wtorek, 20 października 2015

Schönbrunn, czyli zobaczyć habsburski przepych

I tak od pałacyku cesarzowej Sissi na greckiej wyspie Korfu dojechaliśmy do letniej rezydencji Habsburgów w wiedeńskim pałacu Schönbrunn. Dopiero tam widać cały przepych cesarstwa! Było sobotnie przedpołudnie i do kasy kłębił się spory tłum. Bilety można oczywiście kupić przez Internet, ale wówczas trzeba od razu wybrać godzinę wejścia do pałacu, a my nie umieliśmy ocenić, ile czasu zajmie nam śniadanie, czyli kanapki z jednego z wielu okienek z kanapkami przy Mariahilferstrasse (wybraliśmy rybne) oraz dojazd z dzielnicy Mariahilf (cztery stacje metra z dwoma przesiadkami!). Zdecydowaliśmy się na bilet rodzinny za 43 euro, a pani z informacji turystycznej poradziła nam, by bilety kupić w małej kasie przy wejściu do Kronprinzengarten, o której chyba mało kto wie, bo przed nami stała tylko jedna osoba.






Tak więc spacer zaczęliśmy od Kronprinzengarten. Do wejścia do pałacu mieliśmy ok. półtorej godziny. Ten niewielki park znajduje się z boku pałacu. Rosną tam pomarańcze i cytryny, jest też taras widokowy pozwalający z góry zobaczyć cały uporządkowany ogród. Prowadzi do niego tunel z żywopłotu. Cały park otaczający Schönbrunn utrzymany jest w stylu francuskim - geometryczny, zadbany, z przystrzyżonymi krzewami. O niebo wolę parki w stylu angielskim - te na pozór nieogarnięte chaszcze!






Dalej niespiesznie kierowaliśmy się ku wzgórzu, na którym stoi barokowa Glorietta, mijając po drodze "piękne źródło" Schöner Brunnen, od którego nazwę wziął cały kompleks. Wzgórze znajduje się w centrum parku i ponoć pierwotnie to w tym miejscu miał stanąć pałac swym rozmachem przewyższający nawet Wersal, ale na taki Habsburgom nie starczyło kasy i musieli zdecydować się na tańszy wariant. Dopiero gdy w 1728 r. Schönbrunn trafił w ręce Karola VI, a ten podarował go swojej córce Marii Teresie "skromny" pałac został rozbudowany do obecnego kształtu rokokowej rezydencji, zaś cesarzowa uczyniła go swoją letnią rezydencją. Z tarasu Glorietty rozpościera się widok na pałac i Wiedeń. Od razu rzuca się w oczy szerokość arterii prowadzącej do pałacowej bramy! 





W pewnym momencie zorientowaliśmy się, że do wejścia do pałacu zostało nam niewiele ponad 20 min. Odległość niby niezbyt wielka, ale schodzić trzeba zakosami, więc chwilę to zajmuje. Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze na moment przy Fontannie Neptuna. Zdążyliśmy w ostatnim momencie. Standardowa trasa obejmuje 22 pokoje, które kompletnie nie zrobiły na mnie wrażenia. Pozostałe 18 jest dodatkowo płatne. Już chciałam wyjść z pałacu, gdy Piotr postanowił upewnić się, czy nasz bilet nie obejmuje także tej strefy. Okazało się, że obejmuje. Bilet rodzinny, dla rodzin z dziećmi i 40 pokoi do obejrzenia? Nie mieściło mi się to w głowie, poza tym byłam już zmęczona, bo upał tego dnia sięgał 36°C. Jednak te dodatkowo płatne pokoje były najciekawsze. To tu abdykował ostatni cesarz Austrii (w Błękitnym Salonie Chińskim), to tu upadła absolutna monarchia Habsburgów, wreszcie to w tej części znajduje się słynny Pokój Milionowy cały w drewnie różanym z miniaturami z Indii i Persji na ścianach - ponoć zaliczany do najpiękniejszych wnętrz rokokowych na świecie. Zawsze w takich wnętrzach zastanawiam się, czy w tamtych czasach taki przepych był faktycznie przejawem elegancji czy jednak kiczu. Na pewno pochłaniał niemałe kwoty. 







Z pałacu wyszłam wykończona. Pora na przerwę i coś słodkiego w pałacowej kawiarni Residenz. Można tu zjeść habsburgera, zupę zagryzaną kajzerką czy wreszcie słynne wiedeńskie torty. Dla mnie oczywiście Sacher, ale chłopaki zdecydowali się na tofi, który był chyba jeszcze lepszy niż Sacher. Pod zraszaczami w kawiarnianym ogródku doszliśmy nieco do siebie, bo nie zobaczyliśmy jeszcze nawet połowy atrakcji, jakie oferuje Schönbrunn.



Teraz coś dla dzieciaków - labirynty z żywopłotów i lustra zniekształcające postacie. Labirynty wcale nie tak łatwo przejść, a przy okazji okazało się, że jakoś urosłam na tych wczasach!




Na koniec jeszcze Oranżeria. Większość roślin o tej porze roku wyniesiona została na świeże powietrze. W centralnym miejscu znajduje się krzew mirtu, który Maria Teresa dostała 12 lutego 1736 r. w prezencie z okazji ślubu z Franciszkiem I Stefanem od tureckiego sułtana Mahmuda I. No nie wiem, ja bym chyba nie chciała dostać drzewa w prezencie ślubnym, ale fakt, że przetrwało ono prawie 300 lat jest zdumiewający!




Krzew mirtu Marii Teresy

Krzew mirtu Marii Teresy

W 1996 roku Schönbrunn został wpisany na listę UNESCO.

Wiedeń, choć zachwycający, przytłoczył mnie nieco tą ilością zabytków, liczbą muzeów, do których nie było czasu wejść, ludźmi w strojach z poprzedniej epoki, dorożkami i kiczem Prateru. Cieszę się, że tam pojechałam, jednak takie miasta nie są dla mnie. O wiele lepiej czuję się na chaotycznych Bałkanach, gdzie zabytki mają prostszą bryłę, ale często sięgają tysiąca lat wstecz, gdzie ludzie nigdzie się nie spieszą i gdzie dziwią się, że można się zachwycić ich miastem. Lubię miasta, po których można pochodzić niespiesznie, nie gonić z miejsca do miejsca bojąc się, że w dwa dni wszystkiego się nie zobaczy. Wróciłabym do Wiednia, by pochodzić po muzeach, na co tym razem nie było czasu, choć boję się, że taka dawka sztuki, nawet mojej ulubionej dwudziestowiecznej, znów mogłaby mnie przygnieść.

(foto: iza & andy)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz