środa, 12 października 2016

Miasto-pomnik Sarajewo

Luty 1984 r. Kolejna angina tej zimy. Mogłam godzinami gapić się przez okno, jak dzieciaki z klasy szaleją na sankach na górce pod blokiem. Zresztą, co innego mogłam robić? Telewizja w tamtych czasach oferowała dzieciom co najwyżej codzienną Dobranockę i Teleranek w niedzielę. Ale wtedy także potężną dawkę sportu. Na przemian narciarze, hokej, bobsleje, jazda figurowa na lodzie... Pierwsze Zimowe Igrzyska Olimpijskie w socjalistycznym kraju - w jugosłowiańskim Sarajewie. I ten śmieszny wilczek, Vučko krzyczący Sarajewoooo. Mama obiecała mi, że jak skończę brać zastrzyki, to mi go kupi.



Vučko nigdy nie dostałam. Obiecałam sobie, że jeśli kiedykolwiek pojadę do Sarajewa, to sama go sobie kupię. Wówczas, mając 7 lat, nie mogłam przypuszczać, że zanim będę dorosła i zanim zacznę podróżować po świecie, to miasto i te stadiony, które oglądałam w czarno-białej telewizji zamienią się w jeden wielki cmentarz.



- Mamo, skąd tu tyle grobów? - zapytał Andrzej, gdy zbliżaliśmy się do stadionu Koševo, na którym odbyła się ceremonia otwarcia Igrzysk Olimpijskich w 1984 r. 

Zapytał dokładnie w momencie, gdy przechodziliśmy obok szpitala Koševo, w którym kiedyś pracował Radovan Karadžić odpowiedzialny za ludobójstwa w czasie wojny w Bośni. Szpital leży na wzgórzu, a u jego stóp rozciąga się morze grobów - głównie białych słupków charakterystycznych dla Muzułmanów, ale obok nich są też ciemne, granitowe, z płytami nagrobnymi podobnymi do tych, które widuje się na polskich nekropoliach. W 1984 r. w tym miejscu, obok Hali olimpijskiej Zetra znajdującej się ciut niżej, był niewielki stadion treningowy. Gdy w 1992 r. w Bośni wybuchła wojna i nie było gdzie chować zmarłych, naprędce urządzono tu cmentarz. To też pamiętam z telewizji, wtedy już chyba kolorowej.

Cmentarz w pobliżu Hali olimpijskiej im. Juana Antonio Samarancha

Jak mam wytłumaczyć ośmiolatkowi, że wojna wyciąga z ludzi najgorsze instynkty i że wtedy w Sarajewie sąsiad stanął przeciwko sąsiadowi? Idąc w stronę stadionu Koševo opowiedziałam mu o Turkach, którzy w XV w. zajęli Bałkany, o Habsburgach, którzy rządzili także kawałkiem Polski, której nie było wówczas na mapie Europy, wreszcie o rządach Tity, który był w stanie zapanować nad tyloma narodami i religiami i o powolnym chyleniu się Jugosławii ku upadkowi po jego śmierci. Gdy przystawałam, żeby zrobić kolejne zdjęcia dokumentujące ogrom zbrodni tamtej wojny, Andrzej ciągnął mnie za rękaw: Opowiadaj dalej!

Pierwsze niepodległość ogłosiły Słowenia i Chorwacja, 25 czerwca 1991 r. We wrześniu tego samego roku dołączyła do nich Macedonia. W marcu 1992 r. w Bośni odbyło się referendum niepodległościowe. Kraj, wychodząc z Jugosławii, gwarantował równe prawa wszystkim zamieszkującym je nacjom. Zagłosowało 64% mieszkańców republiki i niemal wszyscy odpowiedzieli TAK. Bośniaccy Serbowie, z Karadžiciem na czele, nie uznali tego wyniku. Przy wsparciu Jugosłowiańskiej Armii Ludowej, zdominowanej przez Serbów, zaczęli przygotowywać się do oblężenia miasta. Choć wojna wisiała w powietrzu, mało kto w Sarajewie dopuszczał do siebie myśl, że wybuchnie naprawdę. 6 kwietnia 1992 r. padły pierwsze strzały. Ulicami Sarajewa przechodził wówczas pokojowy marsz. Zginęło 14 jego uczestników.*

Stadion Koševo dalej pełni swoją sportową funkcję. Obok, przy Hali Zetra, która dziś nazywa się już Halą olimpijską im. Juana Antonio Samarancha, dzieciaki trenują w szkółce piłkę nożną. Przez płot z cmentarzem. Ze wzgórza, na którym znajduje się i szpital, i obiekty sportowe, jest doskonały widok na całe miasto. Takich cmentarzy jest więcej. Gdzie nie spojrzeć, widać groby. W czasie ponad trzyletniego oblężenia miasta życie straciło kilkanaście tysięcy jego mieszkańców. Okalające Sarajewo wzgórza idealnie nadawały się na kryjówki dla snajperów. Do ludzi w dolinie można było strzelać jak do kaczek.







Dziś, poza cmentarzami, namacalnym dowodem tamtych wydarzeń są sarajewskie róże. Leje po granatach moździerzowych, w czasie wojny zwane śladami smoczych łap, wypełnione zostały czerwoną żywicą. W miejscach, gdzie eksplozje zabiły, bądź raniły ludzi, na chodnikach powstały swoiste symbole przypominające nieco te szlachetne kwiaty. Po deszczu robią jeszcze bardziej upiorne wrażenie. Zagłębienia wypełniają się wówczas wodą, a farba nadaje im krwawy kolor, jakby właśnie przed chwilą ktoś został tu ranny.  



Sarajewskie róże pojawiają się też jako motyw street artu, obok charakterystycznego żółtego kota. To Monsieur Chat - wytwór wyobraźni, francusko-szwajcarskiego artysty Thoma Vuille. Kot pojawił się w Sarajewie w latach 2009-2011, by ożywić nieco smutne ulice miasta. Dlaczego kojarzy się z wojną? Artysta maluje go na "trudnych" ulicach, a w stolicy Bośni i Hercegowiny często na domach poranionych przez wojnę. W mieście można znaleźć kilkanaście, jeśli nie kilkadziesiąt wizerunków szczerzącego zęby w uśmiechu kocura, który na stałe wpisał się w obraz sarajewskiej ulicy, choć znaleźć go wcale nie jest łatwo. Ja znalazłam tylko trzy takie miejsca. Lepsze ode mnie były Kami i Ruda.



Ściana budynku z widocznymi miejscami po ostrzale

Do Sarajewa zabrałam ze sobą książkę amerykańskiej dziennikarki Barbary Demick "W oblężeniu. Życie pod ostrzałem na sarajewskiej ulicy". To był bodajże pierwszy reportaż, jaki przeczytałam, gdy zaczęłam szukać odpowiedzi na pytanie o przyczyny wybuchu tej wojny. Teraz chciałam po prostu przejść się ulicą Logaviną, bohaterką książki, i zobaczyć na własne oczy wszystkie opisane miejsca. Ulica jak wiele innych w Sarajewie. O nie tak przecież dawnej wojnie przypominają dziury powstałe po ostrzałach na elewacjach niektórych budynków (w całym Sarajewie takich domów jest jeszcze mnóstwo) oraz mosiężne tabliczki z nazwiskami obrońców miasta, którzy w tych latach stracili życie (podobne widziałam także w innych jego częściach), a także niewielki mural - szablon pokazujący zbrojne oblicze ulicy. 




Weszliśmy do piekarni na Logavinej, żeby chłopakom na drugie śniadanie kupić po burku. Książkę, którą cały czas trzymałam w ręce (jest w niej mapka ulicy, a na niej miejsca, gdzie mieszkały poszczególne rodziny, których losy opisała autorka) położyłam na ladzie. Spojrzała na nią dziewczyna pracująca w piekarni. Zapytałam ją, czy zna tę książkę i czy wie, że jest o tej ulicy. Nie wiedziała, nie była stąd. Miała niewiele ponad dwadzieścia lat. Mogła urodzić się już po wojnie. Uświadomiłam sobie, że od zakończenia konfliktu minęło ponad 20 lat i w dorosłość weszło pokolenie wojennych dzieci. Bałkany są od tamtego czasu w miarę spokojne, ludzie starają się żyć normalnie, a wojenną rzeczywistość schowali gdzieś w odmętach wspomnień, których woleli by wcale nie mieć. Dla młodych to pewnie historie z kart podręczników i z opowieści starych ludzi. Oni mają swoją rzeczywistość i życie w realnym świecie. Ja już też miałam dość tematu wojny. Nie poszłam do Galerii 11/07/95 upamiętniającej masakrę w Srebrenicy. Zresztą to nie muzeum dla dzieci. Może kiedyś, gdy wrócę do Sarajewa bez nich... Ale czy wrócę? Nie polubiłam tego miasta, które stało się pomnikiem tamtej wojny. Przytłoczyło mnie - grobami, szarością, zwartą zabudową z małą ilością zieleni, budynkami przyglądającymi mi się ze zboczy otaczających mnie wzgórz i mnóstwem ludzi. Przytłoczyła mnie historia Sarajewa.




Gdy wróciłam do domu i włączyłam telewizor, zobaczyłam ruiny syryjskiego Aleppo, potem usłyszałam o ataku na konwój wiozący pomoc humanitarną dla miasta. Tak samo jak 20 lat temu nie wierzyłam, że u schyłku XX w. można na ponad trzy lata odciąć miasto w sercu Europy od świata, tak dziś nie wierzę, że świat nie może w żaden sposób pomóc krajowi, w którym wojna trwa od 5 lat! Czuję tę samą wściekłość i jestem tak samo jak 20 lat wcześniej bezsilna oglądając we współczesnej cyfrowej telewizji sceny z Syrii. Świat kroczy do przodu, ale ludzkie instynkty są wciąż pierwotne.

A do kluczy od domu przyczepiłam breloczek z wilczkiem Vučko...

*Barbara Demick "W oblężeniu. Życie pod ostrzałem na sarajewskiej ulicy", wyd. Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2015, str. 34-38.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz