poniedziałek, 23 lipca 2018

Samochodem na Kithirę. I skąd w ogóle wziął się pomysł, by wakacje spędzić na tej akurat wyspie

2700 km w jedną stronę. To jak do tej pory najdłuższy dystans, jaki pokonaliśmy autem w czasie naszych wakacyjnych wojaży. I pomyśleć, że do grudnia 2016 r. nawet nie wiedziałam o istnieniu takiej wyspy! Bo to nie ja znalazłam Kithirę, ale ona znalazła mnie. Ktoś powie, że to myślenie magiczne. Przecież to ja poszłam wtedy na organizowane co roku w Warszawie targi Grecka Panorama, podczas których prezentują się hotele i przedstawiciele poszczególnych regionów Grecji (głównie Kreta), to ja wzięłam ze stoiska wyspy foldery, także w języku polskim i to ja od pierwszego wejrzenia zakochałam się w tych białych domkach nad brzegiem lazurowego morza. Przekładając to na marketing, połknęłam haczyk. Ja jednak lubię myślenie magiczne i będę trzymać się wersji, że był w tym palec boży.



Wtedy, w końcówce 2016 r. mieliśmy już zarezerwowany pobyt latem następnego roku na Lefkadzie, ale wiedziałam, że Kithira będzie następna. Przerażała mnie jedynie odległość. To ok. 500 km dalej niż jeździliśmy dotychczas. Jednak wyspa na tyle zajęła moje myśli, że wracając z Lefkady już zaczęliśmy się zastanawiać, czy na Kithirę lepiej lecieć samolotem, czy może jak co roku jechać samochodem. Nie CZY JECHAĆ, ale JAK JECHAĆ! I dalej, czy promem płynąć z Pireusu, czy z Neapoli/Neapolis na Peloponezie. Zawsze mam problem z zapisem greckich nazw geograficznych, bo zazwyczaj funkcjonuje kilka pisowni jednej i tej samej, choćby nazwy samej wyspy: Kithira, Kythira, czy może Kythera? Wracając jednak do miasta, z którego odpływa prom na wyspę, w nawigacji samochodowej trzeba wybrać Neapoli Voion, inaczej wyznaczy trasę do miasta Neapoli na północy Grecji. 

Bo po przeanalizowaniu wszystkich za i przeciw, zdecydowaliśmy się na samochód. Na Bałkany jeździmy już trochę na pamięć. Drogę do Grecji, czy Bułgarii przez kraje byłej Jugosławii podzieloną mamy na odcinki, opanowaną bazę noclegową. Postawiliśmy więc na sprawdzoną trasę dobrze nam już znaną z wcześniejszych podróży, którą częściowo pokonywaliśmy m.in w drodze na Korfu oraz na miejsca, w których już wcześniej się zatrzymywaliśmy. 



Kiedyś napisałam, że jakby nie planować, pierwszy nocleg i tak wypadnie na Węgrzech. A wcale nieprawda! W tym roku do pierwszego odcinka dorzuciliśmy kilkadziesiąt kilometrów (łącznie do tysiąca z hakiem) i dojechaliśmy do Suboticy w Serbii. To jedno z najprzyjemniejszych miast w tej części Europy, o bajkowej architekturze secesyjnej i nieco schowanych w jej cieniu ciekawych przykładach modernizmu. W zeszłym roku zatrzymaliśmy się tu w drodze powrotnej z Lefkady, żeby zwiedzić miasto. Tak, pamiętam, że wiszę Wam jeszcze ten wpis. Tym razem, po trzynastu godzinach jazdy, miałam po prostu ochotę usiąść przy jednym ze stolików na mojej ulubionej uliczce Korvina i upajać się błogim lenistwem pierwszego dnia wakacji. Chłopcy do towarzystwa wybrali fantastyczne burgery od FABRIKA burger bar.




Następnym przystankiem było Negotino w Macedonii. To również sprawdzony przez nas adres. Hotel Pamela, schludny, z niewielkim basenem, znajduje się na obrzeżach miasta, za to blisko autostrady. Gdy byliśmy tu po raz pierwszy, trzy lata temu, nie wynurzyliśmy się znad tego basenu ani na minutę. No bo co atrakcyjnego może być w przeciętnym macedońskim, postjugosłowiańskim miasteczku liczącym 13 tys. mieszkańców? To mniej więcej tyle, co podwarszawski Brwinów. Z punktu widzenia turystyki, to jedno z takich miejsc, o których mawia się, że nic tam nie ma, a jednak jak w soczewce skupia się w nim historia Bałkanów. Jest tu przyjemny deptak, pozostałość dzielnicy tureckiej, pełen knajpek, gdzie serwują sałatkę szopską i smażą soczyste mięsa na grillu, zaś samo miasto ma starożytny rodowód. W jego tkance poza wyraźnym śladem wspomnianych czasów panowania Imperium Osmańskiego, można znaleźć także architekturę pamiętającą Jugosławię. W okolicy zaś znajduje się kilka znanych macedońskich winnic (w samym Negotinie jest winnica Bovin). To spokojne miasteczko jest idealnym miejscem na postój w drodze. 







Po przekroczeniu granicy z Grecją i wjeździe na autostradę wiodącą w stronę Aten nawigacja samochodowa mówi: Jedź dalej trasą przez 446 km! Tylko, że po drodze do Nauplionu, gdzie zaplanowany mieliśmy ostatni nocleg, trzeba się zatrzymać jeszcze... siedemnaście (!) razy na bramkach z opłatami (w takich chwilach doceniam okresowe winiety kupowane przy wjeździe do innych państw) i zapłacić w sumie 50,30 euro za przejazd! W takich chwilach jeszcze bardziej doceniam np. słowackie winiety miesięczne za 14 euro! I zastanawiam się, czy samolot nie wyszedłby jednak taniej, szczególnie, że do samego portu w Neapoli były jeszcze dwie dodatkowe bramki i kolejne 4,80 euro do zapłaty (a podliczyłam tylko greckie autostrady w jedną stronę...).

Z konieczności musieliśmy wziąć jeden nocleg więcej niż zazwyczaj, po pierwsze ze względu na odległość, po drugie na "utratę" jednej godziny przy wjeździe do Grecji (zegarek przesuwa się godzinę do przodu), po trzecie zaś, w czerwcu na wyspę płynie tylko jeden prom dziennie z Neapoli (plus dwa razy w tygodniu z Pireusu). Tego dnia, gdy mieliśmy dojechać, odpływał o godz. 12:30. Przy dwóch noclegach na miejscu bylibyśmy dużo później.

Wybór Nauplionu nie był przypadkowy. To jedno z najładniejszych miasteczek na Peloponezie, które zawsze chciałam zobaczyć. Grzechem jest zostać tu tylko jeden dzień. To trochę jak lizanie lizaka przez papierek.  




Rano obudził nas deszcz dudniący o szyby. Już wieczorem niebo spowijały stalowe chmury. Tego dnia czekał nas ostatni górski odcinek przez Peloponez. W górach wpadliśmy w jeszcze gęściej padający deszcz i taką mgłę, że na tych krętych drogach jedynie nawigacja wskazywała, że przed nami jest zakręt i w którą stronę. Drogami płynęła woda spływająca z gór. Tak przywitał nas burzowy front o wdzięcznym imieniu Nefeli, który w tych dniach opanował niemal całą Grecję. Dotąd z nadawaniem imion kojarzyły mi się jedynie huragany w USA, tymczasem w Grecji tego typu zjawiska atmosferyczne nazywa się imionami mitologicznymi.






Gdy dotarliśmy do portu w Neapoli prom już czekał, choć mieliśmy jeszcze ok. 2 godz. do odpłynięcia. Niebo zaś przecinała błyskawica za błyskawicą, którym towarzyszyły niesione po tafli wody złowrogie grzmoty. Schowaliśmy się w niewielkiej kawiarence na nadbrzeżu i modliłam się, żeby prom w taką pogodę nie wypłynął, bo ja na niego za Chiny Ludowe nie wsiądę. I wtedy stał się cud! Dosłownie pół godziny przed odbiciem od brzegu przestało padać i zza chmur wyszło słońce! Tylko kałuże na plastikowych krzesełkach przypominały o niedawnej nawałnicy, ale co tam, spódnica przecież się wysuszy!



Prom Neapoli-Kithira dla samochodu, dwóch osób dorosłych i dzieci w wieku 8 i 10 lat to koszt 81 lub 88 euro w jedną stronę. Różnica wynika z tego, że bilet ulgowy przysługuje dziecku do lat 10 i tylko od sprzedawcy zależy, jak policzy za dziesięciolatka. Nasz wydoroślał w drodze powrotnej ;-) Niestety nie ma możliwości zakupu biletów w obie strony od razu ze zniżką jak to miało miejsce w przypadku promów na Korfu. Cóż, i tak jest tylko jeden przewoźnik na tej trasie...



Wyspa przywitała nas słońcem, choć potem jeszcze przez pierwsze dwa dni pogoda była w kratkę, a grecka telewizja w kółko pokazywała wodę płynącą drogami w różnych częściach kraju i lokalne podtopienia.



Na miejsce wypoczynku wybraliśmy jeden z dwóch głównych kurortów na Kithirze, miejscowość o nazwie Agia Pelagia na północy wyspy. Brałam pod uwagę także Kapsali na południu, jednak to Agia Pelagia oferowała większy wybór apartamentów, ale Kithira nie jest dużą wyspą, z północy na południe jest ok. 30 km, więc każde z tych miejsc może być dobrą bazą wypadową do różnych jej zakątków. Przez jedenaście dni zdążyliśmy i poleniuchować na bardzo różnych, ale pięknych plażach, i pozwiedzać, i wybrać się na kilka pieszych wędrówek, bo Kithira polecana jest także miłośnikom trekkingów. I muszę przyznać, że intuicja mnie nie zawiodła. To wyspa, której nie można nie pokochać od pierwszego wejrzenia, nawet, jeśli tym pierwszym wejrzeniem jest zdjęcie z reklamowego folderu! W najbliższym czasie, w kolejnych wpisach, postaram się pokazać Wam najpiękniejsze miejsca na Kithirze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz