wtorek, 10 października 2017

Wokół Lefkady. Zachodnie wybrzeże i południe wyspy

Samochód z trudem wtoczył się pod górę wąską drogą pnącą się stromo pomiędzy zabudowaniami wioski. Nawigacja już nie pierwszy raz spłatała nam na Lefkadzie figla, prowadząc nie głównymi drogami, ale na skróty, by nie trzeba było cofać się do stolicy wyspy, z której wiodą drogi dobrej jakości właściwie we wszystkich kierunkach. Wyjechaliśmy tuż obok cmentarnej kaplicy z dzwonnicą, jednej z tych maleńkich świątyń tak charakterystycznych dla całej Grecji. Potem jeszcze zakręt lub dwa i naszym oczom ukazał się monastyr Panagia Faneromeni. Tym razem jednak minęliśmy go, bo naszym celem było zachodnie wybrzeże i południe Lefkady.



Od tego miejsca najpierw zjeżdża się w dół, aż do punktu widokowego, z którego roztacza się przepiękna panorama na długą piaszczystą plażę Pefkoulia i majaczące w oddali miasteczko Agios Nikitas. To był mój pierwszy typ, gdy wybierałam miejsce, gdzie chciałabym zatrzymać się na Lefkadzie. Śmiem twierdzić, że to najładniejsza miejscowość na wyspie. Maleńka, z domkami z kamienia, po których pną się soczyście zielone krzewy, pełna kwiatów, z niesamowitym klimatem. Krótki deptak, pełen tawern i sklepów z pamiątkami, prowadzi do niewielkiej zatoczki, gdzie znajduje się dość przyjemna plaża. Niestety, miejscowość jest na tyle mała, że i baza noclegowa nie jest duża i na tyle popularna, że ceny hoteli są odpowiednio wysokie, więc nie bez żalu musieliśmy poszukać innej lokalizacji, w nieco mniej obleganej przez letników okolicy, bliżej stolicy. 









Podróż autem zajęła nam nie więcej niż pół godziny. Pora była jeszcze wczesna, ale żar lał się z nieba niemiłosiernie. Po krótkim spacerze zjedliśmy lody i mrożone jogurty, które są bardzo charakterystyczne dla całej wyspy, po czym ruszyliśmy dalej, ochłodzić się nieco na plaży Kathisma, na którą z głównej drogi okalającej wyspę zjeżdża się kilometr w dół, nad sam brzeg morza.



Tu zaczyna się najbardziej górzysta część Lefkady i dalej droga będzie się już pięła tylko w górę, zakręcając raz w jedną, raz w drugą stronę, sprawiając, że momentami żołądek będzie podchodził do samego gardła. Wyjeżdżaliśmy przy pełnym słońcu i nic nie wróżyło tego, że najwyższe partie klifów będą tonęły w chmurach, a jednak widoki z kolejnych punktów widokowych i tak zapierały dech w piersiach.




Im bliżej do plaży Porto Katsiki, która uważana jest za najpiękniejszą na całej Lefkadzie, tym częściej na poboczach można zobaczyć stoiska z miodem i oliwą, a tuż obok nich, wśród ostrych krzewów zwanych fryganą, ule, dziesiątki uli. Uwielbiam miód i przywożę go właściwie ze wszystkich zakątków Polski. Mamy też stałego dostawcę, u którego co roku zamawiamy ponad 10 kg tego bursztynowego rarytasu! Jednak żaden polski miód (no, może z wyjątkiem malinowego z Kamiannej) nie jest w stanie równać się z greckim. Bo Grecy mają coś, czego nie ma u nas. Miód z kwiatów pomarańczy! O matko, jaki on jest dobry! Tym razem wzięłam jeszcze tymiankowy i oliwę, szczególnie, że sprzedawała je Polka. To już trzecia, obok Izy, która w Nidri prowadzi Obelix Grill House i dziewczyny pracującej w sklepie w tej samej miejscowości, w którym kupiłam spódnicę, nasza rodaczka, którą spotkaliśmy tego roku w Grecji.



Porto Katsiki robi niesamowite wrażenie! Te białe wapienne klify porośnięte zielenią i schodzące do samego turkusowego morza, te parasole z góry wyglądające jak kolorowe grzyby i ludzie jak mrówki... I choć to faktycznie jeden z najpiękniejszych widoków na Lefkadzie, to samej plaży nie polubiłam, ale o tym pisałam już w jednym z wcześniejszych postów.  





Miałam ogromną ochotę jechać dalej na południe, do przylądka Lefkas, gdzie stoi latarnia morska, jednak chłopcy dość mocno odchorowali drogę do Porto Katsiki i nie miałam sumienia znów fundować im krętej drogi i mdłości. Podróżowanie z dziećmi wymaga czasem wyrzeczeń, dla ich komfortu zdarza nam się zmieniać plany, czasem rezygnując ze swoich potrzeb, ale nigdy tego nie żałowałam. Zawsze przecież można za jakiś czas wrócić w to samo miejsce, a podróżowanie i poznawanie nowych zakątków ma być przyjemnością, nie karą!

Tymczasem wróciliśmy na główną drogę, by powoli zacząć zjeżdżać w dół, do Vassiliki, miejscowości uznawanej za mekkę wind surferów. Było wczesne popołudnie i póki co na wodzie nie było widać wielu żagli. Zakotwiczyliśmy na chwilę w porcie, by w jednej z tamtejszych tawern, poleconej przez jedną z Czytelniczek, zjeść obiad. Dania były smaczne, ale bez szału i muszę przyznać, że na całej Lefkadzie nie znalazłam miejsca, które kulinarnie powaliłoby mnie na kolana. Ale też i nie chodziliśmy zbyt często do tawern. Wiele razy już wspominałam, że w Grecji najbardziej lubię posiłki przygotowywać samodzielnie. Uwielbiam te sklepiki z rybami i owocami morza, które otwierają się bladym świtem, gdy rybacy wracają z połowu, a zamykają koło południa, bo cały towar jest wyprzedany i tych rzeźników, którzy odkroją kawał mięsa, pokroją na kawałki, nadzieją na patyczki, posypią oregano i masz souvlaki gotowe do wrzucenia na grill, a ten akurat mieliśmy na terenie naszego kompleksu domków.



Wracając jednak do Vassiliki, to kolejny z najbardziej znanych kurortów na Lefkadzie. Ani ładny, ani brzydki, ale ja szczególną sympatią darzę wszelkie miasteczka portowe, więc mi się podobało. Wokół portu znajdują się tawerny, a stoliki sąsiadują z niewielkimi łodziami rybackimi i sieciami suszącymi się w skrzynkach. Szpecą tylko nieco szyldy biur organizujących rejsy na pobliskie wyspy. Jest też krótki deptak, jednak ceny nieco mnie zmroziły. Przewiązana wstążką saszetka o gramaturze nie większej niż 10 dag moich ulubionych cukierków o smaku ouzo kosztowała 4,5 euro! Za tyle w sklepie na granicy kupiłam całą półkilogramową paczkę, a to i tak dużo, bo w zeszłym roku płaciłam o euro mniej.






Z Vassiliki zajrzeliśmy na chwilę do Sivoty, kolejnej portowej miejscowości. Z głównej drogi trzeba znów nieco zboczyć, ale dalej jedzie się przez wiekowe gaje oliwne, a w dole na horyzoncie majaczy morze. Poza kameralnym portem i kilkoma tawernami pięknie przybranymi kwiatami praktycznie nic tu nie ma, ale miejsce ma jakiś taki śródziemnomorski spokój i wydało mi się odpowiednie na łyk kawy i poobiednią sjestę.








A tak prawdę mówiąc, to szukałam winnicy, która miała znajdować się w tej okolicy. I dopiero gdy wróciliśmy na główną arterię, a ja nabrałam przekonania, że gdzieś po drodze ją przegapiliśmy, naszym oczom ukazał się kamienny dom otoczony krzaczkami winorośli i szyld Lefkas Earth Winery. Miejsce nie ma długiej historii. Winnica została założona w 2000 r. i mieści się w czterech niewielkich budynkach, ale jak na tak mały kompleks jest dość nowocześnie wyposażona. Wino przechowywane jest w dużych metalowych tankach, dojrzewa zaś w dębowych beczkach sprowadzanych z Francji, które ponoć są najlepszej jakości. Wino produkuje się z dwóch endemicznych, charakterystycznych jedynie dla Lefkady, szczepów: białego Vardea i czerwonego Vertzami. Z tego drugiego robi się i głębokie wino czerwone (używa się wówczas winogron ze skórą), i nieco lżejsze wino różowe (z tych samych winogron, ale bez skóry). Winnica otwarta jest dla zwiedzających, spacer z przewodnikiem trwa ok. 20 min. i kończy się degustacją. Nie trzeba płacić, można za to zaopatrzyć się w wina na miejscu, choć można je też kupić w wielu lokalnych sklepach na wyspie i cena jest taka sama (między 3 a 7 euro w zależności od rodzaju). Muszę przyznać, że nigdy nie byłam entuzjastką greckich win, a te z Lefkady są naprawdę niczego sobie!








W tym miejscu droga powoli opuszcza góry. To już ostatni rzut oka na pofałdowany krajobraz Lefkady. Za chwilę przyjdzie nam przebijać się przez Nidri (przegapiliśmy zjazd na obwodnicę) i wrócić do stolicy, a niebawem opuścić wyspę. 



Mam nadzieję, że we wszystkich postach poświęconych wyspie udało mi się pokazać jej różnorodność i piękno. Mam z Grecją dość trudne relacje, bo z jednej strony często wydaje mi się monotonna, wręcz nudna, a jednak mimo to wracam praktycznie co roku i z każdą wizytą kocham ten kraj coraz bardziej. Pożegnanie Lefkady nie oznacza rozstania z Grecją na blogu. Czaka nas bowiem jeszcze wizyta w cudownej Ioanninie i w starożytnej Dodonie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz