środa, 18 stycznia 2017

Bo ja naprawdę lubię Skopje!

Należę do osób, które przywiązują się do miejsc. Są wśród nich takie, w które wracam, gdy tylko nadarzy się okazja. Tak było w drodze powrotnej z Albanii. Szukając noclegów, Piotr znalazł fajną promocję na hotel w Skopje. Bez wahania zdecydowaliśmy się zostać w stolicy Macedonii nie jedną noc, ale jeszcze jeden dodatkowy dzień, choć odwiedziliśmy ją stosunkowo niedawno, bo dwa lata wcześniej. Miasto budowało się wówczas na potęgę, więc postanowiliśmy sprawdzić, co nowego przybyło.



Wiosną ubiegłego roku przez Skopje przetoczyła się fala protestów przeciwko rządzącym. Bezpośrednim powodem wybuchu złości stała się amnestia dla polityków zaangażowanych w tzw. "aferę podsłuchową" z 2015 r. (jak to w przypadku takich afer bywa, władza podsłuchiwała opozycję). Ale w ludziach skumulowało się więcej niezadowolenia - korupcja oraz miliardy euro, jakie ten niezbyt bogaty przecież kraj wydaje na rewitalizację przestrzeni publicznej i stawianie pseudoklasycystycznych kiczowatych gmachów przeznaczonych dla instytucji publicznych (muzea, teatry, siedziby władz) oraz pomników. I to właśnie budynkom się oberwało - balonami wypełnionymi kolorową farbą. Do całej akcji przylgnęło określenie "kolorowa rewolucja". Dwa-trzy miesiące po tych wydarzeniach, niektóre z nich wciąż miały na fasadach wielobarwne kleksy.




Budynki od początku wzbudzały drwiny lub co najmniej ironiczne uśmieszki okraszone komentarzem na temat kryzysu tożsamości Skopje i próby pisania historii na nowo przez władze Macedonii. Należy jednak pamiętać, że Macedończycy po raz pierwszy w nowożytnej historii utworzyli własne niepodległe państwo dopiero po rozpadzie Jugosławii, gdy jesienią 1991 r. ogłosili wyjście z federacji. Co więcej, przez wiele stuleci to małe słowiańskie społeczeństwo nie było uznawane nawet za naród i stało się to dopiero w ramach federacji jugosłowiańskiej, w której Macedonia zyskała status jednej z sześciu równorzędnych republik. To był pierwszy krok do własnej państwowości i kamień milowy w budowaniu narodowej tożsamości, co dla Słowian zamieszkujących część ziem, które kiedyś wydały na świat jednego z najpotężniejszych przywódców Starożytności, Aleksandra Wielkiego, wcale nie jest łatwe. Grecy bowiem odmawiają im prawa, jako Słowianom, do wywodzenia swoich korzeni od antycznych Macedończyków. Z drugiej strony jest Bułgaria, która uznaje ich za przedstawicieli swojej nacji, szczególnie ze względu na podobieństwo języka i najchętniej widziałaby obecną Republikę Macedonii jako część swojego państwa, ewentualnie jako federację. Młody kraj, którego obywatele byli brani raz za Bułgarów, raz za Serbów, raz za zeslawizowanych Greków, w dodatku państwo niejednolite etnicznie, bo posiadające mniejszości narodowe (przede wszystkim albańską, ale także turecką), musi w którymś momencie określić swoją historię, swoje korzenie. Macedonia wybrała nawiązanie do tradycji antycznych i w tym duchu wznosi nowe Skopje - Skopje, które ma pomysł na siebie, choć kiczowaty, to jednak własny.






I ja nawet lubię ten macedoński kicz! To jest trochę tak jak z disco polo: zupełnie nie mój klimat i w życiu nie kupiłabym płyty z taką muzyką, ale na weselach nóżka tupie do rytmu. Nie jest to architektura najwyższych lotów i brak jej indywidualności, ale jest miła dla oka i przede wszystkim spójna. Wszystkie te gmachy są w jednym stylu, pasują do siebie. W Warszawie są takie miejsca, gdzie przedwojenne kamienice z czerwonej cegły sąsiadują z blokami będącymi spadkiem po komunie i całkiem współczesnymi szklanymi domami, które upycha się na każdym kawałku wolnego gruntu w centrum stolicy, często kosztem pereł architektury powojennego modernizmu.












Trzeba pamiętać również, że Skopje zostało ciężko doświadczone w czasie trzęsienia ziemi w 1963 r., kiedy w gruzach legło praktycznie 3/4 budynków, grzebiąc także 1070 istnień ludzkich. Odbudowa, przy której zasłużyli się polscy architekci (Adolf Ciborowski i Stanisław Jankowski opracowali koncepcje odbudowy miasta), przyniosła z czasem prawdziwe perełki w postaci architektury brutalistycznej, której niewielką próbkę pokazywałam w moim poprzednim wpisie poświęconym Skopje, sprzed dwóch lat, i którą uważam za zdecydowanie najciekawszą w mieście, choć i ona ma wielu przeciwników. Nigdy nie odbudowano natomiast dworca. Budynek pozostawiono w takim stanie, w jakim przetrwał tragedię. Zegar na jego fasadzie zatrzymał się w momencie pierwszego wstrząsu. Dziś mieści się tu muzeum miejskie wraz z ekspozycją poświęconą kataklizmowi. Jestem jednak pełna obaw o tę wystawę, bowiem gdy zajrzeliśmy do muzeum, światła były przygaszone, a ekrany, gdzie zazwyczaj wyświetlane są filmy nakręcone po wstrząsach, wyłączone. Wyglądało to trochę tak, jakby miała zostać zlikwidowana lub przebudowana. Z ulic zniknęły także "kafelki/stopnie" przypominające o trzęsieniu, położone przy okazji pięćdziesiątej rocznicy tamtej tragedii. Wracając jednak do odbudowy, to gmachy wznoszone obecnie nad Wardarem tylko pozornie nie mają nic wspólnego z historycznym układem architektonicznym Skopje. Budynek Teatru Narodowego odbudowano niemal w identycznej formie, jaką miał ten zniszczony przez trzęsienie ziemi. W miejscu dzisiejszego Muzeum Archeologicznego stał przed nadejściem kataklizmu przepiękny Dom Oficerski, także nawiązujący do Antyku i ozdobiony kolumnami. Był oczywiście bardziej estetyczny niż współczesna architektura, niemniej jednak we współczesnym gmachu muzeum można dostrzec pewne nawiązania do poprzednika.



Pół miliarda euro, które do tej pory wydano na zabudowę stolicy bije po oczach. I nie sposób nie zgodzić się z tezą, że przy problemach, z jakimi boryka się Macedonia, z bezrobociem na poziomie 23,4% te pieniądze można by było lepiej spożytkować. Czasem się jednak zastanawiam, czy gdyby zamiast opluwanych pseudoklasycystycznych gmachów te same kwoty zostałyby wydane na szklane, mega nowoczesne projekty renomowanych architektów, choćby zmarłej w ubiegłym roku Zahy Hadid i gdyby Skopje przypominało dzisiejsze Baku, czy nawet Grozny, to też byłoby tyle szumu? Bo może wcale nie chodzi o wydane miliony, tylko o to, że Skopje robi to w niemodny w dzisiejszych czasach, ale na swój własny, narodowy sposób.



Ale Skopje to przecież nie tylko pseudoantyk, pomniki i projekt Skopje 2014. Wystarczy przejść Kamiennym Mostem na drugą stronę Wardaru i jest się na starym tureckim bazarze zwanym Starą Czarsziją. To jakby trafiło się do zupełnie innego miasta! Niska zabudowa przeplatająca się z wieżami minaretów, sklepowe witryny pełne biżuterii, sukienek wyszywanych cekinami, wyrobów ze skóry, kapeluszy, miedzianych naczyń, fryzjerzy, pucybuci, dywany... Zapach cevapów i fasoli stanowiącej bazę dla klasyka tutejszej kuchni, czyli tavče gravče. Klimat podobny jak w sarajewskiej Baščaršiji. I choć Sarajewo słynie z wielokulturowości i tolerancji, to mam wrażenie, że w dzisiejszych czasach - czasach po wojnie, która rozpętała się po rozpadzie Jugosławii, to Skopje jest bardziej wielokulturowe. Realizacja porozumienia z Dayton sprawiła, że współczesne Sarajewo jest miastem przede wszystkim muzułmańskim, choć bardzo stara się odzyskać swój multikulturalny charakter. W Skopje dzieje się to w bardziej naturalny sposób, także dzięki temu, że wojenna zawierucha z tą republiką obeszła się bardzo łaskawie. Albańczycy stanowią w Macedonii ok. 30% ludności. Na terenach, gdzie mieszka ich 20% i więcej, język albański ma status urzędowego, a w niektórych regionach urzędowym jest także serbski i turecki. Znalazłam nawet pomnik Skanderbega, albańskiego bohatera narodowego.











Współczesne Skopje określa się czasem jako Disneyland. U mnie bajki Disneya budzą jedynie ciepłe skojarzenia i takie same uczucia mam dla Skopje. Nie zachwycam się nową architekturą miasta, staram się zrozumieć motywy budowania w takim właśnie stylu i staram się także jej nie krytykować, bo mimo wszystko stała się motorem przyciągającym turystów, podobnie jak liczne pomniki, a tego Macedonia bardzo potrzebuje. Dużo lepiej czuję się w wąskich uliczkach Starej Czarsziji, przy jednym ze stolików wystawionych przed któryś z niewielkich barów, przy szklaneczce mastiki kojącej mój rozedrgany żołądek (niestety Macedonia mnie pod tym względem nie oszczędza), słuchając zawodzenia muezzinów z pobliskich minaretów. Nie bez kozery tę część miasta nazywa się Małym Stambułem. Stambuł jeszcze przed nami, gdy sytuacja w Turcji nieco się uspokoi, a w Macedonii znów będziemy w tym roku. Tym razem w Bitoli.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz