Nirikos, pierwsza starożytna stolica Lefkady. Ta nazwa przewinęła mi się kilka razy, gdy robiłam listę miejsc, które chciałam zobaczyć na wyspie, szczególnie, że miało znajdować się zaledwie kilka kilometrów od obecnej stolicy, miasta Lefkada vel Lefkas, na obrzeżach którego zatrzymaliśmy się na Lefkadzie, zatem w odległości kilku minut jazdy autem. Charakterystyczne brązowe tablice, które w całej Grecji kierują do zabytków, wskazywały drogę do "Fortification of Ancient Leukas", więc któregoś upalnego popołudnia ruszyliśmy tym tropem. Gdy dotarliśmy na miejsce, a przynajmniej do ostatniej z tablic, zastaliśmy tam... krzaki i odór dochodzący z sąsiedniego kurnika. Poszukiwania antycznych ruin w takiej postaci, w jakiej zapamiętałam je z internetowych zdjęć, spełzły na niczym. Przez moment łudziliśmy się, że to jednak nie tu, więc wróciliśmy na główną drogę i pojechaliśmy jeszcze kawałek dalej.
Wschodnie wybrzeże Lefkady jest dość płaskie, a droga wiedzie wzdłuż morza przez kolejne kameralne miejscowości z niewielkimi plażami, małymi zatokami portowymi i rybackimi łodziami kołyszącymi się za falach. Z okna samochodu dostrzegłam kupę kamieni ogrodzoną siatką, jednak kolejna brązowa tablica informowała, że to fragmenty starożytnych willi.
W takich momentach zawsze dopada mnie zniechęcenie i frustracja. Przerabiałam to już kilka lat temu na Thassos. Najlepiej wówczas gdzieś usiąść i na spokojnie jeszcze raz przeanalizować mapę, tym bardziej, że wypadało też już coś zjeść. W pierwszym odruchu mieliśmy zawrócić do stolicy, ale przypomniałam sobie, że Ajka, autorka jednego z moich ulubionych blogów podróżniczych o nazwie Całe życie w podróży, polecała gyrosy u Izy, która wraz ze swoim greckim mężem prowadzi Obelix Grill House w Nidri. Byliśmy w zasadzie w połowie drogi, więc postanowiliśmy jechać tam na obiad. W tym roku wyjątkowo rzadko stołowaliśmy się w tawernach, bo te najbliżej miejsca, gdzie mieszkaliśmy serwowały średniej jakości potrawy, a na terenie kompleksu mieliśmy do dyspozycji grill. Nie sprawia mi problemu gotowanie w czasie wakacji, wręcz przeciwnie, lubię przygotowywać lokalne potrawy z miejscowych świeżych produktów, czemu nie mógł się nadziwić Andreas, nasz gospodarz. Kuchnia grecka nie jest bardzo skomplikowana, poza tym uwielbiam te małe sklepiki z mięsem wiszącym na hakach, czy rybami i owocami morza wyłożonymi na lodzie, w których po dwóch-trzech wizytach witają cię właściwie jak swojego. Nigdzie poza Grecją nie znalazłam tego klimatu.
Nidri to jedna z najpopularniejszych miejscowości turystycznych na Lefkadzie. Ani ładna, ani brzydka. Większość sklepów z pamiątkami i część restauracji, w tym Obelix Grill House, zlokalizowana jest przy głównej ulicy, przez którą w ciągu dnia można swobodnie przejechać samochodem (choć miejscowość ma także obwodnicę), zaś po 19:00 zamykana jest dla ruchu tworząc deptak. Arteria straszy jednak pstrokatymi szyldami wypożyczalni samochodów, biur organizujących rejsy na pobliskie wyspy, sklepów (w których można kupić i chińską tandetę, i całkiem udane greckie rękodzieło, ja kupiłam sobie szytą w Grecji przewiewną spódnicę), tawern i lodziarni. Pod tym względem bardzo przypominała mi Sidari na Korfu.
Praktycznie w całym miasteczku przy ulicach są zakazy parkowania, więc samochód najlepiej zostawić na dużym parkingu, w centrum, tuż przy deptaku (cena za cały dzień to 4 euro, stanowiska są zadaszone). Mniej więcej vis a vis parkingu znajduje się niebrzydka cerkiew. Nie wygląda na bardzo starą, ale nie udało mi się znaleźć na jej temat żadnych wiarygodnych informacji.
Swoje pierwsze kroki skierowaliśmy jednak do Obelixa. I niemal od razu pożałowałam, że zdecydowaliśmy się zjeść tam obiad, a nie kolację! W ciągu dnia bowiem serwowane są praktycznie tylko gyrosy, skądinąd bardzo smaczne (zamówiliśmy wersję na talerzu, bo ja jednak za grecką, grubą pitą nasiąkniętą tłuszczem nie przepadam). Prawdziwa uczta w Obelixie zaczyna się dopiero po 20:00, gdy rusza grill. Wtedy na stoły wjeżdża baranina i greckie flaki, podawane zupełnie inaczej niż u nas, bo podroby są umieszczone w specjalnym "flaku" i razem grillowane. O tym wszystkim opowiedziała nam Iza, która na Lafkadzie mieszka od kilkunastu lat, a w sezonie w barze spędza po kilkanaście godzin dziennie, nie skarżąc się jednak na pracę i wnosząc do tego miejsca mnóstwo pozytywnej energii. Obiecywałam sobie, że w trakcie naszego pobytu zajrzymy tam jeszcze przynajmniej raz, wieczorową porą, ale dzieciaki po całych dniach spędzonych na plaży i w basenie padały wykończone mniej więcej o tej porze, gdy Iza odpalała grilla. Jest zatem powód, by jeszcze kiedyś wrócić na Lefkadę. I może wtedy uda się też znaleźć Nirikos...
Ale zdecydowanie najprzyjemniejszym miejscem w Nidri jest port wraz z promenadą, przy której rosną palmy i gdzie ulokowały się liczne restauracje i tawerny. Kanapy z poduszkami w motywy marynistyczne, niskie stoliki ozdobione bukietami kwiatów, a wszystko z widokiem na jachty cumujące naprzeciwko... Ach, jaką miałam ochotę usiąść choćby na kawę, ale Iza nakarmiła nas tak obficie, że nie byłam w stanie zmieścić w siebie już dosłownie nic.
W porcie stoi także pomnik Arystotelesa Onassisa, greckiego armatora, który dorobił się fortuny, zaś u schyłku życia poślubił wdowę po zamordowanym prezydencie USA Johnie F. Kennedym, Jackie. Miejsce nie jest przypadkowe, bo choć miliarder z Lefkadą miał chyba niewiele wspólnego, to w 1965 r. kupił pobliską niewielką wyspę Skorpios, gdzie później go pochowano. Obecnie wyspa pozostaje w rękach córki właściciela klubu AS Monaco, Rosjanina Dmitrija Rybołowlewa.
Z Nidri można zrobić sobie dłuższy spacer do jednego z przyjemniejszych miejsc na całej wyspie. W odległości ok. 3 km od centrum miasteczka znajdują się wodospady Dimosari. Niestety większa część drogi prowadzi przez miasto, między domami, bez odrobiny cienia i cały czas do góry. W upalnym słońcu to zapewne mozolna wędrówka. Napisałam zapewne, bo my podjechaliśmy tam klimatyzowanym autem. Tuż przed ostatnim, górskim już odcinkiem, znajduje się spory parking, ukryty pod dającymi przyjemny cień drzewami. Jest też tawerna i punt sprzedaży miejscowego miodu. Temperatura jest o kilka stopni niższa niż nad samym morzem, w betonie miasta. Stąd do pokonania jest już tylko kilkaset metrów górską ścieżką. Lepiej mieć wygodne obuwie, ale w sandałach, czy klapkach też da się przejść, trzeba tylko nieco uważać na kamieniach, bo mogą być śliskie. Droga wiedzie wzdłuż strumienia, który w tym miejscu ma swoje źródło. Spacer nie jest męczący, a wodospady, choć niewielkie, są bardzo malownicze. Woda wpada do maleńkich turkusowych jeziorek wydrążonych w skałach. Można się kąpać, choć woda jest lodowata i my ograniczyliśmy się jedynie do spaceru.
To była pierwsza z naszych eskapad dookoła wyspy, wiodąca przez jej najłagodniejsze fragmenty. Kawałek za Nidri droga powoli zaczyna piąć się w górę, by od południa, przez niemal całe zachodnie wybrzeże wić się górskimi zboczami, zakręcając raz po raz i fundując podróżnym zapierające dech w piersiach widoki na jasne klify, od których wyspa wzięła swoją nazwę. Mówi się, że tamta strona jest ładniejsza, ja jednak uważam, że Lefkada i na wschodnim wybrzeżu posiada mnóstwo malowniczych zakątków i że atutem wyspy jest właśnie jej różnorodność.
A o południu wyspy i jej zachodnim wybrzeżu opowiem za jakiś czas oddzielnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz