środa, 31 maja 2017

Warszawa przyłapana... w maju 2017

Było całkiem jak w piosence: maj i Saska Kępa pachnąca bzem, choć nieco już przekwitłym. Trzy pierwsze majowe weekendy spędziłam poza Warszawą, bliżej natury, dlatego ten ostatni był dla miasta. Wybór padł na Saską Kępę, bo tam mieszka moja siostra i udało nam się wreszcie zgrać wspólną wolną niedzielę, by świętować przekładane od dwóch miesięcy urodziny jej chłopaka. Pogoda zrobiła się prawdziwie letnia. Francuska tonęła w promieniach słońca i stolikach wylewających się przed kawiarnie. Cienia próżno było szukać pod kolorowymi parasolami, za to karafka schłodzonego białego wina i owoce morza przeniosły mnie już właściwie w wakacyjny klimat.





Pozytywnie nastroił mnie też street art w tej części miasta. Znalazłam nawet nawiązanie do pewnego majowego święta, które od dziewięciu lat jest także moim. 





Nie biorę udziału w Nocy Muzeów, choć przyznam, że czasem miałabym ochotę odwiedzić jedno z tych miejsc, które na co dzień niedostępne są dla zwiedzających i otwierają się na tę jedną noc w roku, choćby siedzibę Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, by zobaczyć wystrój zaprojektowany przez Henryka Grunwalda, czy też warszawskie Filtry. Ale takich jak ja jest znacznie więcej i to właśnie do tych miejsc ustawiają się najdłuższe kolejki (ogonek chętnych do wejścia do Filtrów był już na kilka godzin przed planowanym rozpoczęciem zwiedzania). Poszłam tylko nad Wisłę, by zobaczyć jak nowa siedziba Muzeum Sztuki Nowoczesnej ozdobiła swoją śnieżnobiałą elewację. Konkurs, zorganizowany jeszcze w ubiegłym roku, wygrał artysta Sławomir Pawszak, a prace ruszyły właśnie przy okazji Nocy Muzeów. Gmach pokryty został serią form namalowanych jakby kolorowymi flamastrami w zeszycie niesfornego sztubaka, który nudził się podczas lekcji. Przekaz jest bardzo uniwersalny, bo każdy może się z nimi utożsamić. No bo kto nie mazał na marginesach w zeszytach? Miasto lubi takie smaczki.




Każdego roku 10 maja chodzę pod Pomnik Ewakuacji Bojowników Getta Warszawskiego przy Prostej, jeden z najbardziej sugestywnych w stolicy. To w tym miejscu po upadku powstania w warszawskim getcie garstka jego uczestników, w tym Marek Edelman, wyszła kanałem na aryjską stronę spędziwszy wcześniej nawet 48 godz. pod ziemią. Wycieńczeni bojownicy ciężarówką zostali ewakuowani w stronę Łomianek. Na pomniku co roku ktoś rano kładzie kwiaty. W zeszłym roku były to żółte tulipany, w tym - niezapominajki. Autorami monumentu są architekci Konrad Kucza-Kuczyński i Jan Kucza-Kuczyński oraz rzeźbiarz Maksymilian Biskupski. Obok rzeźby z wyobrażeniem wyjścia z kanału (sam właz umiejscowiony jest obok, na ulicy, tuż za ścieżką rowerową) znajdują się tablice z nazwiskami osób, które wyszły i przeżyły wojnę, wyszły, ale zginęły później i tych, którym nie było dane wydostać się z kanału. Gdy zajrzy się do wnętrza, pod szybą, w której w słoneczne dni odbija się stojący po drugiej stronie ulicy wieżowiec Prosta Tower, lśni złota Gwiazda Dawida. Ciarki przechodzą mi po plecach na samą myśl o tym, co przeszli ci ludzie w płonącym getcie i potem, gdy ponad dobę czekali na ewakuację. 




Z tamtej Warszawy niewiele już zostało. Wieżowiec, który przegląda się w szybie pomnika jest jednym z kilku, które w ostatnich latach wyrosły w tej okolicy. Przedwojenne kamienice, niemi świadkowie zrównania niemal całej stolicy z ziemią, niszczeją w ich cieniu. Zwraca się na nie coraz mniej uwagi, gnając do wejść pod ziemię, żeby zdążyć na metro, z którego okien widać tylko ciemne tunele. Czasem warto jedną stację przejść górą, choćby właśnie w tej części miasta, od ronda Daszyńskiego do ronda ONZ, żeby uświadomić sobie jak Warszawa zmienia się na naszych oczach, czy chcemy tego, czy nie. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz