15 maja tuż po północy w wielu restauracjach, barach i kawiarniach, niczym w Sylwestra, strzeliły korki od szampanów, zaś telewizyjne serwisy informacyjne nazajutrz pokazały pełne w środku nocy ogródki. Po siedmiu miesiącach gastronomia mogła wreszcie przyjąć pierwszych gości, najpierw tylko przy stolikach na świeżym powietrzu, a od wczoraj również wewnątrz. Na ten moment czekali nie tylko restauratorzy, ale i cała rzesza ludzi, którzy cenią dobrą kuchnię. No bo ile można jeść ze styropianowych pudełek...
Niestety wiele restauracji nie przetrwało zamknięcia, choć niemal wszystkie z konieczności oferowały dania na wynos. My oczywiście z tej opcji dość często korzystaliśmy, starając się wspierać lokale, które lubimy. Ale brutalna prawda jest niestety taka, że większość naszych ulubionych miejsc leży poza Warszawą, więc odpadała i opcja dowozu, i odbioru osobistego, gdy po obiad trzeba by było jechać 30-50 km w jedną stronę. Na szczęście od dwóch tygodni powoli wraca normalność. Teraz jest czas na weryfikację, kto mimo ciężkiego okresu utrzymał poziom.
W ostatnim czasie odwiedziliśmy trzy restauracje. Dwie z nich karmią tak samo pysznie jak przed przymusową przerwą w działalności, o trzeciej, Winnym Garażu, dotąd tylko czytałam. Zawsze w samych superlatywach. Po środowej wizycie pod wszystkimi się podpisuję!
Choć restauracja leży właściwie w środku niczego, gdzieś pomiędzy Górą Kalwarią, a Piasecznem, to od lat ma ugruntowaną renomę na kulinarnej mapie nie tylko Mazowsza, ale i Polski. Znam osoby, które przed pandemią przyjeżdżały tu specjalnie z Warszawy, choć to godzina drogi. Ten środek niczego zaś jest całkiem przyjemny, bo restauracja znajduje się nieco na uboczu, za to wśród soczystej zieleni, otoczona lasem, gdzie o tej porze roku pięknie śpiewają ptaki. Wieść gminna niesie, że na początku sprzedawano tu wino. Wprost z garażu. I tak (Winny) Garaż został, ale do trunków doszło też coś na ząb. I to jakie coś na ząb! Wzniesiono też obszerniejszy budynek, nowoczesny, przeszklony, ale niezwykle klimatyczny, utrzymany w stylistyce dawnych zabudowań gospodarczych.
Restauracja serwuje kuchnię tradycyjną, polską i europejską, ale ze współczesnymi akcentami i przede wszystkim uwzględniającą składniki sezonowe. Teraz jest czas szparagów, czosnku niedźwiedziego i nowalijek. I wszystko to znajdziecie w aktualnej karcie. My większość dań wybraliśmy właśnie z menu wiosennego.
Na przystawkę zdecydowali się tylko chłopcy. Zamówili na spółkę foccaccię własnego wypieku z ekologiczną oliwą z oliwek (18 zł). Pieczywo było dobrze wyrośnięte, miękkie i puszyste, aż rozpływało się w ustach, zaś oliwę lekko przełamano octem balsamicznym, co dało bardzo fajny efekt smakowy.
My z Piotrem na początek wybraliśmy zupy: Piotr - krem ze szparagów (26 zł), ja - chłodnik z zielonych ogórków z nowalijkami (23 zł). Nie wiem, czy lepiej wyglądały, czy smakowały. Obie ozdobione były warzywami i kwiatami. Szparagowa miała konsystencję gęstego kremu, jak należy, ale świetnie dopełniały ją długie paski szparagów z dekoracji. Dodatkowym atutem było delikatne zakwaszenie.
Chłodnik również był gęsty, pełen tartego ogórka i bardzo dobrze przyprawiony, wręcz lekko pikantny. Tu również jako dodatki sprawdziły się kawałki ogórka i rzodkiewek - i jako ozdoby, i jako uzupełnienie całości.
Z głównych dań znów tylko ja i Piotr wybraliśmy te ze szparagami. Piotr skusił się na szparagi z dorszem, młodymi ziemniakami i sosem holenderskim (39 zł), ja na pizzę, czy raczej podpłomyk ze szparagami, chorizo, jajkiem oraz serami feta i mozzarella (43 zł).
Szparagi w obu przypadkach przyrządzone były idealnie - miękkie, ale sprężyste i chrupiące. Ryba w daniu Piotra miała zaś przyrumienioną i delikatnie chrupiącą skórkę.
Podpłomyk, choć o bardzo cienkim cieście, był natomiast niezwykle sycący, a przy tym doskonale skomponowany smakowo. Żaden ze składników nie dominował, wyczuwało się specyficzny smak fety, a chorizo nadawało odrobiny wyrazistości. Myślę jednak, że gdyby go nie było, to wersja wegetariańska też by się obroniła.
Chłopaki postawili na lubiany przez nich klasyk, czyli burgery (41 zł). Winny Garaż serwuje tylko jeden rodzaj - z mieszanym mięsem wołowo-jagnięcym, warzywami i sosem BBQ. Dostali idealnie wysmażone, różowe, soczyste mięso w maślanej bułce, z sałatą, pomidorem i przesmażoną cebulką, wszystko okraszone sosem BBQ. Do tego frytki i ketchup. Trochę boleję nad tym, że ostatnio właściwie w każdej restauracji wybierają spomiędzy sprawdzonych dań (najczęściej tatar, burgery, steki i kaczka), to jednak od zawsze pozwalaliśmy im samym decydować o tym, co jedzą. Dzięki temu zawsze mieliśmy pewność, że niczego nie zostawią. I tym razem zniknęła praktycznie cała zawartość talerzy, czy raczej desek, na których podawane są burgery.
Czekając na zamówienia przez chwilę rozważaliśmy przeniesienie się na deser do Konstancina na bezy. Wtedy nie wiadomo skąd w restauracji pojawiła się starsza pani w pomarańczowym fartuszku ze świeżutką bezą na blasze. Okazało się, że to legendarna babcia Halinka, która od lat odpowiada za wypieki w Garażu. Takiej bezy (25 zł za porcję, można zamówić również całą za 250 zł) nie mogliśmy sobie odmówić! Intuicja nas nie zawiodła, bo ciasto było grzechu warte. Kruche kawałki oddzielał od siebie krem kajmakowy, w którym zatopione były wiśnie, do tego kwaśny sos malinowy na talerzyku.
Nie wiem, gdzie zmieściło nam się to wszystko, wiem natomiast, że właśnie tego potrzebowaliśmy. Nie tylko dobrej kuchni, pięknie podanych dań i profesjonalnej obsługi, ale też odrobiny luzu zwiastującego już wakacyjny klimat, wiecie, z drinkiem w dłoni, na łonie natury, po całym dniu zwiedzania. I w Winnym Garażu to wszystko znaleźliśmy. Opinie sprzed pandemii wcale nie były przesadzone! U nas trafia na listę miejsc, do których będziemy wracać, gdy tylko zawędrujemy w tamte strony. Mam nadzieję, że te siedem długich miesięcy było ostatnim takim ciosem wymierzonym w polską gastronomię i że jesienią nie będzie już konieczności kolejnego lockdownu.
Winny Garaż
ul. Mazowiecka 8
Dobiesz, gm. Góra Kalwaria
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz