piątek, 31 maja 2019

Warszawa przyłapana... w maju 2019

Tegoroczny maj, całkiem jak w piosence Maanaamu, wyjątkowo zimny, bardziej niż spacerom, sprzyjał atrakcjom pod dachem. O takiej aurze zwykle mawiam, że to pogoda do muzeum. Dzięki temu zaczęłam nadrabiać muzealne zaległości.

Na pierwszy ogień poszła wystawa "Spółdzielnia ORNO. Biżuteria" w Muzeum Warszawy. Ekspozycja jest spora. Zajmuje sześć sal i zgromadzono na niej około 1600 obiektów (biżuterii, galanterii, dokumentów, zdjęć, pamiątek, narzędzi jubilerskich, projektów, opakowań i ulotek reklamowych). Najciekawsza jest oczywiście część obejmująca biżuterię. Jestem na tyle stara, że pamiętam schyłek działalności spółdzielni i dwa funkcjonujące jeszcze na początku lat dziewięćdziesiątych sklepy: przy Marszałkowskiej i na Starym Mieście prawie vis a vis Katedry, do której, nota bene, drzwi po wojnie także wykonano w ORNO. Pamiętam ten styl, broszki i naszyjniki, które dostawała moja mama oraz babcie. To były zawsze trafione prezenty. I choć współczesna stylistyka ozdób jest zupełnie inna, to niektóre wzory są ponadczasowe i doskonale sprawdzają się i dzisiaj. A wystawę oglądać można do 18 sierpnia.





A skoro mowa o Maanamie, to nie mogłam oprzeć się wizycie na Nowym Świecie, by zobaczyć muralową Korę z burzą włosów z rozkwieconego kasztanowca. I choć sam portret artystki mnie nie zachwyca, to pomysł na połączenie go z rosnącym obok drzewem jest genialny i sytuuje mural wśród najlepszych przykładów street artu w Warszawie.



W tym miesiącu stolica wzbogaciła się też o kolejny, trzecią pracę Tytusa Brzozowskiego na warszawskich murach. Po Woli i Pradze Południe przyszła kolej na Śródmieście. Obraz ozdobił ścianę kamienicy przy Chmielnej 120, w której siedzibę ma Zarząd Dróg Miejskich. Jak mówi sam artysta, pokazał Warszawę szybką i dynamiczną. Koła symbolizują mobilność i ciągły ruch, zaś wśród pokazanych zabudowań znalazły się i kamieniczki ze Starówki, i dziewiętnastowieczna zabudowa tych okolic (Chmielnej i sąsiedniej Złotej oraz okazała kamienica z Chałubińskiego, którą szalenie lubię), a także Pałac Kultury i Nauki oraz współczesne wieżowce - wszystko to, co do dziś buduje tkankę Warszawy. Mural jest bardziej kameralny niż dwa poprzednie, ale ma nie mniej uroku! Bardzo lubię twórczość Tytusa Brzozowskiego i uważam, że na murach sprawdza się doskonale wnosząc mnóstwo kolorów na szare ulice. Prosimy o więcej! 



Warszawa z murali i akwarel Brzozowskiego to zazwyczaj eklektyczny misz masz, jaki wciąż jeszcze można oglądać na ulicach miasta. Niestety włodarze mają czasem zapędy destrukcyjne i w ciągu ostatnich kilkunastu lat z przestrzeni stolicy zniknęło nieco starej zabudowy, zarówno przedwojennej, jak i tej nowszej. Ofiarami developerów i rozmaitych rewitalizacji padło wiele przykładów doskonałej architektury powojennego modernizmu. Tym bardziej cieszy, jeśli budynki sprzed zaledwie kilkudziesięciu lat trafiają do rejestru zabytków. W tym miesiącu dołączyło do nich dawne Kino Relax. Pozostaje mieć nadzieję, że nie będzie to kolejny zabytek na papierze, ale budynek dostanie nowe życie, jeśli nie jako kino, to w postaci innej instytucji kultury.




Maj przez większą część miesiąca nie rozpieszczał pogodą, więc gdy tylko zrobiło się cieplej i słonecznej, poszłam zobaczyć otwarty niedawno Ogród Dolny Zamku Królewskiego. Fajnie, że nie zrobiono tam klombów odgrodzonych sznurkiem, tylko przestrzeń użyteczną. Można położyć się na trawie, usiąść na ławce, czy przy kawiarnianym stoliku. Jest elegancko i schludnie, choć to miejsce raczej dla rodzin z dziećmi i niedzielnych spacerowiczów niż dla młodych mieszkańców. Niemniej jest to jedna z pozytywnych zmian w krajobrazie stolicy. 







Prosto z ogrodu można wyjść na Bulwary nad Wisłą. To przejście od Warszawy z czasów królewskich, Warszawy Canaletta, do stolicy czasów najnowszych, nieco plastikowej, ale przywracającej miastu Wisłę. Nie polubiłam bulwarów od pierwszego wejrzenia, jednak coraz bardziej oswajam tę przestrzeń i z każdą wizytą jest coraz bardziej "moja". I zestawienie tych dwóch zakątków Warszawy to kolejny dowód na to, że miasto to żywy organizm, w którym stare może współgrać z nowym i krajobraz jest w stanie to udźwignąć.  



WARSZAWA ZE SMAKIEM

Tym razem propozycja sezonowa. Po sukcesie Nocnego Marketu, który udowodnił już, że w wersji streetfoodowej mogą występować nawet uznane restauracje oraz po kwietniowej wizycie w Holandii, gdzie podstawą naszego wyżywienia była kuchnia uliczna, coraz mniej boję się plenerowych barów serwujących potrawy na świeżym powietrzu. Przez lata uliczne budki z jedzeniem kojarzyły mi się głównie z zapiekankami, hot dogami, potem z kebabami, czyli w większości z pospolitym fast foodem. Od kilku lat zmienia się w Polsce podejście do street foodu. Z fast foodu staje się właściwie równoprawną postacią gastronomii, nieraz karmiąc lepiej niż niejedna restauracja. Bo dziś nie jest ważne, czy talerz jest z delikatnej porcelany, czy z tektury, ale co się na nim znajduje.

Dwa Osiem

W niepozornym kontenerze nad Wisłą urządziła się jedna z najlepszych pizzerii w Warszawie, serwująca pizzę neapolitańską z pieca. Sceptycznie podchodziłam do entuzjastycznych recenzji lokalu, dopóki sama nie spróbowałam.



Karta jest krótka. To zaledwie siedem stałych rodzajów pizzy plus pizza dnia. Spróbowaliśmy trzech: cotto - z pomidorami, mozarellą, szynką prosciutto cotto, bazylią i parmezanem (mała 14 zł, duża 27 zł), picante - z pomidorami, mozarellą, salami, chili, bazylią i parmezanem (mała 14 zł, duża 27 zł) oraz pizzy dnia (tylko duża, 28 zł), w odróżnieniu od dwóch poprzednich białej, z mozarellą, gorgonzloą, gruszką, rukolą i miodem z chili. Ciasto było mięciutkie i rozpływało się w ustach. Nie oszczędzają też na składnikach, nawet listkami bazylii sypią dość obficie. Mała pizza to dokładnie połowa dużej, choć ma kształt prostokąta. Picante faktycznie była pikantna, a z tym w pizzeriach różnie bywa. Najlepsza była jednak pizza dnia, po pierwszym kawałku wyraźnie słodka, ale już przy następnym na pierwszy plan zaczęło przebijać się pikantne chili. Coś niesamowitego! 






Mimo pełnego obłożenia pizze wydawane były szybko i sprawnie, na podstawie numerków wyczytywanych przez megafon, co jest o tyle ważne, że stoliki stoją nie tylko dookoła kontenera, ale i na jego dachu.

Zajrzyjcie koniecznie przy okazji spaceru po bulwarach!

Dwa Osiem
Bulwar B. Grzymały-Siedleckiego (kawałek za Pomnikiem Syreny)

REKOMENDACJE NA CZERWIEC

Od 17 maja tylko do 23 czerwca w Instytucie Fotografii Fort (Racławicka 99) można oglądać wystawę pt. "Paweł Starzec. Miejsca użyteczności publicznej". To fotograficzny reportaż poświęcony Bośni i Hercegowinie, jak piszą organizatorzy - dokument o przepisywaniu na nowo historii w tym kraju. Temat trudny, jak cała skomplikowana historia Bałkanów.

A gdybyście po wystawie poświęconej ORNO nie mieli jeszcze dość biżuterii, to przedwczoraj, po sąsiedzku, ruszyła wystawa pt. "Rządzić i olśniewać. Klejnoty i jubilerstwo w Polsce w XVI i XVII wieku" w Galerii Wystaw Czasowych na II piętrze Zamku Królewskiego. Wystawa odbywa się w ramach obchodów Roku Wazowskiego. Prezentuje klejnoty nie tylko królewskie, ale i sakralne ze zbiorów muzealnych, skarbców i świątyń całej Polski oraz wypożyczone z kolekcji zagranicznych. Jedną z największych atrakcji są dwie najstarsze sukienki cudownego obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej, diamentowa, która po raz pierwszy opuściła mury Jasnej Góry i rubinowa. Wystawa trwa do 4 sierpnia. Jednego dnia można więc zobaczyć i ORNO, i królewskie klejnoty.

7 czerwca po praskiej stronie Wisły rusza Lunapark - przestrzeń gastronomiczno-kulturalno-rozrywkowa, w ramach której działać będą klubokawiarnie Hocki Klocki (nad Wisłą) i Wata Cukrowa oraz targ streetfoodowy Mini Market, młodszy brat Nocnego Marketu. Całość czynna będzie w piątki od godz. 18:00 do 2:00, w soboty od godz. 14:00 do 2:00 i w niedziele od godz. 14:00 do 22:00.

Czerwiec zatem zapowiada się i kulturalnie, i smacznie!

wtorek, 28 maja 2019

Utrecht. Obszerny przewodnik po mieście (o wielu z tych miejsc nie przeczytacie w przewodnikach)

Czasem odnoszę wrażenie, że dla wielu turystów Holandia to Amsterdam, a potem długo, długo nic. Jest tak popularny, że już w tej chwili zaliczany jest, obok Wenecji, czy Barcelony, do miast najbardziej dotkniętych skutkami masowej turystyki. Włodarze wypowiedzieli temu zjawisku wojnę, ograniczając liczbę miejsc noclegowych (brak pozwoleń na budowę nowych hoteli w ścisłym centrum, wynajem krótkoterminowy na maksymalnie 60 dni w roku) oraz wprowadzając zakazy tworzenia nowych punktów usługowych dla turystów takich jak sklepy z pamiątkami, czy lokale gastronomiczne z fast foodem. 

Nie byłam w Amsterdamie. Przygodę z Holandią rozpoczęłam od Utrechtu, czwartego co do wielkości miasta w kraju. Miałam zatem ten komfort, że nie byłam obarczona wspomnieniami, by Utrecht porównywać do Amsterdamu i nie miałam też specjalnych oczekiwań, szczególnie, że przed wyjazdem usłyszałam, że Utrecht jest dość prowincjonalny, zapyziały w porównaniu do stolicy, żeby nie powiedzieć, że to holenderskie zadupie, choć były i głosy, że jest prowincjonalnie przyjemny, bardziej holenderski.

Miasto powitało nas spokojem, nieco leniwą atmosferą i ledwo zapełnionymi stolikami nad Oudegracht. Utrecht ma wszystko to, co tak bardzo pociąga w Holandii: charakterystyczne dla holenderskich miast kanały, miliony rowerów, zabytkową architekturę, ale obok niej także bardzo nowoczesne budynki oraz fajne przykłady street artu, czy uliczne rzeźby (sztuka na ulicy). To także miasto, które dzięki festiwalom artystycznym bawi się swoją przestrzenią. 




Stary Utrecht jest dość spójny stylistycznie, z przewagą budynków z czerwonej cegły, niektórych otynkowanych. Ale jeśli dobrze się przyjrzeć, można dostrzec mnogość stylów architektonicznych. W najstarszej części, wzdłuż kanału Oudegracht przeważają gotyckie i renesansowe kamienice, niektóre tak wąskie, że gdy wejść do sklepów urządzonych obecnie na parterach, to przy dwóch-trzech osobach, robi się już tłok. Między nimi dostrzec można jednak także i zwiewne linie secesji, pozornie tu nie pasujące, ale to tylko dowód na to, że miasto nadążało za modami, więc z całą pewnością nie można go nazwać zadupiem. Im dalej od centrum, tym więcej architektury dwudziestowiecznej. Są i przykłady modernizmu przed- i powojennego, z takimi perełkami jak wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO dom Rietvelda (Rietveld Schröderhuis), o którym będzie jeszcze mowa w dalszej części tekstu, ale także architektura czasów najnowszych, także ta ze szkła i stali, która jednak funduje ucztę dla zmysłów. Bo Utrecht to miasto, które lubi kolory i się ich nie boi. Wyszukane formy budynków i krzykliwe barwy - tu architektura nie pozostawia widza obojętnym. Całość tworzy taki trochę eklektyczny misz masz, ale widać w nim całą historię sztuki w pigułce.










Zapraszam zatem na spacer ulicami Utrechtu. Będziemy zaglądać w miejsca najbardziej znane, i w te mniej oczywiste. Będzie nieco atrakcji dla dzieci, nieco sztuki i nieco dla ciała, wszak odpoczynek w trakcie zwiedzania też się należy. To będzie długi post, z dużą ilością zdjęć, pokazujący za to miasto jako całość, ze ścisłym centrum, przedmieściami, zabytkami z przewodników i miejscami mniej znanymi.

Kanały


Holandia, kraj w znacznej części położony poniżej poziomu morza, przez stulecia musiała nauczyć się radzić sobie z nadmiarem wody. Stąd właśnie w jej krajobrazie pojawiły się tak dziś charakterystyczne wiatraki służące do osuszania polderów poprzez wypompowywanie wody do kanałów, które przecinają nie tylko grunty uprawne, ale i chyba wszystkie miasta tego kraju i które do dziś budują niepowtarzalny klimat tych miast. Przez lata to właśnie w ich sąsiedztwie wyrastały najznakomitsze rezydencje miejscowych prominentów.

Oudegracht, Stary Kanał, najstarszy kanał w mieście, powstał przed XIV w. (wówczas zaczęto nazywać go Oudegracht, w odróżnieniu od biegnącego równolegle, ukończonego w 1393 r. Nieuwegracht, czyli Nowego Kanału). Przecina ścisłe centrum z południa na północ, ciągnąc się na długości ok. 2 km. Początek daje mu miejsce o historycznej nazwie Weerdpoort, będące od średniowiecza jedną z czterech bram miasta. Obecnie znajduje się tam skomplikowany system śluz.







To właśnie nad brzegami Oudegracht zbudowano najokazalsze i najbogatsze rezydencje w mieście. I do dziś to właśnie tu toczy się życie Utrechtu, jednak nie u podnóża kamienic, ale nieco niżej, nad samym lustrem wody. W starych piwnicach urządzono bowiem liczne restauracje, kawiarnie, puby, czy galerie sztuki. Stoliki stoją nad samą wodą, a gościom restauracji do talerzy zaglądają co najwyżej kaczki żebrzące o okruchy. Przechodnie mkną gdzieś ponad głowami, a na dole leniwy rytm wyznacza szum wody. Kanały również służą ludziom, więc czasem przepłynie barka wycieczkowa, kajak, rower wodny lub sporych rozmiarów łódź ledwo mieszcząca się pod niewielkimi mostami, albo ... zaopatrzenie, bo transport, np. beczek z piwem odbywa się barkami, także drogą wodną! 







Tym jakże przyjemnym widokiem można się rozkoszować z jednego z szesnastu mostów zawieszonych ponad kanałem. Nad samą wodę prowadzą liczne, dość strome, schody i drabinki. Do dziś zachowały się też dwa spośród kilku tuneli, które dawniej służyły załadunkom barek z wykorzystaniem koni. Jeden z nich, tunel Ganzenmarkt, ma wylot w sąsiedztwie cukierni Winkel van Sinkel, gdzie niegdyś mieścił się pierwszy w Holandii dom towarowy, otwarty w 1839 r. Fasadę budynku zdobią cztery kariatydy, w latach minionych szyderczo zwane... brytyjskimi dziwkami, bowiem posągi odlane zostały w Anglii. Zejścia do podziemnego przejścia na pewno nie przegapicie. Ponad nim zawieszona jest ozdobna ławeczka, a sam tunel jest kolorowo oświetlony. To część projektu Trajectum Lumen. Od 2010 r. przez miasto, po zmroku, wiedzie oświetlony szlak. Co roku dołączają do niego kolejne punkty. To mosty, budynki, kościelne wnętrza, czy projekcje na chodnikach. Ganzenmarkt mami zmieniającymi się barwami także w środku dnia. Autorem instalacji jest Erik Groen.





Mogłabym godzinami przesiadywać nad Oudegracht chłonąc niespieszną atmosferę miasta, gapić się na przepływające jednostki, zmieniając tylko lokale. Od 2008 r. trwa batalia o wpisanie kanału na listę UNESCO. I ja w pełni ten pomysł popieram!

Ale Oudegracht i Nieuwegracht to przecież nie jedyne kanały w Utrechcie! Warto też wejść w boczne uliczki i zobaczyć te mniejsze. Są równie malownicze!




Do lat sześćdziesiątych XX w. w Utrechcie istniał jeszcze jeden stary kanał, dawna fosa Singel. Na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych został częściowo zasypany, a w jego miejscu powstała ruchliwa czteropasmowa droga szybkiego ruchu Catharijnebaan. Obecnie, w ramach rewitalizacji, trwają prace nad przywróceniem w tym miejscu kanału Catharijnesingel. Inwestycja ma być oddana do użytku pod koniec przyszłego roku. Znów ma być zielono i ma wrócić rekreacja.



Katedra Św. Marcina


Siedzieliśmy przy kawiarnianym stoliku dochodząc do siebie po zejściu z katedralnej wieży Domtoren, gdy zaczęły docierać pierwsze informacje z Paryża: płonie katedra Notre Dame! Kolejne doniesienia brzmiały tragicznie: zawaliła się iglica i znaczna część dachu. Dziś, gdy emocje nieco już opadły, przez media przetacza się batalia na temat odbudowy świątyni. 

Utrecht przed takim dylematem stanął w 1674 r. Wówczas miasto nawiedziła gwałtowna burza z wichurą, która spowodowała zawalenie się nieukończonej nawy monumentalnej gotyckiej katedry Św. Marcina (Sint-Maarten Domkerk van Utrecht), której budowę rozpoczęto w XII w. Niderlandy ogarnięte były wówczas reformacją. Katedra od 1580 r. znajdowała się w rękach Kalwinów (zniszczono wtedy bogaty wystrój wnętrza i do dziś jest ono dość surowe). Sprawa odbudowy była więc odwlekana i w efekcie tej części nigdy nie zrekonstruowano. To dlatego katedralna wieża jest obecnie oddzielnym budynkiem i stoi w pewnym oddaleniu od reszty kościoła. Jest to także jeden z najbardziej rozpoznawalnych budynków Utrechtu. Ma 112 m i 465 schodów. Jest najwyższą dzwonnicą w całej Holandii. Widać ją z niemal każdego miejsca w Utrechcie. Warto wspiąć się na samą górę, bo z tarasu widokowego na wysokości 95 m można z kolei podziwiać panoramę całego miasta. Nie jest to aż tak męczące jak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Zwiedzanie odbywa się wyłącznie z przewodnikiem, który na pięciu poziomach opowiada historię katedry i wieży, jest więc czas na odpoczynek (szczególnie, że na górę nie można zabierać toreb, plecaków, jedzenia, ani picia, jedynie aparat fotograficzny). Schodzi się na raz i to chyba najbardziej karkołomny fragment zwiedzania. Bilet kosztuje 10 euro, dzieci od 4 do 12 lat płacą 5 euro, zaś studenci i seniorzy powyżej 65 roku życia - 7,5 euro. Za wstęp do katedry płaci się oddzielnie - 2 euro od osoby.








Teraz trzymamy kciuki za odbudowę symbolu Paryża. Zaliczam się do zwolenników po pierwsze wznoszenia budynków zgodnie z aktualnie obowiązującymi trendami w architekturze, po drugie zaś odważnego łączenia starego z nowym, więc wizje szklanego dachu zupełnie mnie nie przerażają. Zresztą takie połączenie też można zobaczyć w Utrechcie, dosłownie kilka kroków dalej, w katedralnym ogrodzie Pandhof (dosłownie: dziedziniec). Do gotyckich kościelnych murów dobudowana została przeszklona kawiarnia. Nie razi. Samo zaś miejsce, z zadbanymi rabatkami i otaczającymi ogród krużgankami z XV w., jest oazą spokoju w sercu gwarnego miasta. Wstęp, dla odmiany, bezpłatny.







Po sąsiedzku, w budynku dawnej kapituły, którego budowę ukończono w 1462 r. znajduje się przepiękny gmach Audytorium założonego w 1636 r. Uniwersytetu w Utrechcie. To budynek reprezentacyjny, w którym odbywają się ważne wydarzenia z życia uczelni: wykłady inauguracyjne profesorów, czy obrony doktoratów. Nowoczesne budynki dydaktyczne mieszczą się na obrzeżach miasta i opowiem o nich w dalszej części tekstu.


Pandhof Sinte Marie


Pandhof przy Katedrze Św. Marcina to nie jedyny przykościelny ogród w mieście. W ścisłym centrum, w pobliżu Mariaplaats, znajduje się także Pandhof Sinte Marie (Dziedziniec Kościoła Mariackiego). Kiedyś w tym miejscu stał jedenastowieczny Kościół Mariacki, który był jednym z najbardziej imponujących budynków romańskich w całej Holandii. Kolejne wojny i skutki reformacji doprowadziły do dewastacji budowli, która ostatecznie została rozebrana w XIX w. Dziś działa tu jedynie klasztor.



Ogród, w przeciwieństwie do Pandhofu przy Katedrze Św. Marcina, jest tylko częściowo otoczony krużgankami (z XI w.). Rosną tu kwiaty, krzewy i zioła. Są ławki i widać, że mieszkańcy lubią to miejsce. W ustronnych zakątkach można dostrzec pary, czy kogoś pogrążonego w lekturze.




Pomiędzy ładnie zaaranżowaną roślinnością zobaczyć można rzeźbę z bawarskiego granitu pt. "Steenroos" („Kamienna róża”) z 1974 r., której autorem jest znany niemiecki rzeźbiarz Fritz Koenig (1924-2017).



I muszę przyznać, że ten ogród podobał mi się bardziej. Jest bardziej dziki, bardziej malowniczy i bardziej otwarty na miasto. Siedzieliśmy tam dłuższą chwilę na ławce jedząc lody ostatniego dnia naszego pobytu w Utrechcie. Może stąd ta sympatia. To był rodzaj naszego pożegnania z miastem. Mam nadzieję, że nie na zawsze.

Huis Zoudenbalch


Obok wiatraków, czy kanałów, holenderskie miasta mają jeszcze jeden bardzo charakterystyczny element krajobrazu. To czerwone okiennice w oknach historycznych budynków. Zdobią najczęściej ratusze lub dawne rezydencje prominentów. Nie udało mi się znaleźć żadnej wiarygodnej informacji na temat historii tej dekoracji. Większość źródeł wiąże je ze statusem właścicieli, inne natomiast podają, że był to jedynie element ozdobny.

W Utrechcie najbardziej charakterystycznym budynkiem z czerwonymi okiennicami jest wzniesiony w 1467 r. Huis Zoudenbalch. Jego nazwa pochodzi od nazwiska jednej z najbardziej wpływowych od czasów średniowiecznych rodzin w mieście, do której należał także średniowieczny zamek Oudaen położony nad Oudegracht (Oudegracht 99), zaliczany obecnie do najważniejszych zabytków w mieście. 



W 1903 r. Huis Zoudenbalch został poważnie uszkodzony w wyniku pożaru. Dwa lata później przeprowadzono renowację pod kierunkiem architekta Pierre'a Cuypersa. Dzisiejszy wygląd to efekt ostatniego remontu z 2010 r.



Belgisch Biercafé Olivier (dawny kościół starokatolicki Najświętszej Marii Panny)


O takich miejscach dotąd wiedziałam, że są. O laicyzacji zachodniej Europy mówi się od dawna. Kościoły, do których przestali przychodzić wierni i które zmieniły swoje przeznaczenie przekształcając się w księgarnie, puby, czy dyskoteki przewijają się od czasu do czasu w mediach. Ale co innego wiedzieć i widzieć na zdjęciach, czy w TV, a co innego wejść, usiąść przy stoliku i wypić piwo pod rzeźbą Chrystusa. Albo pod organami.

Kościół istniał w tym miejscu od średniowiecza. Przetrwał zawirowania reformacji służąc przez cały czas katolikom. W czasie schizmy starokatolickiej z 1723 r. parafia Najświętszej Marii Panny (częściej można spotkać nazwę Maria Minor) wstąpiła do kościoła starokatolickiego, podobnie jak sąsiednia parafia Św. Gertrudy.

W 1860 r. kościół został gruntownie przebudowany uzyskując obecny wygląd. W tym czasie katolicy znów mogli oficjalnie odbywać praktyki religijne. Od ok. 1970 r. nabożeństwa odbywały się już jednak coraz rzadziej (nieliczni wierni przenieśli się do parafii Św. Gertrudy). Od lat siedemdziesiątych bowiem Kościół katolicki w Holandii notuje znaczący spadek liczby wiernych. O ile w 1970 r. stanowili oni 40% społeczeństwa liczącego wówczas blisko 13 mln obywateli, o tyle w 2017 r. już niespełna 22% siedemnastomilionowej populacji. A i tak Utrecht jest jednym z największych ośrodków katolicyzmu w tym kraju.

Ostatecznie w 1989 r. budynek został sprzedany, choć od 1967 r. znajduje się w holenderskim rejestrze zabytków. Początkowo odbywały się tu koncerty muzyki klasycznej, a od 2004 r. działa Belgisch Biercafé Olivier.




Pierwsze wrażenie - szok. Przecież to kościół! Ale potem przychodzi refleksja. Zaraz, zaraz, ale czy w Polsce nie ma takich miejsc?

Bo jeśli nie ma wiernych, to kościoły tracą swój sakralny charakter. Tak stało się z synagogami po II wojnie światowej, m.in. w Polsce. Jeśli w ogóle przetrwały, to obecnie mieszczą muzea, instytucje kultury, ale też i... sklep spożywczy, gdzie inskrypcje w języku hebrajskim widoczne są pomiędzy półkami z chipsami (Inowłódz).

Podobna sytuacja jest w przypadku kościołów ewangelickich, czy cerkwi łemkowskich. Niektóre przejęły parafie katolickie, w innych urządzono muzea jak Wielkopolskie Muzeum Pożarnictwa w poewangelickim kościele w Rakoniewicach w Wielkopolsce, o którym przeczytacie u Kasi i Maćka z bloga Ruszaj w drogę.

Byłam w takich miejscach w Polsce, a jednak to w Holandii zrobiło na mnie olbrzymie, choć przygnębiające, wrażenie. Polecam wizytę każdemu, bez względu na to, czy jest osobą wierzącą, czy nie. Takie miejsca pokazują jak ogromne są różnice, nie tylko w rozwoju ekonomicznym, pomiędzy liberalną Europą Zachodnią, która od wiary odchodzi, a Europą postkomunistyczną, w której praktyki religijne przez lata były zakazywane i która wiarę odkrywa na nowo remontując kościoły, cerkwie i meczety przez lata wykorzystywane jako magazyny, czy szpitale i przywracając je wiernym i gdzie w czasach współczesnych ludzie dorośli, wychowani w ateiźmie, decydują się na chrzest. 

Lokalizacja: Achter Clarenburg 6a

Wiatrak Rijn en Zon


Jednym z chyba najbardziej pocztówkowych widoków Holandii są wiatraki stojące w polach, wśród kolorowo kwitnących tulipanów. Ale wiatraki można zobaczyć także w miastach! W Utrechcie jeden znajduje się w dzielnicy Vogelenbuurt. Zbudowany został w 1913 r. i zaliczany jest pięciu najwyższych wiatraków w całej Holandii.



Lokalizacja: Adelaarstraat 30

Dzielnica Oost (Wschód)


Gdy przed wyjazdem szukałam informacji na temat Utrechtu, znalazłam zaledwie kilka polskich blogów, które miały wpisy na temat tego miasta. Praktycznie wszystkie skupiały się na spacerze po jego centrum, nad kanałami, proponowały wizytę na katedralnej wieży i w kilku jeszcze najbardziej znanych punktach. Żaden (z tych, które znalazłam) nie wspomniał, że w Utrechcie znajduje się zabytek wpisany na listę UNESCO, żaden nie pokazywał fantastycznego kompleksu uniwersyteckiego, a tylko nieliczne wspominały o nowoczesnej architekturze miasta. 

Nie ograniczajcie się więc jedynie do miejsc z przewodników. Wystarczy kilkunastominutowy spacer, by znaleźć się w jednej z najbardziej malowniczych części miasta. Dzielnica Oost nie jest miejscem turystycznym. Życie toczy się tu normalnym codziennym rytmem. Zobaczyć za to można bogatą szeregową zabudowę, oczywiście z czerwonej cegły, zadbane ulice, czy też wejść do eleganckich butików i delikatesów oraz kameralnych knajpek. W sercu dzielnicy znajduje się ładny Park Królowej Wilhelminy (Wilhelminapark), a także zabytkowa stacja kolejowa, na której urządzono atrakcyjne Muzeum Kolejnictwa (więcej informacji pod koniec tekstu). 






Dzielnica sprawia wrażenie idealnego miejsca do życia. Docenili ją także artyści. W dwudziestoleciu międzywojennym do jednej z tradycyjnych kamienic przyklejony został niecodzienny projekt - geometryczny dom w odważnych kolorach, wspomniany już dom Rietvelda (Rietveld Schröderhuis).

Modernizm przed- i powojenny


Dom Rietvielda (Rietveld Schröderhuis)

To obowiązkowy adres dla miłośników nie tylko architektury, ale i całej sztuki XX w.

Modernistyczna willa została zaprojektowana w 1924 r. przez architekta Gerrita Rietvelda, znanego z futurystycznych projektów krzeseł, dla ekscentrycznej, dopiero co owdowiałej artystki Truus Schröder i trójki jej dzieci. Praca nad projektem połączyła tę dwójkę nie tylko zawodowo, ale i prywatnie.

Dom zaś jest jednym ze sztandarowych osiągnięć grupy De Stijl, założonej przez Theo van Doestburga i Pieta Mondriana pod wpływem twórczości Kazimierza Malewicza (nazwa zaczerpnięta została od tytułu periodyku poświęconego sztuce wydawanego przez wspomnianych artystów). Utrzymany jest w kolorystyce charakterystycznej dla manifestu grupy, czyli trzech barw podstawowych: żółtej, niebieskiej i czerwonej i trzech tzw. nie-kolorów: czerni, bieli i szarości. Składa się z geometrycznych barwnych płaszczyzn wydzielonych pionowymi i poziomymi liniami. Szczególnie ciekawe są wnętrza. O ile parter wygląda w miarę tradycyjnie, to powierzchnia piętra została zaprojektowana tak, by można było przesuwać ściany i dowolnie kształtować przestrzeń. Mogłabym w takim zamieszkać!




Dom po śmierci właścicielki znalazł się we władaniu Centraal Museum i udostępniony jest zwiedzającym. Bilety pozwalające zwiedzić wnętrza trzeba kupować ze sporym wyprzedzeniem. Wejścia odbywają się co godzinę, z przewodnikiem, zaś grupa może liczyć maksymalnie 12 osób (wejść jest 5). Koszt to 17 euro od osoby dorosłej, 9 euro płaci młodzież w wieku 13-17 lat, 3 euro - dzieci do 12 lat.

Od 1976 r. znajduje się w holenderskim rejestrze zabytków, zaś od 2000 r. na liście światowego dziedzictwa UNESCO.

Po sąsiedzku znajduje się tunel pod wiaduktem kolejowym, który w 2001 r. ozdobiła artystyczna instalacja pt. "Sitting in blue" autorstwa duetu Berkman i Janssens. Na biało-niebieskiej ceramicznej okładzinie pokazane zostały krzesła Rietvielda, zaś po obu stronach wylotu tunelu także zdjęcia domu w kolejnych latach, pokazujące przy okazji jak zmieniała się ta okolica.





Lokalizacja: Prins Hendriklaan 50

Teatr Stadsschouwburg

Modernistyczny budynek teatru, największego w Utrechcie, zaprojektowany został w 1937 r. przez znanego architekta Willema Dudoka. Został otwarty 3 września 1941 r. Od 2009 r. znajduje się w holenderskim rejestrze zabytków. Na fasadzie znajduje się niewielka rzeźba z 1941 r. pt. "Muza" autorstwa Leo Broma.

W 2007 r. budynek znalazł się, jako jedyny z Utrechtu, w zestawieniu stu najlepszych holenderskich zabytków pochodzących z lat 1940-1958 stworzonym przez ówczesnego ministra edukacji, kultury i nauki w Holandii Ronalda Plasterka.



Przed budynkiem znajduje się fontanna z 1959 r. o nazwie "Święto Muz" Joopa Hekmana.



Lokalizacja: Lucasbolwerk 24

De Inktpot

Charakterystyczny budynek, na którym wylądował statek kosmiczny, znajduje się w pobliżu dworca Utrecht Centraal. Jest to największy budynek z cegły w całej Holandii. Do jego budowy wykorzystano 22 miliony cegieł! Został zaprojektowany przez George van Heukelom dla kolei holenderskich Nederlandsche Spoorwegen i do dziś jest wykorzystywany przez organizacje kolejowe. Zbudowano go w latach 1918-1921. Witraż zdobiący okna to dzieło Jana Schoutena.



UFO to pozostałość festiwalu sztuki Panorama 2000, który odbył się w Utrechcie między 5 czerwca, a 3 października 1999 r. z inicjatywy ówczesnego dyrektora Centraal Museum na cześć nowego tysiąclecia. Zbudowano wówczas tymczasową windę na taras widokowy na wieży Domtoren, skąd zwiedzający mogli zobaczyć rozrzucone po mieście dzieła 20 artystów. Prawie wszystkie prace zostały później usunięte. Wyjątkiem jest statek kosmiczny, który zaprojektował malarz i rzeźbiarz Marc Ruygrok (ur. 1953), którego rzeźby miejskie można oglądać w wielu holenderskich miastach. 



Lokalizacja: Moreelsepark 3

Budynek SHV Holdings 

Siedziba główna działającej od 1896 r. firmy handlowej (początkowo handlującej węglem, założyciela sieci Makro Cash and Carry) znajduje się także blisko dworca Utrecht Centraal. 



Budynek SHV Holdings został wzniesiony w latach 1958-60 w miejscu poprzedniej siedziby głównej firmy funkcjonującej tu od 1913 r. Został zaprojektowany przez firmę architektoniczną Op ten Noort-Blijdenstein. Posiada fasady z naturalnego kamienia z dużymi powierzchniami szklanymi. Trzy płaskorzeźby nawiązujące do działalności firmy zaprojektował artysta Pieter d'Hont. Wewnątrz znajdują się także mozaiki podłogowe z przedstawieniem czterech pór roku, które wyprodukował Nicolaas Wijnberg. W 2015 r. budynek został wpisany do holenderskiego rejestru zabytków.






Lokalizacja: Rijnkade 1/Mariaplaats 21-21E

Utrecht nowoczesny


Centrum handlowe Hoog Catharijne

W samym centrum, przyklejone do dworca Utrecht Centraal, znajduje się centrum handlowe Hoog Catharijne o odważnych kształtach i kolorowej bryle. Oprócz sklepów mieszczą się tu również liczne biura, więc nie powinien dziwić ogrom rowerów zaparkowanych na piętrowych stelażach. Dopiero ten widok pokazuje skalę wykorzystania przez Holendrów jednośladów!



Przebudowa tej części miasta rozpoczęła się w latach sześćdziesiątych XX w. Pod budowę nowego dworca i centrum handlowego, które poprzedziło obecne, zburzono mieszczące się tu dziewiętnastowieczne budynki, w tym secesyjny gmach firmy ubezpieczeniowej De Utrecht, jeden z najważniejszych budynków w tym stylu w całej Holandii. Hoog Catharijne zostało oficjalnie otwarte przez księżniczkę Beatrix 24 września 1973 r. Wówczas było to największe kryte centrum handlowe w Europie, którego modernistyczna architektura uważana była za „ponadczasową”. Niestety okazało się, że dość szybko kompleks stał się przestarzały i konieczna była gruntowna renowacja. Poza tym ze względu na sąsiedztwo dworca, w okolicy zbierali się narkomani i nie było bezpiecznie. Może stąd wzięła się opinia, że Utrecht jest zapyziały. W tamtych czasach (przełom lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, okres mniej więcej ten sam, co książka "My dzieci z dworca ZOO", którą zaczytywałam się u schyłku podstawówki) nie był to jednak problem tylko Utrechtu, a generalnie zjawisko narkomanii i bezdomności wśród młodych ludzi w całej Europie. 

Poważną modernizację centrum przeszło w 1996 r., zaś obecny wygląd to efekt rewitalizacji z lat 2017-2018, która prowadzona jest w dalszym ciągu. Kolejne zmiany obejmują m.in. przywrócenie kanału Catharijnesingel, o czym była już mowa powyżej.





Na początku bieżącego roku w istniejącej części kanału, przed wejściem do gmachu, stanęła instalacja artystyczno-społeczna pt. "Skyscraper", zwana też "Wielorybem z Brugii", bowiem na co dzień można ją oglądać w tym uroczym belgijskim miasteczku. Rzeźba wykonana została na Triennale w Brugii w 2018 r. przez amerykańskich twórców z firmy architektonicznej StudioKCA z 5 ton plastikowych śmieci wydobytych z Oceanu Spokojnego w okolicach Hawajów. Utrecht wypożyczył rzeźbę na pół roku. Niebawem ruszy w dalszą podróż, do Paryża. Ale patrząc na ten przejmujący obraz (a to zaledwie niewielka cząstka tego, co zaśmieca akweny wodne na naszej planecie), to jednak sobie myślę, że Holendrzy to hipokryci, nawet, jeśli rzeźbę tylko wypożyczyli. Bo tu w niemal każdej kawiarni, barze, czy restauracji serwują nie tylko plastikowe słomki do napojów, ale i specjalne tłoczki do wyciskania cytryn (oczywiście plastikowe), a w barach z frytkami, lodziarniach, czy tam, gdzie kupić można kibbeling, czyli smażone w głębokim tłuszczu kawałki ryb - plastikowe widelczyki oraz sosy w plastikowych opakowaniach. Mam więc taki trochę zgrzyt, choć rzeźba na ten krótki moment niewątpliwie stała się atrakcją turystyczną.  




Kompleks uniwersytecki Utrecht Science Park (De Uithof)

Pierwsze plany budowy kompleksu uniwersyteckiego na obrzeżach Utrechtu, w dawnej wsi De Uithof (obecnie tereny wchodzą administracyjnie w skład wspomnianej dzielnicy Oost) i przeniesienia w jedno miejsce poszczególnych wydziałów z budynków rozsianych po niemal całym mieście pojawiły się w 1958 r. Budowę rozpoczęto cztery lata później, zaś poszczególne wydziały Uniwersytetu zaczęto przenosić, począwszy od Wydziału Weterynarii, w 1967 r. i proces ten trwał do 1988 r. Kolejne wydziały dołączyły już w latach dziewięćdziesiątych.




Pierwsze zabudowania były drewniane. Najstarsze z zachowanych do dziś pochodzą z lat sześćdziesiątych: Transistorium 1 (obecnie Marinus Ruppert) z 1963 r., Transistorium 2 (obecnie Willem C. van Unnikgebouw - w czasie naszej wizyty był w trakcie remontu) z 1969 r. Początkowo wszystkie budynki nosiły nazwy Transistorium i kolejne numery, w latach dziewięćdziesiątych nadano im imiona znanych naukowców pochodzących z Utrechtu. W połowie lat osiemdziesiątych XX w. pieczę nad planem zagospodarowania tych terenów objął Urząd Architektury Metropolitarnej (Office for Metropolitan Architecture - OMA). Wzniesiono wówczas szereg nowych spektakularnych budynków według projektów znanych architektów i wykorzystujących nowatorskie rozwiązania architektoniczne. Najbardziej znany, obsypany nagrodami, jest gmach Minnaert z 1997 r. - budynek Fizyki i Astronomii Wydziału Nauki zaprojektowany przez Willema Jana Neutelingsa (stołówka opiera się na kolumnach tworzących napis Minnaert), chwalony jest też gmach Biblioteki z 2004 r. według projektu Wiela Aretsa. Do najbardziej rozpoznawalnych należą też kolorowe akademiki Casa Confetti z 2008 r. i Johanna.







Od 2011 r. kompleks nosi nazwę Utrecht Science Park.

"Regał" - mural z książkami z polskim akcentem

Mural pojawił się na ścianie jednego z domów w Utrechcie na początku kwietnia i z miejsca zrobił furrorę w Internecie, szczególnie polskim, gdyż był pokazywany w opozycji do incydentu spalenia książek o Harrym Potterze w jednym z polskich miast.



Autorzy, Jan Is De Man i Deef Feed, zapytali mieszkańców z okolicy o ich ulubione książki, które potem znalazły się na obrazie. Wśród nich jest m.in. "Pan Tadeusz"! Mural powstał bowiem w bardzo wielokulturowej dzielnicy, zamieszkanej przez rozmaite narodowości. Są tam i greckie delikatesy, i bary z kebabem, i restauracje indyjskie, i sklep z sukienkami rodem z baśni tysiąca i jednej nocy. Muszą tam zatem mieszkać i Polacy, którzy w całej Holandii stanowią dość dużą grupę narodową.



A o znaczeniu książki dla Polaków Piotr opowiedział w wywiadzie dla lokalnej telewizji.

W Utrechcie jest sporo ciekawych przykładów street artu, głównie w modnej, uznawanej za alternatywną, także wielokulturowej dzielnicy o nazwie Lombok (administracyjnie w dzielnicy West - Zachód). Ale o street arcie za jakiś czas będzie oddzielny post.

Utrecht z dziećmi


Muzeum Kolejnictwa (Spoorwegmuseum)

Muzeum mieści się na dziewiętnastowiecznej stacji kolejowej Maliebaan w dzielnicy Oost. Wśród eksponatów znajdują się wiekowe lokomotywy parowe, wagony słynnego Orient Expressu, pługi odśnieżne, drezyny, czy meble z wagonów, z których korzystała rodzina królewska. Dzieciom na pewno spodobają się ciuchcie z twarzami bohaterów serialu animowanego "Tomek i Przyjaciele" (w oryginalnych rozmiarach!), symulatory kolejowe, czy przejażdżka superszybką minikolejką.

Zimą na terenie muzeum działa lodowisko.

Wstęp: 17,50 euro dla osób powyżej 4 roku życia, 5 euro dla dzieci w wieku 1-3 lata.

Lokalizacja: Maliebaanstation 16

ZOO Ouwehands (Ouwehands Dierenpark)

Ogród Zoologiczny zlokalizowany jest w miejscowości Rhenen w pobliżu Utrechtu. Działa od 1932 r. i obejmuje powierzchnię 22 ha. Główną atrakcją są dwie pandy, specjalnie dla których zbudowano obiekt o nazwie Pandasia nawiązujący do architektury Chin. Na terenie ZOO działa też Niedźwiedzi Las. To azyl dla niedźwiedzi brunatnych wykorzystywanych wcześniej w m.in. w cyrkach, na promenadach w kurortach, czy podczas polowań. Zwierzęta posiadają swobodny wybieg obejmujący 2 ha, który stwarza warunki do życia zbliżone do naturalnych. Zwiedzający poruszają się po tym terenie specjalnym chodnikiem zawieszonym ponad przestrzenią dla zwierząt.

Niestety nie jest to tania atrakcja. Wstęp dla osób powyżej 10 lat kosztuje 22 euro (w weekendy 25 euro), a dla dzieci między 3 a 9 rokiem życia - 20 euro (w weekendy 23 euro).

Lokalizacja: Rhenen, Grebbeweg 111 

Jest co robić w Utrechcie, prawda? Jeśli zatem ktoś będzie Was zapewniał, że na zwiedzanie miasta spokojnie wystarczy jeden dzień, to ja Wam mówię, że to nieprawda. Trzy to niezbędne minimum, a i tak nie zobaczycie wszystkiego.

GARŚĆ INFORMACJI PRAKTYCZNYCH


Komunikacja

Nie nocowaliśmy w samym Utrechcie, tylko w sąsiedniej miejscowości Nieuwegein, skąd do Utrechtu można dojechać autobusem linii 74 lub 77 oraz tramwajem. Jednak dla naszej czteroosobowej rodziny najkorzystniejszą opcją było skorzystanie z jednego z parkingów P+R, które znajdują się na obrzeżach we wszystkich częściach miasta. Cena za zostawienie samochodu na cały dzień to 4,84 euro. Natomiast za 5 euro można kupić bilet łączony pozwalający na całodzienne parkowanie plus przejazd komunikacją z parkingu do centrum i z powrotem dla maksymalnie 5 osób. To wychodziło taniej niż dojazd z Nieuwegein na biletach jednorazowych!

Korzystaliśmy z dwóch parkingów: Papendorp (niewielki, odkryty, kilka autobusów kursujących do centrum, czas przejazdu do 15 min. w zależności od ilości przystanków po drodze, ponieważ wszystkie są na żądanie) oraz Utrecht Sience Park (De Uithof) w pobliżu kompleksu uniwersyteckiego (duży, wielopoziomowy - 8 pięter z miejscami dla 2000 aut!, jeden autobus nr 28 do centrum, czas przejazdu do 30 min.).

Utrecht jest miastem doskonale skomunikowanym. Wszystkie autobusy dojeżdżają i odjeżdżają ze stanowisk usytuowanych po dwóch stronach dworca Utrecht Centraal (A i B z jednej strony torów, C i D z drugiej). Kursują dosłownie co chwilę, a aktualny rozkład można sprawdzić poprzez stronę internetową 9292.nl, która ma rozkłady jazdy komunikacji miejskiej na terenie całego kraju! Działa mniej więcej jak nasza jakdojade.pl.



Jeśli chodzi o poruszanie się komunikacją miejską, to Utrecht zdecydowanie jest pod tym względem moim ulubionym miastem ever.

Gastronomia

Restauracje w Holandii nie należą do najtańszych, szczególnie te w miejscach typowo turystycznych. Cena dania głównego oscyluje między 19 a dwadzieścia kilka euro, pizza ok. 15 euro. Tańsze są dania lunchowe - od kilku do 12-13 euro. Do moich ulubionych należy danie o nazwie "12 uurtje" (w tłumaczeniu na jęz. polski - "godz. 12:00"). W zestawie znajduje się zupa, krokiet na pieczywie oraz kanapka (Holendrzy w ramach lunchu najczęściej wybierają właśnie kanapki, zaś obsługa restauracji praktycznie zawsze pyta o rodzaj pieczywa: jasne, czy ciemne). Bardzo smaczne lunche serwuje sieć barów Buurten (my jedliśmy w Buurten in Oost w dzielnicy Oost). 



Trzeba pamiętać, że wiele kawiarni i restauracji jest czynnych tylko do godz. 18:00 (puby nieco dłużej)!

Doskonałą, choć nie zawsze najtańszą, opcją jest także kuchnia uliczna. Polecam szczególnie przysmaki serwowane na targach żywności. W Utrechcie w każdą środę i sobotę takie targowisko ze stoiskami ze świeżymi rybami, serami, warzywami i owocami odbywa się w godz. 9:00-17:00 na placu przy bocznym wejściu do centrum handlowego Hoog Catharijne. Można tam zjeść i słynne kanapki ze śledziem, i wspomniane kibbeling, i stroopwafel na ciepło.



A o holenderskim street foodzie napiszę jeszcze oddzielny post.

Karty bankomatowe/płatnicze i tankowanie

W całej Holandii jest problem z płaceniem polskimi kartami płatniczymi, także walutowymi, co wynika z systemu bankowego w tym kraju i preferowania własnych banków. Z wypłatą z bankomatów nie powinno być problemów, natomiast problem może pojawić się szczególnie na stacjach benzynowych. Wiele stacji paliw, szczególnie w mniejszych miejscowościach, jest samoobsługowych. Najpierw deklaruje się kwotę, za którą się tankuje i dopiero po zapłacie można wlać paliwo, a płatność odbywa się jedynie kartą.

Po wielu latach eksplorowania głównie Bałkanów i Europy Środkowo-Wschodniej, Holandia była dla mnie krajem... dość egzotycznym, zważywszy na problemy płatnicze i wczesną godzinę zamykania kawiarni i sklepów (spożywcze czynne są dłużej, zazwyczaj do godz. 20:00). Po raz pierwszy zetknęłam się też z problemami, jakie stwarza zbyt duża liczba turystów, choć Utrecht póki  co wychodzi z tego obronną ręką. Polubiłam to miasto i mam nadzieję, że uda mi się znów odwiedzić je w przyszłym roku.  

(foto: iza & pwz)