poniedziałek, 31 maja 2021

Warszawa przyłapana... w maju 2021

Wiosna przyszła w tym roku z niemal dwutygodniowym poślizgiem, za to w maju wybuchła ze zdwojoną siłą. Ja poszłam szukać jej na... Stare Miasto! Choć ta część Warszawy, o zwartej, szeregowej zabudowie, nie kojarzy się z dużą ilością zieleni, to wystarczy zejść Kamiennymi Schodkami w dół, w stronę Wisły, by na ul. Wodnej znaleźć jeden z najpiękniejszych wiosennych widoków Warszawy - cudnie różowe wiśnie w dole, a powyżej czerwone dachy Starówki. Niezmiennie zachwyca mnie to miejsce i chyba nigdy mi się nie znudzi.





To było bardzo intensywne 31 dni! Nie tylko za sprawą spacerów szlakiem kwitnących kwiatów, drzew i krzewów, ale przede wszystkim dlatego, że od 4 maja znów mogą działać muzea. Tym razem przerwa była krótsza, więc nie było aż takich kolejek do wejścia na wystawy jak trzy miesiące temu, ale i wybór był spory, bo nałożyły się na siebie te nieliczne przełożone już kolejny raz i startujące właśnie nowe, niektóre bardzo krótkie. 

Jako pierwszą obejrzałam ekspozycję pt. "Henryk Streng/Marek Włodarski i modernizm żydowsko–polski". Gdy w lutym i marcu na chwilę otwarto muzea, dla mnie priorytetem było zobaczenie zaległych wystaw, więc nowa w Muzeum Sztuki Nowoczesnej (nad Wisłą) spadła na sam koniec mojej listy, a właściwie wtedy, zimą, skreśliłam ją z tej listy od razu. Wówczas jedną z tych, które znalazły się wyżej była ekspozycja pt. "Przemiany. Krajobraz Woli po 1989 roku" w Muzeum Woli. I właśnie przy okazji któregoś z wydarzeń jej towarzyszących usłyszałam, że specjalnie na potrzeby prezentacji twórczości Strenga/Włodarskiego odtworzone zostało jedno z zaginionych i prawdopodobnie zniszczonych malowideł autorstwa Marka Włodarskiego i Tadeusza Błażejewskiego z 1958 r., które lata temu zdobiły ściany PDT-u na Woli. Rekonstrukcji podjęła się dwójka twórców: Paulina Włostowska i Maciej Szczęsny Szuwar. I to był właśnie powód, dla którego zdecydowałam się jednak zobaczyć wystawę. Gdyby nie to, że muzeum przedłużyło ją o tydzień pewnie by mi się to nie udało. 


Choć do PDT-u chodziłam z mamą jako dziecko, to malowideł kompletnie nie pamiętam. Jeden z opiekunów ekspozycji pytał o to odwiedzających i okazuje się, że niewiele osób zwracało na nie uwagę. Cóż, były utrzymane z niepopularnym wśród Polaków stylu socrealistycznym, więc myślę, że klienci domu towarowego po prostu nie traktowali ich jako sztuki w przestrzeni publicznej. Śledziłam natomiast kilka lat temu nagłośnioną przez Okno na Warszawę sprawę usunięcia prac z wnętrza budynku. Ciekawa jestem, co się z nimi stało i czy się kiedyś odnajdą, czy jednak je zniszczono.


Wystawa okazała się niezwykle interesująca. Pokazano ewolucję stylu artysty na tle prac innych twórców z okresów analogicznych do kolejnych lat jego twórczości, co stanowiło ciekawy historyczny i stylistyczny kontekst. A na tle tego wszystkiego przemianę Henryka Strenga w Marka Włodarskiego. W czasie II wojny światowej wiele osób o żydowskim pochodzeniu decydowało się na przyjęcie nowej tożsamości, by przetrwać. Jak bardzo dramatyczne były to decyzje widać właśnie na przykładzie życiorysu tego konkretnego człowieka, który posunął się nawet do tego, żeby na przedwojennych obrazach usuwać swoją sygnaturę z nazwiskiem Streng, zamieniając ją na Włodarski (i przy nim ostatecznie pozostać). To była dla mnie najtrudniejsza część wystawy. Ale podobała mi się przede wszystkim jako całość, jako pokazanie pewnego procesu, rozwoju, na który wpływ miały nie tylko style w sztuce, ale i historia (najpierw wojna, potem wprowadzenie w Polsce komunizmu). Gdybym na nią nie poszła, miałabym czego żałować. Teraz ekspozycja jedzie do Lwowa, skąd pochodził Henryk Streng.



Drugą ważną monograficzną wystawę zobaczyłam w prywatnej przestrzeni ekspozycyjnej rodziny Staraków - Spectra Art Space. Mowa oczywiście o prezentacji obrazów Jerzego Nowosielskiego, jednego z najbardziej rozpoznawalnych polskich malarzy. Jego stylu nie można pomylić z nikim innym. Na wystawie pokazano w sumie kilkadziesiąt dzieł, pogrupowanych tematycznie. Był i sport, i życie codzienne, i tak charakterystyczne dla Nowosielskiego akty. Wystawa miała pierwotnie zakończyć się dzisiaj, ale cieszy się tak dużym zainteresowaniem, że przedłużono ją do 27 czerwca.




Przy okazji wystawy warto również poznać sakralne realizacje Nowosielskiego w Warszawie: polichromie w kościele pod wezwaniem Podwyższenia Krzyża Świętego na Jelonkach, krzyż w kościele pod wezwaniem Św. Dominika na Służewiu oraz wpisany pod koniec kwietnia tego roku do rejestru zabytków nagrobek ks. Jerzego Klingera na cmentarzu prawosławnym przy cerkwi na Woli (parafia pod wezwaniem św. Jana Klimaka).

O kolejnej wystawie, w dodatku trwającej niespełna miesiąc, dowiedziałam się zupełnie przypadkiem, choć śledzę to, co dzieje się w stołecznych muzeach. To ekspozycja pt. "Wyroby w stylu zakopiańskim Pierwszej krajowej fabryki wyrobów platerowanych, brązowych i srebrnych M. Jarra w Krakowie z kolekcji prywatnych", którą od 20 maja jeszcze do 13 czerwca można zobaczyć w... Muzeum Ziemi Polskiej Akademii Nauk. No w życiu by mi nie przyszło do głowy zaglądać na stronę placówki o takim profilu działalności w poszukiwaniu ekspozycji wzornictwa! Na szczęście informacja pocztą pantoflową dość szybko rozniosła się wśród miłośników sztuki, więc zdążyłam ją zobaczyć niedługo po otwarciu. 


Wystawa jest niewielka, zajmująca zaledwie jedną salę. Pokazano na niej nieco niezwykle interesujących platerów inspirowanych sztuką zakopiańską, skany katalogu z początku XX w. oraz trochę obrazów o tematyce tatrzańskiej różnych malarzy. Niestety gorzej z samą aranżacją, bo witryny, w których wyeksponowane są platery zostały przygotowane chyba dla osób o wzroście 180 cm i więcej. Ja mam 160 cm, nie mówiąc o dzieciach, które tym razem poszły ze mną na wystawę, i żeby zobaczyć to, co wyeksponowano na najwyższych półkach musiałam stawać na palcach, a Jerzyk o wzroście 150 cm nie był w stanie zajrzeć tam wcale. I jeszcze tam właśnie ułożono najmniejsze i najbardziej płaskie wyroby, czyli wisiorki i nożyki do papieru. Poza tym Muzeum Ziemi okazało się jakąś skostniałą instytucją, nie przymierzając jak relikty z wystawy stałej, bo o ile pani z kasy była jak najbardziej w porządku, to już dla tej, która opiekowała się samą ekspozycją, byliśmy raczej intruzami, nie gośćmi, szczególnie dzieci, za którymi chodziła jak cień i gdy tylko zbliżały się do witryn, już na zapas krzyczała, żeby się nie opierać, choć były jeszcze przynajmniej metr od mebla. Czekałam tylko aż każe nam założyć te filcowe kapcie kiedyś obowiązkowe prawie we wszystkich placówkach muzealnych. Jakże inne to podejście do zwiedzających niż chociażby w Muzeum Sztuki Nowoczesnej, które organizuje oprowadzania dla dzieci i gdzie cały personel, bez względu na wiek, zawsze nawiązuje kontakt z odwiedzającymi podpowiadając na co zwrócić szczególną uwagę. Na przestrzeni lat polskie muzealnictwo zmieniło się bardzo na plus i odwykłam już od bycia petentem w miejscach kultury, a jak widać z takim podejściem wciąż jeszcze można się spotkać.



I jeszcze dwa miejsca, które lubię szczególnie i które są przeciwieństwem tego, co opisałam powyżej, takie, gdzie na odwiedzającego czeka się z otwartymi ramionami i pozostawia mu się zupełną swobodę przebywania ze sztuką. To oczywiście BWA Warszawa i Galeria Monopol.

W pierwszej z wymienionych galerii zobaczyć można wystawę pt. "Magdalena Łazarczyk „Kolaże” & Konrad Żukowski „Szkice”". Ekspozycja zaaranżowana jest nieco jak pracownia tej dwójki artystów. W przypadku Łazarczyk pokazano gotowe już kolaże zatopione w żywicy, z których część widziałam na wystawie w Miejscu Projektów Zachęty we wrześniu ubiegłego roku, ale oprócz nich także papierowe "półprodukty", które można samodzielnie przeglądać w materiałowych rękawiczkach.






Drugą część wystawy stanowią szkice do obrazów Żukowskiego, także do wielkoformatowych obrazów olejnych, które w przyszłym miesiącu będą pokazane na indywidualnej wystawie artysty w Clay Warsaw.


Wystawa w BWA potrwa jeszcze tylko do 12 czerwca.

Z kolei Galeria Monopol zaprasza na ekspozycję obrazów Łukasza Korolkiewicza pt. „Izolatorium”, obrazów realistycznych, kolorowych, przyciągających wzrok. Przyznam szczerze, że w przypadku sztuki współczesnej odwykłam od takiego stylu malarstwa. Niech Was to jednak nie zwiedzie, bo to są bardzo dwuznaczne prace. Każdej trzeba poświęcić dłuższą chwilę, by odnaleźć haczyk. I warto podjąć to wyzwanie. Czasu jest jeszcze sporo, bo wystawę można odwiedzić do 31 lipca. 



Sporo działo się również w przestrzeni miejskiej.

Słyszeliście kiedyś nazwę Pontiseum? Właśnie powstało pierwsze w Warszawie. W okolicach Mostu Świętokrzyskiego i Centrum Nauki Kopernik, na trawniku oddzielającym pasy jezdni przy wjeździe/zjeździe na most, stanęły dziwne stalowe konstrukcje. To właśnie Pontiseum, czyli muzeum konstrukcji mostowych, zaś zgromadzone w nim trzy fragmenty pochodzą z mostów zniszczonych w czasie obu wojen światowych: Poniatowskiego, Kierbedzia i mostu pod Cytadelą. Zostały wydobyte z dna Wisły. Przyznam, że gdy je po raz pierwszy zobaczyłam, to pomyślałam, że to nowe miejskie rzeźby, zaś ich autorstwo gotowa byłam przypisać Monice Sosnowskiej. Kiedyś zresztą był taki konkurs na Facebooku. Zorganizowała go Zachęta przy okazji prezentowanej tam w ubiegłym roku monograficznej wystawy artystki. Polegał na tym, by sfotografować obiekty najbardziej kojarzące się z pracami Sosnowskiej. Gdyby Pontiseum wtedy istniało, osoba fotografująca zwycięstwo miałaby w kieszeni!








Warszawa wzbogaciła się również o kilka nowych murali, wśród których warte odnotowania są właściwie tylko trzy (choć to dalej murale społeczne, nie zaś spontaniczna twórczość artystów na powierzonej im ścianie, co lubię najbardziej).

Pierwszy pojawił się na terenie kompleksu wznoszonego w miejscu dawnej Fabryki Norblina. Na mur przeniesiono tu obraz Edwarda Dwurnika pt. "Zakłady Norblina" z serii "Warszawa" przedstawiający właśnie to miejsce na tle innych zabudowań stolicy. Za realizację odpowiada grupa Red Sheels. Obraz jest ekologiczny, bo namalowano go farbami neutralizującymi pod wpływem promieni słonecznych szkodliwe zanieczyszczenia powietrza.


Drugim jest szósty już w przestrzeni stolicy obraz według projektu Tytusa Brzozowskiego, tym razem namalowany z okazji 65 lat Totalizatora Sportowego. Można go zobaczyć przy Kijowskiej, niedaleko stacji metra Stadion Narodowy.


Najnowszy zaś oficjalnie zostanie odsłonięty 8 czerwca, choć jest już gotowy. To drugi muralowy portret Kory, tym razem na Bielanach, z którymi związana była wokalistka Maanamu. Utrzymany w tonacji bieli, szarości i czerwieni obraz autorstwa Tomasza Majewskiego w wykonaniu grupy Good Looking Studio zobaczyć można przy Żeromskiego 44/50. Data premierowego pokazu zaś nie jest przypadkowa. Tego dnia Olga Jackowska skończyłaby 70 lat. Docelowo w otoczeniu muralu ma rosnąć 320 krzewów róż. Idea dobra, ale ja chyba wolę jednak starszy mural z Korą, ten przy Nowym Świecie, na którym artystka jest bardziej podobna do takiej, jaką ja ją pamiętam. 

Po bardzo intensywnym maju, czerwiec zapowiada się wcale nie mniej interesująco!

REKOMENDACJE NA CZERWIEC

W czerwcu nastąpi otwarcie kolejnych świetnych wystaw. W Muzeum Karykatury im. Eryka Lipińskiego od 11 czerwca do 5 września będzie można zobaczyć ekspozycję pt. "Stasys – rysunki refleksyjne", na którą bardzo czekam, bo Stasys Eidrigevičius jest jednym z moich ulubionych artystów i już bardzo dawno nie byłam na żadnej jego wystawie. 

Również od 11 czerwca Królikarnia zaprasza na wystawę pt. "Xawery Dunikowski. Malarstwo", która potrwa do 14 listopada. 

Niespełna tydzień później, 17 czerwca, w Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN premierę będzie mieć prezentacja twórczości Wilhelma Sasnala pt. "Taki pejzaż". Będzie można ją odwiedzić aż do 10 stycznia przyszłego roku.

Z kolei Centrum Praskie Koneser od 26 czerwca do 5 września zaprasza na nie lada gratkę, czyli wystawę prac Zdzisława Beksińskiego.

Jest w czym wybierać i mam nadzieję, że tym razem nie trzeba będzie się już spieszyć, żeby #zdazycdomuzeumzanimznowzamkna!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz