Żeby dotrzeć do hotelu, musieliśmy przejechać całe centrum Wiednia. Nie wiedziałam, czy łapać za aparat i przez szybę auta robić zdjęcia, czy z zachwytu kręcić głową we wszystkie strony. Po przaśnym nieco Belgradzie natężenie zabytków klasy 0 na m² spowodowało, że prawie dostałam oczopląsu. Gdy jednak zaczęliśmy zwiedzać stolicę Austrii, to nie pełne przepychu budowle pamiętające czasy świetności monarchii Habsburgów przykuły mój wzrok, ale dawny bunkier w Esterhazypark w dzielnicy Mariahilf, znany obecnie pod nazwą Haus des Meeres (Dom Morza). Budynki tego typu wznoszono w czasie II wojny światowej i nazywane są flaktrum lub wieżami FLAK (z jęz. niem. Flugabwehrkanone lub Fliegerabwehrkanone, w skrócie właśnie FLAK). Wiedeński w Esterhazyparku zbudowano w latach 1943-44. Spełniał rolę schronu, ale także platform dla artylerii przeciwlotniczej. Podobne są także w innych częściach Wiednia oraz w Berlinie i Hamburgu. Po wojnie budynek pełnił przez jakiś czas funkcję hotelu, zaś w latach pięćdziesiątych XX w. stał się siedzibą Towarzystwa Biologii Morskiej założonego w 1957 r. Wewnątrz znajduje się akwarium morskie, stacja badawcza oraz kawiarnia widokowa, zaś na zewnątrz ścianka do wspinaczki. W 1991 r. budynek przeszedł modernizację według projektu Lawrence'a Weinera. Dodana została nadbudówka z mottem w języku niemieckim i angielskim, które nieco wzniośle można przetłumaczyć jako Zdruzgotany na kawałki (gdy nocny pokój nastał). W latach 2000 i 2007 do betonowej konstrukcji dobudowano także szklane skrzydła, w których obecnie mieszkają egzotyczne gady i ptaki.
|
Haus des Meeres |
Z Esterhazypark blisko jest już do Maria-Theresien-Platz. A tam z jednej strony czeka MuseumsQuartier, czyli uczta dla wielbicieli wszelkich dziedzin sztuki, przede wszystkim architektury, bowiem na małej przestrzeni można zobaczyć zarówno budynki o klasycznej wiedeńskiej formie, jak i budowle bardzo nowoczesne, jak choćby MUMOK z ekspozycją poświęconą sztuce współczesnej. Modernistyczna jest także jego bryła, ale mimo że jestem zwolenniczką łączenia starego z nowym, to akurat ten budynek zupełnie nie przypadł mi do gustu. Jedyne, czego żałowałam, to, że w stolicy Austrii planowaliśmy zostać tylko dwa dni (urlop nieubłaganie się kończył) i niestety muzea od razu skreśliliśmy z planu zwiedzania. Mogę sobie tylko wyobrazić te wszystkie płótna Klimta czy akty Schielego. Niestety, żeby zobaczyć w Wiedniu wszystko, co bym chciała, musiałabym zostać tu chyba z tydzień. Zatem żadnych obrazów, jedynie architektura. Dużo architektury. Z zewnątrz.
Po przeciwnej niż MuseumsQuartier stronie placu wznoszą się dwa bliźniacze gmachy, a w nich Kunsthistorisches Museum (Muzeum Historii Sztuki) i Naturhistorisches Museum (Muzeum Historii Naturalnej). Pomiędzy nimi stoi monumentalny pomnik cesarzowej Marii Teresy.
Stamtąd już tylko rzut beretem do Hofburgu - dawnej rezydencji Habsburgów, gdzie znowu mieszczą się muzea, muzea i jeszcze raz muzea. Aaaaa, i biblioteka jeszcze. Pałac jest rozległy. Ma aż 18 skrzydeł! Zdecydowanie najciekawsza jest południowa część kompleksu. W najbardziej wysuniętym na południe skrzydle mieści się kolejne, jedno z najbardziej znanych muzeów w Wiedniu - Albertina, kolebka grafiki z pracami Dürera na czele. W 2003 r. budynek został poddany gruntownej renowacji i zyskał kilka nowoczesnych elementów oraz oświetlenie przypominające wiązki lasera. Przed Albertiną znajduje się ciekawy pomnik przeciwko wojnie i faszyzmowi z 1988 r. wykonany według projektu zmarłego w 2009 r. Alfreda Hrdlicki. Stoi w miejscu reprezentacyjnej kamienicy Philipphof, która została zburzona w marcu 1945 r. w wyniku alianckiego bombardowania. Zginęło wówczas ok. 300 osób, które schroniły się w piwnicach.
|
Pomnik przeciwko wojnie i faszyzmowi |
|
Pomnik przeciwko wojnie i faszyzmowi |
|
Albertina |
Z kolei za plecami Albertiny znajduje się palmiarnia, a także restauracja z tarasem (idealna by wieczorem, przed powrotem do hotelu, mając w nogach 15 km marszu po mieście wypić jeszcze lampkę austriackiego rieslinga) oraz niewielki kameralny park Burggarten. Wieczorem można zobaczyć jak na pałacowych schodach tańczą młodzi ludzie. I bynajmniej nie wiedeńskiego walca...
Wiedeńskie Stare Miasto onieśmiela - ogromem i przepychem budynków, witrynami drogich marek, ruchem i gwarem. Z zabytkową zabudową kontrastują budowle ze szła i stali bezwstydnie wypinające się gdzieniegdzie spomiędzy gotyckich i barkowych zabytków. W jednym z takich szklanych domów przegląda się Stephansdom (Bazylika Św. Stefana) - najbardziej rozpoznawalny z ok. 660 wiedeńskich kościołów. W jej cieniu dorożki czekają na zamożniejszych turystów, zaś na pobliskim Stephansplatz oraz deptaku Graben rozgościły się kawiarniane ogródki i budki z kiełbaskami w bułkach. Kiedy żar leje się z nieba, to nie na kiełbaskę ma się ochotę, ale na lody. Gdy w lodziarni u Juliusa Meinla tłumaczę chłopakom nazwy smaków, sprzedawca zwraca się do nas po polsku (choć z silnym niemieckim akcentem). Jemy lody patrząc na instalację francuskiej artystki Julien Berthier (ur. 1975 r.) pt. Monumental Break przedstawiającą jeźdźca oddzielonego od konia oraz wzniesioną w 1692 r. przez Leopolda I barokową morową kolumnę Pestsäule (Trójcy Świętej) upamiętniającą pokonanie epidemii dżumy w 1679 r. Kolejny z wiedeńskich kontrastów, jednak rzeźbę Julien Berthier będzie można podziwiać tylko do 1 listopada tego roku.
|
Pasaż w Palais Ferstel na Herrengasse |
|
Pasaż w Palais Ferstel |
|
Julien Berthier "Monumental Break" |
|
Pestsäule |
|
Graben |
|
Budka z kiełbaskami na Graben |
|
Bazylika Św. Stefana |
|
Bazylika Św. Stefana |
Na Starym Mieście dominuje architektura gotycka i barokowa. Młodsze zabytki, z XIX w. jak Parlament, budynek Ratusza czy Uniwersytet ulokowane są przy Ringstrasse, nieco na obrzeżach Starówki.
|
Parlament |
|
Ratusz (akurat trwał festiwal filmowy) |
|
Dziedziniec Uniwersytetu |
Dla mnie to za dużo przepychu jak na jeden dzień. Moje oczy potrzebowały czegoś bardziej współczesnego. Idealny jest słynny kolorowy dom Hundertwassera. Żeby tam dotrzeć, trzeba przejść przez dzielnicę, w której dominują biurowce i nowoczesne hotele, a przy okazji można trafić na moment, gdy kucharze mają akurat przerwę na lunch i papierosa. Lub na sklep z akcesoriami dla magików. Vienna Magic... O twórczości Hunderwassera napiszę oddzielnie kilka zdań, bo to bardzo ciekawa postać współczesnej architektury, a Wiedeń ma kilka jego dzieł na swojej mapie.
|
Dom Hundertwassera |
Dzieciaki bardzo dzielnie dreptały po mieście w ponad trzydziestostopniowym upale, więc na deser zabraliśmy je na Prater. Dla mnie to największe wiedeńskie rozczarowanie. Wyobrażałam sobie wiele razy te diabelskie młyny stojące w centrum miasta, wagoniki zawieszone tuż nad zabytkowymi kopułami kościołów. Nic bardziej błędnego. Ot, trochę większe wesołe miasteczko, 5 km od ścisłego centrum. Sam kicz, ale maluchy były zachwycone samochodowymi rajdami i zderzeniami, po których miałam potem siniaki na kolanach. W piątkowe popołudnie dominowali głównie turyści oraz muzułmańska społeczność Wiednia. Muzułmanie są na ulicach stolicy Austrii bardzo widoczni, szczególnie kobiety z dziećmi. To stara imigracja, już zasymilowana, często pracująca w wiedeńskich instytucjach jak dziewczyna, która przywitała nas w hotelowej recepcji, mówiąca świetnie po angielsku, uśmiechnięta i chętnie służąca pomocą. Jednak mimo wszystko przeżyłam na ulicach Wiednia szok kulturowy. Częściej niż na zachód, jeżdżę na wschód, szczególnie w ostatnich latach, i to pierwsze miasto, w którym widziałam tak liczną muzułmańską mniejszość. Nawet w wielokulturowym
Skopje Muzułmanów nie było aż tak dużo. Przy okazji chłopaki mieli kulturoznawczą i religioznawczą pogadankę, bo zupełnie nie pojmowali, dlaczego te panie chodzą w chustach i początkowo myśleli, że to zakonnice!
Z Prateru do centrum też wróciliśmy piechotą. Na chwilę zatrzymalismy się w Stadpark (Park Miejski), by zobaczyć złotą postać Johanna Straussa syna z 1925 r. Z pobliskiej restauracji dobiegały dżwięki walca...
|
Stadpark |
|
Stadpark |
W sumie pierwszego dnia zrobiliśmy ponad 15 km na nogach. Z moimi kilkoma kilogramami nadwagi i kondycją prosto zza biurka marzyłam tylko o tym, by gdzieś usiąść. Kuchnia austriacka jest wstrętna, więc wybraliśmy włoską restaurację, w której kelner, Włoch, umiał nawet kilka zdań po polsku, ale już od progu krzyczał No pizza! Nawet nie mieliśmy na nią ochoty. Gdy jednak przy stoliku obok usiadło małżeństwo z dzieckiem i dostali pizzę, zaczęłam się zastanawiać, o co chodzi. Że niby Polacy zamówią jedną pizzę na czworo? I jeszcze pewnie szklankę coli i cztery słomki! Więc przy rachunku uśmiechnęliśmy się tylko nieśmiało. No pizza, no tip!
|
W Wiedniu są i kawiarnie wystrojem nawiązujące do poprzednich stuleci... |
|
... i całkiem nowoczesne |
W drodze powrotnej do hotelu wpadliśmy jeszcze tuż przed zamknięciem do sklepu sieci Spar. Niesamowite, że wina musujące stoją tam w lodówkach! Głośno powiedziałam, że chyba jesteśmy ostatnimi klientami, na co ładna blondynka zza kasy odpowiedziała: Tak, jesteście dziś ostatnimi klientami! Społeczność Wiednia jest tak wielokulturowa jak eklektyczna jest jego architektura. Wzięliśmy schłodzone wino i wróciliśmy do hotelowego pokoju. Trzeba było nieco odpocząć, bo nazajutrz czekał na nas Schönbrunn.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz