niedziela, 31 maja 2020

Warszawa przyłapana... w maju 2020

Za nami trzeci i czwarty etap znoszenia ograniczeń wprowadzonych w związku z koronawirusem. Mam wrażenie, że wielu z nich i tak nikt już nie przestrzegał i że ludziom temat spowszedniał, choć zachorowań na COVID-19 wciąż jest wiele. Od lat mamy zakodowane, że majówka rozpoczyna okres letnio-urlopowy. I choć w tym roku te pierwsze dni miesiąca upłynęły jeszcze pod znakiem zamknięcia miejsc noclegowych i gastronomii, to i tak ludzie poczuli się już swobodniej i chętniej zaczęli wychodzić na ulice. Zniknęły też prawie wszystkie murale motywujące do walki z zarazą, jakby mieszkańcy Warszawy nie potrzebowali już słów otuchy i wiary w to, że wkrótce pokonamy epidemię. W miejscu tych na tzw. patelni przy metrze Centrum pojawiły się za to doskonałe obrazy Oli Jasionowskiej z okazji trzydziestolecia samorządności Warszawy.





Od 4 maja znów mogą działać muzea, choć z sanitarnymi ograniczeniami, więc póki co nieliczne się na to zdecydowały. Jednym z pierwszych było Muzeum Polskiej Wódki, potem także Muzeum Narodowe i Zachęta. Kolejne dołączą w najbliższym czasie, ale o tym już w rekomendacjach na czerwiec.

Zachęta nie tylko ruszyła z nowymi wystawami, ale i... wyszła na ulicę! Na bilboardach w metrze i na słupach reklamowych agencji Warexpo, które galeria na co dzień wynajmuje na afisze zapowiadające kolejne ekspozycje, pokazała reprodukcje dzieł twórców, których wystawy, nie tylko w samej Zachęcie, ale i w innych miejscach czasowo zamkniętych dla publiczności, zostały odwołane lub przełożone z powodu pandemii. Pomysł rewelacyjny, bo mi akurat brak możliwości pójścia do muzeum w czasie tej dwumiesięcznej kwarantanny doskwierał najbardziej.





Słupy Warexpo dla sztuki wykorzystała nie tylko Zachęta. W trzech przezroczystych pod Pałacem Kultury i Nauki przez dwa tygodnie można było oglądać instalacje mające zwrócić uwagę na destrukcyjny wpływ człowieka na środowisko. To rzeźby autorstwa Ewy Dąbrowskiej z serii "Choroby cywilizacyjne" o wspólnym tytule "Homo Empathicus". Nie bez przyczyny pojawiły się właśnie teraz, bowiem trwająca pandemia uznawana jest za część obecnego kryzysu klimatycznego. Autorka starała się pokazać jak zniszczenie środowiska odczuwane jest przez tych, których dotyka bezpośrednio, czyli głównie ludzi biednych z krajów Południa. Szkoda tylko, że takie fajne inicjatywy zazwyczaj tak krótko żyją w przestrzeni miasta, bo i temat ważny, i rzeźby podobały się przechodniom (większość robiła sobie z nimi zdjęcia).








Luzowanie obostrzeń pozwoliło również na częściowe otwarcie gastronomii, dzięki czemu wreszcie wystartowała Elektrownia Powiśle. Na terenie elektrowni z początku XX w. powstała przestrzeń łącząca strefę handlową, gastronomiczną i kosmetyczną, coś pomiędzy Halą Koszyki a Centrum Praskim Koneser. Niszczejący wcześniej kompleks został poddany rewitalizacji, zaś w jego miejscu wzniesiono centrum handlowe o industrialnym wystroju. Z oryginalnych zabudowań niewiele zostało, w dodatku budynek kształtem przypominający dawny zakład przemysłowy otaczają zupełnie nowoczesne szklane konstrukcje. Wewnątrz dominuje ruda cegła i stalowe stropy, ale całość jest spójna, miła dla oka i bardziej dopracowana niż molochy na obrzeżach miast, co nie zmienia faktu, że jednak jest to centrum handlowe, mimo że nieco bardziej eleganckie niż te, w których zakupy robi większość mieszkańców. 










Natomiast część gastronomiczna kompletnie mnie nie porwała. W głównym budynku (tym najbardziej industrialnym) mieści się Food Hall przypominająca Halę Gwardii - wspólna przestrzeń z barami dookoła plus taras z ładnym widokiem na Most Świętokrzyski i Stadion Narodowy. Kuchnie raczej fast/streetfoodowe. Plus za zachowane tablice rozdzielcze z dawnego zakładu. Do tego w ramach kompleksu działa też kilka restauracji na parterach szklanych budynków, z ogródkami i leżakami na trawie. Na pewno zrobię jeszcze drugie podejście, gdy/jeśli dzieciaki uda się wysłać na wakacje. Ogólnie całość raczej na plus, choć bez szczególnego zachwytu.









Swoje podwoje otworzyło też warszawskie ZOO. Niestety zdarzył się też przykry incydent. Nietrzeźwy mężczyzna wtargnął na wybieg dla niedźwiedzi brunatnych zlokalizowany tuż przy Al. Solidarności, poza obrębem ogrodu. Na szczęście nic mu się nie stało, zwierzętom też, choć przytapiał jednego z misiów. Jednak władze ogrodu podjęły decyzję o przeniesieniu niedźwiedzi na teren ZOO i likwidacji dotychczasowego wybiegu. Dla mnie kończy się pewna epoka, gdy jako dziecko zawsze wypatrywałam misiów z okna tramwaju. Z drugiej strony jestem ciekawa, jak ta atrakcyjna miejska przestrzeń zostanie wykorzystana.

Ostatni etap znoszenia ograniczeń zniósł nakaz używania maseczek w przestrzeni otwartej (nadal trzeba je mieć w komunikacji miejskiej, sklepach, urzędach itp.). To idealny moment, bo to przecież początek sezonu na lody! No jak jeść lody w maseczce???

WARSZAWA ZE SMAKIEM

KarmeLove

Nie jestem specjalną miłośniczką lodów i nie do końca rozumiem te wszystkie zdjęcia różków w dłoniach, które zalewają Internet przy okazji relacji z podróży. Do lodów mam mniej więcej taki stosunek jak do pączków. Muszą naprawdę urywać to i owo, żeby trafić w mój gust. Na kulinarnej mapie Warszawy dotąd nie mogłam się oprzeć jedynie lodom od Chodunia na Starym Mieście. Jednak dwa lata temu odkryłam KarmeLove, dość niepozorną lodziarnię na obrzeżach Warszawy, na blokowisku, która jednak znalazła się w kilku poczytnych rankingach na najlepsze lody w stolicy. Dziś działa już w trzech lokalizacjach i wcale mnie to nie dziwi, bo to lody, które naprawdę mają smak, w dodatku taki, jaki pamiętam z dzieciństwa. Smaki w ofercie zmieniają się praktycznie codziennie i zazwyczaj jest ich tylko kilka, zarówno tych typowych jak truskawkowe, pistacjowe, czy modny słony karmel, przez sorbety (zarówno klasyczne, owocowe, jaki i np. mojito), aż po warianty dla koneserów jak bazyliowe, czy o smaku sera pleśniowego z orzechami. Te ostatnie wybieram najczęściej, bo zdecydowanie bardziej przemawiają do mnie smaki wytrawne niż słodycze. Kulka kosztuje 4 zł.

Dwie z lodziarni działają na Bemowie i warto tu zajrzeć choćby przy okazji wizyty w Lesie Bemowskim.  




KarmeLove
ul. Czumy 2/4 (Bemowo)
ul. Człuchowska 88A (Bemowo - zamknięte)
ul. Abrahama 7a (Gocław)

Od 2021 r. działać będą dwa nowe lokale:
ul. Chrzanowskiego 4 (Grochów)
ul. Marywilska 62 (Białołęka)

REKOMENDACJE NA CZERWIEC

W czerwcu otwierają się kolejne muzea.

5 czerwca ruszy Muzeum Sztuki Nowoczesnej z wystawą „Wiek półcienia. Sztuka w czasach planetarnej zmiany”. W Muzeum nad Wisłą obowiązywać będzie limit zwiedzających - 40 osób wewnątrz pawilonu.

6 czerwca otworzy się Dom Spotkań z Historią. Będzie można zobaczyć dwie nowe ekspozycje. Pierwsza to "Warszawa NA NOWO. Fotografie reporterskie 1945–1949", która poświęcona jest odbudowie stolicy i jest kolejnym wydarzeniem towarzyszącym obchodom siedemdziesiątej piątej rocznicy tego wydarzenia. Trwać będzie do 20 września. Druga to plenerowa ekspozycja "Niepokorne 1976–1989" związana z obchodami rocznicy wyborów 4 czerwca 1989 roku. To opowieść o roli i udziale kobiet w opozycji z czasów PRL. Będzie ją można zobaczyć tylko do 28 czerwca.

26 czerwca natomiast wróci Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN, ale póki co tylko z przełożoną z kwietnia wystawą czasową "Tu Muranów", na którą czekam szczególnie. Wystawa stała zamknięta będzie do odwołania.

Dopiero wraz z ponownym otwarciem muzeów i restauracji zaczynam czuć, że życie choć trochę wraca do normalności, choć być może to złudne, bo wciąż zachorowań jest bardzo dużo, a eksperci prognozują nawrót epidemii jesienią. Cieszmy się zatem póki co tym, co mamy, pamiętając jednak o zachowaniu zasad bezpieczeństwa i higieny.

piątek, 29 maja 2020

Białowieża. Kurort w sercu puszczy

Tuż za Hajnówką ekran samochodowej nawigacji cały pokrył się zielenią, przeciętą tylko wąską wstążką jedynej drogi, po której przesuwał się mały punkt, my. Drzewa po obu stronach tej niecodziennej arterii chybotały się na wietrze i zdawały się z ciekawością zaglądać przez szyby samochodu, by przyjrzeć się twarzom tych, którzy ośmielają się zakłócać ich wiekowy spokój. Uśmiechały się zapewne pobłażliwie, wszak przez setki lat witały już polskich królów i rosyjskich carów. Gdy na horyzoncie zaczęły majaczyć pierwsze zabudowania Białowieży, z zamyślenia wyrwał mnie dźwięk SMS-a. Jego treść od razu przywołała mnie do rzeczywistości: "Play wita na Białorusi." Biada temu, kto tę informację przegapi. Roaming pozaunijny wciąż potrafi słono kosztować. 



Granica ustanowiona po zakończeniu II wojny światowej podzieliła Puszczę Białowieską pomiędzy dwa kraje, Polskę i ówczesny Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich, a po jego upadku Republikę Białorusi. Nam dostało się ok. 42% z 1500 km² całości.

Gdy byłam dzieckiem Białowieża była ulubionym miejscem warszawskich wycieczek szkolnych. Mam wrażenie, że tylko ja tu jeszcze nie byłam! A i tym razem, u schyłku bezśnieżnej zimy, trafiłam tu trochę przypadkiem, bo szukaliśmy przede wszystkim ośrodka SPA. Kierunek był nam w zasadzie obojętny, byle blisko zieleni, cicho i spokojnie. Tak właśnie przez lata kojarzyła mi się Białowieża, niewielka wieś i brama do Białowieskiego Parku Narodowego. Jakież było moje zdziwienie, gdy powitały nas tłumy spacerowiczów sunących z kijkami do nordic walking poboczem drogi! 



Bo choć Białowieża wciąż ma status wsi i w większości skromną drewnianą zabudowę, to ma też wszystkie cechy modnego kurortu. Są tu i hotele, i eleganckie restauracje z cenami, których nie powstydziłaby się Warszawa (a i tak w weekendy nie ma szans na stolik bez rezerwacji). Nad wszystkim zaś dalej unosi się duch Romanowów, którym osada zawdzięcza dzisiejszy wygląd. I moim zdaniem zasługuje na ciut więcej uwagi niż tylko jako punkt wypadowy na szlaki Białowieskiego Parku Narodowego. 

Ulica Stoczek


Gdy w hotelowej recepcji zapytałam o drogę do centrum, dostałam kserówkę mapy i garść wskazówek od przemiłej dziewczyny z obsługi. Mieliśmy dojść do ulicy Stoczek, a potem prosto aż do Parku Pałacowego, ale uwaga, będzie pod górkę! Wszystko się zgadzało, tylko jakoś nachylenia ulicy nie mogłam się dopatrzeć.

W tej części Białowieży dominuje niska drewniana zabudowa, która w pierwszym momencie przywiodła mi na myśl litewskie Troki. Jest spójna stylistycznie, ale nie pozbawiona kontrastów, bowiem obok odpicowanych domków na zadbanych działkach, które bardziej wyglądają na letniska, niż na domy mieszkalne, stoją i takie w stanie niemal agonalnym, choć przyozdobione antenami satelitarnymi zdradzającymi, że nie są jeszcze opuszczone. 



















Gdzieniegdzie pomiędzy domami o misternie rzeźbionych oknach dostrzec można jednak i bardziej okazałe budynki murowane, często pozostałości po żydowskiej społeczności Białowieży, która właśnie tu, na Stoczku, zamieszkiwała najliczniej. Zgodnie z tablicą informacyjną działały tu sklepy spożywcze, żelazne, bławatne, galanteryjne, piwiarnie, zakłady krawieckie, warsztaty kowalskie, rzeźnicy i tartaki (te ostatnie nieco dalej, w miejscu, gdzie obecnie stoi Hotel Białowieski). Przed II wojną światową stała tu także drewniana synagoga (rozebrana w latach sześćdziesiątych XX w.), mykwa, żydowska szkoła i prywatny dom modlitwy. Ależ tu musiało być gwarno! Wojnę przeżyło zaledwie 6 mieszkańców wyznania mojżeszowego. Teraz w pożydowskich domach mieszczą się m.in. restauracja Stoczek 1929, czy Atelier malarki Barbary Bańki, niestety w poniedziałkowe przedpołudnie zamknięte na głucho. 



Można odnieść wrażenie, że wraz ze zniknięciem handlu i usług, z ulicy uleciało całe życie, co zdaje się potwierdzać także pawilon z okresu PRL dawniej mieszczący księgarnię (co ciekawe identyczne znajdują się także w innych zakątkach Polski i także działały w nich księgarnie), która upadła po transformacji ustrojowej. 



A gdzie się podziali ci wszyscy turyści, których widzieliśmy z okna samochodu w dniu przyjazdu? Minęła nas jedynie starsza kobieta z siatkami zakupów, a z autobusu z Hajnówki wysiadł tylko wracający ze szkoły chłopak (Warszawa w tym roku miała ferie zimowe w ostatniej turze), który zaraz zniknął za furtką pobliskiej posesji. Twarze, które kojarzyliśmy z hotelu zobaczyliśmy dopiero w parku.


Wieża widokowa nad Narewką


Będąc w tej części Białowieży, warto odbić na chwilę w stronę Narewki, bowiem tuż nad samym jej brzegiem stoi wieża widokowa, z której można podziwiać rozlewiska tej niewielkiej, ale niezwykle malowniczej rzeki. W ciepłych miesiącach organizowane są tu spływy kajakowe. Jest też ławka i stolik do gry w chińczyka. 






Cerkiew Św. Mikołaja


Okazała murowana świątynia została wzniesiona w latach 1894-1897 z inicjatywy cara Aleksandra III jako część zespołu pałacowego. Wcześniej w tym miejscu znajdowała się drewniana cerkiew z początku XIX w. Co ciekawe, ona również zachowała się do czasów współczesnych. Pod koniec XIX w. została przeniesiona do miejscowości Trześcianki i dziś funkcjonuje jako kaplica cmentarna Ofiarowania Przenajświętszej Bogurodzicy.

Nowo wzniesiona cerkiew uchodziła za najpiękniejszą w całej guberni grodzieńskiej, na terenie której położona była Białowieża. Jej niewątpliwą ozdobą jest ikonostas z majoliki, jedyny taki w Polsce.



Park Pałacowy


Nawet jeśli Białowieża jest dla Was tylko bazą wypadową po terenie Puszczy Białowieskiej, to na początku warto zajrzeć właśnie tu, bowiem Park Pałacowy jest nie tylko częścią Białowieskiego Parku Narodowego, ale mieści też siedzibę jego władz. W okazałym gmachu, stojącym w najwyższym punkcie parku (czyli jednak było pod górkę!), w miejscu dawnego pałacu carskiego, znajduje się także Muzeum Przyrodniczo-Leśne, pokoje gościnne i restauracja. Muzeum ma doskonałe opinie jako jedna z najnowocześniejszych placówek tego typu w Polsce. Trzeba tylko pamiętać, że większość muzeów w Polsce w poniedziałki jest nieczynna, co mi, odwiedzającej nieraz kilka wystaw w miesiącu, jakoś wyleciało z pamięci... 



Park w stylu angielskim został zaprojektowany przez Waleriana Kronenberga jako otoczenie wspomnianego pałacu carskiego. Jest nieco dziki, o nierównym ukształtowaniu terenu. Stare drzewa schodzą aż nad brzeg przyjemnego stawu.





Gdy po rozbiorach cała Puszcza Białowieska znalazła się w granicach Imperium Rosyjskiego, swoją rezydencję myśliwską postanowili tu wznieść carowie rozmiłowani w polowaniach. Katarzyna II tak chętnie urządzała łowy, że doprowadziła do niemal całkowitego wybicia łosi, niedźwiedzi i bobrów. Cudem przetrwały nieliczne żubry, na które polowania wstrzymał Aleksander II. Rozpoczął on proces odbudowywania puszczańskiej fauny, co kontynuował jego syn i następca, Aleksander III. Wkrótce po olbrzymich połaciach lasu znów biegała zwierzyna, a carowi marzyły się wielkie polowania z udziałem zapraszanych gości. Potrzebował jedynie miejsca, w którym mógłby zatrzymać się wraz ze świtą i gośćmi. Położona na rozległej polanie niemal dokładnie w środku puszczy Białowieża nadawała się do tego idealnie. Budowę pałacu według projektu hrabiego Mikołaja de Rochefort'a rozpoczęto w 1889 r. w miejscu, gdzie wcześniej stał dwór Augusta III Sasa służący dokładnie tym samym celom, ukończono zaś 5 lat później, w sierpniu 1894 r. akurat na przyjazd Aleksandra. I cóż... pałac mu się nie spodobał, choć ozdobiony dwoma strzelistymi wieżami musiał wyglądać bajkowo (w tamtych czasach triumfy święciła już secesja, może więc wydał mu się niemodny i zbyt staroświecki). Władca zatrzymał się wówczas w tzw. Dworku Gubernatora. Car w tym samym roku zmarł, a pałac przeszedł na własność jego syna i następcy, Mikołaja II, który dobrze czuł się w Białowieży, bywał tutaj na polowaniach i pobytach wypoczynkowych. To z jego inicjatywy doprowadzono z Hajnówki linię kolejową, której pozostałością są dwie drewniane stacje: Białowieża Pałac oraz Białowieża Towarowa.  

Pałac rozebrano w latach sześćdziesiątych XX w., choć przetrwał wojnę. Nowej władzy przeszkadzał jego imperialistyczny rodowód, szczególnie tuż pod nosem Wielkiego Brata, który krwawo rozprawił się z Romanowami.



Dworek Gubernatora dotrwał zaś do naszych czasów. To najstarszy drewniany budynek w całej Białowieży, malowniczo położony nad brzegiem stawu. Do końca lat 80-tych XIX w. był największą i najokazalszą rezydencją w Białowieży. Został wzniesiony w 1845 r. w tzw. stylu rosyjsko-szwajcarskim dla gubernatora grodzieńskiego Mikrowicza. Gdy przestał służyć carskiej administracji mieścił pierwsze muzeum w Białowieży (eksponaty - pamiątki z carskich polowań w 1915 r. zostały wywiezione do Rosji wraz z wyposażeniem pałacu). W czasie pierwszej wojny światowej był tu szpital polowy, potem kasyno oficerskie, w dwudziestoleciu międzywojennym także kasyno, ale dla pracujących w Lasach Państwowych rezerwistów Wojska Polskiego skupionych w organizacji o nazwie Przysposobienie Wojskowe Leśników, które w tym czasie zarządzało dworkiem. Po II wojnie światowej działała w nim restauracja "Turystyczna" (skądinąd według mnie ten obiekt najbardziej nadaje się właśnie na restaurację z ogródkiem na dużej łące nad stawem). W latach 1980-85 było tu przedszkole, zaś od 1996 r. mieści się Ośrodek Edukacji Przyrodniczej im. J.J. Karpińskiego Białowieskiego Parku Narodowego. Budynek jest świeżo po remoncie, zaś obok, na łące tuż nad wodą jest trochę atrakcji dla najmłodszych przygotowanych przez Park - plansze edukacyjne oraz dwie figury żubrów, na których można usiąść. 




Oprócz dworku, z carskiej zabudowy zachowała się też brama pałacowa z 1894 r., stajnia kozacka, arsenał, młyn, Dom Szoferów, Dom Łaźni, Dom Zarządu (wszystkie budynki z 1894 r.) oraz późniejsze: Dom Jegierski i Dom Marszałkowski - oba z 1905 r. I wspomniane dwie stacje kolejowe.




Dawne stacje kolejowe Białowieża Pałac i Białowieża Towarowa


Choć kolej do Białowieży nie dojeżdża już od ćwierćwiecza (połączenia, jako nierentowne, zlikwidowano w 1994 r.), warto zobaczyć dwa zachowane dworce z czasów carskich, bo oba są przepięknymi przykładami dawnej architektury drewnianej.

Białowieża Pałac ma lekką ażurową konstrukcję. W czasach Mikołaja II nad placem znajdującym się w centralnej części dworca wznosiła się kopuła udekorowana imperatorską koroną. Gdy docierał tu carski skład, stacja była wyściełana dywanami i dekorowana kwiatowymi girlandami oraz flagami. W dwudziestoleciu międzywojennym dalej służyła władzy. Swoich gości witał tu ponoć także prezydent Mościcki, który również szczególnie upodobał sobie Białowieżę. 

Wstęp na teren stacji jest płatny.




Dworzec Białowieża Towarowa wzniesiono w 1903 r., by odciążyć stację Białowieża Pałac. Dziś w drewnianym budynku mieści się restauracja Carska. Za budynkiem na niewykorzystywanych już obecnie torach stoją zabytkowe lokomotywy i wagony. W niektórych z nich oraz w stojącej po sąsiedzku murowanej wieży ciśnień (także oryginalnej) urządzono Apartamenty Carskie o wystroju stylizowanym na dziewiętnastowieczny.





Rezerwat Pokazowy Żubrów


W Białowieży spędziliśmy 5 dni. Zima to nie jest najlepszy czas na spacery po lesie, ale jednego miejsca na terenie Białowieskiego Parku Narodowego nie mogliśmy sobie odpuścić.

Rezerwat Pokazowy Żubrów jest częścią Białowieskiego Parku Narodowego. Znajduje się kilka kilometrów od Białowieży (w kierunku Hajnówki). Poza żubrami na obszernych wybiegach zobaczyć można również koniki polskie (tarpany), łosie, jelenie, sarny, dziki, żubronie (krzyżówka żubra z bydłem domowym), wilki i rysia. Zwierzętom stworzono do życia warunki półnaturalne, a zagrody posiadają naturalną roślinność. Aby umożliwić zwiedzającym jak najlepszą obserwację, w głąb wybiegów poprowadzono zadaszone pomosty. Jednak mimo to, może się zdarzyć, że ich lokatorzy ukryją się w zaroślach lub w zagrodzie bardziej obfitującej w pożywienie, a mniej dostępnej dla ludzi i nie będą widoczni. Należy o tym pamiętać odwiedzając rezerwat. My mieliśmy dużo szczęścia, bo w lutowe przedpołudnie niemal wszystkie zwierzęta pasły się leniwie w swoich zagrodach, jedynie wilki miały otwartą furtkę do lasu, z czego nie omieszkały skorzystać.










W dzisiejszym świecie, w którym ludzie nastawieni są przede wszystkim na rozrywkę, w mniejszym zaś na poznanie, dobrze, że są takie miejsca. Nie z egzotycznymi papugami zamkniętymi w poprzemysłowych halach w centrach miast, nie z palmami sprowadzonymi z egzotycznych krajów i posadzonymi nad kompleksami basenów, ale z rodzimymi zwierzętami, lokalną roślinnością i drewnianym placem zabaw na świeżym powietrzu.



Gdy odwiedziliśmy Białowieżę w połowie lutego, świat zmagał się już z koronawirusem, ale w Polsce temat zdawał się być jeszcze bardzo odległy. Nie przypuszczaliśmy, że będzie to ostatni póki co nasz wyjazd z Warszawy i że takie zakątki jak ten, otoczone lasem, pełne możliwości spędzenia czasu z dala od tłumów, staną się najbardziej pożądanymi kierunkami Anno Domini 2020.

GARŚĆ INFORMACJI PRAKTYCZNYCH

Gdzie spać?

Zatrzymaliśmy się w Hotelu Białowieskim, ponieważ szukaliśmy przede wszystkim czegoś z basenem i strefą SPA. Więcej informacji znajdziecie w poście Hotel Białowieski Conference, Wellness & SPA. Nasze najbardziej relaksujące ferie zimowe.

Jeśli nie lubicie tak dużych ośrodków, to noclegi oferują także liczne kwatery prywatne przy ul. Stoczek.

Ja bardzo chciałabym zatrzymać się kiedyś także we wspomnianych Apartamentach Carskich. Szczególnie podobają mi się salonki w wagonach. W kompleksie działa też ruska bania. Można się poczuć jak Mikołaj wjeżdżający do Białowieży swym dwustudwudziestometrowym pociągiem!

Gdzie jeść?

Chociaż pełne wyżywienie mieliśmy w hotelu (śniadania i obiadokolacje plus ognisko z kiełbaskami 2 razy w trakcie pobytu), to zabrakło nam lokalnych smaków, których zawsze szukamy w trakcie podróży. Ja miałam ochotę przede wszystkim na soljankę i bliny. Naszym pierwszym typem była oczywiście restauracja Carska, ale nie udało nam się dostać stolika bez rezerwacji. Całkiem przypadkowo odkryliśmy jednak restaurację Stoczek 1929, która w Internecie ma recenzje porównywalne z Carską. 

Urządzono ją w murowanym domu, który przed wojną należał do żydowskiego zegarmistrza. Do budynku dobudowano także przeszklony, obszerny całoroczny taras i właśnie tam skierował nas kelner. 



W karcie można znaleźć klasyki kuchni polskiej, oczywiście z regionalnymi akcentami. Piotr na przystawkę zamówił matiasa holenderskiego w oleju z pestek winogron i z cebulą pod wiórkami jabłka (35 zł). Śledź nie dość, że był rewelacyjny w smaku (duży mięsisty kawałek), to i pięknie podany (zawiązany w pętelkę). 



Z zup wybraliśmy flaki wołowe z borowikami (25 zł) i soljankę (24 zł) i to były chyba najsłabsze pozycje w całym menu. 



Na szczęście pozostałe dania sprostały naszym oczekiwaniom. Ja wzięłam bliny gryczane z wędzonym na zimno łososiem, kozim serem i różnymi sałatami (50 zł), które w karcie znajdują wśród gorących przystawek. Były smaczne, choć cena za 3 placki z wędzoną rybą, twarożkiem, odrobiną kawioru i sałatą wydaje mi się nieco wygórowana. Piotr zamówił warzywa opiekane w ziołach z zieloną soczewicą (40 zł), a chłopaki pieczoną kaczkę wyluzowaną z kości z sosem malinowym, kluskami litewskimi i jabłkiem pieczonym z borówką (65 zł) oraz kotlet schabowy panierowany z kapustą duszoną i ziemniakami (45 zł). Pierwszy raz widziałam, żeby dziecko w restauracji zamówiło schabowego i tak wyczyściło talerz! Bo kaczka akurat sprawdza się prawie zawsze i tym razem też nie było wyjątku od tej reguły.






Na deser dzieciaki wzięły jeszcze lody - po pięć (!) kulek waniliowych z polewą owocową (20 zł).



To było doskonałe uzupełnienie naszego i tak hedonistycznego pobytu w Białowieży.