czwartek, 8 lutego 2018

Macewy w śniegu. Cmentarz żydowski w Krynicy zimą

Z Kraszewskiego trzeba skręcić w Polną. Jeszcze przed wojną na skrzyżowaniu tych dwóch ulic stała murowana synagoga, jedna z dwóch w Krenic (tak w jidysz brzmi nazwa Krynicy-Zdrój). Wzniesiona została w XIX lub na początku XX w., gdy nasilił się napływ ludności wyznania mojżeszowego do rozwijającego się wówczas uzdrowiska. Wielu Żydów znalazło zatrudnienie przy szeroko rozumianej obsłudze kuracjuszy. Zajmowali się głównie handlem i rzemiosłem, ale również prowadzili wille i pensjonaty (ponoć przed wojną spośród 164 pensjonatów w Krynicy aż 112 było własnością żydowską). W spisie powszechnym z 1921 r. żydowskie pochodzenie zadeklarowało aż 1023 kryniczan, co stanowiło ok. 43% wszystkich mieszkańców! Także żydowscy kuracjusze, podobnie jak w podwarszawskim Otwocku, stanowili bardzo liczną grupę, na leczenie przybywało ich tu rocznie nawet kilka tysięcy.

Synagoga została rozebrana przez Niemców prawdopodobnie w 1940 r. Druga, mieszcząca się przy obecnej ul. Piłsudskiego (przed wojną Lipowej) przetrwała wojnę, jednak w latach sześćdziesiątych niszczejący budynek rozebrano, zaś z uzyskanych materiałów wzniesiono jedną z krynickich willi. W miasteczku działały też mykwa i cheder. Mieszkańcy Krynicy wyznania mojżeszowego około 1940 r. wywiezieni zostali do gett w Grybowie i Nowym Sączu i większość z nich nie przeżyła wojny. Do dzisiejszych czasów dotrwał tylko kirkut, jedyny namacalny dowód współistnienia Żydów w wielokulturowej społeczności miasta.



Polna niemal od samego początku pnie się ostro w górę. O każdej innej porze roku, nie ma to pewnie większego znaczenia, jednak, gdy w nocy ściśnie mróz i wszystko to, co w ciągu dnia stopiło się w promieniach słońca, rano skute jest lodem, taki spacer to prawdziwe wyzwanie! Zima generalnie nie jest dobrą porą na odwiedzanie położonych na uboczu, nieco zapomnianych cmentarzy. Trzeba brnąć po kolana w śniegu, bo świeże opady zdążyły już zasypać ślady tych nielicznych, którzy byli tu przed nami, a niektóre macewy ledwo wystają ponad warstwę otulającego je białego puchu. Ale ja nie znam innego widoku krynickiego kirkutu! Tylko raz, przez chwilę byłam w uzdrowisku latem, z maleńkim dzieckiem w wózku i nie w głowie mi wtedy było krążenie między nagrobkami. Znam więc tylko te, które mniej lub bardziej pochylone, stoją. Wiem, że wiele tablic jest przewróconych. Te zimą nie mają szansy na zaistnienie i mam tylko nadzieję, że próbując dojść do tych widocznych, żadnego z tych pod śniegiem nie nadepnęłam. 














Większość inskrypcji na nagrobkach pisana jest alfabetem hebrajskim, widać też na nich typową judaistyczną symbolikę nagrobną. Tylko jeden, z czarnego granitu, o geometrycznej, artdecowskiej formie, informuje, że spoczywa tu Ernestyna Branicka, zmarła w 1924 r. przeżywszy 51 lat, która pozostawiła męża i dzieci. Niestety większość nagrobków jest w kiepskim stanie i mimo tego, że cmentarz został uporządkowany, a macewy poddane renowacjom (a jeszcze w latach osiemdziesiątych XX w. były plany jego likwidacji i postawienia w tym miejscu kolejnego sanatorium, zaś przetrwał chyba tylko dzięki protestom mieszkańców, którzy nawet wysyłali listy do Żydowskiego Instytutu Historycznego alarmując o fatalnym stanie nekropolii), to jednak z roku na rok coraz bardziej widoczny jest upływ czasu. Grób Ernestyny Branickiej jeszcze niedawno miał po bokach prostopadłościany, teraz widoczne są tylko ślady po ich usunięciu.







Cmentarz nie jest duży, znajduje się na zboczu góry, co dodaje mu tylko uroku. Zachowało się na nim kilkadziesiąt nagrobków. Jest ogrodzony i zazwyczaj zamknięty, a po klucze do furtki trzeba pofatygować się do Urzędu Miasta. Gdy odwiedziłam go po raz pierwszy, kilkanaście lat temu, po prostu przeskoczyłam przez niski murek (zimą jest o tyle łatwiej, że zalegające warstwy śniegu, których w takich miejscach nikt nie usuwa, nieco zmniejszają wysokość). Teraz teren całej nekropolii otoczony został także siatką, więc byłoby to niemożliwe, ale mieliśmy szczęście, bo furtka była otwarta. Znów mogłam pobyć przez chwilę w świecie minionym, nieistniejącym i tak nierealnym jak Sklepy Cynamonowe Schulza. Lubię wyobrażać sobie jak w miejscach, które odwiedzam, było dawniej, kilkadziesiąt, niekiedy kilkaset lat temu. Dziś w Krynicy nie ma już chyba wiele z klimatu austro-węgierskiego prowincjonalnego kurortu, czy gwarnego uzdrowiska, jakim stała się w dwudziestoleciu międzywojennym. Komuna zrobiła z niej sanatoryjny kombinat, do którego teraz wdziera się także komercja. Tam, na końcu Polnej, zatrzymał się czas.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz