaczną uczyć się historii, powinni zobaczyć także Kraków, by z kart podręczników nie przemawiały do nich jedynie słowa, ale i obrazy, by ucząc się o kolejnych historycznych miejscach mieli je przed oczami.

(foto: iza & pwz)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz