piątek, 27 kwietnia 2018

Warszawa przyłapana... w kwietniu 2018

Napis Kamień i co jakby trochę wyblakł od mojej ostatniej wizyty na Waliców. Kwiecień w tym roku nieco przeleciał mi przez palce. Wiosną zawsze mam jakąś taką niemoc, zmęczenie po zimie, które mimo eksplozji zieleni i kwiatów na drzewach i krzewach, odbiera mi siły. Więcej czasu spędziłam więc na spotkaniach z rodziną i przyjaciółmi, czy zawodach sportowych dzieci, niż na spacerach po Warszawie. Nie umknęło jednak mojej uwadze, że 30 marca kamienica przy Waliców 14, właśnie ta z muralem Kamień i co, została wpisana do rejestru zabytków. Cieszy mnie to niezmiernie! To jeden z żywych pomników zagłady Warszawy i jej żydowskich mieszkańców, prawdziwszy niż granitowe monumenty stawiane bohaterom. Kamienica znalazła się w czasie wojny w granicach getta. Znana jest chyba głównie z tego, że w tym okresie mieszkał w niej poeta Władysław Szlengel, nazywany często poetą getta, bowiem w przejmujący sposób wierszem opowiadał o losach ludzi zamkniętych w dzielnicy żydowskiej. Zginął 8 maja 1943 r. wraz z żoną w czasie powstania w getcie (19 kwietnia obchodzona była 75-ta rocznica wybuchu powstania) w schronie Daniela Kaca przy Świętojerskiej 36. Kamienica zaś w czasie Powstania Warszawskiego uderzona została tzw. goliatem i w wyniku wybuchu zawalił się jej front. A jednak po wojnie wrócili do niej mieszkańcy. Ostatni lokatorzy opuścili bardzo zaniedbany budynek kilkanaście lat temu. Potem jego los wisiał na włosku, ale dzięki miłośnikom Warszawy udało się uratować go od prawdopodobnej rozbiórki. Póki co nie widać żadnych prac zabezpieczających zabytek przed dalszą destrukcją, mam jednak nadzieję, że znajdzie się sposób na zagospodarowanie zachowanych fragmentów i nie będzie to kolejny zabytek tylko na papierze.




Z kolei na budynku Muzeum Sztuki Nowoczesnej (nad Wisłą) rozbłysnął neon. To ten sam, który dawniej wisiał na fasadzie bloku tuż za dawnym pawilonem meblowym Emilia, gdzie wcześniej mieściło się muzeum. Uświadomiłam sobie przy okazji, że już 6 maja kończy się wystawa twórczości Ediego Hili, której jeszcze nie widziałam. Ba! Ja w tym miesiącu żadnej wystawy nie widziałam! Zapowiada się zatem kulturalny maj, bowiem oprócz ekspozycji poświęconej albańskiemu malarzowi, swój finał będą miały jeszcze dwie inne wystawy, które chciałabym zobaczyć: "Bagaż osobisty. Po Marcu" w Domu Spotkań z Historią i "Przyszłość będzie inna. Wizje i praktyki modernizacji społecznych po roku 1918" w Zachęcie.




REKOMENDACJE NA MAJ

Majówka... Słowo, które w ostatnich dniach słychać było dosłownie wszędzie: w autobusach, tramwajach, kolejkach do kasy w sklepie spożywczym i oczywiście w pracy. To synonim pierwszej dłuższej wolności po zimie, za którym kryje się beztroska, ciepło, odpoczynek, grill i dobra zabawa. Majówka to najczęściej także wypady za miasto, ale gdy już wrócicie, to Warszawa też ma Wam coś do zaoferowania, bo zazwyczaj początek maja jest tym momentem, kiedy w każdym mieście kawiarnie i restauracje zaczynają wystawiać letnie ogródki i gdy ruszają wszelkiego rodzaju plenerowe imprezy. Niestety w tym sezonie nie będzie Nocnego Marketu na Głównym. Nie wiadomo też, czy uda się znaleźć inną lokalizację dla nocnego targu z dobrą kuchnią. Jest mi strasznie smutno z tego powodu, bo to było jedno z fajniejszych miejsc na kulinarnej mapie stolicy.

Gdzie zatem można wybrać się w maju?

Multimedialne fontanny na Podzamczu 


Od maja po przerwie ruszają pokazy fontann na Podzamczu. Zimą można było oglądać jedynie pokazy światła przelewającego się przez kolorowe rurki przy dźwiękach muzyki, teraz wraca także woda. Pokazy tradycyjnie będą odbywać się w piątki i soboty o godz. 21:30. Widowisko trwa pół godziny. Wstęp jak co roku bezpłatny.

Otwarcie Sezonu nad Wisłą (5 maja 2018 r., Bulwar Jana Karskiego i plaża Rusałka)


5 maja otwarcie sezonu nad Wisłą pod hasłem "Aktywnie nad Wisłą". Zabawa odbywać się będzie od godz. 13:00 po obu stronach rzeki, na Bulwarze Jana Karskiego i plaży Rusałka. Pomiędzy brzegami będą kursować łodzie! 




To także początek tegorocznego sezonu żeglugi w Warszawie. Od 1 maja do 16 września bezpłatne promy pod banderą Warszawskich Linii Turystycznych pływać będą na czterech trasach:

Cypel Czerniakowski – Saska Kępa (21 osób + 21 rowerów)
Most Poniatowskiego – Stadion Narodowy/plaża Poniatówka (21 osób + 21 rowerów)
Podzamcze – ZOO/plaża Rusałka (40 osób + 40 rowerów)
Ww. wymienione promy będą wykonywać 30 kursów w weekendy i 14 w dni robocze.

Nowodwory – Łomianki (21 osób + 21 rowerów)
Prom wykonywać będzie 30 kursów w weekendy i 7 w dni robocze.

Ekiden - Maraton Sztafet (12-13 maja 2018 r., Park Szczęśliwicki)


Imprezy biegowe to nieodłączny element krajobrazu Warszawy od wiosny do jesieni. Ekiden to maraton, ale taki, który pokonuje się drużynowo. W każdej drużynie startuje 6 zawodników, którzy do przebiegnięcia mają łącznie dystans równy długości maratonu. Pierwszy zawodnik pokonuje odcinek 7,195 km, dwaj następni po 10 km, a trzej kolejni po 5 km. W sumie – 42,195 km. W ramach biegu odbywa się akcja charytatywna „Biegam Dobrze”.

Noc Muzeów (19 maja 2018 r.)


Coroczna uczta dla wielbicieli muzeów, która nieustająco budzi moje mieszane uczucia, bo z jednaj strony chętnie odwiedziłabym któreś z miejsc na co dzień niedostępnych dla zwykłych śmiertelników, a z drugiej przerażają mnie te kolejki i tłumy wszędzie. Jeśli jednak się gdzieś wybiorę, na pewno opowiem Wam o tym za miesiąc!



A póki co pierwszy raz od pięciu lat uciekam na (przed)majówkę - w miejsce, gdzie, mam nadzieję, nie będzie tłumów!

poniedziałek, 16 kwietnia 2018

Ołomuniec. Konkurencja dla Pragi

Do 2009 r. o Ołomuńcu wiedziałam tyle, że jest. W deszczowym czerwcu tegoż właśnie roku wylądowaliśmy z nieco ponad rocznym dzieckiem w Masywie Śnieżnika w miejscowości Goworów, w której poza starym Gashausem i kościołem nie ma prawie nic. Szczyty tonęły we mgle, a z nieba siąpił deszcz podtapiając niedalekie Kłodzko. Nie bardzo wiedzieliśmy, co ze sobą zrobić w taką pogodę. Wtedy nasza gospodyni z rzeczonego Gasthausu zamienionego na uroczy pensjonat Terra Sudeta, poradziła nam, żebyśmy wybrali się do Ołomuńca. To ok. 100 km od granicy z Polską. I choć czarne chmury nie odpuściły także po czeskiej stronie, to ołomunieckie Stare Miasto mnie wtedy oczarowało, mimo że w nieprzemakalnych kurtkach i z wózkiem szczelnie owiniętym folią przeciwdeszczową dosłownie je przebiegliśmy. Obiecałam sobie wówczas, że kiedyś tu na pewno wrócimy. "Kiedyś" zajęło nam osiem lat!

To był ostatni nocleg w naszej ubiegłorocznej podróży po Europie. Dzień wcześniej Subotica pożegnała nas potężną burzą, a Ołomuniec znów przywitał stalowym niebem. Na szczęście tym razem nie spadła ani kropla deszczu, a w pewnym momencie nawet wyszło słońce. Pierwotnie mieliśmy zostać w mieście dwa dni, jednak okazało się, że niespodziewanie będziemy musieli wrócić do Polski nieco wcześniej. Jedno popołudnie jest idealne na leniwy spacer po Starym Mieście historycznej stolicy Moraw, obecnie piątego co do wielkości miasta Republiki Czeskiej.



Dziś nie będzie więc historii, ani zbyt wielu dat. Będzie niespieszny i pełen zachwytów spacer ulicami miasta. 

Ołomuniecka Starówka uchodzi za drugi, zaraz po centrum Pragi, największy miejski kompleks zabytkowy w Czechach. Rocznie miasto przyciąga liczbę turystów równą liczbie swoich mieszkańców (czyli ponad 100 000), a jednak w porównaniu do stolicy kraju, tutaj czuć jakiś taki dostojny spokój. Nawet w szczycie sezonu nie przelewa się przez nie masa ludzka, jaką zazwyczaj zobaczyć można w tym czasie nad Wełtawą.



Przez te osiem lat Stare Miasto niewiele się zmieniło, choć chyba właśnie trwało jego odświeżanie. Wiele domów oraz Ratusz skrywało się za rusztowaniami, ale na elewacjach wielu innych wciąż można było zobaczyć łuszczącą się farbę i odpadający tynk. Ale takie nie do końca wypicowane miasta mają coś w sobie, umęczenie, które sprawia, że nie są całkiem cukierkowe. 



W zabudowie historycznego centrum dominuje architektura renesansowa i barkowa, choć nie brakuje także przykładów secesji i modernizmu. A jednak całość robi spójne i przemyślane wrażenie. Najlepiej zagubić się w wąskich uliczkach, wchodzić w bramy i zaułki, zadzierać głowę, by podziwiać łuki rozpięte pomiędzy sąsiednimi budynkami. To jeden z najbardziej malowniczych akcentów dawnej architektury. Ja właśnie tak najbardziej lubię zwiedzać miasta, bez pośpiechu, bez gnania od zabytku do zabytku, za to w sposób, który pozwala poczuć atmosferę danego miejsca i nieco podejrzeć życie jego mieszkańców, jednych czytających gazetę na przystanku tramwajowym, innych w biegu wypijających filiżankę kawy w drodze z pracy. 












Większość odwiedzających pierwsze kroki kieruje na Górny Rynek (Horní náměstí). To, co przyciąga w to miejsce, to przede wszystkim wpisana w 2000 r. na listę UNESCO morowa kolumna Trójcy Przenajświętszej. To bez wątpienia symbol miasta, który dominuje w jego architekturze i niewiele osób wie, że w Ołomuńcu są dwie kolumny morowe! Druga, choć znacznie mniej imponująca, stoi na sąsiednim Dolnym Rynku (Dolní náměstí) i dla odmiany jest to kolumna maryjna.



Kolumny morowe (z niemieckiego Pestsäule), stawiane w podzięce za pokonanie epidemii, najczęściej dżumy, ospy lub cholery, można spotkać w bardzo wielu miastach Europy Środkowej, choćby w Wiedniu, Mariborze, Kłodzku, Bystrzycy Kłodzkiej, czy Bańskiej Szczawnicy, którą odwiedzimy jeszcze w tym roku. Zaczęto je wznosić po Soborze Trydenckim w krajach Monarchii Habsburskiej na wzór kolumny maryjnej na Piazza Santa Maria Maggiore w Rzymie i mają one najczęściej właśnie formę kolumny Trójcy Przenajświętszej lub kolumny maryjnej.

Ołomuniecka kolumna Trójcy Przenajświętszej to największa w Europie Środkowej barokowa kolumna morowa, ozdobiona posągami i figurami świętych, a nawet posiadająca niewielką własną kaplicę! Wzniesiona została z inicjatywy kamieniarza Vaclava Rendera, a prace nad jej ukończeniem trwały aż 38 lat (1716-1754)! Robi naprawdę imponujące wrażenie, gdy najpierw majaczy w oddali, między okazałymi kamienicami, ale im podchodzi się bliżej, tym bardziej dominuje nad okolicą, przewyższając nawet kilkupiętrowe gmachy. Przepych. Tego określenia użyłabym, gdybym jednym słowem miała opisać kolumnę. I choć barok jest stylem, który w hierarchii moich architektonicznych zainteresowań jest na szarym końcu, to jednak ołomuniecką kolumną nie potrafię się nie zachwycać, jej misternym wykonaniem i ogromem. Nie chcę sobie nawet wyobrażać jak straszna musiała być epidemia, której pokonanie ludzie uświęcili takim dziełem!



Kolumna przyćmiewa nawet stojący niemal po sąsiedzku Ratusz, który w czasie naszej wizyty był akurat w remoncie. Do dziś mieści się w nim siedziba władz miasta. To, co szczególnie przykuwa wzrok, to zegar astronomiczny. Oryginalny z 1519 r. autorstwa mistrza Hanusza, tego samego, który zbudował także praski Orloj, składał się z kilku tarcz oraz misternych rzeźb świętych. Został zniszczony w czasie II wojny światowej. Po wojnie, w latach 1947-1955 zegar odbudowano według projektu Karela Svolinskiego, jednak w niczym nie przypomina on oryginału. Sztuka renesansowa została zastąpiona przez... socrealizm! Dziś zegar w zdecydowanej większości zdobią postacie ludzi pracy - w formie barwnej mozaiki (z przewagą złota) oraz ruchomych figurek (jego działanie można obejrzeć w południe, my niestety przyjechaliśmy do miasta nieco później). W połączeniu z renesansową architekturą budynku Ratusza robi to nieco kuriozalne wrażenie, choć nie mogę powiedzieć, że mi się nie podoba.







Ołomuniec słynie też z sześciu barkowych fontann znajdujących się w obrębie Starego Miasta (zostały zgłoszone do wpisu na listę UNESCO). Ja jednak najbardziej lubię całkiem współczesną fontannę Ariona z 2002 r. zaprojektowaną przez mieszkającego obecnie we Francji ołomunieckiego rzeźbiarza, Ivana Theimera. Jej dekoracja nawiązuje do antycznego mitu o Arionie, grającym na cytrze i pięknie śpiewającym poecie greckim, cudownie ocalonym przez delfiny, które ukochały sobie jego śpiew. Fontanna składa się z kilku dość oryginalnych rzeźb.











Warto zajrzeć także na sąsiedni, Dolny Rynek, nie tylko po to, żeby zobaczyć wspomnianą wcześniej kolumnę maryjną, wzniesioną także dzięki Renderowi dla upamiętnienia ofiar zarazy morowej, która dotknęła miasto w latach 1713-1715. Przy placu stoi charakterystyczny renesansowy pałac Hauenschilda z 1583 r. Najbardziej znany jest chyba z tego, że w 1767 r. w mieszczącym się tam w tym czasie gościńcu przez chwilę mieszkał wraz z rodzicami jedenastoletni wówczas Wolfgang Amadeusz Mozart i tam skomponował symfonię Nr 6 F-dur. Mam wrażenie, że ten położony nieco na uboczu rynek ma luźniejszą, mniej reprezentacyjną atmosferę i latem jest tam więcej ogródków restauracyjnych.



Pałac Hauenschilda

Jednak bodźcem do powrotu do Ołomuńca stał się dla mnie jeden zupełnie nowy akcent - nowa rzeźba Davida Černego, tego od "Niemowląt", które obsiadły wieżę TV w Pradze i chłopców "Sikających" na mapę Czech przed Muzeum Franza Kafki, także w stolicy Czech. Uwielbiam sztukę na ulicy, którą, jak pewnie wiecie, odróżniam od sztuki ulicy. David Černý należy do moich ulubionych twórców, choć budzi także wiele kontrowersji, żeby nie powiedzieć bardziej dosadnie. Mam tu na myśli szczególnie jego pracę "Entropa" z 2009 r., wystawioną w gmachu Rady Unii Europejskiej z okazji objęcia przez Czechy Prezydencji w Unii. Rzeźba została sfinansowana przez czeski rząd i miała zostać wykonana przez twórców ze wszystkich krajów wchodzących w skład Unii Europejskiej. Każdy z nich miał wykonać pracę charakteryzującą swój kraj, tymczasem Černý wszystkie wykonał sam lub przy udziale swoich współpracowników, sfabrykował życiorysy rzekomych twórców, zaś poszczególne państwa pokazał w sposób szyderczy, jednak na granicy dobrego smaku (choćby Bułgarię jako turecką ubikację kucaną, Holandię jako kraj zalany wodą, z wystającymi ponad jej powierzchnię jedynie minaretami meczetów, Niemcy jako pasmo autostrad, w układzie których wprawne oko może dostrzec swastykę, zaś Polskę pod postacią kartofliska, na którym duchowni wznoszą flagę ruchów LGBT). Pewnie niewiele osób wie, że jedna z prac Černego znajduje się także w Polsce, w Poznaniu (rzeźba "Golem").

Ołomuniecka realizacja Černego, "Lupič", czyli Złoczyńca, w tym przypadku Złodziej, zawisł na fasadzie Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Poprzez postać Lupiča, Černý składa hołd swojemu ulubionemu rzeźbiarzowi Karelowi Neprašovi. To właśnie jego rzeźbę Złoczyńca ma ukraść z muzeum (widać ją w plecaku na plecach postaci). W tym celu rzeźba porusza się po gzymsie gmachu, a także... przeklina (bo przecież włamanie nie może się udać)! Niestety tego nie udało nam się zobaczyć, choć pod galerią czekaliśmy dobry kwadrans, także o pełnej godzinie, czego niezmiernie żałuję, bowiem sama, statyczna rzeźba, w porównaniu do innych prac Černego nie robi aż takiego wrażenia.





W okolicy Muzeum Sztuki Nowoczesnej można znaleźć także nieco street artu.










Ołomuniec jest jednym z tych miast, po których można godzinami krążyć zagłębiając się w wąskie uliczki, w których kryją się winiarnie, niewielkie sklepy z winem, gdzie trunki nalewane prosto z kranika można kupić także na szklanki, wszak Morawy to słynny region winiarski. Takich lokali zawsze zazdroszczę naszym południowym sąsiadom, i Czechom, i Słowakom. 




Takie miasta jak Ołomuniec zawsze w podróży zostawiam sobie na deser, gdy mam już za sobą trzy tygodnie zwiedzania i potrzebuję po prostu znaleźć miejsce na jedną noc, gdzie można spędzić nieco leniwe, niespieszne popołudnie, chłonąc piękno architektury i setki lat historii. Nic już wtedy nie muszę, poza cieszeniem się ostatnimi godzinami wakacji i oddalaniem od siebie perspektywy powrotu do szarej codzienności. W tym roku na ten ostatni akcent w drodze wybrałam wspomnianą już wcześniej Bańską Szczawnicę na Słowacji, również z listy UNESCO. Ale do Ołomuńca będę wracać, bo znów udało mi się zobaczyć tylko Stare Miasto, a przecież to jedno z fajniejszych miast w tej części Europy w stosunkowo niewielkiej odległości od granicy Polski, urodą wcale nie ustępujące Pradze, a bardziej kameralne i mniej zatłoczone. Kto lubi stolicę Czech, na pewno polubi też Ołomuniec.