piątek, 31 maja 2019

Warszawa przyłapana... w maju 2019

Tegoroczny maj, całkiem jak w piosence Maanaamu, wyjątkowo zimny, bardziej niż spacerom, sprzyjał atrakcjom pod dachem. O takiej aurze zwykle mawiam, że to pogoda do muzeum. Dzięki temu zaczęłam nadrabiać muzealne zaległości.

Na pierwszy ogień poszła wystawa "Spółdzielnia ORNO. Biżuteria" w Muzeum Warszawy. Ekspozycja jest spora. Zajmuje sześć sal i zgromadzono na niej około 1600 obiektów (biżuterii, galanterii, dokumentów, zdjęć, pamiątek, narzędzi jubilerskich, projektów, opakowań i ulotek reklamowych). Najciekawsza jest oczywiście część obejmująca biżuterię. Jestem na tyle stara, że pamiętam schyłek działalności spółdzielni i dwa funkcjonujące jeszcze na początku lat dziewięćdziesiątych sklepy: przy Marszałkowskiej i na Starym Mieście prawie vis a vis Katedry, do której, nota bene, drzwi po wojnie także wykonano w ORNO. Pamiętam ten styl, broszki i naszyjniki, które dostawała moja mama oraz babcie. To były zawsze trafione prezenty. I choć współczesna stylistyka ozdób jest zupełnie inna, to niektóre wzory są ponadczasowe i doskonale sprawdzają się i dzisiaj. A wystawę oglądać można do 18 sierpnia.





A skoro mowa o Maanamie, to nie mogłam oprzeć się wizycie na Nowym Świecie, by zobaczyć muralową Korę z burzą włosów z rozkwieconego kasztanowca. I choć sam portret artystki mnie nie zachwyca, to pomysł na połączenie go z rosnącym obok drzewem jest genialny i sytuuje mural wśród najlepszych przykładów street artu w Warszawie.



W tym miesiącu stolica wzbogaciła się też o kolejny, trzecią pracę Tytusa Brzozowskiego na warszawskich murach. Po Woli i Pradze Południe przyszła kolej na Śródmieście. Obraz ozdobił ścianę kamienicy przy Chmielnej 120, w której siedzibę ma Zarząd Dróg Miejskich. Jak mówi sam artysta, pokazał Warszawę szybką i dynamiczną. Koła symbolizują mobilność i ciągły ruch, zaś wśród pokazanych zabudowań znalazły się i kamieniczki ze Starówki, i dziewiętnastowieczna zabudowa tych okolic (Chmielnej i sąsiedniej Złotej oraz okazała kamienica z Chałubińskiego, którą szalenie lubię), a także Pałac Kultury i Nauki oraz współczesne wieżowce - wszystko to, co do dziś buduje tkankę Warszawy. Mural jest bardziej kameralny niż dwa poprzednie, ale ma nie mniej uroku! Bardzo lubię twórczość Tytusa Brzozowskiego i uważam, że na murach sprawdza się doskonale wnosząc mnóstwo kolorów na szare ulice. Prosimy o więcej! 



Warszawa z murali i akwarel Brzozowskiego to zazwyczaj eklektyczny misz masz, jaki wciąż jeszcze można oglądać na ulicach miasta. Niestety włodarze mają czasem zapędy destrukcyjne i w ciągu ostatnich kilkunastu lat z przestrzeni stolicy zniknęło nieco starej zabudowy, zarówno przedwojennej, jak i tej nowszej. Ofiarami developerów i rozmaitych rewitalizacji padło wiele przykładów doskonałej architektury powojennego modernizmu. Tym bardziej cieszy, jeśli budynki sprzed zaledwie kilkudziesięciu lat trafiają do rejestru zabytków. W tym miesiącu dołączyło do nich dawne Kino Relax. Pozostaje mieć nadzieję, że nie będzie to kolejny zabytek na papierze, ale budynek dostanie nowe życie, jeśli nie jako kino, to w postaci innej instytucji kultury.




Maj przez większą część miesiąca nie rozpieszczał pogodą, więc gdy tylko zrobiło się cieplej i słonecznej, poszłam zobaczyć otwarty niedawno Ogród Dolny Zamku Królewskiego. Fajnie, że nie zrobiono tam klombów odgrodzonych sznurkiem, tylko przestrzeń użyteczną. Można położyć się na trawie, usiąść na ławce, czy przy kawiarnianym stoliku. Jest elegancko i schludnie, choć to miejsce raczej dla rodzin z dziećmi i niedzielnych spacerowiczów niż dla młodych mieszkańców. Niemniej jest to jedna z pozytywnych zmian w krajobrazie stolicy. 







Prosto z ogrodu można wyjść na Bulwary nad Wisłą. To przejście od Warszawy z czasów królewskich, Warszawy Canaletta, do stolicy czasów najnowszych, nieco plastikowej, ale przywracającej miastu Wisłę. Nie polubiłam bulwarów od pierwszego wejrzenia, jednak coraz bardziej oswajam tę przestrzeń i z każdą wizytą jest coraz bardziej "moja". I zestawienie tych dwóch zakątków Warszawy to kolejny dowód na to, że miasto to żywy organizm, w którym stare może współgrać z nowym i krajobraz jest w stanie to udźwignąć.  



WARSZAWA ZE SMAKIEM

Tym razem propozycja sezonowa. Po sukcesie Nocnego Marketu, który udowodnił już, że w wersji streetfoodowej mogą występować nawet uznane restauracje oraz po kwietniowej wizycie w Holandii, gdzie podstawą naszego wyżywienia była kuchnia uliczna, coraz mniej boję się plenerowych barów serwujących potrawy na świeżym powietrzu. Przez lata uliczne budki z jedzeniem kojarzyły mi się głównie z zapiekankami, hot dogami, potem z kebabami, czyli w większości z pospolitym fast foodem. Od kilku lat zmienia się w Polsce podejście do street foodu. Z fast foodu staje się właściwie równoprawną postacią gastronomii, nieraz karmiąc lepiej niż niejedna restauracja. Bo dziś nie jest ważne, czy talerz jest z delikatnej porcelany, czy z tektury, ale co się na nim znajduje.

Dwa Osiem

W niepozornym kontenerze nad Wisłą urządziła się jedna z najlepszych pizzerii w Warszawie, serwująca pizzę neapolitańską z pieca. Sceptycznie podchodziłam do entuzjastycznych recenzji lokalu, dopóki sama nie spróbowałam.



Karta jest krótka. To zaledwie siedem stałych rodzajów pizzy plus pizza dnia. Spróbowaliśmy trzech: cotto - z pomidorami, mozarellą, szynką prosciutto cotto, bazylią i parmezanem (mała 14 zł, duża 27 zł), picante - z pomidorami, mozarellą, salami, chili, bazylią i parmezanem (mała 14 zł, duża 27 zł) oraz pizzy dnia (tylko duża, 28 zł), w odróżnieniu od dwóch poprzednich białej, z mozarellą, gorgonzloą, gruszką, rukolą i miodem z chili. Ciasto było mięciutkie i rozpływało się w ustach. Nie oszczędzają też na składnikach, nawet listkami bazylii sypią dość obficie. Mała pizza to dokładnie połowa dużej, choć ma kształt prostokąta. Picante faktycznie była pikantna, a z tym w pizzeriach różnie bywa. Najlepsza była jednak pizza dnia, po pierwszym kawałku wyraźnie słodka, ale już przy następnym na pierwszy plan zaczęło przebijać się pikantne chili. Coś niesamowitego! 






Mimo pełnego obłożenia pizze wydawane były szybko i sprawnie, na podstawie numerków wyczytywanych przez megafon, co jest o tyle ważne, że stoliki stoją nie tylko dookoła kontenera, ale i na jego dachu.

Zajrzyjcie koniecznie przy okazji spaceru po bulwarach!

Dwa Osiem
Bulwar B. Grzymały-Siedleckiego (kawałek za Pomnikiem Syreny)

REKOMENDACJE NA CZERWIEC

Od 17 maja tylko do 23 czerwca w Instytucie Fotografii Fort (Racławicka 99) można oglądać wystawę pt. "Paweł Starzec. Miejsca użyteczności publicznej". To fotograficzny reportaż poświęcony Bośni i Hercegowinie, jak piszą organizatorzy - dokument o przepisywaniu na nowo historii w tym kraju. Temat trudny, jak cała skomplikowana historia Bałkanów.

A gdybyście po wystawie poświęconej ORNO nie mieli jeszcze dość biżuterii, to przedwczoraj, po sąsiedzku, ruszyła wystawa pt. "Rządzić i olśniewać. Klejnoty i jubilerstwo w Polsce w XVI i XVII wieku" w Galerii Wystaw Czasowych na II piętrze Zamku Królewskiego. Wystawa odbywa się w ramach obchodów Roku Wazowskiego. Prezentuje klejnoty nie tylko królewskie, ale i sakralne ze zbiorów muzealnych, skarbców i świątyń całej Polski oraz wypożyczone z kolekcji zagranicznych. Jedną z największych atrakcji są dwie najstarsze sukienki cudownego obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej, diamentowa, która po raz pierwszy opuściła mury Jasnej Góry i rubinowa. Wystawa trwa do 4 sierpnia. Jednego dnia można więc zobaczyć i ORNO, i królewskie klejnoty.

7 czerwca po praskiej stronie Wisły rusza Lunapark - przestrzeń gastronomiczno-kulturalno-rozrywkowa, w ramach której działać będą klubokawiarnie Hocki Klocki (nad Wisłą) i Wata Cukrowa oraz targ streetfoodowy Mini Market, młodszy brat Nocnego Marketu. Całość czynna będzie w piątki od godz. 18:00 do 2:00, w soboty od godz. 14:00 do 2:00 i w niedziele od godz. 14:00 do 22:00.

Czerwiec zatem zapowiada się i kulturalnie, i smacznie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz