niedziela, 2 marca 2025

PaB Kuszmannov Bazár w Tatrzańskiej Łomnicy. Kuchnia słowacka w nowatorskim wydaniu z historią w tle

Przez lata Słowacja miała dla mnie smak rozgrzewających zup, mięs w gęstych sosach zaciągniętych mąką, klusek, pierogów, serów serwowanych na ciepło i innych ociekających tłuszczem dań. Dużo, sycąco, kalorycznie i... prawie bez dodatku surówek. A mimo to przy każdej wizycie w tym kraju wybierałam ten sam zestaw miejscowych specjałów: cesnaková lub kapustová polievka, vyprážaný syr s hranolkami a tatárskou omáčkou, bryndzové halušky, bryndzové pirohy, guláš, czy bravčová kotleta. Zresztą restauracje niedaleko granicy z Polską nie oferują dużo większego wyboru.

W pierwszych trzech, do których zajrzeliśmy w czasie ostatnich ferii zimowych w Tatrzańskiej Łomnicy, też dominowała taka kuchnia. Znaliśmy je z resztą z poprzednich wizyt w tej miejscowości, więc wybór był niejako oczywisty i podświadomy. Ale kolejnego dnia trafiliśmy do PaB Kruszmannov Bazár i... przepadliśmy, choć restauracja nie wyróżnia się niczym specjalnym ani na zewnątrz, ani w środku. No, może poza Franciszkiem Józefem przy jednym ze stolików.


Restauracja, klimatem przywołująca raczej browary restauracyjne, mieści się w zabytkowym budynku z 1904 r. wzniesionym przez rodzinę Kuszmannów na skraju parku zdrojowego. Dawniej funkcjonował tu sklep wielobranżowy założony przez Júliusa Kuszmanna w 1896 r. (pierwotnie był drewniany i działał tylko w miesiącach letnich, ale po całkowitym zniszczeniu przez pożar w jego miejscu wzniesiono obecny, murowany i już całoroczny), od 1933 r. prowadzony przez jego syna, Júliusa Kuszmanna Jr. Można w nim było kupić dosłownie wszystko - od artykułów spożywczych po sprzęt turystyczny i rozmaite pamiątki, a nawet... bilety na różne imprezy odbywające się w Tatrach (koncerty, wyścigi konne itp.). Na piętrze znajdowały się też pokoje, które udostępniano turystom. Kuszmannov Bazár, bo już wówczas nosił taką nazwę, pełnił też rolę nieformalnej informacji turystycznej, bowiem Július, ojciec, był również zapalonym narciarzem i taternikiem, więc doskonale znał tutejsze szlaki turystyczne, zresztą jako jeden z pierwszych wydawał mapy i pocztówki z regionu. Kuszmannowie byli jedną z ważniejszych rodzin spisko-niemieckich. Do Tatrzańskiej Łomnicy przybyli z Kieżmarku zachęceni rozwojem turystyki w Wysokich Tatrach i w okresie życia trzech pokoleń mieli ogromny wpływ na jej promocję. Niestety ze względu na swoje niemieckie pochodzenie po II wojnie światowej zostali zmuszeni do opuszczenia ówczesnej Czechosłowacji, zaś ich majątek znacjonalizowano. Historię rodziny przytaczam za artykułem Andreja Zajačka pt. "Kuszmannovci a Vysoké Tatry", do którego lektury gorąco zachęcam, bo jest niezwykle ciekawy i ilustrują go stare fotografie Tatrzańskiej Łomnicy.

Wracając jednak do budynku, od 1995 r. mieścił się w nim Hotel Tatry, który pamiętam jeszcze z pierwszych pobytów w Tatrzańskiej Łomnicy. Po gruntownym remoncie, jesienią 2023 r. otwarto tu Kuszmannov Bazár. Kompleks do swojej historii nawiązuje nie tylko nazwą. Pełni też podobne funkcje mieszcząc restaurację, która wystrojem i menu odwołuje się do czasów panowania Habsburgów, rzemieślniczą piekarnię połączoną ze sklepikiem z lokalnymi produktami spożywczymi oraz pokoje gościnne. 


Obiekt należy do tego samego właściciela, co położony niemal naprzeciwko pięciogwiazdkowy Hotel Łomnica. Marka specjalizuje się w renowacji i przywracaniu do życia zabytkowej architektury. Jednak PaB Kuszmannov Bazár ma dużo luźniejszą atmosferę niż restauracje hotelowe. Zapomnijcie o białych obrusach i kieliszkach na stołach. Tu znajdziecie co najwyżej sztućce w metalowych wiaderkach i wspomnianego Franciszka Józefa. Kukła jest dość upiorna, ale stolik cieszy się ogromnym powodzeniem. Goście przysiadają się do cesarza nawet tylko po to, żeby sobie zrobić z nim zdjęcie. Nas, Polaków, taka fascynacja CK Monarchią, krajem jakby nie patrzeć zaborczym, może nieco razić, choć lansuje ją również pewien znany dziennikarz kulinarny, ale w przypadku Słowacji nie ma w tym nic zdrożnego, bowiem te ziemie od XI w. aż do upadku Austro-Węgier były integralną częścią Węgier. 


Habsburgowie widoczni są tu nie tylko dzięki Jego Cesarskiej Mości, ale również w nazwach... piwa. Cały koncept jest bowiem zbudowany wokół piwa właśnie (choć browarem restauracyjnym de facto nie jest). Nazwa PaB, choć czyta się jako pub, to tak naprawdę skrót od nazwy browaru Pálffy Brauerei, również należącego do tych samych właścicieli. I tak, z kranów leje się Jozefova desinka na osvieženie, Na cisára pána Franza Josefa!, czy Viedenský ležiak krásneho Otta. To jedyne miejsce w Tatrzańskiej Łomnicy serwujące piwa z tego browaru prosto z tanków. W ofercie jest sześć gatunków, w tym bezalkoholowe. Mają deski degustacyjne, więc można od razu spróbować trzech wybranych (5,00 €) lub wszystkich (8,50 €).


W karcie znajdują się bardzo klasyczne pozycje, rodowodem sięgające do tradycji z czasów Austro-Węgier, jednak niektóre z nich to... potrawy typowe dla kuchni słowackiej! I na tym historia się kończy, bowiem forma ich podawania jest jak najbardziej dwudziestopierwszowieczna. I tak jak wspaniale wyglądają, tak również smakują. Krótka karta, grzechu warta. 


Za menu odpowiada Jaroslav Bachleda, wieloletni szef kuchni wspomnianego już pięciogwiazdkowego Hotelu Łomnica, wywodzący się z rodziny o kulinarnych tradycjach. Jego ojciec przez lata zawiadywał restauracją Grand Hotelu w Starym Smokowcu. Jaroslav nie chciał zawodowego startu u boku, a właściwie w cieniu ojca, więc na sześć lat wyjechał za granicę. Szlify zdobywał głównie w Niemczech. Po powrocie do rodzinnego kraju trafił do świeżo wyremontowanego Hotelu Łomnica. Ze stanowiska szefa kuchni odszedł po kilku latach, bo chciał gotować, a nie tylko firmować hotelowe dania swoim nazwiskiem. I idzie mu to znakomicie.

PaB Kuszmannov Bazár jest właściwie samowystarczalny. 95% składników wykorzystywanych w kuchni pochodzi z własnego gospodarstwa, w którym również poddawane są wstępnej obróbce np. suszeniu, wędzeniu, czy fermentacji. 

W trakcie trzech wizyt spróbowaliśmy większości pozycji z menu. 

Z karty przystawkowej skusiliśmy się jedynie na langosza (7,50 €), bo to najbardziej miejscowa propozycja z tej części menu. Podawany jest z serkiem czosnkowym, boczkiem i czarnym pieprzem. Ciasto jest kruche, chrupiące i idealnie komponuje się z pozostałymi składnikami. 


Z dwóch zup do wyboru jednogłośnie wygrała czosnkowa (5,50 €), czyli tutejszy klasyk. To jest po prostu sztos! Zapomnijcie o szczypiących w język wersjach klarownych, ewentualnie zabielanych żółtkiem, czy z dodatkiem ciągnącego się żółtego sera. PaB Kuszmannov Bazár serwuje... krem czosnkowy. Jest aksamitny i niezwykle delikatny w smaku, bardziej jak zupa serowa, czy cebulowa, zresztą okraszony jest prażoną cebulką. Dla mnie mógłby być odrobinę bardziej wyrazisty w smaku, ale i tak bije na głowę wszystkie inne zupy czosnkowe, jakie do tej pory jadłam na Słowacji.


Wśród dań głównych dominują potrawy mięsne. W jednym z wywiadów Jaroslav Bachleda podkreślił, że nie serwuje owoców morza, bo nie ma to uzasadnienia w koncepcji menu zbudowanego na bazie starych przepisów i chwała za to, bo ja już od jakiegoś czasu znudzona jestem obecnością krewetek, choć bardzo je lubię, w niemal każdej restauracji, bez względu na to, czy specjalizuje się w kuchni polskiej, włoskiej, greckiej, czy międzynarodowej. Tu jedyną rybą w menu jest słodkowodny sum, jakże typowy dla kuchni węgierskiej.

Tę część karty rozpoczyna gulasz piwny z policzka wieprzowego z knedlem, porem i pianką z boczku (17,50 €). Jeśli wyobraźnia podpowiada Wam od razu kawałki mięsa w sosie w towarzystwie plastrów bułkowych knedlików, to również w tym przypadku będziecie zaskoczeni. Kawałki mięsa w sosie jak najbardziej są, ale knedel ma postać czegoś w rodzaju wielokąta uformowanego z puree, usmażonego w głębokim tłuszczu. Jest chrupki na zewnątrz i miękki w środku, idealny do gęstego, aromatycznego sosu.


Jednym z dwóch moich faworytów jest schab serwowany z sosem z zielonego pieprzu oraz z frytkami z majonezem bekonowym (23,50 €). Mięso jest idealnie przygotowane, miękkie i soczyste. Nie jest to typowy kotlet schabowy, bowiem nie ma panierki. Sos podawany jest oddzielnie, więc można dodać według własnych preferencji smakowych. Ciekawy jest również majonez do frytek.



 

Jeśli wolicie mięso panierowane, to na pewno do gustu przypadnie Wam sznycel z sałatką ziemniaczaną (14,70 €). I choć wykonany jest z piersi kurczaka, a nie z cielęciny, to i tak smak przeniesie Was prosto do Wiednia. Mięso jest rozbite na cieniutkie plasterki i kryje się w cudownie chrupiącej panierce. Do tego idealna wręcz sałatka ziemniaczana. To chyba najbardziej klasycznie podane danie w całej karcie i jednocześnie drugie z najsmaczniejszych wśród dań głównych.


Na uwagę zasługuje również pierś z indyka z sosem grzybowym, puree z pietruszki i marchewką (16,00 €). To kolejna z bardziej nowoczesnych pozycji, które cieszą zarówno kubki smakowe, jak i oko.


W podobny sposób podany jest wspomniany sum (18,50 €). Tu dla odmiany jest sos paprykowy, słodkawy w smaku, z nutą cytrusową (pomarańczową).


Najbardziej współczesnym w formie daniem jest szarpana kaczka serwowana w bułce ziemniaczanej z dodatkiem czerwonej kapusty gotowanej na parze, pigwy i majonezu bekonowego (15,40 €). To jest po prostu... burger! Wypiekana na miejscu bułka nie różni się bardzo w smaku od maślanej, całość zaś robią dodatki - lekko kwaskowa za sprawą pigwy kapusta i ten cudowny majonez bekonowy, ten sam, którym okraszone są frytki towarzyszące schabowi.  


Dla wegetarian przygotowano tylko dwie propozycje: bułkę na parze z czekoladą i kremem waniliowym (8,00 €), która znajduje się również w menu dziecięcym oraz coś w rodzaju zapiekanki z kwaśnych ziemniaków i buraków z chrzanem, koprem i musztardą (14,00 €). Przyznam, że dla mnie opis tej drugiej pozycji nie brzmiał zbyt zachęcająco, a okazała się bardzo przyjemnym zaskoczeniem. To lekkie danie o unikatowej kompozycji smakowej. 


Po takim wyborze dań wytrawnych na słodkości zazwyczaj nie mamy już miejsca, więc tylko Andrzej, który w naszej rodzinie jest największym miłośnikiem łakoci, skusił się na sorbet gruszkowy z sosem z jarzębiny (3,00 €). Deser nie jest jakoś spektakularnie ozdobiony, ale smakuje wyśmienicie. Jest delikatny i lekko kwaskowy, dając przyjemne orzeźwienie po sytym obiedzie.


Karta w PaB Kuszmannov Bazár jest sezonowa. Powyższe dnia pochodzą z menu zimowego i pewnie lada chwila ustąpią miejsca nowym, z nutą świeżych wiosennych nowalijek.

Na kilka oddzielnych słów zasługuje również rzemieślnicza piekarnia mieszcząca się w podziemiach budynku. Za wypieki odpowiada Jozef Brudňák, cukiernik również związany wcześniej z Hotelem Łomnica. Na miejscu można zaopatrzyć się w świeże pieczywo, gotowe kanapki, fantastyczne cukiernicze monoporcje na najwyższym poziomie sztuki cukierniczej, domowe makarony, soki, a nawet wino. Na życzenie parzą też kawę. W środku są dwa czy trzy stoliki, więc można zjeść szybkie śniadanie. Piekarnia pracuje codziennie w godz. 7:00-17:00. 


Kuszmannov Bazár to najbardziej nieoczywiste i najsmaczniejsze miejsce na gastronomicznej mapie Tatrzańskiej Łomnicy. Tu tradycja przenika się z nowoczesnością, kreatywnością i jakością na najwyższym poziomie. A przy okazji wskrzesza pamięć o ludziach, z którymi historia obeszła się wyjątkowo niesprawiedliwie.

PaB Kuszmannov Bazár

Tatrzańska Łomnica 53 (Słowacja)

Szef kuchni: Jaroslav Bachleda

piątek, 28 lutego 2025

Warszawa przyłapana... w lutym 2025

Zaczynam powoli gonić w piętkę. To jest jeden z tych momentów w roku, gdy sporo wystaw się kończy, a jednocześnie zaczynają się kolejne, wcale nie mniej ciekawe i nie wiadomo, czy rzucać się od razu na te nowe, czy wykrzesać resztki czasu, żeby zobaczyć stare. Ja postawiłam na dobiegające końca, dla których to jest naprawdę deadline.

Najbardziej cieszę się, że udało mi się dotrzeć do Łazienek i niemal w ostatniej chwili obejrzeć wystawę pt. "Ikonosfera Wyspiańskiego. Noc listopadowa w Łazienkach Królewskich". Jej przedmiotem nie jest twórczość Stanisława Wyspiańskiego jako taka, ale jedno dzieło - dramat "Noc listopadowa", od którego wydania właśnie mija 120 lat i w którego powstaniu Łazienki odegrały niebagatelną rolę. W czasie swojej jedynej wizyty w Warszawie, na przełomie stycznia i lutego 1898 r., Wyspiański odwiedził również tę królewską rezydencję. Dawna Szkoła Podchorążych, w której wybuchło powstanie listopadowe (czyli dzisiejsza Podchorążówka, gdzie prezentowana jest większa część wystawy) oraz antyczne rzeźby Pallas Ateny i Aresa z Pałacu na Wyspie tak go natchnęły, że to właśnie Łazienki stały się miejscem akcji dramatu (swoją drogą zawsze się zastanawiam, czy w takich momentach za natchnieniem faktycznie stała nieograniczona wyobraźnia, czy oni wtedy też coś łykali dla pobudzenia weny, skoro nawet posągi ożywały). I właśnie geneza powstania "Nocy listopadowej" otwiera ekspozycję. W tej części można zobaczyć m.in. oryginalne rysunki Wyspiańskiego ilustrujące treść dramatu oraz pierwsze wydania sztuki. W kolejnych salach zaprezentowano pamiątki z inscenizacji przygotowywanych przez różne teatry na przestrzeni lat - od premiery na deskach Teatru Miejskiego w Krakowie, przez interpretacje m.in. Kazimierza Dejmka, Andrzeja Wajdy i Jerzego Grzegorzewskiego. Zebrano całkiem potężne archiwum - plakaty, egzemplarze reżyserskie sztuki z notatkami, projekty kostiumów (m.in. Zofii Węgierkowej) i oryginalne realizacje Krystyny Zachwatowicz, które rzadko opuszczają teatralne magazyny, fotografie z przedstawień, fragmenty dekoracji, a także... muzykę, bowiem "Noc listopadowa" jest tak naprawdę operą lub właściwie librettem dramatu muzycznego w stylu Wagnera! Wystawa jest niezwykle interesująca, ale na jej obejrzenie jest już bardzo mało czasu, bowiem kończy się 2 marca 2025 r.













Jeszcze tylko do jutra trwa ekspozycja pt. "Kaja Gadomska – Potrzeba roju" w Galerii LETO. Prezentuje niezwykle barwne prace na papierze oraz patchworki z materiałów z odzysku wykonane przez artystkę w latach 2022-2024. Kompozycje z tkanin aż chce się przytulać! Całość jest bardzo przyjemna w odbiorze, ale jednocześnie jest to jedna z tych ekspozycji, gdzie zagadką jest tytuł, którego w żaden sposób nie da się gołym okiem odnieść do tego, co się ogląda. Dopiero z tekstu kuratorskiego można się dowiedzieć m.in. że "potrzeba roju to opowieść o potrzebie wyrażania siebie w określonym systemie, o dorastaniu i macierzyństwie, walce o dobrostan oraz budowaniu relacji z otoczeniem na nowo" i że "rozpatrywanymi kontekstami języka abstrakcji budowanego przez Kaję Gadomską są teoria Formulacji Arno Sterna i metody komunikacji NVC (Nonviolent Communication) Marshalla Rosenberga. Teorie te poznawane i wprowadzane w życie przez artystkę z myślą o jej dzieciach znalazły swoje nawiązania w działaniach twórczych." I zawsze, kiedy czytam tego typu opisy wystaw, zastanawiam się, czy ta wiedza jest mi potrzebna. Ta refleksja naszła mnie nie tylko w kontekście twórczości Kai Gadomskiej, ale i niedawnego otwarcia pierwszej wystawy w warszawskim Muzeum Sztuki Nowoczesnej, które znów znalazło się w ogniu zmasowanego ataku krytyki i tym razem już nie tylko pod adresem budynku, ale i zaprezentowanych na wystawie dzieł. Bo hejt w stosunku do sztuki bierze się prawdopodobnie z jej niezrozumienia. Wchodząc do galerii z ulicy często nie zastanawiamy się głębiej nad znaczeniem dzieł, odbieramy je zmysłami - podobają nam się lub nie. Ja będę namawiać, aby w pierwszej kolejności przeczytać jednak informacje, które zazwyczaj wiszą na ścianie tuż przy wejściu. Pomogą w zrozumieniu prac. A w przypadku wystawy Kai Gadomskiej w Galerii LETO - kolorystyka i faktura prac same przyciągają wzrok i nawet bez wiedzy, czym jest teoria Formulacji Arno Sterna i metody komunikacji NVC Marshalla Rosenberga, powinny się po prostu spodobać. 







Natomiast do 22 marca 2025 r. w HOS Gallery zobaczyć można wystawę prac Diny DINKI Leonovej, artystki wcześniej mi nieznanej, pt. "Between Layers". HOS Gallery cenię przede wszystkim za bardzo dopracowane aranżacje ekspozycji. Nie inaczej jest i tym razem. Niewielka prezentacja obejmuje akwarele na papierze i na płótnie. Prace są pełne nostalgii, nieco mroczne i głęboko przesiąknięte przeżyciami (DINKA urodziła się jeszcze w ZSRR, potem żyła na Białorusi, w Rosji i Ukrainie oraz jako uchodźczyni w Polsce). Są wśród nich autoportrety, widoki blokowisk, portrety syna. I choć nie do końca trafiają w mój gust, to jest w nich coś, co na dłuższą chwilę zatrzymuje wzrok i każe zagłębić się w ukryte w obrazach emocje. 






Tymczasem na dawnym wybiegu dla niedźwiedzi na warszawskiej Pradze pojawiły się... kaktusy niczym w Saguaro National Park. To instalacja artystyczna Violi Plagi - Głowackiej pt. "Wyspa Dnia Poprzedniego". Jej tytuł nawiązuje do źródła materiałów, które posłużyły do przygotowania dekoracji. Szklane rośliny powstały bowiem ze szkła recyklingowego z butelek znalezionych na ulicach Pragi Północ. I takie wykorzystanie odpadów to ja szanuję! Po zmroku, w godzinach 16:30-24:00, poszczególne elementy są ładnie podświetlone. Instalacja uświetnia obchody 377. Urodzin Pragi. Pierwotnie miała pozostać w tym miejscu jedynie przez 8 dni, ale tak się spodobała, że będzie cieszyć oczy przechodniów do 30 września 2025 r.







REKOMENDACJE NA MARZEC

WYSTAWY

Leonarda Art Gallery od 2 marca 2025 r. zaprasza na koleją porcję street artu. Tym razem swoje prace zaprezentuje dwóch artystów: Lux Przez Iks i Niebieski Robi Kreski. To miękkie linie kontra nieco geometrii. O tym, co z tego wyszło, będzie można się przekonać tylko do 23 marca 2025 r.

21 marca 2025 r. Muzeum Narodowe w Warszawie otworzy wystawę pt. "Autoportrety". Siebie samych poprzez malarstwo, rzeźbę, fotografię i rozmaite instalacje zaprezentują artyści współcześni, m.in. Paweł Althamer, Agnieszka Brzeżańska, Barbara Falender, Łukasz Korolkiewicz, Zbigniew Libera, Karol Radziszewski, Joanna Rajkowska, Wilhelm Sasnal, Jadwiga Sawicka i Aleksandra Waliszewska. To będzie zupełnie inne spojrzenie na problematykę autoportretu. Ekspozycja potrwa do 20 lipca 2025 r.

***

Warszawa przyłapana to cykl postów ukazujących się ostatniego dnia każdego miesiąca, opisujących to, co aktualnie dzieje się w stolicy i zapowiadających ciekawe wydarzenia kulturalne. Nie są to wpisy stricte podróżnicze, bowiem dość szybko się dezaktualizują. Jeśli jednak planujecie wizytę w Warszawie, to w najnowszym odcinku zawsze znajdziecie moje rekomendacje ciekawych wystaw w muzeach i imprez plenerowych. Cykl ma też charakter kronikarski i pozwala po jakimś czasie spojrzeć z pewnej perspektywy na zmiany, jakie wciąż zachodzą w tym niebanalnym mieście.

czwartek, 27 lutego 2025

Gdzieś w Polsce... w lutym 2025. Do Zakopanego... na wystawę (plus kolejne ekspozycje, których w najbliższym czasie nie można ominąć)!

Nie planowałam w tym miesiącu żadnych wojaży po Polsce, ale splot różnych okoliczności sprawił, że w czasie szkolnych ferii zimowych udało mi się zajrzeć na chwilę do Zakopanego i zobaczyć wystawę pt. "Odważne. Artystki XX-lecia międzywojennego w Paryżu i Zakopanem" przygotowaną wspólnie przez Muzeum Tatrzańskie i konstancińską Villa La Fleur. Niewielka ekspozycja w Muzeum Tatrzańskim prezentuje prace artystek, które na miejsce życia i twórczości wybrały Paryż i Zakopane. Wystawa podzielona jest tematycznie. Otwierają ją pejzaże stolicy Francji i Podhala, w następnej kolejności zaprezentowano portrety, głównie osób bliskich malarkom, w tym ich dzieci, autoportrety, martwe natury, czy przyrodę. Oprócz obrazów obejrzeć można plakaty, płaskorzeźby i kilim inspirowany folklorem. Na ekspozycji zebrano przykłady dorobku 23 odważnych kobiet, na czele z najbardziej rozpoznawalnymi jak Tamara Łempicka, Zofia Stryjeńska, czy przedstawicielki École de Paris (Mela Muter, Estera Karp). Nie wszystkie nazwiska były mi znane, tymczasem niektóre obrazy, utrzymane w stylistyce art déco (m.in. autorstwa Leli Pawlikowskiej i Alicji Halickiej), naprawdę mnie urzekły. Wystawa trwa do 30 marca 2025 r.









A o tym, czy warto gnać przez pół Polski, by odwiedzić muzeum niech zaświadczą rekomendacje na końcu tekstu.

W Zakopanem miałam również nadzieję obejrzeć i sfotografować odczyszczony pomnik Ratownikom Górskim. Monument Władysława Hasiora z 1959 r. przeszedł gruntowną konserwację w maju ubiegłego roku. Przy okazji prac, poza kosmetyką kamienia, usunięto wówczas również napisy wykonane sprayem przez wandali. Niestety, nie minął jeszcze rok, a rzeźba znów pokryta jest bazgrołami i nie wiem, czy nie wygląda jeszcze gorzej niż przed renowacją (dla porównania wrzucam również fotografię z 2022 r.; zima też była zdecydowanie piękniejsza). Niezwykle cenię street art, ale aktom wandalizmu mówię zdecydowane nie, szczególnie w przypadku, gdy niszczona jest sztuka i zabytki.


Tym razem na Podhalu byłam bardzo krótko, ale jeśli wybieracie się w najbliższym czasie na dłużej i zastanawiacie się, co można tam robić nie uprawiając sportów zimowych, to odsyłam do wpisu pt. "Zakopane zimą. Jeśli nie narty, to co?".

REKOMENDACJE NA MARZEC I KOLEJNE MIESIĄCE

WYSTAWY

Wciąż aktualne są wszystkie polecenia wystaw, które przygotowałam w ramach rekomendacji na końcu postu pt. "Gdzieś w Polsce... w styczniu 2025. Wciąż świąteczny Wrocław (plus nieco gorących zapowiedzi na kolejne zimowe miesiące)". Dorzucam do nich kilka następnych.

Radziejowice

W lutym, jak co roku, swoje urodziny w Pałacu w Radziejowicach świętował Józef Wilkoń. Mistrz skończył 95 lat! I również jak co roku obchodom jubileuszu towarzyszy wystawa jego prac. Prezentowane aktualnie nigdy wcześniej nie gościły w Radziejowicach. Można je obejrzeć do 9 marca 2025 r.

Orońsko

Prawdopodobnie najpiękniejszą ekspozycję w tym roku od 15 lutego 2025 r. zobaczyć można w Galerii Oranżeria w Centrum Rzeźby Polskiej w Orońsku. To "Szklana menażeria" Marty Klonowskiej. Artystka tworzy wizerunki zwierząt z niewielkich kawałków szkła. Ależ one są misternie wykonane i piękne! To pierwsza w Polsce indywidualna wystawa Klonowskiej, która na stałe mieszka w Niemczech. Trwa do 13 kwietnia 2025 r. 

Płock

Muzeum Mazowieckie w Płocku zaprasza od 27 lutego 2025 r. na wystawę Barbary Munzer pt. "Teatr postaci - akt II". Tytuł nawiązuje do poprzedniej prezentacji dorobku artystki w Płocku w 1999 r. Barbara Munzer specjalizuje się w twórczości w metalu. Tworzy biżuterię oraz większe formy przestrzenne. Bieżąca wystawa jest podsumowaniem jej dotychczasowej pracy twórczej. Pokazano na niej głównie wielkoformatowe ozdoby będące połączeniem biżuterii i mody, czerpiące inspirację ze stylu secesyjnego. Ekspozycja zakończy się 21 kwietnia 2025 r. 

Wrocław

Dwie kolejne ciekawe wystawy przygotowało Muzeum Narodowe we Wrocławiu. 

Pierwsza, pt. "Moda. Historia osobista. Profesor Irena Huml (1928–2015)", prezentowana w gmachu głównym muzeum, rozpoczęła się 25 lutego 2025 r. Zgromadzono na niej bogatą kolekcję kreacji należących do historyczki i krytyczki sztuki, prof. Ireny Huml. Ekspozycję zorganizowano z okazji dziesiątej rocznicy śmierci Pani Profesor. Przy okazji jest to też opowieść o modzie w PRL-u. Dla mnie to również historia osobista, bowiem poznałam osobiście prof. Huml kilka lat przed śmiercią. Pamiętam ją jako drobną, starszą kobietę, zawsze doskonale ubraną, z niebanalną biżuterią. Ta rocznica uświadomiła mi też jak szybko mija czas, bo nie zdawałam sobie sprawy, że to już 10 lat! A wystawę można odwiedzić do 18 maja 2025 r.

Otwarcie drugiej, pt. "Fenomenalny. Zdzisław Beksiński", dla odmiany w Pawilonie Czterech Kopuł, zaplanowano na 13 kwietnia 2025 r. To również ekspozycja jubileuszowa, bowiem w tym roku mija 20 lat od zabójstwa artysty. Pokazany zostanie na niej mniej zanany aspekt twórczości Beksińskiego - fotografia, którą zajmował się w latach pięćdziesiątych i na początku lat sześćdziesiątych XX w. Będzie ją można zobaczyć do 24 sierpnia 2025 r.

Łódź

W Muzeum Sztuki w Łodzi, w galerii ms2, 5 marca 2025 r. ruszy wystawa pt. "St Ives i gdzie indziej" prezentująca prace artystów brytyjskich tworzących w St Ives, niewielkiej miejscowości portowej położonej w najdalej wysuniętym na zachód zakątku Półwyspu Kornwalijskiego w Wielkiej Brytanii. Obrazy (głównie pejzaże) i rzeźby powstawały od lat trzydziestych do sześćdziesiątych XX w. Zostały zestawione z przykładami dokonań polskich twórców z analogicznego okresu, m.in. Saszy Blondera, Katarzyny Kobro, Leopolda Lewickiego, Władysława Strzemińskiego, Adama Marczyńskiego i Piotra Potworowskiego. Potrwa do 7 czerwca 2025 r.

IMPREZY PLENEROWE

Winnica Dwórzno

Na 22 marca 2025 r. zaplanowana została kolejna plenerowa impreza w Winnicy Dwórzno - Przywitanie Wiosny. Nie ma jeszcze oficjalnego programu, ale na pewno będzie i powitalny kieliszek wina, i spacer po winnicy, i zwiedzanie przetwórni połączone z degustacją, i foodtrack z doskonałym street foodem. W minionych latach termin marcowy zarezerwowany był dla prezentacji win musujących. O tym, czy ta tradycja zostanie utrzymana przekonacie się śledząc media społecznościowe organizatora.

(Post Scriptum: a jednak nie! 22 marca 2025 r. odbędzie się Wiosenne Malowanie 2025 w Winnicy Dwórzno. Po powitalnym kieliszku wina, spacerze po plantacjach, zwiedzaniu przetwórni i degustacjach, organizatorzy zapraszają na... plenerowe malowanie z muzyką. To zupełna nowość. Fajnie, że to miejsce cały czas się rozwija, zaskakując nawet stałych bywalców.).

Poznań

Centrum handlowe Stary Browar w Poznaniu i w tym roku przygotowało kolekcjonerskie figurki zajęcy. Akcja Zające Starego Browaru rozpoczęła się w 2009 r. To nie do końca impreza plenerowa, ale i nie pasuje do żadnej innej kategorii. W ubiegłym roku anonsowałam ją przy okazji wydarzeń towarzyszących obchodom Wielkanocy, ale w tym sprzedaż odbywa się miesiąc wcześniej niż Święta. Co roku na rynek trafia ściśle określona liczba barwnych zajęcy o wysokości 26 i 46 cm. Zawsze jeden z nich jest fioletowy, ale w każdym sezonie dołączają też wersje limitowane w różnych kolorach. W tym będą to Lime i Ocean Blue. Podobnie jak w latach minionych, ich zakup jest możliwy pod kilkoma warunkami: sprzedaż odbywa się tylko stacjonarnie, nie ma możliwości rezerwacji, jedna osoba może kupić tylko jeden egzemplarz w danej barwie/rozmiarze, zabroniona jest też odsprzedaż limitowanych figurek w roku premiery oraz odsprzedaż z zyskiem. Nabyć je można tylko w jednym punkcie (KIC SHOP w Atrium na poziomie +1) i tylko w następujących terminach:

21 marca 2025 r. od godz. 16:00 – sprzedaż figurek fioletowych 26 i 46 cm

22 marca 2025 r. od godz. 10:00 – sprzedaż figurek 26 cm z limitowanej edycji 2025: Lime i Ocean Blue

12 kwietnia 2025 r. od godz. 10:00 – sprzedaż figurek 46 cm z limitowanej edycji 2025: Lime i Ocean Blue.

Chętnych na zakup jest tak wielu, że zazwyczaj kolejki ustawiają się dużo wcześniej.

***

Gdzieś w Polsce to cykl postów, w których znajdziecie migawki z moich krótszych i dłuższych eskapad po naszym kraju. Jest w nich wszystko to, co nie trafia później do wpisów przewodnikowych, bo albo zbyt szybko się dezaktualizuje jak wystawy czasowe w muzeach, albo na blogu już było, albo nie jest wystarczającym materiałem na oddzielny post, a zasługuje na pokazanie jak rozmaite zabytki znalezione gdzieś w drodze - kościoły, kapliczki, miejskie rzeźby, mozaiki, murale, czy inne detale architektoniczne. Gdzieś w Polsce nie uwzględnia też wydarzeń w Warszawie, o których piszę w bliźniaczym cyklu o nazwie Warszawa przyłapana. Kolejne relacje z Polski ukazują się co do zasady przedostatniego dnia miesiąca, ale nie z taką regularnością jak wspomniana Warszawa przyłapana. Zawsze jednak na końcu znajdziecie zapowiedzi wartych uwagi nadchodzących wydarzeń - wystaw, imprez plenerowych, czy atrakcji dla dzieci, bo to właśnie one w dużej mierze wyznaczają mi kolejne kierunki.