czwartek, 5 października 2017

Lefkada. Monastyr Panagia Faneromeni

Obudził nas dość głośny, nieznany mi dźwięk. Coś jakby odpustowy kurant, albo... alarm w telefonie komórkowym. Piotr rzucił się do aparatu, aby go wyłączyć, bo czego jak czego, ale budzika na wakacjach nie znoszę jeszcze bardziej niż wtedy, gdy w domu zrywa mnie do pracy. Ale to nie był budzik. Chwilę nam zajęło zanim zorientowaliśmy się, że to dźwięk klasztornych dzwonów wzywa na poranną modlitwę. Wszak na wzgórzu równo ponad nami, w miejscowości Fryni, znajdował się monastyr Panagia Faneromeni (Objawienia Najświętszej Marii Panny), najważniejsze na Lafkadzie miejsce kultu religijnego. Odtąd dzwony miały budzić nas co rano przez cały czas naszego pobytu na wyspie, w swoisty sposób zapraszając do odwiedzenia tego świętego miejsca.



Podobne klasztory widziałam już na innych greckich wyspach, choćby na Thassos, czy Korfu. Wszystkie, włączając w to ten na Lefkadzie, są do siebie w jakiś sposób podobne: zazwyczaj położone gdzieś wysoko, w trudno dostępnym miejscu, za to z przepiękną panoramą okolicy, a także z bramą z wizerunkiem świętego i powiewającą nad nią narodową flagą, ze skromnymi zabudowaniami klasztornymi, niewielką cerkwią, mnóstwem zieleni i kwiatów oraz wylegującymi się w promieniach słońca kotami. Takie miejsca w założeniu mają skłaniać do refleksji i spojrzenia w głąb siebie. Ale to chyba raczej teoria, bowiem, gdy tylko minęliśmy bramę, zlustrowani czujnym okiem starszej pani, czy aby na pewno nasz strój jest odpowiedni (specjalnie na tę okazję założyłam długą spódnicę kupioną w Nidri, kobiety bowiem nie mogą na teren klasztoru wchodzić w spodniach, nawet długich), za plecami usłyszeliśmy dziecięce szczebioty i niemal biegiem minęła nas grupa kilkulatków. Dzieciarnia rzuciła plecaki na ławkę pod murem otaczającym kościelny kompleks, po czym już nieco spokojniej podążyła do wnętrza cerkwi za brodatym braciszkiem. Poszliśmy za nimi z nadzieją, że dowiemy się przy okazji czegoś ciekawego o tym miejscu. Niestety, brat mówił po grecku, za to dzieciaki w ciszy siedziały w ławkach i w skupieniu słuchały opowieści duchownego. W powietrzu unosił się zapach kadzidła, który uwielbiam, tak bardzo charakterystyczny dla prawosławia. W obrządku katolickim używa się go zdecydowanie za mało!




Zatem już w przewodniku wyczytałam, że budynki klasztorne wzniesiono za czasów panowania Wenecjan na wyspie, w pierwszej połowie XVIII w., a po dwóch pożarach w XIX w. zostały przebudowane i w takim kształcie dotrwały do czasów współczesnych. Jednak historia chrześcijaństwa sięga w tym miejscu aż 63 r. n.e., kiedy to apostoł Paweł wysłał swoich uczniów Aquila, Sosiona (zostanie później pierwszym biskupem Lefkady) i Herodiona, by nawrócili mieszkańców Lefkady na chrześcijaństwo, ci zaś w miejscu dotychczasowej świątyni Artemidy wznieśli kościół Marii Dziewicy, który stał się pierwszym chrześcijańskim miejscem kultu na wyspie. Praktyka budowania kościołów w lokalizacjach, gdzie wcześniej czczeni byli bogowie świata starożytnego, była w tamtych czasach raczej powszechna. W podobnym miejscu wzniesiono cerkiew na najwyższym szczycie Korfu, Pantokratorze, a także w Butrincie, obecnie znajdującym się na terenie Albanii.




W skład kompleksu wchodzi kilka białych budynków, w których mieszczą się cele mnichów i niewielka cerkiew z obrazem przedstawiającym Najświętszą Marię Pannę. Jej autorstwo przypisywane jest Kallistosowi ze Stambułu, któremu objawił się wizerunek Matki Boskiej, stąd i nazwa klasztoru (faneromeni oznacza objawiona). Obraz, który obecnie znajduje się w świątyni niestety jest kopią stworzoną przez mnicha Benjamina Kontrakisa w Agio Oros (to jeden z najważniejszych ośrodków prawosławia w Grecji). Oryginał spłonął w czasie pożaru w 1886 r. Na terenie kompleksu znajduje się także spore muzeum, w którym na dwóch piętrach można zobaczyć kilkusetletnie księgi, bizantyjskie ikony, krzyże i inne przedmioty używane w czasie liturgii, zaś w podziemiach znajduje się ekspozycja o tematyce marynistycznej z modelami żaglowców z różnych epok. Wstęp do muzeum jest bezpłatny, nie można robić zdjęć.







Ze wzgórza, na którym znajduje się klasztor, roztacza się fenomenalny widok, z jednej strony na plażę Agios Ioannis (trzeba przejść pod dzwonnicą na drugą stronę murów na niewielki, zadrzewiony punkt widokowy), z drugiej zaś na czerwone dachy stolicy wyspy i jachty cumujące w porcie.






Jest też niewielkie mini ZOO i o ile żółwie w oczku wodnym mi nie przeszkadzały, jelonki na wybiegu już bardziej, choć i tak miały przyzwoite warunki, to już ptakami w klatkach byłam nieco zniesmaczona. Ze zwierzętami w klatkach na terenie klasztoru spotkałam się po raz pierwszy i zupełnie nie wiem, czemu to ma służyć. Chwyt raczej komercyjny, mający na celu przyciągnięcie turystów, chyba że po prostu są to zwierzęta kalekie, uratowane z sideł kłusowników, czy z innych powodów nie mogące żyć na wolności, choć wiele z nich było ptactwem gospodarskim (w wolierach!). Za to dzieci do tej części kompleksu ciągną jak muchy do lepu i chyba należy im wybaczyć, bo dla nich to tylko atrakcja w postaci zwierzątek do pogłaskania (jelonki), ale też i dobry moment, by zacząć rozmawiać z nimi o zwierzętach w niewoli.




Mam po wizycie w monastyrze Panagia Faneromeni nieco mieszane uczucia. Bo z jednej strony wciąż tu żyją mnisi i w niedziele odbywają się nabożeństwa, to jednak od 2006 r. kompleks ma status muzeum kościelnego, więc poniekąd działa jako instytucja komercyjna pragnąca przyciągnąć zwiedzających, mimo że monastyr nie pobiera opłat za wstęp. Warto jednak zwiedzić ekspozycję muzealną, bo zbiory są naprawdę imponujące!
  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz