sobota, 9 lipca 2016

Wkra, czyli kajakowa sobota

Zostaliśmy sami... Chłopaki pojechali z dziadkami na wakacje i aż chciałoby się wyskoczyć do centrum posiedzieć gdzieś, ale Warszawa z powodu najazdu uczestników szczytu NATO jest nieco sparaliżowana: większa część Śródmieścia, kawałek Woli i Pragi wyłączone z ruchu, zakazy parkowania itp. Skoro nie można do miasta, to najlepiej ewakuować się za miasto. Na przykład, na kajaki. Odkąd zostałam mamą aktywny wypoczynek jest mi niemal obcy, a na kajakach nie pływałam od czasów studenckich, ale od ubiegłego roku dojrzewał we mnie pomysł spędzenia na wodzie chociaż jednego dnia. Na taki jednodniowy spływ idealnie nadaje się Wkra oddalona od Warszawy o jakieś 50 km.



Mało jednak brakowało, a zrezygnowalibyśmy. Od rana niebo spowijały ciemne chmury. Nie odstraszyły nas jednak, ale gdy dojechaliśmy do Pomiechówka, zaczęło padać. Najpierw małe krople, potem większe i rozpadało się na dobre. Usiedliśmy w barze przy plaży, zamówiłam kawę i postanowiliśmy przeczekać. Pół godziny później nie dość, że już nie padało, to jeszcze zza chmur zaczęły pokazywać się kawałki błękitnego nieba. Nie byłam przekonana, czy powinniśmy płynąć, ale mieliśmy przecież kurtki przeciwdeszczowe, no i godzinę jechaliśmy z Warszawy - przecież nie po to, żeby się napić kawy w Pomiechówku! Decyzja zapadła: płyniemy! Możliwości spływu Wkrą jest bardzo wiele, my wybraliśmy dystans ok. 18 km przewidziany na cztery godziny. Z wypożyczalni zawieziono nas do Borkowa, skąd już rzeką wracaliśmy do Pomiechówka. Byłam zaskoczona, że mimo niezbyt zachęcającej rano pogody sporo osób postanowiło spędzić sobotę w kajaku.



Rozpogodziło się na dobre. Świeciło słońce, a wiatr przeganiał postrzępione obłoczki i te nieco bardziej groźnie wyglądające chmury. Wkra na tym odcinku jest płytka i spokojna, płynie się nią leniwie. Właściwie można używać wioseł tylko po to, by kajak utrzymywał właściwy kurs, a prąd sam niesie go do przodu. Krajobraz nieco monotonny, ale soczysta zieleń lasów i łąk położonych na obu brzegach daje oczom wytchnienie. Kajakarzom towarzyszą kaczki, perkozy, czasem nad głowami przeleci czapla, jednak dziś nie miałam ze sobą aparatu, który nadawałby się do fotografowania ptaków.






Gdzieniegdzie widać zabudowania, głównie letnie domy, ale są i normalne gospodarstwa, a nad rzeką pasą się krowy i kozy. Są też bary serwujące potrawy z grilla, ale jak ma się własny prowiant, to lepiej zatrzymać się gdzieś przy brzegu, bo miejsc do biwakowania jest sporo.







Gdy do końca spływu pozostał nam zaledwie kilometr, znów pojawiły się czarne chmury i zaczęło padać, ale na szczęście tym razem tylko przez chwilę. 



W domu ze zdziwieniem zobaczyłam, że dość mocno się opaliliśmy! Cieszę się, że mimo wszystko nie zrezygnowaliśmy ze spływu. Dzień spędzony aktywnie, zamiast siedzieć gdzieś w restauracji, czy kawiarni w Warszawie, dał mi zastrzyk bardzo pozytywnej energii. I choć na dłoniach mam otarcia od wioseł i bolą mnie ręce, to jednak warto było się nieco zmęczyć, ale pobyć na powietrzu, blisko natury. Poczułam się bardzo wakacyjnie, choć do urlopu jeszcze prawie miesiąc. I już myślę o kolejnych spływach. Następna będzie Pilica.

(foto: iza & pwz)

2 komentarze:

  1. U nas na Warmii okazji do popływania kajakami wiele, ale nie wiem czy kiedykolwiek przełamie strach przed takim spływem :-/ Fajny rodzinny wypad, dobrze, że nie zrezygnowaliście. Powodzenia przy następnych spływach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma się czego bać! Znajdź tylko taką rzekę jak Wkra - płytką, szeroką i spokojną, dla początkujących kajakarzy i rodzin z dziećmi. Taki spływ jest bardzo relaksujący i można fajnie spędzić dzień na łonie natury.

      Usuń