Zawsze czuję tę samą ekscytację, gdy ze stałego lądu przenoszę się na wyspę, czy to zjeżdżając z promu, czy z obrotowego mostu jak na Lefkadzie. Pierwsze miasto, zazwyczaj stolica i pierwsze wrażenie, które tym razem kazało mi wyłączyć klimatyzację w aucie i szeroko otworzyć okno, by nasycić oczy całą gamą kolorów elewacji niewielkich domów stojących jeden obok drugiego wzdłuż portowego kanału.
Dotąd, gdy szukałam miejsca na dwutygodniowy urlop, celowałam raczej w znane kurorty. Takie z tawernami i deptakiem. W tym roku wylądowaliśmy na totalnym zadupiu. Z pełną świadomością. Położone nad samym morzem miejscowości Agios Ioannis i Agia Marina od stolicy dzielą ok. 3 km, choć dziś to już praktycznie jej przedmieścia. Kiedyś w tym miejscu były rozległe przestrzenie. Przy plaży stało 12 wiatraków. Mieliły ziarno napędzane siłą wiatru (a wiać potrafi tu naprawdę porządnie!). Tylko wiatraki i nic więcej. Taki widok widziałam na zdjęciach wiszących w muzealnych salach. Na Lefkadzie turystyka zaczęła się rozwijać na masową skalę dopiero ok. 30 lat temu. Najstarsze tawerny na wyspie szczycą się działalnością od lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych XX w. To pewnie w tym momencie stolica zaczęła się rozrastać zagarniając peryferia, aż do samej plaży Agios Ioannis. Ziemię najbliżej morza podzielono na niewielkie działki, na których z czasem wyrosły domy na wynajem. I choć zabudowa jest miejscami dość gęsta, to okolica jest cicha i spokojna. Ciszę zakłócają jedynie cykady i beczenie kóz pasących się na nieużytkach.
Samochodem do centrum stolicy jedzie się kilka minut. Marsz zajmuje ok. 40 min. W palącym słońcu to sporo, szczególnie, że w miasteczku niewiele jest miejsc, gdzie można skryć się przed upałem, zwłaszcza w czasie sjesty, gdy zamknięta jest większość sklepów i kawiarni. Ale właśnie wtedy ma ono najwięcej uroku. Ulice pustoszeją i momentami można poczuć się, jakby było się tam jedynym turystą.
Podobno miasto widziane z góry przypomina szkielet ryby. Główny deptak, Ioannu Mela, stanowi jej kręgosłup, a boczne uliczki odchodzą od niego niczym ości. Warto się w nich zagubić idąc przed siebie bez mapy i konkretnego celu. Domy mają przeważnie pastelowe barwy, ale zdarzają się i takie w bardziej intensywnej gamie. Budynki w większości są nowe. Wyspę w XX w. nawiedziło kilka dość silnych trzęsień ziemi, które mocno doświadczyły stolicę.
Z tą kolorową miejską mozaiką dość mocno kontrastują jasne, kamienne budynki kościołów. Od razu widać wpływy weneckie. Większość z nich przetrwała trzęsienia ziemi (widocznie wznoszone były z trwalszych materiałów niż domy) lub została odbudowana z zachowaniem pierwotnego kształtu. To właściwie jedyne zabytki w stolicy, nie licząc twierdzy Agia Mavra. Poniżej kilka najbardziej charakterystycznych dla stolicy Lefkady.
Kościół Agios Spirydion
Należy do najważniejszych w mieście. Usytuowany jest tuż przy pełnym restauracji placu Antistaseos. Do II wojny światowej to właśnie w tej części skupiało się życie stolicy. Dopiero po dotkliwym trzęsieniu ziemi z 1953 r. odbudowywane miasto zaczęło się rozrastać. Kościół pochodzi z końca XVII w. Niestety w trakcie naszego pobytu był w remoncie i nie można było wejść do środka, gdzie można zobaczyć piękny ikonostas.
Kościół Agios Nikolas
Wzniesiony został w 1687 r. W XVIII i XIX w. uległ zniszczeniom w czasie trzęsień ziemi. Obecny wygląd to rekonstrukcja z 1830 r. Przy świątyni znajduje się ciekawa ażurowa metalowa dzwonnica z zegarem. Podobne zdobią także inne kościoły nie tylko w stolicy, ale i w innych częściach wyspy. Na Lefkadzie spotkałam się z nimi po raz pierwszy.
Kościół Pantokratora
Kościół ufundowany został w 1699 przez rodzinę Valaoriti. Na jego tyłach znajduje się grób poety Arystotelesa Valaroiti, jednego z najbardziej znanych poetów greckich.
Kościół Panagia Ton Isodion (Ofiarowania Najświętszej Marii Panny)
Kościół jest dość charakterystyczny ze względu na barokową dzwonnicę tak typową dla greckiego budownictwa sakralnego. To jedyny, do którego wnętrza udało mi się wejść w stolicy, ale nie zrobiło na mnie jakiegoś szczególnego wrażenia.
Większość uliczek w mieście jest tak wąska, że ledwo może się w nich minąć dwoje dorosłych ludzi, dlatego tawerny i kawiarnie usytuowane są raczej przy głównych ulicach oraz przy wspomnianym placu Antistaseos i wzdłuż kanału portowego.
Podświadomie wybieram bliskość miasteczek portowych - takich, gdzie nad samą wodą stoją kawiarniane i restauracyjne stoliki. Uwielbiam usiąść przy jednym z nich w leniwe popołudnie, tuż po sjeście, i pić kawę patrząc na łódki kołyszące się na wodzie... W kanale w mieście Lefkada mogą cumować tylko niewielkie łodzie. Na jego końcu bowiem zbudowano pieszą kładkę, pod którą nie zmieściłaby się żadna większa jednostka. Wąska grobla oddziela kanał od laguny Divari. Port jachtowy znajduje się vis a vis kładki, po drugiej stronie ulicy, ale jest taki sam jak wszystkie inne porty jachtowe w wielu innych częściach Europy.
Na drugim końcu kanału stoi natomiast Ratusz, a w nim także dwa muzea: na parterze Muzeum Archeologiczne (wstęp 2 euro od osoby dorosłej, dzieci bezpłatnie) oraz Folklorystyczne na I piętrze (wstęp 1 euro od osoby dorosłej, dzieci bezpłatnie). Część archeologiczna jest dość ciekawa i ładnie zaaranżowana, zresztą staramy się odwiedzać takie muzea gdziekolwiek jesteśmy. Część folklorystyczną można by było sobie spokojnie odpuścić, gdyby nie to, że w ramach biletu można obejrzeć także naprawdę imponujący zbiorów ex-librisów (niektóre mają doskonałą grafikę!) oraz niewielką ekspozycję malarstwa współczesnego.
Tuż za budynkiem Ratusza kończy się ta część miasta Lefkada, którą można określić jako tutejszą Starówkę. Idąc wzdłuż laguny Divari, mijając gimnazjum z fajnym muralem i głośną dyskotekę, dojdzie się aż do plaży Agios Ioannis, tej z wiatrakami.
Poza ścisłym centrum toczy się normalne życie. Są piekarnie i rzeźnicy z prawdziwego zdarzenia, gdzie wiszą i półtusze jagnięce, i mięso wcześniej poporcjowane, czy garmażerka jak wątróbki zawijane w słoninę. Są też niewielkie lokalne supermarkety, w których można kupić i fetę odkrawaną z bloków, i sos tzatziki nakładany do pudełka chochlą z dużego wiaderka, i wino domowej roboty w plastikowej butelce bez etykietki. Niestety są i sklepy większych sieci europejskich, ale staramy się w takich nie kupować.
Polubiłam stolicę Lefkady. Łączy w sobie to, co podoba mi się w tych wszystkich małych miasteczkach o sennej atmosferze na greckich wyspach z subtelnymi akcentami weneckimi. Jest mniej przytłaczająca niż miasto Korfu, które jest chyba najbardziej włoskim w całej Grecji i mniej monotonna niż stolica Thassos. I cieszę się, że tym razem zdecydowaliśmy się zamieszkać w pobliżu stolicy wyspy, a nie w żadnym ze znanych kurortów, o których jeszcze opowiem w kolejnych wpisach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz