środa, 31 stycznia 2018

Warszawa przyłapana... w styczniu 2018

Miałam dziewięć lat, tyle ile mój starszy syn skończył w ubiegłym roku. Była zima, zupełnie jak teraz, a do Zachęty dłuuuuga kolejka. Trzeba było swoje odstać, żeby na przełomie 1986/87 r. zobaczyć głośną wówczas wystawę "4xParyż. Paris en quatre temps 1913-1972". Pamiętam rzeźbę/instalację w formie przezroczystego naczynia, do którego przez specjalne gumowe rękawice można było włożyć ręce i podnieść jedną ze znajdujących się wewnątrz kul, a one w zależności od położenia raz świeciły się, raz gasły. Nie pamiętam autora ani tytułu. Od tamtej wystawy minęło trzydzieści lat, a ja wciąż mam ją przed oczami. To było coś zupełnie nowego, nie poważne płótna wiszące na muzealnych ścianach, czy szable z minionych wojen, to była sztuka angażująca zmysły, przede wszystkim wzrok, ale także dotyk, czy słuch, sztuka trójwymiarowa, dzieła, których kształt i kolor zależały od kąta patrzenia, sztuka, która moje dziecięce postrzeganie plastyki wywróciła do góry nogami. 





Gdy w listopadzie ubiegłego roku w Muzeum Sztuki Nowoczesnej (nad Wisłą) otwarto wystawę "Inny Trans-Atlantyk. Sztuka kinetyczna i op-art w Europie Wschodniej i Ameryce Łacińskiej w latach 50. – 70." ucieszyłam się jak to dziecko, którym byłam trzy dekady wcześniej. Ciekawe, że op-art w tej części Europy powstał w opozycji do trendów królujących wówczas w sztuce w zachodniej części kontynentu. Teraz znów mogłam swoim zmysłom zafundować prawdziwą ucztę, bo to była zdecydowanie jedna z najlepszych ekspozycji, na jakich ostatnio byłam! Można na niej zobaczyć m.in. instalację z nylonowych linek ciekawie załamującą światło, obraz Milana Dobeša "Cel", od patrzenia na który może zakręcić się w głowie (ponoć w czasie inwazji wojsk Układu Warszawskiego na Czechosłowację w 1968 r. radzieccy żołnierze ustawili przy nim wartę w jednej z praskich galerii, podejrzewając, że to radar...), czy też geometryczne prace Henryka Stażewskiego. Wystawę można oglądać jeszcze do 11 lutego, potem pojedzie do Moskwy, następnie do São Paulo.





Rzutem na taśmę poszłam zobaczyć także nową stałą Galerię Wzornictwa Polskiego w Muzeum Narodowym. Ludzi póki co jeszcze sporo, bo ekspozycja dla zwiedzających dostępna jest od połowy grudnia. Zaaranżowana jest w sposób nowoczesny i przekrojowo pokazuje style w sztuce użytkowej począwszy od przełomu XIX i XX w. aż po współczesne inspiracje. Niestety całość musiała się zmieścić w jednym pomieszczeniu, więc wybór jest bardzo skromy, ogranicza się do sztandarowych przykładów mebli, tkanin, figurek, porcelany, szkła, ale także pokazuje znakomitą biżuterię z lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, czy ubrania z Hofflandu, którego ostatnie podrygi jeszcze pamiętam. Jedynym mankamentem jest to, że opisy poszczególnych eksponatów nie znajdują się przy nich, ale trzeba nosić ze sobą książeczkę, w której się znajdują. Jest to o tyle kłopotliwe, że przy tak dużej liczbie odwiedzających, tych książeczek jest zwyczajnie za mało i dla nas już nie starczyło, więc w zakamarkach własnej pamięci musiałam szukać nazwisk twórców. 




Pozostanę jeszcze w temacie wzornictwa drugiej połowy XX w., bowiem w Al. Jerozolimskich kształtów nabrał już budynek wzniesiony na szkielecie dawnego Smyka. Wygląda... jak stary Smyk! A jednak budynek budzi mnóstwo kontrowersji. Pojawiły się opinie, że to rekonstrukcja, czy nawet wydmuszka, ponieważ nowy gmach z przeznaczeniem głównie na biura, z częścią sklepowo-usługową mającą zająć dwa piętra, wzniesiony został praktycznie od nowa. Oryginalny został jedynie szkielet konstrukcji. A mimo to inwestor dołożył starań, by nowy budynek, przynajmniej jego "stara" część, od strony Al. Jerozolimskich (dobudówka od strony Kruczej jest kompletnie od czapy!) jak najwierniej odwzorowywał oryginał. Zamontowano nawet neon - taki jak ten, który zdobił fasadę w pierwszym okresie działalności domu towarowego. Tak, to rekonstrukcja, podobnie jak Zamek Królewski, czy praktycznie całe Stare Miasto (co nie przeszkodziło we wpisaniu Starówki na listę UNESCO). Rekonstrukcją był także niedawno rozebrany (całkiem, a nie tylko do szkieletu!) budynek Rotundy, wzniesiony praktycznie od nowa po wybuchu gazu w 1979 r. Nie chcę bronić decyzji o pozwoleniu na całkowitą przebudowę Smyka, tylko pokazać, że nie każda rekonstrukcja zasługuje na lincz. Każda rozbiórka architektury powojennego modernizmu jest ogromną stratą dla miasta, ale trochę nie rozumiem tego oburzenia, kiedy w jej miejscu wznosi się nowy budynek o niemal identycznej bryle. Szczerze? Wolałabym, żeby w miejscu pawilonu Chemii niemal vis a vis Smyka znów stał, nawet odbudowany, niewielki modernistyczny, przeszklony sklep, niż czarny, bezduszny Vitkac, którego nie lubię.



Do budowy nowego Smyka byłam bardzo sceptycznie nastawiona. Teraz z niepokojem czekam na kolejne inwestycje w historycznych miejscach: Rotundę (w lutym przyszłego roku minie 40 lat od wybuchu), ewentualne przeniesienie fragmentów Emilii w pobliże Pałacu Kultury i Nauki, nową aranżację Placu Defilad, czy nową inwestycję w miejscu Norblina. W Warszawie bardzo dużo się dzieje, miasto bardzo się zmienia, ale to proces nieunikniony, czy tego chcemy, czy nie. I choć mam obawy o to, jak inwestorzy poradzą sobie z tymi zmianami, to jednak coraz częściej optymistycznie patrzę w przyszłość. Z wiekiem zmienia się moje podejście do przestrzeni miejskiej. Miasto to żywy organizm, może i jemu czasem potrzeba odrobiny świeżości i zmiany? Choć cały czas mam nadzieję, że odbywać się to będzie jak najmniejszym kosztem architektury pamiętającej czasy minione.

REKOMENDACJE NA LUTY 

Szczerze mówiąc, nie znalazłam w nadchodzącym miesiącu zbyt wielu wydarzeń wartych polecenia. Jeśli ktoś nie widział jeszcze wystawy "Inny Trans-Atlantyk. Sztuka kinetyczna i op-art w Europie Wschodniej i Ameryce Łacińskiej w latach 50. – 70." w Muzeum Sztuki Nowoczesnej, to czas ma tylko do 11 lutego. A warto zobaczyć! 



My będziemy chcieli wybrać się na jeszcze dwie kończące się w lutym wystawy: "Ekspedycja '88" w Muzeum Etnograficznym (czynna do 8 lutego) i "Sarkis. Tęcza anioła" w Zachęcie (czynna do 18 lutego). Pierwsza pozwala cofnąć się w czasie do schyłku lat osiemdziesiątych, druga to prezentacja twórczości Sarkisa Zabunyana, często w swej twórczości nawiązującego do motywu neonowej tęczy. Ekspozycja jest pełna kolorów i światła, jednak to nie tylko uczta dla zmysłów, ale poprzez sztukę porusza także problemy współczesnego świata.




Pora powoli pożegnać zimę. Lodowisko na Placu Europejskim miało działać do końca stycznia, ale na prośbę warszawiaków przedłużono tegoroczną edycję do 18 lutego. Do 25 lutego z kolei wciąż można jeszcze podziwiać Królewski Ogród Światła w Wilanowie.

Dni są już coraz dłuższe, a wraz z nadejściem wiosny pewnie pojawi się więcej ciekawych imprez plenerowych. Cały czas czekam także na Wasze rekomendacje. Jeśli wiecie o jakimś wydarzeniu wartym uwagi, podzielcie się. Razem łatwiej nam będzie stworzyć warszawski kalendarz na każdy miesiąc!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz