wtorek, 18 lutego 2014

Bardejov, czyli terapia kolorami

Z krynickimi stokami pożegnaliśmy się nieco wcześniej niż planowaliśmy. Choć armatki śnieżne rozgrzane były do czerwoności i dawały z siebie wszystko, by zatrzymać ostatnich narciarzy, to jednak przy utrzymujących się przez kilka dni temperaturach sięgających sporo powyżej 0 stopni Celsjusza, wszystko i tak spływało pozostawiając na nartostradach bure wyspy. Większość wyciągów stanęła. Mieliśmy przed sobą jeszcze trzy dni i żal nam było mimo wszystko wyjeżdżać wcześniej. Postanowiliśmy trochę pojeździć po okolicy. Zimą zawsze brakuje na to czasu, bo priorytetem jest zazwyczaj wyciśnięcie z karnetów na wyciągi, ile się da. Na początek - kierunek Słowacja i powrót do malowniczego Bardejova, w którym byliśmy już dwa lata temu i który bardzo polubiłam.

Bardejov, 2012 r.

Przez całą drogę towarzyszyła nam gęsta mgła, a Bardejov powitał nas resztkami zalegającego szarego śniegu i pustymi ulicami. Tylko od czasu do czasu gdzieś przemknęła babcia z siatkami zakupów. Wilgoć wpełzała za kołnierz. Aura wybitnie zniechęcała do zwiedzania miasta, więc swoje pierwsze kroki skierowaliśmy do monumentalnego kościoła dominującego w układzie Rynku. To bazylika mniejsza pod wezwaniem Św. Idziego (Sv. Egidia). Z jej wieży można z góry zobaczyć Rynek i całą okolicę. Niestety trafiliśmy na przerwę w dostawie prądu, a wdrapanie się po krętych stromych schodach po ciemku było niemożliwe. Wnętrze kościoła robi imponujące wrażenie. Zdobi je 11 późnogotyckich ołtarzy, które od razu na myśl przywodzą ołtarz Wita Stwosza z krakowskiego Kościoła Mariackiego. Usytuowane są w swoich pierwotnych miejscach, co ponoć jest ewenementem na skalę europejską. Jeden z ołtarzy zdobi rzeźba pt. "Tron łaski" (datowana na lata 1480-1490) przedstawiająca Chrystusa zdjętego z krzyża. Reprezentowała sztukę słowacką na wystawie w Pradze w 1937 r. oraz na  EXPO w Paryżu w 1957 r.





Ociągaliśmy się z wyjściem na zewnątrz. Na tyle długo, że w międzyczasie włączyli prąd i mogliśmy wejść na wieżę! Mgła zatrzymała się na wzgórzach, ale skutecznie przesłoniła widok na okolicę. Za to czerwone dachy gotyckich i renesansowych kamieniczek szczelnie otaczających Rynek cudownie kontrastowały z brudem i szarością ulic. Nieco w oddali widać było bloki nie pozwalające zapomnieć, że Słowacja, tworząca wówczas jedno państwo z Czechami, należała do komunistycznego bloku wschodniego. Szkoda, że akurat one nie zniknęły we mgle, bo miasto zyskałoby na widoku.






Kolorowe, jaskrawe elewacje kamieniczek tworzące barwny szereg zdawały się nic sobie nie robić z roztopów i ponurej aury. To one są tu głównymi bohaterkami spektaklu, one wysuwają się na pierwszy plan przyciągając wzrok. Jedynie stojący na środku budynek Ratusza jakby poszarzał. Aż trudno uwierzyć, że dwa lata wcześniej jego ściany były jasne, czyste, o delikatnej barwie spranego różu. Można jednak odnieść wrażenie, że w Bardejovie zatrzymał się czas. Tylko całkiem współczesna rzeźba z 2013 r. (powstała w czasie warsztatów kowalstwa artystycznego prowadzonych w miejscowości Kurima w pobliżu Bardejova) przypomina, że to XXI w.











Ale Bardejov to przecież nie tylko Rynek. Atrakcje kryją się też w bocznych uliczkach. Jedną z nich jest ul. Johna Lennona, a przy niej ciekawostka - cały skwer poświęcony Beatlesom!






Drugą, miłą dla podniebienia, kryje ulica Hviezdoslavova. To Vinoteka, niepozorny lokal mieszczący sklep z winem i winiarnię jednocześnie. Zawsze zazdrościłam Słowakom takich miejsc - niewielkich sklepików, gdzie można kupić wino prosto z tanku nalewane z kranika wprost do przyniesionej butelki po 1,5 - 2 euro za litr i gdzie tuż obok stoją butelki z renomowanych winnic po kilkanaście euro za sztukę. Zawsze są też dwa - trzy stoliki, żeby można było lampkę wina wychylić na miejscu. To właśnie w Bardejovie odkryłam słowackie wina i zakochałam się w nich bez pamięci. To tu kupiłam swoją pierwszą butelkę frankovki modrej - z winnicy Mrva & Stanko, które do dziś jest moim ulubionym winem, niestety nieosiągalnym w Polsce, a i na Słowacji do kupienia raczej w delikatesach i winiarniach, nie zaś w supermarketach (cena waha się między 10 a 15 euro).






Idąc dalej uliczką można dojść do niewielkiej synagogi. To nowsza z dwóch, jakie działały w mieście jeszcze na początku okupacji hitlerowskiej. Wzniesiona została w 1929 r. staraniem Żydowskiego Towarzystwa Opieki nad Chorymi (Chewra Bikur Cholim) i dziś jest najlepiej zachowaną bożnicą w całej Słowacji. Na ogół jest zamknięta, ale na drzwiach wisi kartka z numerem telefonu do osoby opiekującej się obiektem. Przed II wojną światową społeczność żydowska stanowiła niemal 30% mieszkańców Bardejova.



Za murami miasta znajduje się także obszar zwany Żydowskim Przedmieściem (suburbium żydowskie), gdzie zachowały się ruiny starej synagogi, budynek szkoły, łaźnia rytualna i rzeźnia. Tam niestety nie dotarliśmy. Z murów, które uważane są za najlepiej zachowany miejski kompleks obronny w całym kraju wróciliśmy na Rynek. Byliśmy już nieco wychłodzeni i uciekliśmy na obiad do przytulnej restauracyjnej piwniczki. Jest za to pretekst, żeby po raz kolejny wybrać się do Bardejova, może jakąś przyjemniejszą porą.




W 2000 r. bardejovska Starówka wpisana została na listę światowego dziedzictwa UNESCO właśnie dzięki tylu doskonale zachowanym pamiątkom historycznym. Znam wiele malowniczych słowackich miasteczek, szczególnie niedaleko granicy z Polską, ale Bardejov, czy też po polsku Bardejów lub Bardiów, jest wyjątkowy i bardzo lubię tu wracać, nawet w tak paskudny dzień, bo wystarczy spojrzeć na te kolorowe kamienice, by wrócił dobry humor i optymizm. To na pewno nie był zmarnowany dzień!

2 komentarze: