środa, 9 listopada 2016

Berat - miasto tysiąca okien i ukrytych ogrodów

Z Tirany do Beratu są zaledwie dwie godziny jazdy autem. Pokój zarezerwowaliśmy w hotelu znajdującym się na obrzeżach historycznej dzielnicy Mangalem. Żeby się do niego dostać trzeba było podjechać nieco pod górę wąską drogą. Wjazd nie stanowił jeszcze problemu, gorzej z zawróceniem i zaparkowaniem... Nie bez kozery mówi się o albańskiej gościnności. Nasz gospodarz wybiegł z budynku, gdy tylko spostrzegł niewprawne próby zaparkowania auta, wziął od Piotra kluczyki, zjechał z powrotem na dół, wjechał tyłem i bez najmniejszego problemu zmieścił naszą niemałą Dacię pomiędzy inne samochody.

Byliśmy oczywiście za wcześnie. Zostawcie sobie bagaże tu, na kanapie i idźcie na spacer. Wasz pokój będzie gotowy za godzinę. Zmieniliśmy tylko buty na wygodniejsze i postanowiliśmy najpierw zobaczyć położoną na drugim brzegu rzeki Osum dzielnicę Gorica i z tamtej strony spojrzeć na Mangalem. 

Mangalem

Mangalem

Mangalem

Mangalem

Mangalem - cerkiew św. Michała Archanioła

Mangalem i minaret meczetu Kawalerów

Nasz hotel nazywał się Belgrad Mangalem, a nazwa tylko pozornie nie ma nic wspólnego ze stolicą Serbii. Berat, jak wiele innych bałkańskich miast, przechodził w ciągu wieków pod kolejne protektoraty zmieniając przy okazji i nazwę. Gdy w 1346 r. znalazł się w Królestwie Serbii, nazwany został właśnie Belgrad, co oznacza białe miasto lub białą twierdzę (nieco wcześniej, za czasów bułgarskich nazywał się Beligrad, co znaczyło mniej więcej to samo) i myślę, że ta nazwa w przypadku Beratu jest nawet bardziej uprawniona niż w chwili obecnej w przypadku stolicy Serbii. Wystarczy spojrzeć na białe domy po obu stronach rzeki, wspinające się jeden nad drugim po zboczach wzgórz otaczających miasto.

Gorica

Odniosłam wrażenie, że Gorica jest bardziej zadrzewiona. Po ścianach budynków pięły się winorośle i zieleń wylewała się sponad kamiennych ogrodzeń.

Gorica

Mangalem ma bardziej zwartą zabudowę. Uliczki, w które się zagłębialiśmy były wąskie, kamienne, z trudem przeciskające się pomiędzy kolejnymi domami przypominającymi mi nieco te, które pamiętam z mojego ukochanego Sozopolu. Do poszczególnych posesji prowadziły duże drewniane wrota. 






Można tak tymi wąskimi przesmykami pomiędzy białymi domami błądzić godzinami bez ładu i składu, ale upał coraz bardziej dawał nam się we znaki, więc postanowiliśmy wrócić do hotelu, żeby znieść bagaże do pokoju. Jakież było nasze zdziwienie, gdy okazało się, że wszystko czeka już na nas w apartamencie, który w dodatku nie mieścił się w tym budynku, co recepcja, ale nieco wyżej. Syn właścicieli zaprowadził nas za jedną z tych drewnianych bram, za którą naszym oczom ukazał się... ogród! Patrząc z dołu na to całe ciasno zabudowane zbocze (nie bez przyczyny Berat nazywany jest miastem tysiąca okien) można się wcale nie domyśleć, że za bramami rosną cytryny i limonki, a pod nimi stoją stoły, przy których wieczorem można napić się miejscowego wina (albańskie wina niezbyt mi smakowały, ale wyjątkiem były te z Beratu). Nagle między nogami przetoczyła mi się puchata biała kulka robiąc mnóstwo hałasu i wpadając wraz z nami do pokoju. To Spikey, młodziutki pies gospodarzy, który w Andrzejku i Jerzyku upatrzył sobie równych sobie i chciał się pobawić chwytając nas delikatnie ostrymi jak igły ząbkami. Za nim przybiegła nasza gospodyni, oddychając nieco z ulgą, że pies nie zrobił żadnych szkód i że jego nagłe najście nie wywołało naszego gniewu. Jak można się gniewać na takiego słodziaka!





W Albanii zrozumiałam instytucję sjesty, albo może po prostu z wiekiem to przychodzi... Gdy żar leje się z nieba, klimatyzowany pokój jest błogosławieństwem. Chociaż z drugiej strony będąc w takim miejscu, wpisanym w 2008 r. na listę UNESCO, szkoda czasu na siedzenie w hotelu. Po krótkiej regeneracji sił ruszyliśmy, by zobaczyć górującą ponad miastem cytadelę i mieszczącą się w niej dzielnicę Kalaja, która zamieszkiwana była niegdyś głównie przez chrześcijan. Po drodze minęliśmy ruiny dawnego seraju Paszy Beratu. Turcy opanowali miasto w 1417 r. Pałac musiał być niezwykle okazały, skoro dziś nawet jego niewielka (!) pozostałość robi wrażenie! To najprawdopodobniej część haremu, kamienna struktura z systemem monolitycznych filarów z arkadami, z elegancko ciosanego kamienia. Obok znajduje się mała, zupełnie współczesna szkoła. Z wiekowym budynkiem sąsiaduje boisko do koszykówki. Dla miejscowych dzieciaków to pewnie chleb powszedni, ale dla mnie cudowny przykład na to, że to miasto, to wcale nie żaden skansen, ale miejsce do życia, gdzie przeszłość musi pozostawać w zgodzie z teraźniejszością, gdzie codzienna egzystencja toczy się w sąsiedztwie historycznych pamiątek. To jedno z tych miejsc, o którym nie wspominają przewodniki.






Droga na zamek pnie się ostro do góry. Wewnątrz murów uliczki też są wąskie, wiją się wśród pozostałości kamiennych budynków. W obrębie cytadeli znajduje się sporo cerkwi - większość wzniesiona jeszcze przed tureckim podbojem, w XIII-XIV w. W większości można podziwiać dobrze zachowane freski, niestety do żadnej nie udało nam się wejść. Najbardziej malownicza jest położona na zboczu niewielka cerkiew Świętej Trójcy z XIV w. jakże przypominająca mi te, które znam z sąsiedniej Macedonii. Z miejsca, w którym się znajduje roztacza się piękny widok na leżące w dole miasto.






Cerkiew św. Mikołaja

Cerkiew Najświętszej Marii Panny Vllahernes

Cerkiew Świętej Trójcy

Kiedyś na terenie cytadeli były także dwa meczety, ale niewiele z nich zachowało się do dzisiejszych czasów. W obrębie tej części miasta można kupić ludowe rękodzieło, głównie tkaniny, obrusy, czy białe bluzki. Towary wywieszone są na ścianach wiekowych domów lub na sznurkach pomiędzy ruinami. Na szczęście mimo rosnącej popularności Albanii wśród turystów, nie dotarła tu jeszcze chińska tandeta.






Współczesne miasto, położone u podnóży twierdzy, to promenada z licznymi kawiarniami i barami. Panowie grają tu w szachy jak w wielu innych bałkańskich miastach. W okolicach dworca autobusowego znajduje się jeden z najstarszych i jednocześnie największy meczet w Albanii, piętnastowieczny Ołowiany Meczet (jego dach pokryty jest tym niekoniecznie zdrowym metalem). Vis à vis znajduje się całkiem współczesna cerkiew Św. Dymitra z 2006 r. Według oficjalnych statystyk w Albanii ok. 60% mieszkańców to muzułmanie, chrześcijanie stanowią ok. 17% ludności, jednak na ulicach wcale tego nie widać. To także spadek po rządach Envera Hodży, który w 1967 r. zakazał wszelkich praktyk religijnych. Albania stała się pierwszym ateistycznym państwem na świecie.



Ołowiany Meczet

Cerkiew św. Dymitra


Wróciliśmy do hotelu. Różowo-fioletowy zmierzch powoli zalewał ulice. Otworzyłam okno. Muezzini z trzech minaretów, położonych od siebie w niewielkich odległościach, zaczynali nawoływanie na wieczorną modlitwę dając swoistego rodzaju koncert muzyki religijnej. Choć w Beracie widziałam chyba więcej cerkwi niż meczetów, to jednak w tym momencie islam stał się bardziej namacalny. Zawsze w takich chwilach zastanawiam się, czy w takich miejscach religie mogą pokojowo współistnieć. Przypomniało mi się Sarajewo, w którym byliśmy kilka dni wcześniej. W Albanii religijność dopiero się odradza i mam nadzieję, że nigdy nie dojdzie tam do rozlewu krwi na tle wyznaniowym.   



Nazajutrz zjedliśmy śniadanie na tarasie z widokiem na dachy Starówki i ruszyliśmy dalej, nad morze. A Hotel Belgrad Mangalem trafił do ścisłej czołówki najciekawszych, najmilszych, najpiękniej położonych miejsc, gdzie się zatrzymywaliśmy, w dodatku z najżyczliwszą obsługą.

2 komentarze:

  1. Podróżniczko droga! Zachwyciły mnie te wąskie kamienne uliczki, aż chce się tam być.
    Pozdrawiam cieplutko.
    Mo :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Polecam bardzo! W uliczkach łatwo można się zgubić i wyjść nie tam, gdzie się chciało, ale to bardzo przyjemne zaskoczenie. Pozdrawiam!

      Usuń