sobota, 31 października 2020

Warszawa przyłapana... w październiku 2020

Mam wrażenie, że od słonecznego 4 października, gdy cieszyłam się jak dziecko, że wreszcie udało mi się wyciągnąć chłopaków na jakiś wspólny spacer (do Parku Rzeźby na Bródnie) do wczoraj, gdy przez Warszawę przetoczyły się setki tysięcy osób protestujących przeciwko antyaborcyjnemu wyrokowi Trybunału Konstytucyjnego, minął nie miesiąc, a cała wieczność. I pierwszy raz nie wiem, od czego zacząć. Bo niby udało mi się zobaczyć niemal wszystkie zaplanowane na ten miesiąc wystawy i nadrobić streetartowe zaległości, to jednak cała radość pozostaje w cieniu i kolejnych rekordów zakażeń koronwirusem oraz ponownie wprowadzanych ograniczeń, i politycznej walki, która wyprowadza ludzi na ulice. 


To, że jesienią nadejdzie druga fala epidemii wiadomo było już wiosną, choć chyba nikt się nie spodziewał, że dziennie będzie ponad 20 tys. zakażeń! Warszawa jest w czołówce miejsc, gdzie odnotowuje się ich najwięcej, więc najpierw trafiła do żółtej, tydzień później zaś do czerwonej strefy epidemicznej, zresztą jak cała Polska. Wrócił obowiązek noszenia maseczek, szkoły znów przeszły na zdalne nauczanie, najpierw średnie i wyższe, potem starsze klasy podstawówek, gastronomia ponownie działa tylko w trybie na wynos i z dostawą, ograniczono liczbę osób w komunikacji miejskiej, kinach i teatrach, zakazano organizacji uroczystości rodzinnych jak wesela, chrzciny, czy stypy. Na Stadionie Narodowym powstaje wznoszony naprędce szpital polowy. Szczęśliwie póki co odgórne ograniczenia ominęły muzea, choć kilka podjęło decyzję o zamknięciu dla zwiedzających. Wśród nich są Wolskie Rotundy z instalacją Danuty Karsten, którą pokazywałam Wam miesiąc temu, ZODIAK Warszawski Pawilon Architektury, w którym 24 października miała rozpocząć się ekspozycja poświęcona Ścianie Wschodniej, Muzeum Warszawy wraz z oddziałami (jednym z nich jest Muzeum Woli, gdzie zamierzałam zobaczyć wystawę "Przemiany. Krajobraz Woli po 1989 roku"), a także Muzeum Narodowe, które zdążyłam odwiedzić niemal w ostatniej chwili nomen omen w ramach mojej akcji #zdążyćdomuzeumzanimznówzamkną.

W sumie udało mi się zobaczyć cztery wystawy w muzeach i galeriach oraz dwie plenerowe, całość bardzo różnorodna stylistycznie, bo rozstrzał od malarstwa weneckiego z XVII w., przez dziewiętnaste stulecie i modernizm drugiej połowy XX w., aż po sztukę całkiem współczesną.

Na pierwszy ogień poszedł, jak już wspomniałam, Park Rzeźby na Bródnie. Ta niecodzienna galeria sztuki na świeżym powietrzu powstała w 2009 roku z inicjatywy artysty Pawła Althamera, Urzędu Dzielnicy Targówek i Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie. Mieści się na terenie Parku Bródnowskiego. Rzeźby można znaleźć w różnych jego zakątkach. Co roku dołącza jedna, jednak niektóre pojawiają się tylko jako ekspozycja czasowa. Właśnie taki charakter ma najnowsza praca w kolekcji, para rzeźb Magdaleny Abakanowicz pt. „Zinaxin i Dolacin”, które podziwiać można od 6 września. Ich prezentacja jest częścią obchodów przypadających w tym roku dziewięćdziesiątych urodzin zmarłej trzy lata temu artystki. I to był właśnie główny powód, że wreszcie udało mi się tam dotrzeć. Zastanawiam się, jak to się stało, że zajęło mi to aż 11 lat! Za to po raz pierwszy od dawna towarzyszyli mi chłopcy, którzy z podziwianiem sztuki są od jakiegoś czasu na bakier. Wciągnęła ich jednak zabawa w poszukiwanie kolejnych rzeźb z mapą wydrukowaną ze strony Muzeum Sztuki Nowoczesnej (może to jest metoda na edukację estetyczną najmłodszych?) oraz lody jako zwieńczenie spaceru.








Drugą wystawę plenerową obejrzałam na... dworcu Warszawa Centralna! Ekspozycja, którą można było podziwiać do wczoraj, nosiła tytuł "Powojenny modernizm w Warszawie i na Mazowszu", zaś hala główna dworca, który sam jest przykładem takiej architektury, okazała się wcale nie takim złym miejscem do jej prezentacji. Na planszach pokazano podręcznikowe przykłady budownictwa tego okresu, z uwzględnieniem oczywiście stołecznych dworców, ale i takich klasyków jak dom towarowy w Mławie. Ekspozycja była częścią tegorocznych obchodów Europejskich Dni Dziedzictwa.



Jeśli chodzi o muzea i galerie, to i w tym miesiącu tłoku nie było. Na trzech ekspozycjach byłam jedyną osobą zwiedzającą i o ile w przypadku małych prywatnych galerii nawet mnie to nie dziwi, to już na Zamku Królewskim i na wystawach stałych Muzeum Narodowego czułam się nieco dziwnie, ale przynajmniej bezpiecznie. Jedynie na czasowej ekspozycji "Polska. Siła obrazu" w Muzeum Narodowym było więcej zwiedzających plus szkolna lekcja muzealna.

I tak, najpierw obejrzałam wystawę obrazów Leona Tarasewicza w Galerii Monopol. Główną rolę gra w nich kolor i eksperymenty z jaskrawością. Moim zdaniem bardzo udane, bo też i barwy trafiające w mój gust, intensywne i jesienne. Ekspozycję można zobaczyć do 28 listopada, podobnie jak prezentację również bardzo kolorowych, nieco fantastycznych prac Sławomira Pawszaka pt. "Amalgamat" w BWA zlokalizowanym piętro wyżej. Te dwa miejsca zawsze stanowią dla mnie jedną całość, nie tylko dlatego, że mieszczą się po sąsiedzku. W obu zawsze panuje mega fajna, rodzinna atmosfera, gdzie odwiedzający jest traktowany jak oczekiwany gość. Lubię tam zaglądać nie tylko dla zazwyczaj ciekawych wystaw, ale i dla tego klimatu spotkania z ludźmi, którzy nadają na tych samych falach, co ja. 





Większość ekspozycji, które wybieram to zazwyczaj prezentacje sztuki XX w. Tym razem skusiłam się również na dwie pokazujące dzieła nieco starsze. "Polska. Siła obrazu" w Muzeum Narodowym nie jest wystawą, która czymś zaskoczy, ale warto na nią iść z tego względu, że pokazuje klasykę polskiego malarstwa XIX w. To są obrazy, które zna się z licznych reprodukcji i nazwiska takie jak Matejko, Chełmoński, Malczewski, Kossak, Brandt, Axentowicz, czy mój ukochany Wyspiański. Ja większość tych obrazów widziałam już nie tylko w albumach, ale i na innych wystawach, jednak zawsze czuję ogromną ekscytację, gdy stoję przed takimi płótnami. Niby oklepane, a jednak robią wrażenie! Tytuł ekspozycji doskonale oddaje jej odbiór. Tak, to są dzieła o niezwykłej sile, skoro nawet dziś wywołują ciarki na plecach. Jakie więc emocje musiały budzić w czasach, gdy powstały, kiedy Polski nie było na mapie, a w sercach ludzi wciąż tliła się pamięć o jej dawnej potędze, wielokulturowości i znaczeniu w przedrozbiorowej Europie? Wystawa w założeniu miała być pokazywana do 20 grudnia, jednak muzeum zadecydowało o czasowym zamknięciu dla odwiedzających.




Z kolei na Zamku Królewskim do 6 grudnia obejrzeć można ekspozycję pt. "Dolabella. Wenecki malarz Wazów". I na niej widz może poczuć się tylko krótkim momentem w wielkiej historii, szczególnie, gdy uświadomi sobie, że patrzy na dzieła liczące sobie blisko 400 lat. Mistyczne jest już samo obcowanie z obrazami, malowanymi z niezwykłą dbałością o każdy szczegół, do tego fantastyczna jest nowoczesna aranżacja ekspozycji. Lubię takie połączenia. Podobały mi się też konteksty, np. oryginalna księga kościelna z nekrologiem po śmierci artysty w 1650 r. oraz obrazy z XIX w. przedstawiające wnętrza kościołów krakowskich z wystrojem, który nie dotrwał do czasów współczesnych z powodu pożarów. Dzięki szczegółowemu, niemal fotograficznemu ujęciu, można dostrzec, że poza misternie rzeźbionymi ołtarzami i ambonami, ściany świątyń zdobiły też monumentalne obrazy, które z dużą dozą prawdopodobieństwa również można przypisać Dolabelli. To gratka dla historyków sztuki badających spuściznę po malarzu, podobnie jak po wojnie obrazy Canaletta przysłużyły się odbudowie Warszawy.


Z innych nowości na Zamku Królewskim, w Pałacu pod Blachą od 21 października można oglądać apartament Księcia Józefa Poniatowskiego w nowej aranżacji. Dla zwiedzających otwarty jest trzy dni w tygodniu: w środy i niedziele w godz. 10:00-16:00 oraz w soboty w godz. 10:00-18:00.

W ostatnich miesiącach przybyło kilka obrazów na stołecznych murach, choć w zdecydowanej większości to znów murale społeczne, wykonane na zamówienie samorządów, instytucji kultury, czy lokalnych społeczności. I tak na Woli, na tyłach Kolonii Wawalberga powstał portret Wandy Lurie (przy skwerze jej imienia), przy Próżnej można zobaczyć nowy, czwarty już mural według projektu Tytusa Brzozowskiego, tym razem nawiązujący do historii żydowskiej Warszawy (trwają też prace nad ukończeniem kolejnego jego autorstwa, przy Jagiellońskiej 36), przy Siennej pojawił się mural upamiętniający polsko-czeskie dążenie do niepodległości wykonany przez Good Looking Studio (bliźniaczy można obejrzeć w czeskiej Pradze), zaś na ścianie Domu Sztuki na Ursynowie najnowszy obraz SEPE pt. "Ludzikowie" poświęcony postaci pisarza Tadeusza Nowaka, który mieszkał w tamtej okolicy. Artystyczny street art znów Warszawę omija, choć dobra wiadomość jest taka, że na stołeczną scenę wracają festiwale sztuki ulicznej. Już odbył się Pandemic Art Attack, którego efekty zobaczyć można na terenie Squatu Syrena przy Wilczej 30, m.in. mural upamiętniający zmarłego w tym miesiącu Pawła Kelnera Rozwadowskiego, wokalistę i gitarzystę grupy Izrael oraz mocny i kontrowersyjny obraz autorstwa Mariusza Warsa tworzącego pod pseudonimem M-City będący komentarzem do niedawnych wystąpień środowisk LGBT). W przyszłym miesiącu zaś ruszy kolejna edycja Street Art Doping (więcej w rekomendacjach na listopad na końcu tekstu), w ramach którego do tej pory powstawały najlepsze realizacje na warszawskich murach. Nieco street artu, głównie w postaci szablonów, pozostawiły po sobie również ostatnie protesty antyaborcyjne.







Ograniczenia, o których napisałam na początku, mają potrwać póki co do 8 listopada, choć patrząc na ostatnie statystyki zachorowań na COVID-19 nie zanosi się na poprawę. Cieszę się, że dzieciaki wróciły do szkoły nawet na te niespełna dwa miesiące. W tym wieku kontakt z rówieśnikami jest niezwykle ważny, budują się przyjaźnie, niektóre na całe życie. Boję się, że jak tak dalej pójdzie, to wyrośnie nam pokolenie ludzi okaleczonych, dużo bardziej niż fizycznymi skutkami wirusa. Od dziś obowiązują też kolejne restrykcje. Na trzy dni, aż do 2 listopada, zamknięto cmentarze w całej Polsce. Pierwszy raz w życiu nie odwiedzę grobów bliskich we Wszystkich Świętych.

REKOMENDACJE NA LISTOPAD

W ZODIAKU Warszawskim Pawilonie Architektury 24 października miała ruszyć wystawa "Ściana Wschodnia. Architektura Zbigniewa Karpińskiego". Niestety póki co przestrzeń wystawowa nie jest dostępna dla odwiedzających, jednak organizatorzy obiecują, że ekspozycja poczeka na ponowne otwarcie Pawilonu. Oby to nastąpiło jak najszybciej, bowiem jej prezentacja przewidziana jest tylko do 27 grudnia. 

Z kolei od 27 października w Domu Spotkań z Historią można oglądać kolejną porcję fotografii, tym razem pod nazwą "Ostrzej widzieć. Fotoreportaże „itd” 1960–1990". To zdjęcia wykonane dla studenckiego magazynu noszącego kolejno nazwę „itd. Ilustrowany magazyn studencki”, „itd. Magazyn”, wreszcie „itd. Tygodnik studencki”. Czasopismo poświęcone było kulturze oraz tematom społecznym i obyczajowym. W tytułowym okresie ukazało się 1513 numerów, w każdym z nich zaś fotoreportaż. Najciekawsze zaprezentowano na wystawie. Tworzą doskonały fotograficzny dokument tamtych czasów. Potrwa do 31 stycznia przyszłego roku.

Po rocznej przerwie wraca festiwal Street Art Doping. Tegoroczna edycja nosi tytuł "Cut & Paste. Polski Szablon 2020", zaś wystawę główną poświęconą tej technice zobaczyć będzie można w Elektrowni Powiśle (w przestrzeni pop-upowej na II piętrze) od 6 listopada do 6 grudnia. Powstanie także mural jednego z moich ulubionych twórców street artu, wspomnianego Mariusza Warasa (M-City) przy Strzeleckiej 5.

I na koniec gratka dla fanów rzeźby. 27 listopada w Zachęcie rozgości się kolejna ekspozycja, na którą bardzo czekam. Nosi tytuł "Rzeźba w poszukiwaniu miejsca" i jest przekrojową prezentacją dorobku ostatnich sześćdziesięciu lat w tej dziedzinie sztuki. Na liście sama czołówka polskich (i nie tylko) rzeźbiarzy współczesnych i niemal 100 prac! Ekspozycję, którą będzie można odwiedzić do 21 lutego przyszłego roku, uzupełnią tematyczne etiudy filmowe.

Pytacie mnie czasem, dlaczego tak dużo czasu poświęcam sztuce i czemu lepiej czuję się w miastach niż na łonie natury, choć ta ostatnia, zwłaszcza teraz, jest zdrowsza i bezpieczniejsza. Ostatnio znalazłam w Internecie zdjęcie streetartowego szablonu, który układał się w następujący napis: The "Earth" without "Art" is just "Eh". To jest dokładnie to, co czuję (i tak a propos szablonów). Aktywność pozwala mi również przetrwać bez uszczerbku dla zdrowa psychicznego to, co dzieje się dookoła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz