Pierwsza połowa lutego, trzy kolejne lata, tfu... trzy kolejne zimy i jedno urocze górskie miasteczko. Jak to jest z tym trafieniem w pogodę? Co lepsze: siarczyste mrozy, tony śniegu, czy ciepełko, że aż wszystko płynie? Jeśli w planach ma się narty, jak w naszym przypadku, to trzeci wariant odpada, a w dwóch pozostałych jakoś trzeba sobie radzić. W końcu na aurę i tak nie mamy wpływu, a w ciągu trzech kolejnych sezonów trafiły nam się wszystkie trzy możliwości.
2012 r.
Właściwie nie wiem, skąd wziął się pomysł, żeby jechać do Tylicza. Chyba po prostu szukaliśmy spokojnego miejsca, żeby bez tłumów zacząć uczyć Andrzeja jeździć na nartach. Tylicz Ski okazał się idealny dla początkującego dziecka. Zresztą tłoku na stoku nie było, bo dni były wyjątkowo mroźne. Temperatura spadała nawet do -33 stopni, ale śniegu nie brakowało. Andrzej jeździł wytrwale, a dwuletni wówczas Jerzyk docierając tylko na stok, małą rączką wskazywał od razu na karczmę przy wyciągu: tam! A tam był kominek i gorąca herbata...
Tylicz sąsiaduje z Krynicą i choć wówczas staraliśmy się uciec od kurortów, to jednak grzechem byłoby nie zajrzeć do "polskiego Davos", choćby w poszukiwaniu restauracji o nieco wyższym standardzie niż te nieliczne, które oferował Tylicz. Na długie spacery było zbyt zimno, jednak nie mogłam odmówić sobie przechadzki zboczami Góry Parkowej wzdłuż zabytkowego przedwojennego toru saneczkowego. Tak naprawdę chciałam sprawdzić, czy wciąż działa tu Galeria Korab Andrzeja Piszczka, która wiele lat temu mieściła się w jednym z drewnianych domków (sędziowskich?) w dolnej części toru. Można tam było zarówno obejrzeć prace artysty, jak i napić się grzanego piwa po łemkowsku (z wiśniówką i siedmioma rodzajami przypraw), którego po raz pierwszy spróbowałam właśnie tam, jeszcze w czasach studenckich. Wówczas w uzdrowisku praktycznie nie było lokali dla młodych ludzi, co najwyżej czynne do 22:00 dancingi dla kuracjuszy. W Galerii można było posłuchać gawęd artysty, pogłaskać kota, a przed lokalem obejrzeć rzeźby lodowe. Niestety nie znalazłam już tego uroczego i dla mnie sentymentalnego miejsca. Stylowe domki stały puste niszczejąc.
Sam tor powstał w 1929 r. według projektu kap. inż. Romana Loteczko. Początkowo można było rozwijać na nim prędkość do 58 km/h, a po modernizacji w latach 1937-38 już do 90-100 km/h. Posiadał aż 23 wiraże, ze słynną "Luną" na czele. Był bardzo zaawansowany technicznie - w całości oświetlony i objęty łącznością radiową, z własną siecią hydrantów i parawanami osłaniającymi najbardziej nasłonecznione miejsca. Był bardzo nowoczesny jak na ówczesne czasy, dziś niestety jest już właściwie zabytkiem, choć przy odpowiednich warunkach pogodowych częściowo nadal jest używany. Czuję dreszcze na samą myśl o takiej przejażdżce, bo miejscami rynna jest niemal pionowo nachylona do powierzchni!
2013 r.
W zeszłym roku zatrzymaliśmy się już w samej Krynicy. Temperatury były dodatnie, za to śnieg nas prawie zasypał! W mieście ciężko było zaparkować samochód z powodu białych mas zalegających na poboczach i chodnikach po przejazdach pługów odśnieżających. Jednym z pierwszych obrazków, jaki zobaczyliśmy po wjeździe do centrum miasteczka, był zaparkowany samochód, pod którym osunął się śnieg i pojazd wisiał przechylony groźnie na skraju osuwiska, a Straż Pożarna robiła, co mogła, by go postawić na czterech kołach.
Były takie dni, że ratraki na stoku nie dawały sobie rady i pan obsługujący wyciąg dziecięcy na Słotwinach sugerował, żebyśmy odpuścili lekcje Andrzeja, bo i tak nic z tego nie będzie, a on miał świetną zabawę przewracając się w świeży, kopny śnieg. Nad stokiem zaś wisiała mgła sprawiając, że wyciąg zdawał się jechać w nieznane. Za to widoki ponad mgłą bezcenne!
Bulwary Dietla wyglądały przeuroczo otulone białym puchem. To chyba była najbardziej malownicza zima ze wszystkich, które spędziłam w górach. Może dlatego też, że Krynica jest chyba najładniejszym ze wszystkich polskich kurortów, choć zabytkowa drewniana architektura przeplata się tu z sanatoryjną infrastrukturą rodem z PRL-u, bardziej lub mniej udaną. Jednym z najbardziej charakterystycznych gmachów jest przeszklona modernistyczna pijalnia wód mineralnych wzniesiona w latach 1969–1971 według projektu Stanisława Spyta i Zbigniewa Mikołajewskiego, która budzi bardzo skrajne emocje. Nie umiem być obiektywna, bo jestem fanką takiej architektury, zresztą pijalnia była dla mnie w tym miejscu od zawsze (miałam 15 lat, gdy odwiedziłam Krynicę po raz pierwszy) i nie umiem wyobrazić sobie miasteczka bez niej. Fakt, że wnętrze trąci już nieco myszką, ale te wszystkie palmy i fikusy sprawiają, że można poczuć się jak w oranżerii, podczas, gdy na zewnątrz sypie śnieg. Uwielbiam też trójwymiarową mozaikę, która pokrywa zewnętrzne ściany sali koncertowej wewnątrz budynku. Została zaprojektowana przez Krystynę Zgud-Strachocką (nosi tytuł "Żywy mur"), zaś wykonana została w zakładzie w Mielcu. Jej szkliwa natomiast opracowano w krakowskiej AGH.
Bulwary Dietla to moja ulubiona część Krynicy. Położone w zagłębieniu między Górą Parkową, a ruchliwą drogą przecinającą miasto, są oazą spokoju pełną zieleni i sztuki, bo gdzieniegdzie zobaczyć można poustawiane na trawnikach rzeźby (chyba, że całkiem przykrył je śnieg). To tu znajdują się Stare i Nowe Łazienki Mineralne, to tu można skosztować wód mineralnych. Tu jest centrum uzdrowiska, choć jak na ścisłe centrum panuje tu niezwykły spokój, a bulwary z roku na rok ładnieją.
2014 r.
Bieżący rok przyniósł dodatnie temperatury, odwilż i deszcz. Aura zmieniała się z dnia na dzień. Gdy przyjechaliśmy, leżały jeszcze resztki śniegu, ale z każdym kolejnym było go jednak coraz mniej i nawet jeśli padał w nocy, to topił się w promieniach porannego słońca. Wreszcie deszcz zmył prawie wszystko.
W Krynicy dużo zmian. Dalej trwa zagospodarowywanie Bulwarów Dietla. Powstały schludne drewniane budki, do których przeniesiono kramy z pamiątkami. Modernistyczna pijalnia wód mineralnych przechodzi totalny lifting. I choć remont ma potrwać jeszcze do sierpnia, już widzę, że nie będą to zmiany na lepsze. Z elewacji zniknął metalowy abstrakcyjny detal, który był moim zdaniem integralnym elementem budynku tak charakterystycznym dla czasów, w których pijalnia została zbudowana (czy zniknął bezpowrotnie okaże się pewnie dopiero za jakiś czas). Na szczęście czerwone mozaiki, które zdobiły wnętrze hali wrócą po remoncie. Będą zdobiły stanowiska z kranami z wodą mineralną. Modernizacje budynków użyteczności publicznej są niezbędne, jednak nie powinno się zbytnio ingerować w ich pierwotny wygląd. Niestety większość powojennej architektury nie jest objęta ochroną jako zabytki, a nawet mówi się często o wyburzaniu budynków z czasów PRL-u, bo niby szpecą. Nad losem krynickiej pijalni debatowano wielokrotnie. Na razie najwyraźniej nie zostanie zburzona. Zwolennicy jej unicestwienia twierdzili, że nie pasuje do zabytkowej zabudowy uzdrowiska. Myślę, że pasuje nie mniej niż Sanatorium Nowy Dom Zdrojowy, jedna z tutejszych pereł modernizmu dwudziestolecia międzywojennego. Zabudowa Krynicy jest eklektyczna jak większości polskich miast, warto jednak chronić architekturę wszystkich epok. W ubiegłym roku do rejestru zabytków trafił międzywojenny budynek Sanatorium Patria - wzniesiony w 1933 r. jako luksusowy pensjonat przez sławnego tenora Jana Kiepurę wg projektu Bohdana Pniewskiego.
Mam nadzieję, że gdy przyjadę do Krynicy następnym razem, dalej będzie to to samo kameralne uzdrowisko, w którym wszystkie style architektonicznie tworzą harmonijny układ pokazujący jak na przestrzeni lat zmieniało się w Polsce myślenie na temat architektury i przestrzeni miejskiej.
2012 r.
Właściwie nie wiem, skąd wziął się pomysł, żeby jechać do Tylicza. Chyba po prostu szukaliśmy spokojnego miejsca, żeby bez tłumów zacząć uczyć Andrzeja jeździć na nartach. Tylicz Ski okazał się idealny dla początkującego dziecka. Zresztą tłoku na stoku nie było, bo dni były wyjątkowo mroźne. Temperatura spadała nawet do -33 stopni, ale śniegu nie brakowało. Andrzej jeździł wytrwale, a dwuletni wówczas Jerzyk docierając tylko na stok, małą rączką wskazywał od razu na karczmę przy wyciągu: tam! A tam był kominek i gorąca herbata...
Tylicz sąsiaduje z Krynicą i choć wówczas staraliśmy się uciec od kurortów, to jednak grzechem byłoby nie zajrzeć do "polskiego Davos", choćby w poszukiwaniu restauracji o nieco wyższym standardzie niż te nieliczne, które oferował Tylicz. Na długie spacery było zbyt zimno, jednak nie mogłam odmówić sobie przechadzki zboczami Góry Parkowej wzdłuż zabytkowego przedwojennego toru saneczkowego. Tak naprawdę chciałam sprawdzić, czy wciąż działa tu Galeria Korab Andrzeja Piszczka, która wiele lat temu mieściła się w jednym z drewnianych domków (sędziowskich?) w dolnej części toru. Można tam było zarówno obejrzeć prace artysty, jak i napić się grzanego piwa po łemkowsku (z wiśniówką i siedmioma rodzajami przypraw), którego po raz pierwszy spróbowałam właśnie tam, jeszcze w czasach studenckich. Wówczas w uzdrowisku praktycznie nie było lokali dla młodych ludzi, co najwyżej czynne do 22:00 dancingi dla kuracjuszy. W Galerii można było posłuchać gawęd artysty, pogłaskać kota, a przed lokalem obejrzeć rzeźby lodowe. Niestety nie znalazłam już tego uroczego i dla mnie sentymentalnego miejsca. Stylowe domki stały puste niszczejąc.
Sam tor powstał w 1929 r. według projektu kap. inż. Romana Loteczko. Początkowo można było rozwijać na nim prędkość do 58 km/h, a po modernizacji w latach 1937-38 już do 90-100 km/h. Posiadał aż 23 wiraże, ze słynną "Luną" na czele. Był bardzo zaawansowany technicznie - w całości oświetlony i objęty łącznością radiową, z własną siecią hydrantów i parawanami osłaniającymi najbardziej nasłonecznione miejsca. Był bardzo nowoczesny jak na ówczesne czasy, dziś niestety jest już właściwie zabytkiem, choć przy odpowiednich warunkach pogodowych częściowo nadal jest używany. Czuję dreszcze na samą myśl o takiej przejażdżce, bo miejscami rynna jest niemal pionowo nachylona do powierzchni!
2013 r.
W zeszłym roku zatrzymaliśmy się już w samej Krynicy. Temperatury były dodatnie, za to śnieg nas prawie zasypał! W mieście ciężko było zaparkować samochód z powodu białych mas zalegających na poboczach i chodnikach po przejazdach pługów odśnieżających. Jednym z pierwszych obrazków, jaki zobaczyliśmy po wjeździe do centrum miasteczka, był zaparkowany samochód, pod którym osunął się śnieg i pojazd wisiał przechylony groźnie na skraju osuwiska, a Straż Pożarna robiła, co mogła, by go postawić na czterech kołach.
Były takie dni, że ratraki na stoku nie dawały sobie rady i pan obsługujący wyciąg dziecięcy na Słotwinach sugerował, żebyśmy odpuścili lekcje Andrzeja, bo i tak nic z tego nie będzie, a on miał świetną zabawę przewracając się w świeży, kopny śnieg. Nad stokiem zaś wisiała mgła sprawiając, że wyciąg zdawał się jechać w nieznane. Za to widoki ponad mgłą bezcenne!
Bulwary Dietla wyglądały przeuroczo otulone białym puchem. To chyba była najbardziej malownicza zima ze wszystkich, które spędziłam w górach. Może dlatego też, że Krynica jest chyba najładniejszym ze wszystkich polskich kurortów, choć zabytkowa drewniana architektura przeplata się tu z sanatoryjną infrastrukturą rodem z PRL-u, bardziej lub mniej udaną. Jednym z najbardziej charakterystycznych gmachów jest przeszklona modernistyczna pijalnia wód mineralnych wzniesiona w latach 1969–1971 według projektu Stanisława Spyta i Zbigniewa Mikołajewskiego, która budzi bardzo skrajne emocje. Nie umiem być obiektywna, bo jestem fanką takiej architektury, zresztą pijalnia była dla mnie w tym miejscu od zawsze (miałam 15 lat, gdy odwiedziłam Krynicę po raz pierwszy) i nie umiem wyobrazić sobie miasteczka bez niej. Fakt, że wnętrze trąci już nieco myszką, ale te wszystkie palmy i fikusy sprawiają, że można poczuć się jak w oranżerii, podczas, gdy na zewnątrz sypie śnieg. Uwielbiam też trójwymiarową mozaikę, która pokrywa zewnętrzne ściany sali koncertowej wewnątrz budynku. Została zaprojektowana przez Krystynę Zgud-Strachocką (nosi tytuł "Żywy mur"), zaś wykonana została w zakładzie w Mielcu. Jej szkliwa natomiast opracowano w krakowskiej AGH.
Bulwary Dietla to moja ulubiona część Krynicy. Położone w zagłębieniu między Górą Parkową, a ruchliwą drogą przecinającą miasto, są oazą spokoju pełną zieleni i sztuki, bo gdzieniegdzie zobaczyć można poustawiane na trawnikach rzeźby (chyba, że całkiem przykrył je śnieg). To tu znajdują się Stare i Nowe Łazienki Mineralne, to tu można skosztować wód mineralnych. Tu jest centrum uzdrowiska, choć jak na ścisłe centrum panuje tu niezwykły spokój, a bulwary z roku na rok ładnieją.
2014 r.
Bieżący rok przyniósł dodatnie temperatury, odwilż i deszcz. Aura zmieniała się z dnia na dzień. Gdy przyjechaliśmy, leżały jeszcze resztki śniegu, ale z każdym kolejnym było go jednak coraz mniej i nawet jeśli padał w nocy, to topił się w promieniach porannego słońca. Wreszcie deszcz zmył prawie wszystko.
W Krynicy dużo zmian. Dalej trwa zagospodarowywanie Bulwarów Dietla. Powstały schludne drewniane budki, do których przeniesiono kramy z pamiątkami. Modernistyczna pijalnia wód mineralnych przechodzi totalny lifting. I choć remont ma potrwać jeszcze do sierpnia, już widzę, że nie będą to zmiany na lepsze. Z elewacji zniknął metalowy abstrakcyjny detal, który był moim zdaniem integralnym elementem budynku tak charakterystycznym dla czasów, w których pijalnia została zbudowana (czy zniknął bezpowrotnie okaże się pewnie dopiero za jakiś czas). Na szczęście czerwone mozaiki, które zdobiły wnętrze hali wrócą po remoncie. Będą zdobiły stanowiska z kranami z wodą mineralną. Modernizacje budynków użyteczności publicznej są niezbędne, jednak nie powinno się zbytnio ingerować w ich pierwotny wygląd. Niestety większość powojennej architektury nie jest objęta ochroną jako zabytki, a nawet mówi się często o wyburzaniu budynków z czasów PRL-u, bo niby szpecą. Nad losem krynickiej pijalni debatowano wielokrotnie. Na razie najwyraźniej nie zostanie zburzona. Zwolennicy jej unicestwienia twierdzili, że nie pasuje do zabytkowej zabudowy uzdrowiska. Myślę, że pasuje nie mniej niż Sanatorium Nowy Dom Zdrojowy, jedna z tutejszych pereł modernizmu dwudziestolecia międzywojennego. Zabudowa Krynicy jest eklektyczna jak większości polskich miast, warto jednak chronić architekturę wszystkich epok. W ubiegłym roku do rejestru zabytków trafił międzywojenny budynek Sanatorium Patria - wzniesiony w 1933 r. jako luksusowy pensjonat przez sławnego tenora Jana Kiepurę wg projektu Bohdana Pniewskiego.
Mam nadzieję, że gdy przyjadę do Krynicy następnym razem, dalej będzie to to samo kameralne uzdrowisko, w którym wszystkie style architektonicznie tworzą harmonijny układ pokazujący jak na przestrzeni lat zmieniało się w Polsce myślenie na temat architektury i przestrzeni miejskiej.
Krynica najpiękniejsza jest zimą:) Super zdjęcia!
OdpowiedzUsuńDziękuję. Też wolę Krynicę zimą, nie tylko z powodu nart. Latem jest za dużo klombów, których szczerze nie znoszę.
Usuń