sobota, 24 października 2020

Ucieranie Treści. Restauracja w dawnej Fabryce Ołówków w Pruszkowie

Bieżący rok sprzyja raczej bliższym niż dalszym wyjazdom. Dla nas to przede wszystkim ponowne poznawanie Mazowsza, pokazywanie naszym dzieciom miejsc, które sami znamy z dzieciństwa. To podróże nie tylko szlakiem zabytków, ale i wspomnień zaklętych w smakach, a przy okazji znajdowanie prawdziwych perełek na kulinarnej mapie regionu. I tak poszukiwania jagodzianek, jak wiecie, zaprowadziły nas do przepięknej i przepysznej cukierni Urszi Cakes w Żabiej Woli, zaś smaki rodzinnego domu znaleźliśmy... w Pruszkowie.  

Na restaurację Ucieranie Treści trafiłam przypadkowo w Internecie, gdy szukałam informacji o Galerii Figur Stalowych w tym mieście. Urzekły mnie pomalowane w różne kolory krzesła na tle ceglanych ścian i kredki serwowane do stolików zamiast czekadełek. W oczekiwaniu na zamówione dania można rysować na papierowych podkładkach, zaś najlepsze prace trafiają potem na ściany lokalu. To wszystko jest nawiązaniem do miejsca, w którym znajduje się restauracja. Dawniej działała tu Fabryka Ołówków St. Majewskiego. Budynek, w którym mieści się lokal to najstarsza część dawnych zakładów i niewielki fragment, który dotrwał do naszych czasów. Wówczas była tu... stołówka robotnicza! Wiecie zapewne, że bardzo lubię architekturę poprzemysłową, a jeśli jest jeszcze zagospodarowana z pomysłem i w jakiś sposób koresponduje z jej dawnym przeznaczeniem, to już w ogóle miodzio! A tak jest w tym przypadku. Wnętrze zachowało swój fabryczny klimat (ściany z cegły i oryginalna posadzka), zaś minimalistyczny wystrój z barwnymi akcentami, to nawiązanie i do dawnej jadłodajni, i do produkowanych tu nie tylko ołówków, ale i kredek.


Do historii nawiązuje też nazwa, trochę dziwna jak na gastronomię. Założę się, że nie macie pojęcia, co oznacza. Ucieranie treści w żargonie robotniczym to po prostu rozdrabnianie grafitu.


Ciekawe jest nie tylko wnętrze, ale i menu. Ucieranie Treści serwuje, jak można przeczytać na stronie internetowej restauracji, dania nawiązujące do tych dostępnych w stołówkach robotniczych od czasu dwudziestolecia międzywojennego. I taka jest właśnie tutejsza kuchnia, niewyszukana, pozwalająca najeść się do syta i mocno zakorzeniona w polskiej tradycji. Odnalazłam tu sporo smaków mojego PRL-owskiego dzieciństwa.

Przyznam szczerze, że pojechałam nastawiona na konkretne pozycje z karty, bo zazwyczaj przed wizytami w restauracjach przeglądamy menu dostępne na stronach internetowych. Liczyłam na zupę ze zsiadłego mleka, której nigdy nie jadłam i na bryzol, który jest jednym z najsmaczniejszych wspomnień czasów dziecięcych. Niestety w międzyczasie menu się zmieniło i akurat te dwa dania z niego wypadły. Ostatecznie zrezygnowaliśmy z zup, zamówiliśmy tylko po przystawce i drugie dania. Chłopcy zdecydowali się na tatary wołowe (28 zł), siekane, nie mielone, z klasycznymi dodatkami, świeże i pachnące, ja na śledzia z cebulką, rozmarynem i jałowcem (18 zł), też pycha. 



Na drugie danie Jerz wziął pół kaczki z leniwymi, buraczkami i pieczonym jabłkiem z żurawiną (45 zł). Mięso było mięciutkie, samo odchodziło od kości, zaś skórka przyjemnie chrupiąca i rumiana. Leniwe były podsmażone i lekko słodkie, co fajnie komponowało się i z buraczkami, również słodkawymi, i z jabłkiem oraz żurawiną. 


Andrzej zamówił karkówkę w sosie grzybowym z kluskami robotniczymi i surówką z marchewki (35 zł). Tu też mięso było miękkie, a sos bardzo aromatyczny. Surówka skojarzyła mi się bardziej z przedszkolem niż z rodzinnym domem, bo moja mama raczej takiej nie robiła. Była jednak pyszna, a że dzieci zazwyczaj nie bardzo za taką przepadają, wymieniłam się z Andrzejem na ogórki kiszone, które były dodatkiem do mojego dania.


Ja zdecydowałam się bowiem na cynaderki z królika z kluskami owsianymi i ogórkami kiszonymi (35 zł), które rozwaliły system. To były najlepsze cynaderki, jakie jadłam w życiu, choć fakt, że to nie jest danie, które jada się zbyt często, więc może po prostu nie pamiętam już jak smakowały poprzednie. Kluski były natomiast tak fantastyczne, że prawie wylizałam talerz!


I choć byliśmy już pełni, to nie mogliśmy odmówić sobie deserów. Wzięliśmy wszystkie trzy z karty do dzielenia się. Budyń i kisiel (po 14 zł) mają trochę niespotykaną konsystencję, bardziej zwartą niż zazwyczaj robi się w domu. Budyń serwowany jest w postaci zapiekanej, zaś kisiel w formie kuleczek. Za to kogel-mogel (10 zł) jest dokładnie taki, jaki pamiętam z dawnych lat. Porcja to spory kubeczek. Niestety nie dałam rady zjeść całego. Pokonał mnie głównie słodyczą.




Na koniec jeszcze ciekawostka. W karcie nie znajdziecie gazowanych napojów z międzynarodowych koncernów, a jedynie to, co można przygotować domowym sumptem, czyli kompoty, lemoniady, kwas chlebowy, czy mrożone napary z kwiatów i owoców. Ja zdecydowałam się na buzę (5 zł za 300 ml, 15 zł za 1 l) o bałkańskim rodowodzie, w Polsce występującą przede wszystkim w kuchni Podlasia, choć tam akurat nie miałam okazji jej spróbować. Tu okazała się rewelacyjnym orzeźwiającym napojem, lekko gazowanym, o wyraźnym smaku drożdży, ale niezbyt słodkim, choć z rodzynkami. Wcześniej, w Bułgarii piłam tamtejszą wersję o nazwie boza, która jest jednak gęstsza i bardziej intensywna w smaku. I choć też ją lubię, to oszalałam na punkcie buzy. 


W tym roku restauracja otworzyła również własny browar Otwarte Bramy, który mieści się po sąsiedzku, przez ścianę. Piwa można zamówić również w Ucieraniu Treści lub wziąć na wynos.

Po wizycie w Ucieraniu Treści mam właściwie tylko jedną refleksję. Brakuje mi restauracji z taką kuchnią. Gdy byłam dzieckiem na Mazowszu działało mnóstwo lokali spod znaku GS (Gminna Spółdzielnia Samopomoc Chłopska) serwujących ozory wołowe, wątróbki, ale i befsztyki, czy bryzole. Ot, kawałek mięsa, ziemniaki lub kluski i surówka. Bez żadnych kwiatków, czy demi glace. Dziś chętniej wybieramy dania, które cieszą również oczy, sięgamy też często po pizzę, burgery, steki, sushi, czy makarony. Z potraw kuchni polskiej restauracje najczęściej serwują pierogi, kaczkę, policzki wołowe, w sezonie chłodniki, kurki i dania z dyni. Nie mówię, że to źle, bo im więcej knajpek z kuchniami rozmaitych nacji i daniami sezonowymi, tym lepiej! Fajnie jednak, że ktoś odświeża potrawy, które kojarzą się z domem i dzieciństwem. A dobrze zrobione podroby to skarb!

Do Ucierania Treści będziemy wracać, gdy tylko znów będzie to możliwe. Wzrost zakażeń koronawirusem sprawił bowiem, że od dziś cała gastronomia, restauracje, kawiarnie i bary, znów mogą działać jedynie w opcji na wynos i z dostawą. Ucieranie Treści taką ma, więc jeśli jesteście z Pruszkowa lub okolic, to skorzystajcie (dowóz gratis!), bo warto. I nie rezygnujcie w tych trudnych czasach z odwiedzania restauracji. Bo choć teraz możecie tylko wziąć coś z menu ze sobą do domu, to bez nas te miejsca nie przetrwają. Daliśmy radę wiosną, damy i teraz!

Ucieranie Treści
ul. Obrońców Pokoju 8
Pruszków

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz