piątek, 30 marca 2018

Warszawa przyłapana... w marcu 2018

W marcu jak w garncu, mówią. W tym roku to przysłowie można było potraktować bardzo dosłownie. W jeden z weekendów temperatura sięgnęła już 10°C, by w następnym termometr pokazał podobną liczbę kresek, tyle, że na minusie. A w dodatku na samym końcu miesiąca znów spadł śnieg! Nic dziwnego, że przy takiej sinusoidzie wpadliśmy w szpony wirusów, które praktycznie na większą część miesiąca uziemiły nas w domu, dlatego podsumowanie marcowych wydarzeń warszawskich będzie dość skromne.

Pomiędzy jedną, a drugą wizytą w przychodni, udało nam się w któryś weekend, chyba w ten najcieplejszy, wyjść z domu.

Kto z Was pamięta czasy, gdy jeden ze stołecznych klubów sportowych w niedziele zamieniał się w targowisko, na którym kupić można było sukienki i pstrokate swetry przywożone z handlowych wycieczek do Turcji (kupowane za pieniądze ze sprzedaży mydełek na ulicach Stambułu), naklejki z niemieckiej wersji Bravo sprzedawane na sztuki (wtedy nikomu się jeszcze nie śniło, że pismo będzie wychodzić po polsku), czy kolorowe flamastry-zakreślacze, które dziś dostępne są w każdym supermarkecie? Był schyłek lat osiemdziesiątych, czuć było powiew Zachodu, a kapitalizm z trudem przedzierał się nad Wisłę. Polska powoli wchodziła w czas transformacji. Mowa oczywiście o Skrze, którą potem zdetronizował Stadion Dziesięciolecia ze słynnym "Jarmarkiem Europa", z tą różnicą, że "na koronie" królowała już raczej chińska tandeta i pirackie płyty CD.

Dziś Skra podupada. Brutalistyczne obiekty sportowe są w opłakanym stanie. Murami zawładnęli grafficiarze i tylko tabliczki z napisem Muzeum przypominają o tym, że niegdyś mieściło się tu także Muzeum Sportu i Turystyki. Byłam w nim kilkanaście razy! Teraz, patrząc na niszczejący kompleks, zrobiło mi się bardzo smutno, szczególnie, że nad klubem zawisły czarne chmury. Miasto chce przejąć obiekty za długi i przeprowadzić kompleksowy remont, a także wybudować nowy stadion lekkoatletyczny. To może oznaczać, że znikną zabudowania wzniesione w latach 1948-1953, do których mam wielki sentyment. Jednak patrząc na ich obecny stan przypuszczam, że niestety to może być jedyne wyjście. 









Poza tym marzec był miesiącem okrągłych rocznic. Pierwszą, pięćdziesięciolecie wydarzeń Marca '68, obchodzono w całej Polsce. Warszawa upamiętniła tamten czas dwoma muzealnymi ekspozycjami, o których więcej na końcu tekstu w rekomendacjach na kwiecień, bo sama ich jeszcze nie widziałam. Natomiast kilka dni później minęło dokładnie dziewięćdziesiąt lat od otwarcia warszawskiego ZOO dla zwiedzających.

Mam mieszane uczucia, jeśli chodzi o odwiedzanie miejsc, gdzie zwierzęta trzymane są w niewoli, jednak w dzisiejszych czasach praktycznie wszyscy mieszkańcy ogrodów zoologicznych właśnie w takich warunkach przyszli na świat i bardzo trudno byłoby im odnaleźć się w naturalnym środowisku. I dlatego ważne jest, aby zwierzęta miały jak najlepsze warunki życia w miejskiej dżungli. Warszawskie ZOO zapewnia duże i chyba dość komfortowe wybiegi. Niektóre, jak basen dla fok, sięgają jeszcze dwudziestolecia międzywojennego. Ja zdecydowanie najbardziej lubię, w każdej tego typu placówce, akwaria, zaś w stołecznym ogrodzie zoologicznym także miejsce dla ptaków zwane strefą swobodnych lotów, które małym gatunkom ptaków stara się zapewnić w miarę naturalne warunki życia. Chłopaki uwielbiają chodzić do ZOO, ale choć zawsze staram się im tłumaczyć, że to nie są naturalne warunki życia zwierząt, to oni chyba i tak za każdym razem mają przed oczami "Pingwiny z Madagaskaru". Dla mnie ZOO to także jedno z najcieplejszych wspomnień dzieciństwa. Nigdy nie miałam babci na wsi, do której rodzice mogliby wysłać mnie na wakacje. Miałam obie babcie w Warszawie i dalszą rodzinę także w dużych miastach, Poznaniu i Dąbrowie Górniczej. Babcie zabierały mnie latem na trochę do siebie i wtedy obowiązkowym punktem była wyprawa do ZOO. Pamiętam racuchy z przetłuszczonej papierowej torebki jedzone na ławce przed którąś z klatek i zimną herbatę ze szklanej butelki po zagęszczanym soku sunquick. Dziś obie babcie już niestety od wielu lat nie żyją, a mi zostały te wspomnienia.











W Warszawie powstał nowy mural. Właściwie to reklama w postaci muralu. Dużo ich ostatnio na stołecznych kamienicach i nie ekscytuję się nimi jakoś szczególnie, jednak gdy na Tamce zobaczyłam Cindy Crawford, uśmiechnęłam się mimowolnie do swoich wspomnień z czasów, gdy ta jedna z najbardziej znanych modelek królowała na wybiegach. Byłam wtedy w liceum. To był czas beztroski, czas, który miał smak rurek z bitą śmietaną z małej budki przy Wolskiej i pączków z Górczewskiej jedzonych bez oblizywania się. A każda z nas, przyjaciółek z tamtych lat, jedząc te rurki i pączki, po cichu marzyła, by wyglądać jak Cindy! Sentymentalnie się zrobiło w tym wpisie...




Chłopaki całkiem wykurowali się jeszcze przed końcem miesiąca, więc udało nam się wczoraj zobaczyć jedną, a właściwie nawet dwie wystawy. Zabrałam ich do Zachęty na ekspozycję pt. "Wszystko widzę jako sztukę. Wystawa dla dzieci". Rewelacja! Poprzez zabawę dzieci mogą dowiedzieć się czegoś o sztuce współczesnej. Mi najbardziej podobał się nowy neon Maurycego Gomulickiego pt. "Kometa" oraz zdrapka z kolejnymi cyframi niczym w twórczości Romana Opałki, zaś chłopakom salka, gdzie można szaleć wśród poduszek, które mają formę... ziemniaków (to nawiązanie do instalacji "Obieranie ziemniaków" Julity Wójcik, która w 2001 r. w Zachęcie... obierała ziemniaki). Bo wystawa jest mega interaktywna. Dzieciaki mogą dzięki temu poczuć się trochę jak artyści, same współtworząc dzieła sztuki. Można przestawiać elementy na "obrazach magnetycznych", ozdabiać ściany taśmą samoprzylepną, mazać po tablicy, rysować na twarzach ciemnym flamastrem, by potem przejrzeć się w specjalnym ekranie, który z obrazu rzeczywistego tworzy czarno-biały negatyw, zamieniając ciemne kolory na jasne i odwrotnie. Andrzej i Jerzyk bawili się dobrze, jednak wystawa jest skierowana zdecydowanie do młodszych dzieci, kilkuletnich. W przypadku dziesięcio- i ośmiolatka lepiej sprawdzają się oprowadzania dla dzieci po "dorosłych" wystawach. Zdarzało nam się z takich korzystać i chłopcy byli zachwyceni. Niemniej pomysł wystawy w Zachęcie uważam za świetny, bo najmłodsi oprócz doskonałej zabawy, uczą się obcowania z dziełami sztuki (a jej nurt współczesny nie jest łatwy w odbiorze nawet dla dorosłych) i postrzegania muzeów nie tylko jako skostniałych instytucji z zakurzonymi eksponatami w gablotach, ale jako miejsc przyjaznych, gdzie sztuka jest na wyciągnięcie ręki.




Drugą wystawą, którą zobaczyliśmy, była kolejna odsłona plenerowej galerii Art Walk na Placu Europejskim. Ekspozycja nosi tytuł "CHWYT-ZA-CHWYT. Krótka historia chwytania rzeczy" i poprzez sztukę pokazuje... historię rozmaitych uchwytów, czy też przedmiotów, które w codziennym życiu chwytamy, takich jak choćby ucho od dzbanka, sztućce, czy też po prostu nasze dłonie, które sięgają po różne rzeczy - sypkie, gorące, małe, intymne. Historia uchwytu jest pretekstem do zaprezentowania na wystawie uchwytów zaprojektowanych przez warszawską architektkę wnętrz, Olę Munzar, noszących zbiorczą nazwę Plankton. Koncepcja wystawy jest świetna, a przy okazji to  także projekt związany z promocją polskich twórców dizajnu.





REKOMENDACJE NA KWIECIEŃ

Cały czas pozostaje aktualna lista wystaw, które polecałam miesiąc temu.

Ponadto w Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN można zobaczyć wystawę czasową "Obcy w domu. Wokół Marca ‘68" (do 24 września). Ekspozycję reklamują m.in. świetne murale Andrzeja Wieteszki na tzw. patelni, czyli placyku przed wejściem/wyjściem ze stacji metra Centrum. Bardzo lubię street art w wykonaniu tego autora. Niemal rok temu, w tym samym miejscu, także można było podziwiać jego twórczość i też o tematyce żydowskiej, mianowicie obrazy upamiętniające powstanie w getcie warszawskim. Wielka szkoda, że patelnia jest tylko "galerią czasową" dla sztuki ulicznej, nawet, jeśli spełnia ona jedynie rolę reklamy społecznej, bo część z prezentowanych tam murali, choćby właśnie Wieteszki, chciałabym zachować w Warszawie na dłużej.





Na drugą ekspozycję poświęconą tematyce wyjazdu Żydów z Polski w 1968 r. zaprasza Dom Spotkań z Historią. Wystawa nosi tytuł "Bagaż osobisty. Po Marcu" (do 20 maja).

Przy okazji wszystkim naszym Czytelnikom chcielibyśmy złożyć najserdeczniejsze życzenia zdrowych, pogodnych i rodzinnych Świat Wielkanocnych

Iza, Piotr, Andrzej i Jerzyk

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz