niedziela, 16 grudnia 2018

Południowa Kithira. Chora i Kapsali

Wiatr rozwiewał włosy, podrywał do góry spódnicę i sypał piaskiem prosto w oczy. Ponad naszymi głowami jak szalone pędziły chmury: raz białe, puszyste i potulne jak baranki, za chwilę ciemne i pokazujące pazur. Burzowy front Nefeli, który pod koniec czerwca opanował niemal całą Grecję zdawał się walczyć już ostatkiem sił o dominację na niebie nad Kithirą. Staliśmy na szczycie skały, na której Wenecjanie, władający wyspą przez niemal 600 lat (od 1207 do 1797 r., z niewielką tylko przerwą), postanowili ok. 1363 r. wznieść jej nową stolicę (poprzednia mieściła się w Paleochorze na północy). Widok z góry był wprost zachwycający: z jednej strony na skupisko stojących niemal jeden obok drugiego niepozornych domów o jasnych elewacjach, z drugiej na dwie bliźniacze zatoki wioski Kapsali, kiedyś portu przynależnego stolicy, dziś modnego, choć kameralnego kurortu. 









Twierdza została wzniesiona w 1503 r., a miasteczko, które wyrosło przed jedynym wejściem na jej teren nazywa się Kithira, tak samo jak wyspa (w czasach weneckich i wyspę, i stolicę określano nazwą Cerigo), choć potocznie zwane jest Chorą. To praktyka stosowana na większości greckich wysp.






Żeby dostać się na teren twierdzy, trzeba przejść przez całe miasto. Bastion zdaje się znacznie nad nim górować, tymczasem plątanina wąskich uliczek bez wysiłku prowadzi niemal pod samą bramę zamku. Choć stolica jest niewielka, jest też najbardziej urokliwą miejscowością na całej wyspie. Jej ulice nie są formalnie wyłączone z ruchu samochodowego (zamykane są tylko w określonych godzinach), ale niektóre są tak wąskie, że można w nie wjechać co najwyżej skuterem. Można tu zobaczyć domy pamiętające jeszcze panowanie weneckie oraz, częściej, późniejsze, brytyjskie. Obok nich jednak budowane są nowe, których okiennice i drzwi mają już nie tradycyjny niebieski kolor, a odważniejszy, czerwony. W uliczkach, które prowadzą bezpośrednio do zamku, znajduje się mnóstwo sklepów z pamiątkami, kawiarni i tawern. I mimo zwartej zabudowy jest też sporo zieleni oraz kolorowo kwitnących krzewów, z moimi ukochanymi bugenwillami na czele. Grecy potrafią nawet najmniejszy skrawek ziemi wykorzystać, by posadzić rośliny. Jeśli takiego nie ma, przed drzwiami domów i w oknach stoją niezliczone ilości donic i doniczek. Za każdym razem gdy odwiedzam ten kraj, nie mogę wyjść z podziwu dla greckiego umiłowania dla zieleni i kwiatów w przestrzeni miejskiej.



















Kithira historycznie należy do archipelagu Wysp Jońskich, choć niektórzy przedstawiciele archipelagu próbują się od tego odcinać twierdząc, że to część Peloponezu, ponieważ wyspa administracyjnie znajduje się wraz ze wschodnią częścią półwyspu w regionie Attyka. W latach 1800-1807 wchodziła w skład częściowo suwerennej Republiki Siedmiu Wysp (Republiki Heptanezu) obejmującej inne Wyspy Jońskie (Korfu, Paxos, Itakę, Kefalonię, Lefkadę i Zakhyntos) powstałej w wyniku porozumienia Imperium Osmańskiego i Rosji. Jednak Chora przypomina bardziej urocze, typowo pocztówkowe maleńkie miasteczka na Cykladach. To architektura typowa dla basenu Morza Egejskiego, nie Jońskiego, co jednak nie powinno dziwić, bo wyspa leży przecież w miejscu, gdzie mieszają się wody obu tych mórz. 



Widok na białe domki i górujący ponad nimi zamek oraz dwie zatoki w dole, ten, który sprawił, że zakochałam się w Kithirze od pierwszego wejrzenia, uchodzi za jeden z najbardziej malowniczych w całej Grecji! Niestety przegapiłam punkt widokowy, z którego fotografowie robią te piękne zdjęcia, widok, który na jednej ze swoich akwarel uwiecznił także mój ulubiony artysta grecki, Paris Prekas.

Legenda mówi, że u wybrzeży Kithiry została poczęta Afrodyta i dopiero potem piana morska poniosła ją aż ku Cyprowi, gdzie wyszła na brzeg. Gdybym była boginią, też wybrałabym to miejsce. Z widokiem na Kapsali.

To właśnie to miasteczko było moim pierwszym typem na wakacyjny wypoczynek. Nie udało nam się jednak znaleźć tu noclegu w interesującym nas terminie. Czy żałuję? I tak, i nie. Tak, bo miejsce jest przeurocze, z ładną plażą i z ciągnącą się wzdłuż morza promenadą, przy której znajdują się restauracje i sklepy z pamiątkami i która prowadzi do drugiej zatoki oraz do niewielkiego kościółka na wzgórzu i kameralnego portu z małą latarnią morską.
















Nie żałuję zaś dlatego, że zamknięta z dwóch stron zatoka i górująca ponad nią twierdza nieco mnie przytłoczyły. Być może to także efekt kłębiących się na niebie akurat, gdy dotarliśmy do Kapsali, ciemnych chmur. Kiedy jestem nad morzem, lubię otwarte przestrzenie, co najwyżej z zarysem lądu migoczącym gdzieś na horyzoncie. Widoki są w Kapsali naprawdę piękne, a jednak tego dnia wydało mi się tu nieco mroczno. Stąd na stolicę można spojrzeć z nieco innej perspektywy. Z góry, z twierdzy, zabudowania Chory zdają się być na wyciągnięcie ręki. Dopiero z dołu widać, jak majestatycznie zamek wznosi się ponad nimi, zaś szczyty zdają się schodzić do samej wody, pozostając jednak niedostępnymi z morza i dając schronienie mieszkańcom oraz mnichom, którzy w wielu miejscach na Kithirze wybudowali klasztory drążąc je w litych skałach i gdyby nie krzyże malowane na biało bezpośrednio na kamieniu, nawet dziś ciężko byłoby odgadnąć sakralny charakter tych miejsc. Jeden z takich właśnie klasztorów dostrzec można powyżej Kapsali.





Południe wyspy odwiedziliśmy tylko raz. W kolejnych dniach pogoda zaczęła się już znacznie poprawiać, więc nadrabialiśmy zaległości w plażowaniu, zaś później odkrywaliśmy kolejne zakątki na wschodzie i zachodzie Kithiry. Czuję niedosyt i jeśli kiedykolwiek uda nam się znów odwiedzić ten uroczy zakątek Grecji, to mimo wszystko właśnie tu będę chciała zostać choć przez kilka dni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz