Stalowe chmury zawisły nad wenecką twierdzą górującą nad miastem. Gdzieś z oddali dał się słyszeć pomruk frontu burzowego Nefeli, który w tym czasie, w czerwcu ubiegłego roku, opanował niemal całą Grecję. Panie w zwiewnych sukienkach i panowie w słomkowych kapeluszach nieco zdezorientowani przystawali przy restauracyjnych ogródkach, które mimo popołudniowej pory, świeciły pustkami. Ryzyko deszczu było spore, a właściciele poskładali parasole w obawie przed ich zniszczeniem przez nasilający się wiatr.
Nauplion, czy też inaczej Nafplio był naszym ostatnim, trochę nadprogramowym, przystankiem
w drodze na Kithirę, zanim prom zabrał nas z kontynentu na wyspę. Poprzednio Peloponez odwiedziłam w 2001 r., jeszcze bez Piotra i dzieci. Wówczas jednak skupiłam się na antycznych ruinach Koryntu, Myken i Olimpii. Na Nauplion nie starczyło już czasu. Potem o nim zapomniałam, ale wrócił. Wrócił w postaci przepięknych zdjęć na internetowych stronach poświęconych Grecji. Nic dziwnego, wszak to jedno z najbardziej malowniczych miasteczek w całym kraju. Jego chyba najbardziej rozpoznawalnym znakiem są kwitnące niemal w każdej uliczce kolorowe, pnące się po fasadach wiekowych kamienic bugenwille, kwiaty, które nieodłącznie kojarzą się z tym krajem.
Podróżowanie samochodem daje możliwość zaglądania do takich właśnie miejsc, leżących nieco na uboczu, ale niezwykle interesujących i wartych zatrzymania się choćby na chwilę. Nawet gdy w grę wchodzi tylko jeden nocleg, często wolimy zjechać kilka kilometrów z autostrady, by spędzić chociażby parę godzin w miejscu, które zapamiętamy na dłużej. Niestety to trochę jak lizanie lizaka przez papierek, bo zazwyczaj czasu starcza tylko na niespieszny spacer ulicami miasta, natomiast niektóre atrakcje trzeba zostawić z bólem serca na inny raz. Niekorzystna aura oraz dziesięć godzin jazdy, które mieliśmy za sobą sprawiły, że od razu skreśliliśmy wizytę w bastionach wznoszących się ponad dachami starówki, wymagającą pokonania wielu schodów ostro pnących się do góry.
Zamiast tego w jednej z lodziarni, z włoska nazywanych tu gelateriami, kupiliśmy lody i zagłębiliśmy się w wąskie, malownicze uliczki, z których jedna tak podobna jest do drugiej, że momentami można stracić orientację w terenie, by po chwili znaleźć się na placu zastanawiając się, czy aby na pewno wciąż jesteśmy w Grecji, a nie jakimś dziwnym zrządzeniem losu przenieśliśmy się nagle do słonecznej Italii lub gdzieś na Bliski Wschód. Z architektury Nauplionu można bowiem wyczytać jego historię. Bo to nie tylko malownicza zabudowa i barwne bugenwille. To przede wszystkim miejsce, gdzie na zgliszczach Republiki Weneckiej i Imperium Osmańskiego narodziła się nowożytna Grecja.
Pierwsze, co zazwyczaj przychodzi na myśl na hasło "historia Grecji", to ta starożytna, o której wszyscy uczyliśmy się w szkole, kolebka europejskiej cywilizacji i demokracji. Mówimy "starożytna Grecja" sprowadzając do wspólnego mianownika ludzi i zamieszkiwane przez nich ziemie, ale z lekcji historii powinniśmy też pamiętać, że nie był to jeden organizm państwowy, a szereg funkcjonujących równolegle polis, państw-miast, z których na kartach historii najmocniej zapisały się rywalizujące ze sobą Ateny i Sparta. Po ich upadku przyszły czasy podległości Rzymowi, potem narodziło się Bizancjum, które z czasem zaczęło poddawać się innym nacjom mającym zakusy na te tereny. Od końca XIV w. okupowały je zaś na przemian Republika Wenecka i osmańska Turcja. Część kraju niepodległość wywalczyła już w 1822 r., choć jeszcze 8 długich lat przyszło Grecji czekać, aż Turcja tę niepodległość uzna na mocy konferencji londyńskiej. Formalnie zaś wojny grecko-tureckie zakończył dopiero pokój z Lozanny w 1923 r.
Niektórzy doszukują się w historii Grecji analogii do losów rozgrabionej przez zaborców Polski. Jest w tym trochę racji, bo naród grecki tak jak Polacy wszczynał narodowe powstania przeciwko okupantowi, ale dopiero w XIX w. narodziło się jednolite, nowożytne państwo greckie. Ono nie zniknęło z mapy jak Polska, ono na tej mapie dopiero wówczas się pojawiło.
Wszystko to jak na dłoni widać właśnie w Nauplionie, który w czasach, gdy Bałkany kawałek po kawałku zagarniało Imperium Osmańskie, przechodził z rąk do rok. Raz był we władaniu Wenecjan, raz Turków. Większość obecnej zabudowy miasta powstała w czasie tzw. drugiego panowania weneckiego w latach 1686-1715. Po nich na ponad sto lat znów zapanowali Turcy wysiedlając ludność i zamieniając miasto w wojskową twierdzę. Nauplion został wyzwolony już na początku greckiej drogi do całkowitej niepodległości, w 1822 r. stając się sześć lat później stolicą nowożytnej Grecji i przy okazji areną zamachu na jej pierwszego prezydenta Ioannisa Kapodistriasa w 1831 r. Dopiero w 1834 r. król Otton I przeniósł stolicę do
Aten.
Stare Miasto
Te historyczne zawirowania najlepiej oddaje Plac Syntagma, przy którym zachowały się pamiątki i po Turkach, i po Wenecjanach. Stoją tu dwa meczety. Oba pełnią obecnie funkcje kulturalne. Większy, pochodzący z 1730 r. zwany jest też Vouleftiko, czyli Parlamentarnym, gdyż w 1825 r. obradował w nim pierwszy grecki parlament. W mieście zachował się też budynek medresy. Po sąsiedzku z meczetami stoi dawny wenecki arsenał marynarki z 1713 r. Kamienną fasadę zdobi lew Św. Marka, symbol Republiki Weneckiej. Dziś to siedziba Muzeum Archeologicznego.
Plac to również serce współczesnego miasta, które żyje nie tylko turystyką, ale i codziennością mieszkańców. Dzieciaki grają w piłkę, jeżdżą dookoła na rowerach, ganiają rozleniwione upałem psy, a ich opiekunowie przystają na chwilę pogawędki, nic nie robiąc sobie z przyjezdnych z aparatami fotograficznymi na szyjach. Tu czas płynie własnym rytmem, jakby nikt nie pamiętał już jak wiele krwi wylano, by dziś język grecki rozbrzmiewał wśród tych murów, które słyszały i widziały niejedno.
Z placu można wejść w dowolną przypadkową ulicę i mieć pewność, że każda wzbudzi jednakowy zachwyt. Znajdziecie w nich eleganckie sklepy z rękodziełem, biżuterią i pamiątkami, stoliki tawern i kawiarni nieśmiało zapewniające, że deszcz jednak nie spadnie, mnóstwo kwiatów z bugenwillami na czele, ale i w donicach zdobiących wejścia do domów, koty leniwie przeciągające się na wycieraczkach, czy tajemnicze bramy prowadzące do chłodnych wnętrz willi z kamienia, a wszystko okraszone niebanalnymi detalami.
W plątaninie uliczek czasem trafi się plac, a przy nim kościół.
Zdjęcia w Internecie nie kłamią! Nauplion jest wprost oszałamiający, choć przy braku słońca może wydawać się nieco smutny, a bugenwille o krzykliwych przecież barwach nieco wyblakłe.
Miasto trzech twierdz
Jednak to, z czego słynie Nauplion to trzy weneckie twierdze: dwie wznoszące się ponad miastem i spoglądające na nie z góry i jedna, na maleńkiej wyspie, strzegąca wejścia do portu.
Twierdza Palamidi
Z fortec górujących nad miastem bardziej imponująca jest twierdza Palamidi, znana także pod nazwą Palamedesa, zbudowana przez Wenecjan w latach 1711-1714. Założenie było genialne, bowiem na stromym zboczu wzgórza na różnych wysokościach wzniesiono osiem niezależnych bastionów połączonych ze sobą jedynie systemem fortyfikacji. Twierdza miała być nie do zdobycia, jednak wpadła w ręce Turków zaledwie rok po ukończeniu.
Na samą górę wiedzie 857 stopni. Gdy patrzy się z dołu, wspinający się mozolnie ludzie wyglądają jak mrówki wędrujące ku szczytowi mrowiska. Dopiero po powrocie do Polski doczytałam w przewodniku, że na szczyt, od drugiej strony można wygodnie wjechać autem!
Z góry rozpościera się fenomenalny widok na miasto i morze, a także na drugą z twierdz o nazwie Akronafplia znajdującą się nieco niżej na sąsiednim wzgórzu.
Twierdza Akronafplia
Akronafplia, czy też Akronauplia wzniesiona została w XIII w., w czasach bizantyjskich, miejscu starożytnego akropolu, czemu zawdzięcza nazwę. W kolejnych wiekach była rozbudowywana przez kolejne ludy, w których władaniu pozostawało miasto, najpierw przez Franków, następnie przez Wenecjan i wreszcie Turków, którzy twierdzę, podobnie jak tę w
Ioanninie, nazywali Its Kale, co oznacza zamek wewnętrzny. Służyła też celom wojskowym w czasie II wojny światowej. Duża część fortyfikacji ze śladami z wszystkich tych okresów zachowała się w dość dobrej kondycji do dzisiaj, jednak sama cytadela nie robi tak imponującego wrażenia i nie jest tak dobrze widoczna z miasta jak twierdza Palamidi, za to na wzgórzu mieści się luksusowy hotel, a część niezagospodarowanych fortyfikacji oddała się we władanie opuncji. I tu na szczyt można wjechać autem.
Twierdza Bourtzi
Jednak najbardziej charakterystycznym, ikonicznym wręcz widokiem Nauplionu jest maleńka wyspa, którą niemal w całości zajmuje zamek-twierdza Bourtzi. To też dzieło Wenecjan, jeszcze z czasów pierwszego panowania. Bastion powstał w 1473 r. dla ochrony miasta przed Turkami. Służył też jako więzienie, kwatera miejskiego kata, a w latach 1930-70 nawet jako luksusowy hotel! Dziś udostępniony jest do zwiedzania, z portu na wyspę kursują łódki.
Twierdzę można podziwiać także z ładnej promenady, przy której rosną palny i z której w głąb morza prowadzi grobla zakończona niewielkim placykiem z latarnią morską. Tu cumują kolorowe łodzie rybackie, suszą się sieci i przysiadają mewy. Najlepiej usiąść na schodzących ku wodzie stopniach i cieszyć się niespiesznym popołudniem w tym jednym z najładniejszych zakątków Europy.
Muzea w Nauplionie
Jeśli traficie tu w taką pogodę jak my, to alternatywą dla żmudnej wspinaczki może być wizyta w muzeum, a tych w Nauplionie nie brakuje!
Muzeum Archeologiczne
Jak już wspomniałam, muzeum zajmuje gmach weneckiego arsenału. Ekspozycja prezentuje jednak pozostałości czasów dużo bardziej odległych odkryte podczas wykopalisk archeologicznych w okolicach Nauplionu, ale także w innych częściach Peloponezu. Najcenniejszym zabytkiem jest kompletna mykeńska zbroja z brązu (z XIV w. p.n.e.), odnaleziona w 1960 r. w miejscowości Dendra w pobliżu Myken.
Muzeum Etnograficzne
Na ekspozycji zobaczyć można tradycyjne stroje ludowe, tkaniny i hafty z całej Grecji (pamiętacie unikatowy
haft karsaniko z Lefkady?), a także zabytkowe narzędzia i sprzęty.
Muzeum Wojny
Muzeum mieści się w budynku, w którym w latach 1829-31 funkcjonowała pierwsza w nowożytnej Grecji szkoła wojskowa. Zbiory obejmują pamiątki militarne od czasów powstania w 1821 r. aż do wojny domowej z 1947 r., m.in. umundurowanie, zdjęcia i oczywiście broń.
Muzeum Komboloi
Kojarzycie paciorki przypominające różaniec, które często można zobaczyć w rękach Greków, szczególnie mężczyzn? To komboloi. Nie mają funkcji religijnej. Ich zadaniem jest relaksować i masować zmęczone pracą dłonie. Nie do końca wiadomo, jaki jest ich rodowód. Jedna wersja wywodzi je z tradycji pasterskiej, gdzie opiekujący się stadami mężczyźni robili supełki na sznurach, inna zaś wiąże je z okupacją turecką, choć w islamie podobne koraliki związane są z wiarą, jak nasz różaniec.
W Nauplionie komboloi mają swoje muzeum. Kolekcja jest prywatna, ale udostępniona do zwiedzania.
Czy zatem warto wybrać Nauplion na jedno popołudnie, jako przystanek w drodze?
To jest miejsce, na które zdecydowanie trzeba poświęcić więcej czasu, przynajmniej dobę, a najlepiej 2-3 dni, by spokojnie wejść na obie twierdze, popłynąć na wyspę, a przy gorszej pogodzie odwiedzić także tutejsze muzea. Trochę grzechem jest traktować Nauplion jedynie jako miejsce na nocleg tranzytowy, ale mimo wszystko wolimy spędzić nawet jedną noc w tak malowniczym zakątku niż w bezdusznym motelu gdzieś przy autostradzie. Żal nam było wyjeżdżać zobaczywszy tak niewiele. Nauplion był moim marzeniem, dokąd 17 lat wcześniej po raz pierwszy postawiłam swoją stopę na Peloponezie. I... jest tym marzeniem dalej, bo czuję niedosyt. Do Nauplionu dołączyła niedawno również Monemvasia. I choć na moją podróżniczą bucket list co roku dopisuję kolejne greckie wyspy, to jednak coraz bardziej mam ochotę wrócić na Peloponez.
Jeśli planujecie wakacje w Grecji, szczególnie kontynentalnej, zajrzyjcie do Nauplionu koniecznie!