Zapytałam kiedyś moje dzieci, jaki byłby ich wymarzony wyjazd. Taki, żeby nie trzeba było nigdzie wychodzić z hotelu! - wykrzyknęły zgodnie jak nigdy. Jakkolwiek kuriozalnie by to nie zabrzmiało i mimo że taka forma spędzania czasu nieco kłóci się z moim podejściem do podróży, postanowiłam spełnić to marzenie! Jeśli tu zaglądacie, a szczególnie, jeśli czytaliście post o tym, jak dzieci zmieniły nasze podróżowanie, to zapewne wiecie, że staramy się pokazywać dzieciom różne opcje wypoczynku i standardy nocowania, od campingów i schronisk górskich po czterogwiazdkowe hotele. Mamy za sobą dość ciężki rok z remontem w roli głównej, poza tym zbliżały się urodziny młodszego z naszych synów, uznaliśmy więc, że może to dobry moment, by spróbować czegoś totalnie dla nas nowego, zupełnego nic_nie_robienia.
Na takie wyjazdy najlepiej nadają się wszelkie ośrodki SPA. Niewiele o nich wiedziałam. Kierunek był w zasadzie obojętny, byle nie bardzo daleko od Warszawy, a jednocześnie w miejscu blisko natury (mój pomysł powrotu do Gdyni odpadł więc w przedbiegach). Wysłałam pytania do kilkunastu miejsc, ale w każdym coś nam się nie podobało (w większości niestety cena, bo zahaczaliśmy o weekend walentynkowy i skromna oferta dla dzieci).
I możecie wierzyć lub nie, ale znów to nie ja znalazłam hotel, ale on mnie! W marketingu to się nazywa reklama kontekstowa. Daleka jestem od "łapania się" na takie triki, tym razem jednak, gdy Facebook podpowiedział mi dokładnie to, czego szukałam, z ciekawości weszłam na stronę hotelu. Okazało się, że mają specjalny pakiet na ferie zimowe z przebogatą ofertą dla najmłodszych gości, w tym z dodatkowym posiłkiem (zupą) w ciągu dnia przy wariancie ze śniadaniami i obiadokolacjami. Żaden inny z hoteli, którymi się interesowałam, nie miał tego w ofercie.
Z rezerwacją nie było łatwo, bo na wyjazd zdecydowaliśmy się dość późno i zostały już tylko pojedyncze wolne dni, a my potrzebowaliśmy pięć, w tym wspomniany weekend walentynkowy. Na szczęście inna rezerwacja się zwolniła i udało się, choć w terminie tydzień późniejszym niż pierwotnie zakładaliśmy przez co chłopakom przepadła Zima w mieście.
Jak oferta wypadła w zestawieniu z rzeczywistością?
Hotel Białowieski Conference, Wellness & SPA znajduje się na obrzeżach Białowieży, ok. 2 km od centrum miejscowości i Parku Pałacowego. Nie wyróżnia się szczególnie architekturą, za to wewnątrz kryje się elegancka prostota, duży basen i rewelacyjna strefa SPA. A w ramach kompleksu także własny browar.
Pokoje są przestronne (mieliśmy jeden z dwupoziomowych Apartamentów Carskich) w miłych dla oka stonowanych kolorach, wyposażone w dwa telewizory, telefon, suszarkę do włosów, komplet ręczników i szlafroków dla każdego, czajnik elektryczny, kawę, herbatę i uzupełnianą codziennie wodę mineralną. Z drugiego piętra windą można zjechać prosto na basen.
Wybrany przez nas pakiet "Ferie zimowe w Białowieży" obejmował noclegi, śniadania i obiadokolacje oraz niezliczoną ilość atrakcji. Maraton zaczęliśmy już w dniu przyjazdu od rodzinnego pieczenia kiełbasek, które odbywa się na tzw. Carskiej Polanie nieopodal hotelu.
Prosto z ogniska chłopcy pobiegli na warsztaty kulinarne dla dzieci (upieczone ciasteczka trafiły potem na obiadokolację, dzieci były przedumne), a z nich na Dziecięcą Akademię Kreatywności (warsztaty plastyczno-sportowe). My w międzyczasie zapisaliśmy się na zwiedzanie browaru, o którym więcej napiszę w dalszej części tekstu (dodatkowo płatne, 25 zł od osoby, w tym degustacja piwa - 4 gatunki na desce degustacyjnej, łącznie 0,5l).
Tak udało nam się dotrwać do obiadokolacji (rozpoczynają się dość późno, bo o godz. 18:00). Ja padłam, a Piotr wykrzesał jeszcze siłę na seans naparzania w saunie suchej (codziennie o godz. 21:00).
A od następnego dnia było tak, jak wymarzyły sobie dzieci: czas w basenie i jaccuzi (są dwa, tradycyjne i zewnętrzne). Codziennie o 10:00 odbywały się zajęcia w wodzie dla najmłodszych prowadzone przez ratownika-animatora. Chłopcy nie opuścili żadnych!
Główny basen ma głębokość 1,30 m, cieplutką wodę, bąbelki, wodne masaże i "dziką rzekę". Dodatkowo jest brodzik dla dzieci, dookoła leżaki, niektóre podgrzewane. Bezpośrednio przy basenie działa bar serwujący i alkohole, i napoje bezalkoholowe, w tym koktajle mleczne dla dzieci. Oj, można się poczuć jak na egzotycznych wakacjach, choć basen kryty, a na zewnątrz hula wiatr!
Oprócz basenu można bez ograniczeń korzystać również z sauny i łaźni parowej. Zabiegi w strefie SPA są już niestety dodatkowo płatne. Dzieci miały w ramach pakietu voucher na jeden wybrany zabieg: Bajkową kąpiel Malucha w pianie z bąbelkami w specjalnej kapsule lub Słodki masaż czekoladowy z degustacją owoców zatapianych w mlecznej czekoladzie. Dla dorosłych było 30 zł zniżki do wykorzystania w strefie SPA.
Chłopcy wybrali kąpiel w pianie, my... w piwie, oczywiście z własnego browaru, w ceramicznych baliach (kiedyś były ładniejsze, drewniane, niestety ponoć się nie sprawdziły w zderzeniu z wilgocią i teraz jako kwietniki zdobią hotelowy ogród) w pokoju stylizowanym na skandynawską chatkę. Ciepła woda, nastrojowa muzyka i piwo do degustacji oprócz tego dodanego do wody. Mi się podobało, dla Piotra zaś było zbyt monotonnie, bo seans trwa 50 min. Na szczęście w pokoju znajduje się też prywatna sauna, więc i wilk był syty, i owca cała. Poza kąpielą piwną zdecydowaliśmy się na masaże - Piotr na intensywny, z którego był mega zadowolony, chociaż przez dwa dni chodził obolały, ja na antystresowy, bardzo przyjemny i relaksujący.
Najsłabszym punktem w pakiecie było wyżywienie. O ile śniadania były bardzo obfite i różnorodne (wędliny z własnej wędzarni, duży wybór serów, pasty kanapkowe, domowe pikle, rozmaite warzywa do skomponowania sałatek, płatki z mlekiem lub jogurtem, kilka wariantów dań na ciepło, ciasta), to obiadokolacje nas kompletnie nie porwały. Większość serwowanych potraw była bardzo przeciętna i dość tłusta (np. mięso zapiekane z żółtym serem, czy obsmażane pierogi), serwowana w podgrzewaczach, a ja za taką formą nie za bardzo przepadam. Zabrakło też lokalnych smaków, choćby kartaczy. Jedynym akcent puszczańskim były grzyby podawane właściwie do wszystkiego, ale to mi akurat nie przeszkadzało, bo zaliczam się do entuzjastów leśnego runa.
Kuchnię lokalną można za to znaleźć w restauracji à la carte, która serwuje naprawdę smaczne dania oparte o produkty regionalne z dziczyzną na czele, choćby tatar z żubra, czy burger z jelenia.
Zdaję sobie sprawę, że jedzenie dań z mięsa żubra może budzić kontrowersje, wszak zwierzęta te w Polsce znajdują się pod ochroną. Mięso pochodzi jednak z jak najbardziej legalnych źródeł. Raz na jakiś czas wydawane są pozwolenia na kontrolowany odstrzał żubrów - jednostek słabszych, czy nie na tyle samodzielnych, by przeżyć. Tak pozyskane mięso po przebadaniu trafia na rynek. Zatem tak, czy tak te zwierzęta zostałyby zabite. Nie są zabijane specjalnie na mięso, mięso pozyskuje się przy okazji. Jest dość delikatne w smaku, ale dla mnie nieco bez wyrazu. Danie zrobiły głównie doskonale dobrane dodatki.
Za to burger z jelenia był rewelacyjny, wyrazisty w smaku, doprawiony rozmarynem, z którym dziczyzna doskonale się komponuje.
Browar Przełom
Niewątpliwą atrakcją hotelu, nie tylko kulinarną, ale i turystyczną, jest udostępniony do zwiedzania miejscowy Browar Przełom, który działa od kwietnia 2019 r. Wycieczki oprowadza sam właściciel w barwny sposób opowiadając historię hotelu (który, jak się okazało, powstał w miejscu skupu świń!) i tego niewielkiego zakładu, którym zawiaduje jego syn, utytułowany piwowar domowy.
Linia produkcyjna jest niewielka, zaś wytworzone piwo trafia głównie do hotelowej restauracji, baru i strefy SPA. W czasie naszego pobytu w sprzedaży było sześć gatunków, także z lokalnym akcentem w postaci pilsa z trawą żubrową. Moim faworytem zostało jednak pszeniczne o smaku mango.
Zwiedzanie trwa ok. 30 min., później jest degustacja czterech gatunków (jasne, pils z trawą żubrową, pszeniczne i ciemne) w restauracji. Nawet jeśli ktoś nie jest entuzjastą piwa, jak ja, to warto skosztować, bo to są zupełnie inne piwa niż to, co proponują sklepy wielkopowierzchniowe. Browary rzemieślnicze mają to do siebie, że tworzą gatunki niepowtarzalne, których nie da się spróbować nigdzie indziej. I taki właśnie jest też Przełom.
To była nasza pierwsza wizyta w ośrodku SPA i tak dużym hotelu (86 pokoi), a także pierwszy tak "samowystarczalny" wyjazd, gdzie w cenie pobytu ma się zapewnione właściwie wszystko. Sprawdził się szczególnie rodzinny charakter pakietu, bo w hotelu było mnóstwo dzieci w różnym wieku, więc nie było miejsca na nudę. Na zajęcia umawiały się już podczas śniadania, w czasie ognisk bawiły się w chowanego na terenie całego hotelowego ogrodu, o tej porze roku dającego może mniejsze możliwości ukrycia, ale gdy na wiosnę wszystkie krzewy się zazielenią, to musi być raj dla najmłodszych. Przypomniało mi się moje dzieciństwo i wakacje w ośrodkach z zakładów pracy rodziców. Ten sam klimat. My zazwyczaj wyjeżdżamy tylko we czwórkę i dzieciakom często brakuje na wakacjach towarzystwa rówieśników, dlatego wyjazd bardzo im się podobał.
Oczywiście nie dotrzymałam danego dzieciom słowa i jeden słoneczny dzień poświęciliśmy na spacer po Białowieży, ale o miasteczku opowiem Wam oddzielnie. Leżenie nad basenem dalej nie jest moją wymarzoną opcją na spędzanie czasu wolnego, a jednak przez te pięć dni tak naładowałam baterie, że po powrocie do domu od razu zabrałam się za wiosenne porządki, łącznie z myciem okien. Czyli działa! A Hotel Białowieski Conference, Wellness & SPA mogę Wam z czystym sumieniem polecić. I uprzedzając pytania: to nie jest post sponsorowany. Za cały pobyt zapłaciliśmy z własnej kieszeni.
Bardzo fajnie napisany artykuł. Jestem pod wrażeniem.
OdpowiedzUsuń