Rok temu o tej porze szkoły pracowały już w trybie zdalnym, restauracje i hotele zamknięto na siedem długich miesięcy, muzea podobnie, choć w międzyczasie na miesiąc pozwolono im się otworzyć, zawieszono również działalność kin i teatrów. Liczba zakażeń koronawirusem była na podobnym poziomie jak teraz. Jeśli regularnie czytacie Warszawę przyłapaną to zapewne wiecie, że jestem przeciwniczką wszelkich lockdownów i że za każdym razem mocno trzymałam kciuki, by wszystko funkcjonowało normalnie jak najdłużej, bo dzięki temu mogłam cieszyć się kolejnymi wystawami (w tym miesiącu w sumie odwiedziłam cztery). Teraz po raz pierwszy nabrałam wątpliwości, czy jednak zamknięcie wszystkiego nie jest jedyną rozsądną drogą. Bo w żadnej z poprzednich fal pandemii nie było tylu chorych w moim bezpośrednim otoczeniu. Ta fala zabrała mi też jedną z najbliższych osób, tatę. Dlatego pozytywy, jakie dotąd widziałam, odpłynęły gdzieś w siną dal. Szczególnie że na horyzoncie pojawił się nowy wariant koronawirusa i od jutra pewne ograniczenia zostaną jednak wprowadzone.
Niemniej opowiem Wam o tych nielicznych miłych chwilach, których doświadczyłam w tym miesiącu, szczególnie zaś o wystawach, bo pewnie tego chciałby mój tata. Był wielkim miłośnikiem sztuki i to on nauczył mnie dostrzegać piękno nie tylko w obrazach, czy rzeźbach, ale i w zwykłych rzeczach.
W ciągu pierwszych dni miesiąca starałam się zobaczyć jeszcze wystawy odbywające się w ramach Warsaw Gallery Weekend, bo w październiku byłam tylko na jednej, a większość kończyła się w połowie listopada. Zależało mi przede wszystkim na wspólnej ekspozycji Maurycego Gomulickiego i Xawerego Wolskiego pt. „Diamonds, Fur Coat, Champagne” w Galerii LETO. Jeśli tu zaglądacie, to zapewne wiecie, że Maurycy Gomulicki jest moim ulubionym artystą współczesnym i śledzę jego wystawy oraz plenerowe realizacje nie tylko w Warszawie, ale i w innych polskich miastach. Ta prezentowana w Galerii LETO krążyła wokół zmysłowości i była przeznaczona dla osób pełnoletnich. Można ją streścić właściwie w dwóch słowach: biżuteria i kobiece ciało. Śmiałe, erotyczne fotografie Gomulickiego (nie wulgarne, a ładne artystyczne erotyki) świetnie komponowały się z obiektami autorstwa Wolskiego wyobrażającymi wielkogabarytowe łańcuchy, sznury pereł, czy... złote łzy. Niby biżuteria, ale gdzieś z tyłu głowy pozostawiająca jednak wrażenie symbolu zniewolenia. Wystawa była wyjątkowo miła w odbiorze, elegancka, minimalistyczna, w tonacji bieli i złota, ale... bardzo dwuznaczna.
Kolejnej z ekspozycji odbywających się w ramach tegorocznej edycji Warsaw Gallery Weekend, prezentacji najnowszych prac Konrada Żukowskiego pt. "Palę sobie, czekając, aż dookoła wszystko spłonie" w HOS Gallery, nie planowałam odwiedzić, ale galeria znajduje się po sąsiedzku z LETO, więc gdy przez szybę zobaczyłam w głębi na ścianie obraz z kościotrupami, weszłam z ciekawości. I nie żałuję, bo choć tematyka dość mroczna, oscylująca wokół śmierci, to wystawa utrzymana była raczej w stylu meksykańskim, nieco z humorem. I w dodatku idealnie wpisała się także w klimat książki Beaty Szady "Wieczny początek. Warmia i Mazury", którą wówczas czytałam, bowiem jednym z eksponatów był zdezelowany fotel znaleziony w poniemieckim domu na Mazurach (nieco ozdobiony przez artystę), idealnie wpisujący się w tę opowieść o przemijaniu. Na wystawie byłam zupełnie sama, dzięki czemu trafiło mi się indywidualne oprowadzanie. Miła dziewczyna opiekująca się ekspozycją opowiedziała mi o wszystkich pracach i zwróciła uwagę na detale, które bez jej komentarza na bank bym przegapiła. Właśnie to zaangażowanie tak bardzo lubię w tych niewielkich prywatnych galeriach (pisałam o tym już wielokrotnie przy okazji wizyt w Galerii Monopol i BWA Warszawa, gdzie zresztą całkiem niedawno oglądałam m.in. szkice do obrazów właśnie Konrada Żukowskiego i gdzie w przyszłym miesiącu będzie można zobaczyć kolejne prace tego artysty - więcej w rekomendacjach na grudzień na końcu wpisu). Bo w takich miejscach częściej niż w państwowych muzeach odwiedzającego traktuje się jako partnera do dyskusji i właściwą osobę na właściwym miejscu, choć i w tych drugich można spotkać się z podobną praktyką. Tu prym zdecydowanie wiedzie Muzeum Sztuki Nowoczesnej, gdzie personel jest zawsze doskonale przygotowany do każdej wystawy i nie boi się "zaczepiać" zwiedzających. Ileż razy ociągałam się z wyjściem, bo tak przyjemnie rozmawiało mi się z opiekunami ekspozycji! Właśnie tak powinno wyglądać nowoczesne muzealnictwo.
Nie planowałam zobaczyć także kolejnej z odwiedzonych wystaw - "Więcej zieleni! Projekty Aliny Scholtz" w Muzeum Woli, ale mam to muzeum polubione na Facebooku i ekspozycja była tam tak interesująco zaprezentowana, że aż i mnie zaciekawiła. Przede wszystkim w kontekście odbudowy Warszawy. Bo ja dotąd, gdy zgłębiałam ten temat, miałam przed oczami morze gruzów i podnoszące się z nich budynki. Zawsze myślałam o odbudowie stolicy raczej w kontekście architektury, nie zaś miejskiej zieleni. I mam wrażenie, że ten aspekt jest traktowany nieco po macoszemu, a przecież ściśle wiąże się z topografią miasta. Alina Scholtz pracowała m.in. przy aranżacji bardzo mi bliskiego Parku Moczydło, na którego terenie znajduje się górka usypana z gruzów Woli. Przed wojną brała zaś udział w pracach nad zielenią dwóch miejsc, które odwiedziliśmy w tym roku - Rezerwatu Niebieskie Źródła w Tomaszowie Maz., gdzie zaprojektowała układ drzewostanu i parku w Żelazowej Woli. Świetnie że takie wystawy są organizowane. Bo niby każdy wie, że jest taki zawód jak architekt zieleni i że za parki, trawniki i klomby w miejscach publicznych odpowiada sztab ludzi, ale to jednak nazwiska twórców pałaców, zabytkowych kamienic, czy pomników są powszechnie znane, zaś tych, którzy stworzyli ich otoczenie już niekoniecznie. A jak widać, to błąd.
Na ekspozycję pt. "Splendor władzy. Wettynowie na tronie Rzeczypospolitej” w Łazienkach Królewskich pobiegłam z kolei tuż po jej otwarciu. Głównym celem wystawy jest pokazanie jak August II i August III wykorzystywali sztukę w celach propagandowych budując swój wizerunek poprzez bogactwo i przepych widoczne w architekturze, aranżacji parków, ogromnej kolekcji sztuki, czy organizacji wystawnych przyjęć i polowań, a także nadawaniu odznaczeń. Eksponaty wbijają w fotel. To nie tylko oryginalne stroje królów, ich insygnia pogrzebowe, ale i miśnieńska porcelana z najwyższej półki, portrety pędzla najbardziej znanych malarzy, medale okolicznościowe, czy wysadzane drogimi kamieniami odznaczenia z Orderem Orła Białego na czele. Dlatego tym razem zabrałam ze sobą chłopców. Bo choć oni już od jakiegoś czasu niechętnie towarzyszą mi w tych moich muzealnych eskapadach, to jednak na ważne wystawy, związane z historią Polski, czy Europy, szczególnie te, które są doskonałym uzupełnieniem szkolnych lekcji, staram się ich zabierać. Podczas gdy ja zachwycałam się olbrzymią figurą papugi z białej porcelany i pucharami ozdobionymi starożytnymi kameami i szlachetnymi kamieniami, ich najbardziej zainteresowała... mapa Warszawy z czasów Augusta III. Próbowali nanieść na nią współczesny układ ulic, więc przy okazji był sprawdzian ze znajomości miasta. Wystawę można zobaczyć do 30 stycznia 2022 r. i zdecydowanie polecam się na nią wybrać.
Nie zawiodła również sztuka w przestrzeni Warszawy.
Na Pradze powstał drugi mural w ramach tegorocznej edycji festiwalu Street Art Doping. Tym razem to obraz meksykańskiego artysty ukrywającego się pod pseudonimem Kidghe. Ścianę kamienicy przy Małej 6 ozdobiła jego geometryczna kompozycja utrzymana w odcieniach szarości.
Stylistyka zupełnie nie leży w moim guście, ale i tak wolę takie prace niż "wylizane", jak pewnie powiedziałby Witkacy, murale społeczne. A i takie w tym miesiącu pojawiły się na stołecznych murach.
Pierwszy przedstawia realistyczny wizerunek Kazimierza Górskiego na bloku przy Madalińskiego 49/51, gdzie legendarny trener piłki nożnej mieszkał od 1973 r. do śmierci. I choć został namalowany dość precyzyjnie, to mnie jednak dalej tego typu twórczość nie przekonuje. Czasem odnoszę wrażenie, że w dzisiejszych czasach murale coraz częściej przejmują dotychczasową rolę pomników, czy tablic pamiątkowych mających na celu jedynie upamiętnienie osób zasłużonych, nie zaś bycie sztuką samą w sobie.
Nowy mural ozdobił też schody w Browarach Warszawskich. Nieco mnie to zaskoczyło, bo myślałam, że poprzedni, który pokazywałam Wam we wrześniowej Warszawie przyłapanej, będzie tam już na stałe i że akurat w tym miejscu malunki nie będą ulegały zmianie. Obecny stworzył Michał Loba, zaś jego motywem jest wizyta w Browarach z psem.
Na przestrzeń publiczną Warszawy nie pozostała bez wpływu także sytuacja na granicy polsko-białoruskiej. Przed Muzeum Woli stanął Pomnik Drutu Kolczastego. Instalacja autorstwa Michała Frydrycha powstała w ramach Marszu Gościnności, czyli inicjatywy obejmującej cykl wydarzeń artystycznych i społecznych mających zwrócić uwagę na kryzys na granicy.
Z kolei na szybach kawiarni Nowy Świat Muzyki przy Nowym Świecie 63 zawisły bardzo sugestywne plakaty promujące koncert "Chopin też był uchodźcą - koncert na rzecz osób w kryzysie uchodźczym na granicy polsko-białoruskiej" przedstawiające wybitnych Polaków, którzy na różnym etapie dziejów znaleźli się na obczyźnie, jako uchodźców okrytych folią NRC używaną do ogrzewania osób narażonych na wychłodzenie. I choć o wielu pokazanych tam postaciach nie powiedziałabym, że byli uchodźcami, to całość zrobiła na mnie potężne wrażenie.
Przez ostatnie dwa tygodnie byłam nieco mniej aktywna. Szukałam raczej wyciszenia. Grudzień jest jednak bardzo pogodnym miesiącem, głównie za sprawą całej otoczki towarzyszącej Świętom Bożego Narodzenia, poza tym już teraz ruszyły kolejne interesujące wystawy w muzeach, a akurat sztuka jest tym, co wpływa na mnie najbardziej kojąco, więc powoli na pewno będę wracać na normalne tory. Myślę, że również tego chciałby mój tata.
REKOMENDACJE NA GRUDZIEŃ
Jutro zostanie przywrócona część covidowych ograniczeń. Póki co wiążą się tylko ze zmniejszeniem liczby osób w sklepach, kościołach, hotelach, restauracjach, muzeach, kinach, czy teatrach i mają potrwać do 17 grudnia.
Grudzień to czas przedświątecznej gorączki, ale i miłych akcentów w postaci przede wszystkim bożonarodzeniowej iluminacji na Starym Mieście i Trakcie Królewskim (będzie identyczna jak w zeszłym roku). Na początku miesiąca na szyny wyjadą też dwa świąteczne składy metra. Dokładana data nie została podana, mają być niespodzianką dla mieszkańców.
Po rocznej przerwie powrócą Jarmarki Bożonarodzeniowe (przy murach staromiejskich już działa, kolejny 2 i 3 grudnia zagości przed gmachem Politechniki Warszawskiej) i lodowiska. Poślizgać będzie się można m.in. tradycyjnie na Rynku Starego Miasta, pod Pałacem Kultury i Nauki, w Centrum Prakim Koneser oraz na całkiem nowym lodowisku w Parku Bródnowskim.
Do działających już ogrodów świateł w Wilanowie i Powsinie pod koniec listopada dołączył jeszcze jeden - Magiczny Botaniczny w Ogrodzie Botanicznym Uniwersytetu Warszawskiego w Al. Ujazdowskich. Motywem przewodnim są rośliny i zwierzęta, także te związane z baśniami i legendami. Ogród otworzył się dla zwiedzających zimą po raz pierwszy od ponad 200 lat! Instalację będzie można podziwiać do 27 lutego 2022 r.
Także w muzeach będzie w czym wybierać.
16 listopada w Państwowym Muzeum Etnograficznym ruszyła monograficzna wystawa „Nikifor. Malarz nad malarzami” prezentująca dorobek tego najbardziej chyba znanego polskiego malarza nieprofesjonalnego. Na ekspozycji można zobaczyć ponad 130 dzieł Nikifora, w większości z kolekcji Państwowego Muzeum Etnograficznego. Potrwa do 27 lutego 2022 r.
Od 25 listopada w Zachęcie można zaś oglądać wystawę "Między kolektywizmem a indywidualizmem — awangarda japońska w latach 50. i 60. XX wieku". O sztuce tamtego rejonu świata wiem niewiele (znany jest mi jedynie Koji Kamoji od lat mieszkający i tworzący w Polsce), ale już samo słowo awangarda brzmi dobrze! Będzie dostępna do 13 marca 2022 r.
Z kolei od 10 grudnia BWA Warszawa zaprasza na nową zbiorową wystawę pt. "Ciemności kryją Ziemię". Pojawią się na niej prace m.in. wspomnianego Konrada Żukowskiego, Witka Orskiego oraz wielu innych twórców młodego pokolenia. Tematyka wystawy będzie krążyć wokół nocy, która szczególnie o tej porze roku dość szybko spowija świat. Potrwa do 12 lutego 2022 r.
A dla tych, którzy od atrakcji dla ducha wolą te dla ciała, powstała pływająca sauna fińska! Od 22 listopada ten niecodzienny obiekt cumuje w Porcie Czerniakowskim (Zaruskiego 3). Z sauny skorzystać można codziennie w godz. 6:00-24:00. Przez pierwszy tydzień działała bezpłatnie, teraz opłaty nie są pobierane w godz. 8:00-12:00, 14:00-15:00 i 17:00-18:00. W pozostałych porach godzina kosztuje od 25 do 35 zł, dwie godziny od 45 do 55 zł. Saunę można zarezerwować na wyłączność dla maksymalnie 8 osób.
Atrakcji jest tyle, że chyba każdy znajdzie wśród nich coś dla siebie. Ja poza wystawami najbardziej potrzebuję chyba tej sauny.