czwartek, 18 listopada 2021

Warszawa ze smakiem. Papapita, czyli Grecja na talerzu

Wiatr zdmuchnął z drzew ostatnie liście. Temperatura z dnia na dzień jest coraz niższa. Coraz szybciej zapada zmrok. Listopad to czas, kiedy wszystko zwalnia. Dobrze zaszyć się pod kocem z gorącą herbatą i książką. Ale równie dobrze jest przenieść się w czasie do najprzyjemniejszych momentów z minionych miesięcy, do pełnych słońca letnich dni. To jest możliwe dzięki... kuchni! 

Bo dla nas smaki odwiedzanych miejsc są jednym z ważniejszych aspektów turystyki. Są też nośnikiem wspomnień. Koronawirus oraz kilka innych okoliczności sprawiło, że ostatni raz za granicą byliśmy w 2019 r., w Grecji zaś rok wcześniej. I choć podróże po Polsce pozwoliły nam znów odkryć miejsca, które dawniej bardzo lubiliśmy, to tym, czego od jakiegoś czasu nam brakuje są potrawy z Grecji, Bałkanów, czy Węgier. Na szczęście w Warszawie otwiera się coraz więcej lokali z kuchniami narodowymi i można je znaleźć nie tylko w ścisłym centrum, ale i na peryferiach, na blokowiskach, do których przylgnęło miano sypialni, z którym ja od lat polemizuję. Bo jeśli mieszkańcom zapewni się pewien komfort życia w postaci terenów zielonych, dostępu do usług, przedszkoli, szkół, także językowych, czy właśnie gastronomii na odpowiednim poziomie, to chętniej będą spędzać czas w pobliżu miejsca zamieszkania i bardziej się z nim utożsamiać.



Papapita, oferująca potrawy kuchni greckiej, znajduje się na warszawskim Bemowie i doskonale wpisuje się w tę filozofię. To raczej bar niż restauracja, ale znajdziecie w nim klimat niewielkich rodzinnych tawern tak charakterystycznych dla Grecji. Bo choć mieści się w piętrowym pawilonie, to białe stoliki i krzesła w dwóch kolorach, niebieskim i brązowym, przenoszą wprost do stóp Akropolu. 


Gdy w połowie października trafiliśmy tam po raz pierwszy, na zewnętrznym ruszcie przed lokalem piekł się jagniak w całości, zupełnie jak w górskich wioskach na wyspach. Miał być poczęstunkiem dla wszystkich gości z okazji zakończenia sezonu ogródkowego.  


Bo musicie wiedzieć, że Papapita specjalizuje się w potrawach z grilla. W karcie znajdziecie najbardziej popularne dania kuchni greckiej, choć przede wszystkim mięsne jak souvlaki, czy gyros, serwowane tak jak w kraju, z którego pochodzą, czyli w wersji streetfoodowej, zawinięte w pitę, które doskonale sprawdzą się na mniejszy głód lub dla dzieci, bowiem restauracja nie ma w ofercie oddzielnego menu dla najmłodszych lub na talerzu z dodatkiem frytek i sałatki. Oczywiście są też takie klasyki jak cała gama przystawek, czyli popularnych meze, czy horiatkiki, nazywana zazwyczaj sałatką grecką. Dania wegetariańskie są jednak w zdecydowanej mniejszości i najwięcej jest ich właśnie wśród zimnych i ciepłych przekąsek. W tej części karty znajdziecie i oliwki, i niewielkie "gołąbki" w liściach winogron o nazwie dolmadakia, i najbardziej popularne pasty jak tzatziki, pikantna tirokafteri, którą wyjątkowo lubię, czy melitzanosalata z duszonych bakłażanów (wszystkie po 14 zł za porcję). Można również zamówić zestaw degustacyjny kria pikilia (58 zł), w którego skład wchodzą wszystkie rodzaje zimnych przekąsek z menu i to jest moim zdaniem najlepsza opcja.


Spośród ciepłych przystawek najbardziej polecam saganaki (26 zł) oraz krążki kalmarów smażone w głębokim tłuszczu (42 zł). Saganaki to kolejna z klasycznych greckich potraw. Jej nazwa pochodzi od niewielkiej patelenki, na której jest podawana. Zazwyczaj jest to kawałek zapieczonego sera, choć w Grecji w postaci saganaki są też przygotowywane i inne produkty jak chociażby ryby. Saganaki w Papapita to przy okazji również mały spektakl, bowiem kawałek sera kefalotiri polewany jest alkoholem i podpalany już przy stoliku, tuż przed podaniem. Zabieg bardziej dla oka, ale wygląda fajnie i smakuje... tak, jak w Grecji!



Jeśli chodzi o kalmary, to ja akurat niespecjalnie lubię je w takiej postaci, ale po pierwsze jest to jedyna "morska" pozycja w karcie, bo niestety restauracja nie serwuje ryb i innych owoców morza, a po drugie do kalmarów podawany jest przepyszny sos. Chłopcy zamawiali dwa razy i za każdym wyczyścili miseczkę.


Część sałatkową karty rozpoczyna oczywiście wspomniana sałatka grecka horiatki (26 zł), choć tak naprawdę nazwę tę powinno się tłumaczyć jako sałatka wiejska. Ja z sałatką grecką w polskich restauracjach mam pewien problem. W większości lokali bazę stanowi zazwyczaj miska sałaty z dodatkiem niewielkiej ilości pozostałych warzyw, serem feta lub raczej fetopodobnym z krowiego mleka pokrojonym w kostkę i nie daj Boże jeszcze z vinegretem. No, nie! Papapita serwuje to danie zgodnie z grecką sztuką kulinarną, czyli złożone tylko z pomidorów, ogórków, papryki, oliwek i cebuli z solidnym kawałkiem owczo-koziego sera na wierzchu. Całość jedynie polana oliwą i posypana oregano. Jak w Grecji.


Ja polecam jeszcze dakos (24 zł), czyli grzanki ze specjalnego greckiego ciemnego pieczywa serwowane z pokrojonymi pomidorami, fetą i kaparami. Są i pięknie podane, i wyśmienicie smakują. Powtórzę się, ale... jak w Grecji!


Największy jest wybór dań mięsnych, przygotowywanych na grillu. I tu znów doskonale sprawdzi się wariant degustacyjny, czyli pikilia kreaton (95 zł) - mix grillowanych mięs dla 2-4 osób obejmujący gyros, pancetę (boczek), lukaniko (rodzaj pikantnych kiełbasek), dwa rodzaje souvlaki i fileto kotopulo (pierś z kurczaka) serwowany z kawałkami placka pita. Porcja jest olbrzymia, ale daje możliwość spróbowania niemal wszystkiego, co jest w karcie. 


Oczywiście każdą z tych potraw można zamówić również jako samodzielne danie. Souvlaki występuje w trzech wariantach: przystawkowym jedynie z chlebkiem pita (9-10 zł), zawinięte w pitę (18-19 zł) oraz na talerzu z frytkami i sałatką (32-34 zł), gyros zaś w dwóch - w picie (19 zł) lub na talerzu (36 zł).



Pozostałe z dań są dostępne w porcjach z frytkami i sałatką. Moim faworytem są kiełbaski lukaniko, które w zestawie smakują identycznie jak te, które jadłam na Kithirze, podczas naszego ostatniego póki co pobytu w Grecji. W wersji na talerzu są dodatkowo nadziewane serem serem manouri (35 zł). To dla mnie zupełna nowość, bo w Grecji z tą opcją się nie spotkałam, a smakują wyśmienicie. Andrzej z kolei upodobał sobie pancetę (35 zł), której też nigdy w Grecji nie jedliśmy.



We wszystkich zamówionych przez nas porcjach, czy był to zestaw, czy pojedyncze dania, mięso było miękkie, soczyste i odpowiednio doprawione.

Desery to także tradycyjne greckie słodkości. Są i domowe ciasta takie jak portokalopita (moje ulubione pomarańczowe), sokolatopita (czekoladowe), czy baklava (wszystkie trzy po 16 zł), choć zupełnie nie pasowało mi, że podawane są z gałką lodów waniliowych, jest również grecki jogurt polany miodem (12 zł), tu serwowany w postaci uformowanych kuleczek, mniej więcej jak w Ucieraniu Treści w Pruszkowie podawany jest kisiel, czy budyń. Plus także za tradycyjną grecką kawę parzoną w briki.




W Papapita naprawdę można poczuć się jak na wielkich greckich wakacjach, choć mi bardzo brakowało tego nadmorskiego, wyspiarskiego dopełnienia w postaci ryb i owoców morza. Nie pogardziłabym szczególnie ośmiornicą, która przygotowywana na grillu jest jednym z greckich klasyków. A grill przecież jest na miejscu...

Papapita

ul. Radiowa 16 lok. 5

Warszawa (Bemowo)

Dotąd recenzje warszawskich restauracji były częścią comiesięcznego blogowego cyklu Warszawa przyłapana. Dostawałam jednak od Was sygnały, że giną nieco w natłoku innych informacji ze stolicy i że łatwiej będzie je znaleźć jako oddzielne wpisy jak to ma miejsce w przypadku restauracji i cukierni z pozostałych miast. Pełna zgoda, dlatego ten wpis jest pierwszym w nowej formule. Niezmienne pozostanie natomiast to, że będę pisać jedynie o miejscach wartych polecenia, pomijając te, w których więcej było minusów niż plusów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz