niedziela, 31 lipca 2016

Warszawa przyłapana... w lipcu 2016

Odliczam już dni do urlopu, chociaż jeden w zasadzie już miałam. Taki od dzieci i garów, z drinkami pod palmą! I wcale nie wyjeżdżałam z Warszawy. Tak, tak to jest możliwe także w Warszawie! Wystarczy wysłać dzieci z dziadkami na wakacje, a palmę mamy na rondzie de Gaulle’a! I dwa tygodnie na to, aby na cały następny rok nasycić się knajpami, drink barami i nocnym życiem stolicy. Ale wracając do drinków, niemal vis à vis palmy, w dawnym budynku KC, potem Giełdy Papierów Wartościowych, ulokowało się kilka fajnych, nowoczesnych barów. Wybraliśmy na początek ten najbliżej palmy, Zamieszanie, w którym ponad bar wznosi się... palma z butelek. Te, które tworzą pień (brązowe, głównie whiskey), są pełne i służą barmanom, liście zaś wykonano z zielonych pustych butelek. Z okna na piętrze widać wspomnianą palmę na rondzie, instalację z 2002 r. autorstwa Joanny Rajkowskiej pt. Pozdrowienia z Alej Jerozolimskich, wzbudzającą wśród Warszawiaków rozmaite emocje (nigdy nie byłam jej szczególną fanką), ale która ostatecznie chyba zadomowiła się w krajobrazie Warszawy.





Drinki drinkami, ale wypadałoby też coś zjeść, skoro podczas nieobecności najmłodszych nie chce się gotować w domu. Idealny na lipcowy wieczór jest weekendowy Nocny Market, który anonsowałam już w poprzednim miesiącu. Miejsce niepowtarzalne w skali Warszawy. Na nieczynnym peronie dworca Warszawa Główna, na tyłach Muzeum Kolejnictwa w czerwcu powstała inicjatywa nawiązująca do Targów Śniadaniowych, ale dająca możliwość nocnej wyżerki. I to nie byle jakiej, bo swoje stoiska ma kilka modnych restauracji. Królują burgery i rozmaite kanapki oraz kuchnia orientalna, ale to street food w doskonałym wydaniu. Większość wystawców ma własne budki, ale jest także kilka food trucków. I o ile jedzenie cenami nie zabija, to alkohole są raczej drogie (niszowe piwa w butelkach - 15 zł, butelka wina - ok. 100 zł), ale punkty, gdzie można kupić alkohol są tak naprawdę dwa: bar Oddychaj i jedno z restauracyjnych stoisk. Wszystko skąpane w kolorowym świetle neonów zainstalowanych przy daszkach peronów oraz nad stanowiskiem DJ-a, który serwuje muzykę "na żywo" sprawiając, że miejsce ma charakter jednej wielkiej imprezy. Dla mnie bomba, choć ludzi mnóstwo, co tylko dowodzi tego, że takich miejsc jest wciąż w Warszawie za mało.








Turystów w tych wakacyjnych miesiącach w Warszawie jest mnóstwo, w dużym stopniu z powodu Światowych Dni Młodzieży. Jest lato, nic dziwnego, że ludzie chcą się bawić. Nie tylko zresztą w Polsce. We Francji także, szczególnie, gdy przypada narodowe święto. To nie jest czas, by zginąć pod kołami rozpędzonej ciężarówki. Pałac Kultury i Nauki znów świecił dla Francji, dla Nicei po kolejnym zamachu terrorystycznym w tym kraju, choć mam wrażenie, że ataki robią już na nas coraz mniejsze wrażenie. Szok jest chwilowy i mało kto zmienia profilowe na Fejsie na francuską flagę. Obojętniejemy, podczas gdy każdego niemal dnia media trąbią a to o Nicei, a to o Monachium, a to o innych miastach Francji, czy Niemiec...



W ramach preludium do tegorocznych bałkańskich wakacji wybraliśmy się do Yugo - stosunkowo nowego baru serwującego dania kuchni tego regionu. Zawsze powtarzam, że zazdroszczę Amerykanom tego typu miejsc, niewielkich barków z kuchniami z różnych stron świata. Yugo ma nowoczesny wystrój, krzesła mają kolorowe obicia, a ściany zdobią neony (z nazwą lokalu oraz mapą Jugosławii, na której gwiazdkami zaznaczono stolice dawnych republik, obecnie niepodległych krajów) oraz plakaty z epoki reklamujące turystyczne walory Jugosławii, a także hotelowe naklejki. Do tego klasyczne przysmaki kuchni bałkańskiej - sałatka szopska, pljeskavica i cevapcici (wszystko pyszne) oraz piwo Zastava warzone specjalnie dla lokalu (a pod sufitem oryginalny samochód Zastava Yugo). Wszystko to, za co kocham Bałkany.




Dałam drugą szansę ZOO Marketowi. Właściwie to chciałam obejrzeć nową, praską Gablotkę Mirelli von Chrupek, nawiązującą do lokalizacji bazarku naprzeciwko wybiegu dla niedźwiedzi. Tym razem stoisk było więcej, grała muzyka i znalazłam nawet takie relikty PRL-u jak oryginalne papierosy z tamtej epoki. Pamiętam jeszcze jak moi rodzice je palili, choć z nikotynowego nałogu wyrwali się już ze dwadzieścia lat temu. Jednak znowu nie poczułam entuzjazmu do tego miejsca. Nie wiem, w czym rzecz, bo idea targowiska w używanymi rzeczami, szczególnie mającymi swój rodowód w Polsce Ludowej bardzo mi się podoba, a jednak klimat nie ten. Właściwie chodzi chyba o brak klimatu, zawieszenie między targiem staroci a garażówką. Dla mnie wciąż jest tam nijak. Może potrzeba jeszcze więcej czasu, żeby się wszystko rozkręciło. Mimo wszystko mocno kibicuję temu przedsięwzięciu.





W Gablotce Mirelli przy Marszałkowskiej wystój też zmienił się na letni. Ekspozycja nosi tytuł Głębiny. Przedstawia rafę i meduzy, ale kolory są pastelowe, delikatne i nawet ciężko było je sfotografować. To chyba najbardziej subtelna ze wszystkich dotychczasowych odsłon Gablotki.





Moje poranne spacery zaprowadziły mnie także do dawnej fabryki Norblina na Woli. I tym razem wcale nie na Biobazar, ale w poszukiwaniu nowej koronki NeSpoon. Na szczęście dostałam dość dobre wytyczne od autorki, gdzie mam szukać, bo wcale nie było łatwo. Dawne zabudowania fabryczne, między nimi restauracyjne stoliki, skąpane były w ciszy i pierwszych promieniach słońca. Byłam zupełnie sama. Koronka na metalowym słupie, na tle czerwonych cegieł idealnie komponuje się z industrialną zabudową Norblina. I właśnie w tym miejscu zrozumiałam, dlaczego nie mogę odnaleźć się na ZOO Markecie. Chodzi o miejsce! Placyk naprzeciwko miśków jest zwyczajny, bezduszny. Norblin, nawet o 7:00 rano, gdy wszystko jest jeszcze nieczynne, ma ducha miejsca, genius loci, który sprawia, że jest tam wyjątkowo. Zresztą podobnie jak wspomniany Nocny Market na dworcowym peronie. A może ja po prostu jestem z tej strony Wisły...




A Rotunda... Cóż, z lipcem kojarzy mi się raczej bitwa pod Grunwaldem, a nie pod Kłuszynem (ani tym bardziej z powstaniem jednostki GROM) i muszę przyznać, że gdyby data nie była podana na płachcie, musiałabym sięgnąć do nieużywanych od licealnych czasów pokładów pamięci, żeby sobie przypomnieć kiedy to było i z kim. I jakoś mam wrażenie, że nie do końca chodziło o lekcję historii. Czy jutro mogę liczyć na hołd dla Powstańców Warszawskich?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz